Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
SPIS INWENTARZA PANA PLANCHET.

Podczas bytności Raula w Luxemburgu, Athos udał się rzeczywiście do Plancheta, dla zasięgnięcia wieści o d‘Artagnanie. W sklepie Plancheta gwar panował wielki; robiono spis inwentarza.
Athos zapytał nader uprzejmie, czy nie możnaby pomówić z panem Planchet. Odpowiedziano mu, że pan Planchet kończy pakować swoje kufry.
Słowa te dziwnie uderzyły słuch Athosa.
— Jakto, swoje kufry? — zapytał; pan Planchet wyjeżdża?
— Tak, panie, natychmiast.
— Zechciejcie tedy, panowie, kazać go uprzedzić, że pan hrabia de la Fere życzy sobie pomówić z nim na chwilę.
Usłyszawszy to nazwisko, jeden z chłopców, który widocznie słyszał je nieraz wymawiane z największym szacunkiem, oddalił się, by zawiadomić Plancheta.
Stało się to wtedy właśnie, gdy Raul, oswobodziwszy się nareszcie, po bolesnem zajściu z Montalais, wchodził do sklepu korzennego.
Planchet nadbiegł z pośpiechem.
— A! panie hrabio — zawołał — co za radość! jakaż to szczęśliwa gwiazda sprowadza hrabiego?
— Mój drogi Planchecie — odezwał się Athos — przychodzimy, by dowiedzieć się od ciebie... Lecz w jakiemże zamieszaniu ja cię tu znajduję! ubielony jesteś, jak młynarz; gdzieżeś wlazł u licha?
— A! djabli nadali! ostrożnie, nie zbliżajcie się do mnie, panie hrabio, dopóki się nie otrzepię.
— E! mąka, czy cukier, wszystko to jedno, zawsze tylko bielą.
— Nie, nie, to, co pan widzisz na moich rękach, to arszenik. Na szczury!
— O! w takim, jak ten, zakładzie szczury muszą się dawać we znaki.
— Zakład ten wcale mnie już nie interesuje, panie hrabio.
— Wycofujesz się z handlu?
— A tak, mój Boże! odstępuje zakład mój jednemu z subiektów.
— Ba, zbogaciłeś się już widocznie?
— Panie, miasto zbrzydło mi ostatecznie; od jakiegoś czasu dziwny czuję pociąg do wsi i ogrodownictwa; byłem i ja niegdyś wieśniakiem.
— Kupujesz majątek? — zapytał Athos.
— Kupiłem już, panie. Mały domeczek w Fontainebleau i jakieś tam dwadzieścia sążni gruntu dokoła.
— Bardzo dobrze, Planchet, winszuję ci.
— Ależ, panie hrabio, niezbyt nam tu wygodnie; ten przeklęty pył nabawił pana kaszlu. Co u djabła! nie radbym wcale otruć najzacniejszego pana w całem królestwie.
Niezręczny żarcik Plancheta nie pobudził bynajmniej Athosa do wesołości.
— Tak! — odparł — porozmawiajmy gdzie na uboczu, na przykład w twojem mieszkaniu. Wszak masz tu jeszcze swój kącik?
— Rozumie się, panie hrabio.
— Może tam na górze?
I, widząc zakłopotanie Plancheta, sam, aby go ośmielić, ruszył naprzód.
— Bo to... — odezwał się z wahaniem Planchet.
Athos nie zrozumiał tego zaambarasowania i przypisał je obawie, jakiej podlegać mógł kupiec korzenny, że nie jest w stanie ofiarować należnej mu gościnności.
— Mniejsza z tem! — mówił, postępując wciąż naprzód — w tej dzielnicy mieszkanie kupca nie może przecież być pałacem. Chodźmy.
— Przepraszam! — rzekł zmieszany Planchet — bo tam... pani się ubiera.
— Pani?... — odezwał się Athos. — A! przepraszam cię, mój kochany, nie wiedziałem, że masz tam na górze....
— To Trüchen — dodał Planchet, zaczerwieniony nieco.
— Jak ci się podoba, mój dobry Planchecie; wybacz moją niedelikatność.
— Nie, nie! teraz wejdźcie, panowie, bardzo proszę.
— Nie zrobimy już tego — rzekł Athos....
— O! słyszała naszą rozmowę, miała już dość czasu....
— Gdybyśmy wiedzieli, że masz u siebie damę — odpowiedział Athos ze zwykłą krwią zimną — bylibyśmy prosili o pozwolenie przywitania się z nią.
Ta wyszukana impertynencja tak zmieszała Plancheta, że rozpaczliwym ruchem rzucił się naprzód do drzwi i otworzył je na rozcież przed hrabią i jego synem. Trüchen już była zupełnie ubrana, jak przystało na bogatą i mocno zalotna kupcowę; spojrzenie niemki skrzyżowało się ze spojrzeniem francuzów. Dygnąwszy dwukrotnie, udała się do sklepu.
Athos dyskretnie przemilczał nasuwające się pytania co do roli Trüchen w domu Plancheta i zagadnął:
— Co porabia pan d‘Artagnan? w Luwrze go niema.
— A! panie hrabio, pan d‘Artagnan zniknął.
— Zniknął? — powtórzył ze zdziwieniem Athos.
— O! panie hrabio, wiadomo już, co to ma znaczyć.
— Lecz ja nic nie wiem.
— Ile razy pan d‘Artagnan znika, to zawsze dla jakiejś misji, lub sprawy.
— Musiał mówić z tobą o tem?
— Nie, nie.
— Jednakże onego czasu wiedziałeś o jego wyjeździe do Anglji?
— To z powoda spekulacji! — wyrwało się Planchetowi.
— Spekulacji?
— Chciałem powiedzieć... — bąkał zaambarasowany Planchet.
— Dobrze, dobrze, nie idzie tu o jedynie twoje, a tembardziej przyjaciela naszego sprawy; zajęcie, jakie on w nas obudzą, skłoniło mnie do pytań, które ci zadałem. Skoro więc niema tu kapitana muszkieterów, a niepodobna zasięgnąć u ciebie wiadomości o miejscu, gdzie możnaby spotkać pana d‘Artagnana, pożegnamy cię zatem. Do widzenia, Planchet!.. do widzenia!.. Chodźmy, Raulu!..
— Panie hrabio, radbym panu powiedzieć...
— Nie trzeba; nie jestem zdolny czynić wyrzutów dobremu słudze, za jego dyskrecję.
To „słudze“ niemile dotknęło półmiljonera Plancheta, lecz uszanowanie i wrodzona poczciwość wzięły górę nad próżnością dorobkiewicza.
— Nie będzie to niedyskrecja, gdy powiem panu hrabiemu, że pan d‘Artagnan był tutaj niedawno.
— A!...
— I że przez kilka godzin siedział nad mapą geograficzną.
— Dobrze, mój kochany, lecz nie mówmy już o tem.
— A dowodem ta sama mapa geograficzna — dodał Planchet, idąc po nią do pobliskiej ściany, gdzie wisiała na sznurku, tworzącym trójkąt, i zdjął mapę, nad którą zasiadał kapitan, podczas ostatniej swojej bytności u Plancheta.
Poczem podał hrabiemu de la Fere mapę Francji, a na tej mapie wprawne oko hrabiego odkryło szlak drogowy, nakłóty małemi szpileczkami; tam gdzie kończyły się szpilki, zastępowała je dziurka i kreska. Athos, wiodąc oczami po szpilkach i dziurkach, dowiedział się, że d‘Artagnan podążył w stronę południa, aż do morza Śródziemnego, w okolice Tulonu. Przy Cannes dopiero kończyły się znaczki i nakłócia. Hrabia łamał sobie przez chwilę głowę, poco muszkieter się wybrał do Cannes, i co go skłoniło do badania tamtych okolic. Pomimo wytężenia umysłu, nie mógł dojść do żadnego wniosku. Wrodzona mu bystrość zawiodła go tym razem.
Raul tembardziej nie domyślał się niczego.
— Mniejsza z tem!... — rzekł młodzieniec do hrabiego, który w milczeniu wskazał mu końcem palca drogę d‘Artagnana — przyznać tylko należy, iż jest jakaś opatrzność, zbliżająca losy nasze z losami pana d‘Artagnana. On podążył w stronę Cannes, a ty, panie, odprowadzisz mnie conajmniej do Tulonu. Zapewniam cię, hrabio, iż łatwiej nam przyjdzie spotkać go na drodze, niż na tej mapie.
Pożegnawszy następnie Plancheta, gderającego na chłopców, obaj panowie wyszli, aby złożyć wizytę księciu de Beaufort.
Przy wyjściu ze sklepu, ujrzeli brykę podróżną, gotowa na pomieszczenie wdzięków panny Trüchen i worków z talarami pana Plancheta.
— Każdy dąży ku szczęściu drogą, przez siebie obraną — rzekł ze smutkiem Raul.
— Do Fontainebleau!... — krzyknął na woźnicę Planchet.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.