Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVIII.
PRZYGOTOWANIA DO ODJAZDU.

Athos nie silił się daremnie na walkę z tem niewzruszonem postanowieniem. Dołożył tylko wszelkich starań, aby w ciągu dwóch dni, udzielonych mu przez księcia, wygotować całą wyprawę Raula. Athos rozkazał Grimandowi puścić się w drogę do Paryża, skoro tylko wszystko będzie gotowe, a sam, aby nie dać księciu czekać na siebie, wybrał się z Raulem w podróż, nazajutrz po odwiedzinach pana de Beaufort. Wzruszenie biednego młodzieńca łatwem było do zrozumienia, na myśl o powrocie do Paryża. Każda twarz przypominała mu jakąś okoliczność towarzysząca miłości jego. Gdy poszedł odwiedzić pana de Guiche, powiedziano mu, iż de Guiche znajduje się u księcia brata królewskiego. Udał się zatem do pałacu Luksemburskiego, a przybywszy tam i nie przypuszczając, że znajduje się w miejscu pobytu La Valliery, usłyszał tyle rozgłośnej muzyki, tyle rozkosznych woni piersi jego poiło, tyle śmiechów obiło mu się o uszy, a przed oczami tyle cieni tańczących przemknęło się, że gdyby nie pewna litościwa kobieta, która dostrzegła go pod portjerą nawpół martwego i bladego, byłby tam chwilę pozostał, a potem odszedł, aby nie powrócić już więcej.
Lecz, jak powiedzieliśmy, zatrzymał swe kroki w pierwszych przedpokojach dlatego jedynie, aby nie mieć nic wspólnego z tymi szczęśliwcami, używającymi w przyległych salonach chwilowych rozkoszy.
Zapomniany od wszystkich, z głową w tył przechyloną, bezsilny, z otwartemi ustami, aby dać ujście ciężkim westchnieniom, siedział tak Raul w owym przedpokoju, gdy naraz zaszeleściała suknia we drzwiach bocznych, prowadzących z salonu do tej galerji.
Kobieta młoda, ładna, z twarzyczką śmiechem rozpromienioną, wchodziła tamtędy, strofując oficera służbowego, oficer odpowiadał spokojnie, lecz stanowczo; była to raczej sprzeczka pomiędzy kochankami, aniżeli spór ludzi światowych, skończyła się więc ucałowaniem pieszczonych rączek młodej damy. Nagle, spostrzegłszy Raula, dama zamilkła, i, odpychając oficera:
— Uciekaj, Malicorne — szepnęła — nie przypuszczałam, aby ktoś się tu znajdował. Przeklinam cię, jeżeli słyszano nas lub też widziano!
Malicorne zemknął rzeczywiście. Młoda dama postąpiła z tyłu ku Raulowi i, wyciągając z rozkoszną minką szyję:
— Pan jesteś człowiekiem rycerskim — rzekła — i bez wątpienia..
I urwała, aby wydać okrzyk.
— Raul!... — rzekła, rumieniąc się.
— Panna de Montalais!... — wymówił Raul blady, jak śmierć.
Zerwał się z siedzenia i chciał uciekać, potykając się na śliskiej mozajce posadzki; lecz ona zrozumiała tę dziką i okrutną boleść, czuła, że w ucieczce Raula tkwiło oskarżenie jej, lub conajmniej podejrzenie, na niej ciążące.
— A!... panie — odezwała się pogardliwie — postępowania twoje jest niegodne szlachcica. Serce moje pragnie rozmowy z tobą; kompromitujesz mnie grubjańskiem nieledwie przyjęciem; źle robisz, mój panie, że nie jesteś w stanie odróżnić przyjaciół od wrogów swoich. Żegnaj! Raul poprzysiągł nigdy nie mówić o Ludwice, nie spojrzeć na tych, co na nią patrzyli, uciekał w kraje nieznane, aby nigdy nie spotkać tego na czem wzrok Ludwiki spoczął, lub czego dotknąć się mogła. Lecz gdy przeminęło pierwsze wzburzenie zranionej dumy widok Montalais, która przypomniała mu wieżyczkę w Blois i jasne dni pierwszej młodości, przytomność mu odjął.
— Wybacz mi, pani, nie mam i nie mogę mieć zamiaru być względem niej grubjańskim.
— Chcesz pan pomówić ze mną?... — odezwała się z dawnym swoim uśmiechem. — Chodźmy zatem gdzieindziej, gdyż tutaj moglibyśmy być podsłuchani.
— Dokąd?... — zapytał.
Spojrzała na zegar z pewnem wahaniem, nareszcie po krótkim namyśle:
— Do mnie — mówiła dalej — mamy całą godzinę do rozporządzenia.
I, lekko biegnąc jak czarodziejka, weszła do swego pokoju, a za nią Raul.
Tam, zamknąwszy drzwi i oddając płaszczyk, który miała przewieszony na ręku, swojej pokojówce:
— Chcesz się pan zobaczyć z Panem de Guiche?... — zapytała Raula.
— Tak, pani.
— Zaraz każę go tu poprosić, skoro się tylko a panem rozmówię.
— Jak pani rozkaże.
— Masz pan do mnie urazę?
Raul popatrzył na nią przez chwilę, następnie spuszczając oczy:
— Tak — odpowiedział.
— Wierzysz w to, że przyłożyłam rękę do spisku dla zerwania pomiędzy wami?
— Zerwania?... — powtórzył z goryczą. — O!... pani, niema zerwania tam, gdzie nigdy nie było miłości.
— Złudzenie — odparła Montalais. — Ludwika kochała pana.
Raul zadrżał.
— Nie miłością namiętną, wiem o tem; lecz kochała cię i powinieneś ją był zaślubić, zanim wyjechałeś do Londynu. Mężczyzna w twoim wieku nie powinien pozostawiać samej kobiety tych lat, co ona.
— Więc niema na świecie dobrej wiary? — rzekł na to Raul.
— Nie, wicehrabio — spokojnie odpowiedziała Montalais. — Winnam ci jednak powiedzieć, że, gdybyś zamiast kochać Ludwikę chłodno i filozoficznie, starał się miłość w niej wzbudzić...
— Dość tego, pani, proszę — przerwał jej Raul. — Czuję, iż wszyscy jesteście z innego wieku niż ja. Umiecie drwinkowiać uprzejmie i śmiać się ze wszystkiego. Ja kochałem pannę de...
— Pocieszyłeś się pan?... cierpko zagadnęła Montalais.
— Nie, nigdy nie znajdę pociechy.
— Nie zrozumieją cię ludzie, panie de Bragelonne.
— Mało mnie to obchodzi. Ja sam aż nadto dobrze rozumiem siebie.
I powstał pełen gniewu i oburzenia.
— Widzę odezwała się Montalais, — że jesteś nieuleczony i że Ludwika ma o jednego nieprzyjaciela więcej.
— Jednego więcej nieprzyjaciela?
— Tak, faworyty są niezbyt dobrze widziane na dworze francuskim.
— O!... dopóki ma kochanka, aby jej bronił, czyż to nie dosyć? Wybór jej padł na człowieka takiego stanowiska, że wobec niego wrogowie nie znaczą nic.
Lecz zastanowiwszy się nagle:
— A wreszcie, w tobie, pani, ma przyjaciółkę — dodał z odcieniem ironji, która nie ześlizgnęła się po Montalais, bez zadraśnięcia młodej kobiety.
— Mnie? O!.. nie: nie należę już do tych, na które panna de La Valliere raczy spoglądać, ale...
To ale, ciężarne groźbą i burzą; to ale, na które zabiło serce Raula zwiastujące tyle bólu dla tej, którą niegdyś tak kochał; to ale, zawierające tyle znaczenia w ustach kobiety takiej, jak Montalais, zostało przerwane dość wyraźnym szmerem, który doszedł do uszu dwojga rozmawiających z poza obicia alkowy.
Montalais nadstawiła ucha, a Raul się podniósł, gdy najspokojniej weszła jakaś kobieta uktrytemi drzwiami, które za sobą zamknęła.
— Księżna!... — wykrzyknął Raul, poznawszy bratowę królewską.
— O!... ja nieszczęsna!... — wyszeptała Montalais.
I poskoczyła, lecz zapóźno, aby zagrodzić, drogę księżnej.
— O całą godzinę omyliłam się!
Tyle jednak starczyło jej czasu, aby uprzedzić księżnę, prosto do Raula zmierzającą.
— Pan de Bragelonne, pani.
Na te słowa cofnęła się księżna, krzyknąwszy z przerażenia.
— Wasza Królewska Wysokość — szybko przemówiła Montalais — jest tyle dobrą, aby myśleć o tej loterji i...
Księżna poczęła tracić równowagę. Raulowi śpieszno było wyjść, nie pojął jeszcze wszystkiego, czuł tylko, że jest tu zbytecznym. Księżna miała już w pogotowia jakieś słówko do powiedzenia, aby dać sobie czas na oprzytomnienie, gdy naraz otworzyła się szafa, stojąca wprost alkowy i pan de Guiche wyszedł z niej cały rozpromieniony. Przyznać należy, iż i tym razem najbledszym ze wszystkich był Raul. Księżna jednak bliską była zemdlenia i usiadła w nogach łóżka.
Wreszcie Raul, postąpił ku hrabiemu, pod którym z niewysłowionego wzruszenia dygotały kolana i, ujmując jego rękę.
— Drogi hrabio — przemówił — zechciej powiedzieć księżnie, iż zbyt nieszczęśliwym jestem, abym nie zasługiwał na przebaczenie; zechciej jej także powiedzieć, że kochałem w ciągu mojego życia, i że ohyda zdrady, jakiej padłem ofiarą, czyni mnie nieubłaganym na wszelkie sprzeniewierzenia, spełniające się pod moim bokiem. Oto dlaczego, pani dodał, uśmiechając się do Montalais — za nic nie rozgłoszę tajemnicy odwiedzin przyjaciela mego u pani. Wyjednaj u księżny, która jest tak dobrotliwą i wspaniałomyślną, niechaj ci je także przebaczy. Wolni jesteście oboje, kochajcie się i bądźcie szczęśliwi!
Księżna wpadła chwilowo w rozpacz niewysłowioną; pomimo najwyższej delikatności, jakiej Raul dał dowody, wstręt ją ogarniał na myśl znajdowania się na czyjejś łasce lub niełasce.
Zrozumiał ją Raul i raz jeszcze pośpieszył jej z pomocą.
Zgiąwszy przed nią kolano, przemówił zcicha:
— Pani, za parę dni opuszczam Paryż, a za dwa tygodnie żegnam na zawsze Francję, nie ujrzą mnie tu już nigdy.
— Odjeżdżasz pan? — a radość sercem jej zawładnęła.
— Z panem de Beaufort.
— Do Afryki!... — zawołał de Guiche. — Ty, Raulu?.. O!.. mój najdroższy, do Afryki, skąd nikt żywy nie powraca.
I niepomny na nic, zapominając, iż tem więcej jeszcze niż obecnością swoją kompromituje księżnę.
— Niewdzięczny — rzekł on — nie poradziłeś mnie się nawet.
I rzucił się w jego objęcia.
W ciągu tego czasu Montalais usunęła księżnę i sama znikła bez śladu.
Raul przesunął ręką po czole i rzekł z uśmiechem:
— Chyba to był sen!
Następnie, zwracając się do Guicha, jak gdyby wracała mu przytomność, rzekł gorączkowo:
— Przyjacielu, przed tobą, który jesteś wybrańcem mojego serca, nie mam nic skrytego: ja życie moje tam położę, tajemnica twoja roku nie przeżyje.
— O!.. Raulu!.. mężczyzną jesteś!
— Chcesz poznać myśl moją, Guichu? Słuchaj: oto więcej żyć będę leżąc, pod ziemią, aniżeli żyję w ciągu tego miesiąca, niosąc na ziemi ciężar swojej strasznej boleści.
De Guiche chciał go przekonywać.
— Ani słowa już o mnie — przerwał mu Raul — jedna tylko rada dla ciebie, drogi przyjacielu; to, co mam powiedzieć, jest o wiele ważniejszem.
— Dlaczego?....
— Bezwątpienia, ty daleko więcej ryzykujesz, aniżeli ja, bo jesteś kochanym.
— O!...
— Słodko mi nad wyraz, iż mogę w ten sposób odzywać się do ciebie!.. Słuchaj, de Guiche, nie ufaj Montalais!...
— Ona jest bardzo życzliwa.
— Była życzliwa dla tej... o której wiesz... ona zgubiła ją przez pychę.
— Mylisz się.
— A dziś, kiedy ją zgubiła, pragnie pozbawić jedynej rzeczy, która kobietę tę czyni w mych oczach wytłumaczoną.
— Jakiej?...
— Miłości, którą czuje.
— Co chcesz przez to powiedzieć?...
— Chcę powiedzieć, że spisek jest uknuty przeciwko tej, która jest kochanką królewską, uknuty w samym domu bratowej króla.
— Przez Montalais?...
— Uważaj ją za najmniej szkodliwą z nieprzyjaciółek, których obawiam się dla... tamtej.
— Wytłumacz się jaśniej, drogi Raulu, a jeżeli będę mógł cię zrozumieć.
— Krótko mówiąc: Księżna jest zazdrosną o króla.
— Wiem o tem.
— O!.. niczego się nie obawiaj, kochanym jesteś.. de Guiche.. o!... czy czujesz całą wartość tych dwóch wyrazów?... Znaczą one, iż możesz mieć czoło swobodne, spać spokojnie, możesz Bogu dziękować w każdej chwili życia twojego!.. Jesteś kochanym, to znaczy, że wszystkiego wysłuchać możesz, nawet rady przyjaciela, który szczęście twe pragnie ci zachować. Kochanym jesteś, de Guiche, kochanym!...
Raul zamilkł na chwilę, a potem znów zaczął mówić.
— Oni skażą na cierpienia tę, której imię chciałbym jeszcze módz wymienić. Przysięgnij mi, że nietylko nie przyłożysz ręki do tego, lecz jeszcze bronić jej będziesz, według możności, jakbym ja sam to czynił.
— Przysięgam!... — odpowiedział de Guiche.
— A kiedyś, gdy oddasz jej jaką wielką przysługę, kiedyś gdy dziękować ci za to będzie, przyrzeknij mi, że powiesz jej te słowa: „Wyświadczyłem ci tę przysługę, pani, z polecenia pana de Bragelonne, któremu tyle złego zrobiłaś.“
— Przysięgam!... — wyszeptał rozrzewniony de Guiche.
— To wszystko. Żegnaj!.. jutro lub pojutrze wyjeżdżam do Tulonu. Jeżeli masz kilka godzin wolnych, poświęć mi je.
— Wszystkie!.. wszystkie!.. — wykrzyknął młodzieniec.
— Dzięki!..
— A co teraz robić zamyślasz?...
— Mam się zejść z panem hrabią u Plancheta, gdzie spodziewamy się zastać pana d‘Artagnana.
— Pana d‘A.rtagnana?...
— Pragnę uściskać go przed wyjazdem. Jest to człowiek zacny, który mnie kochał.
— Adieu, przyjacielu drogi; czekają na ciebie z pewnością; zastaniesz mnie, skoro zechcesz, w mieszkaniu hrabiego.
Uścisnęli się.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.