Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.
SPIS INWENTARZA PANA DE BEAUFORT.

Rozmowa o d‘Artagnanie z Planchetem, widok tegoż opuszczającego Paryż dla spoczynku w cichem ustroniu, były dla Athosa i Raula jakby ostatniem pożegnaniem zamętu i gwaru stolicy, ich ubiegłego życia.
Pozostało im tylko oddanie wizyty panu de Beaufort i ułożenie warunków podróży. Książę mieszkał w Paryżu wspaniale. Wiódł on swe życie, na wzór tych wielkich bogaczy, o których pamiętali jeszcze niektórzy starcy, z czasów kwitnącej hojności i rozrzutności za Henryka III-go.
Ileż on wydawał na konie, służbę i stół!... Nikt tego nie wiedział, a on sam mniej niż ktokolwiek.
Athos i Raul zastali dom księcia, przepełniony, równie jak siedzibę Plancheta. Książę także sporządzał swój inwentarz, czyli rozdzielał pomiędzy swoich przyjaciół i wierzycieli, każdy większej wartości przedmiot z domu swojego. Mając około dwóch miljonów długu, co na owe czasy stanowiło ogromną cyfrę, pan de Beaufort obliczył sobie, że niepodobna mu dopłynąć do Afryki bez pokaźnej sumy, ażeby zaś ją znaleźć, rozdarowywał pomiędzy dawniejszych wierzycieli zastawę stołową, broń, drogie kamienie i sprzęty, co było wspanialszem, niż sprzedaż, a przytem opłacało się w dwójnasób. Rzeczywiście, jakim sposobem ktoś, komu należało się dziesięć tysięcy liwrów, mógłby odmówić przyjęcia podarku, wartości wprawdzie sześciu tysięcy, ale który należał do potomka Henryka IV-go, i jakim sposobem przyjąwszy ten dar, śmiałby odmówić pożyczki nowych dziesięciu tysięcy liwrów temu wspaniałomyślnemu panu? Tak się też stało. Książę nie potrzebował już domu, będącego zbytecznym dla admirała, którego mieszkaniem jest okręt. Nie miał już zbytkownej broni, bo obrał sobie miejsce pomiędzy armatami; nie miał drogich kamieni i złotych naczyń, gdyż morze pochłonąćby je mogło; lecz za to w kufrach swoich posiadał około czterystu tysięcy liwrów.
Athos zastał admirała podciętego nieco, wstał bowiem od stołu na pięćdziesiąt nakryć, gdzie spełniano liczne toasty za powodzenie wyprawy; po deserze, resztki pozostawiono służbie, a ciekawym półmiski. Książę ujrzawszy Athosa z Raulem:
— Witaj, mój adjutancie — zawołał. — Tędy, tędy, hrabio; tędy, wicehrabio.
Athos upatrywał wolnego przejścia, pomiędzy stosami naczyń stołowych i bielizny.
— A! tak, hrabio, przejdź odrazu.
I podał mu kielich, pełen po brzegi. Athos nie odmówił; Raul zaledwie końce ust umoczył.
— Masz tu upoważnienie rządowe do żeglugi — odezwał się książę do Raula. — Przygotowałem je, licząc napewno na ciebie. Popędzisz przede mną do miasta Antibes.
— Dobrze, wasza książęca mość.
— Oto rozkaz.
I wręczył mu pergamin.
— Czy jesteś obeznany z morzem, wicehrabio?
— Tak, wasza książęca mość, podróżowałem z księciem, bratem nieboszczyka króla.
— To dobrze. Wszystkie drobniejsze galary i statki poczekają na mnie jako eskorta, aż do przewozu moich zapasów. Najdalej za dwa tygodnie armja musi odpłynąć.
— Stanie się, jak wasza książęca mość każe.
— Obecny tu rozkaz nadaje ci prawo zatrzymania się i czynienia poszukiwań na wszystkich wyspach, znajdujących się wzdłuż brzegów; możesz stamtąd zaciągnąć do wojska i zabrać, kogo ci się podoba.
— Dobrze, mości książę.
— A jako człowiek czynny i pracowity wydasz dużo pieniędzy.
— Spodziewam się, że tak.
— Intendent mój przygotował przekazy na tysiąc liwrów płatnych we wszystkich miastach południowych. Dostaniesz ich sto. Ruszaj kochany wicehrabio.
Athos przerwał księciu tę mowę.
— Zachowaj, mości książę, swoje pieniądze; u Arabów wojna prowadzi się pieniędzmi zarówno jak i ołowiem.
— Ja zaś chcę spróbować inaczej — odparł mu książę — a wreszcie znasz, hrabio, moje pojęcia o całej tej wyprawie: wiele hałasu, dużo strzałów, a ja zniknę wśród dymu, jeżeli tego potrzeba.
To mówiąc, pan de Beaufort chciał wszystko zagłuszyć śmiechem; źle się jednak z tem wybrał wobec Athosa i Raula. Spostrzegł się też natychmiast.
— A! tacy to z was ludzie, że nie trzeba spotykać was po dobrze jedzonym obiedzie, zimni, sztywni i oschli, kiedy ja jestem pełen ognia, życia i wina. Nie, niech mnie djabli porwą! ciebie, wicehrabio, chcę na czczo tylko widywać; a ciebie, hrabio, nigdy, jeżeli się nie poprawisz.
Mówiąc to, ściskał rękę Athosa, który odparł mu z uśmiechem:
— Mości książę, nie głoś tak o swoich wielkich pieniądzach. — Przepowiadam ci, że zanim miesiąc upłynie, staniesz oschły, sztywny i zimny wobec kufrów twoich, a wtedy, mając obok siebie Raula, zdziwisz się, widząc go wesołego i hojnego, gdyż on to będzie miał nowiutkie talary na twoje usługi.
— Daj to Boże!... — wykrzyknął zachwycony książę. — Zostaniesz ze mną, hrabio.
— Nie, jadę z Raulem; polecenie, którem książę go obarczasz, jest ciężkie i trudne do spełnienia. Wasza książęca mość nie zastanowiłeś się, iż dałeś mu dowództwo pierwszego rzędu.
— To prawda. Lecz czyż nie można wykonać wszystkiego, gdy się jest doń podobnym?
— Mości książę, nigdzie tyle gorliwości i rozsądku nie znajdziesz, zarówno i odwagi prawdziwej jak u Raula; lecz jeżeli czegoś brakować będzie w tej wyprawie morskiej, to już będzie wina księcia.
— Patrzajcie, łajać minie zaczyna!
— Mości książę, aby zaopatrzyć flotę w zapasy, postawić ją na stopie wojennej, zrekrutować służbę okrętową, dla admirała potrzeba na to całego roku. Raul jest kapitanem kawalerji, a przeznaczasz mu dwa tygodnie.
— Ja ci mówię, że on z tego wybrnie.
— I ja tak myślę; lecz chcę mu dopomóc.
— Co prawda, bardzo liczyłem ma ciebie i liczę, że, dostawszy się do Tulonu, nie puścisz go samego.
— O! — westchnął Athos, wstrząsając głową.
— Cierpliwości! cierpliwości!
— Mości książę, pozwól się pożegnać.
— Idźcie więc, i niech moje szczęście wam sprzyja.
— Żegnam, Waszą Królewską Mość, i niechaj ono i księciu sprzyja zarówno.!...
— Wyprawa dobrze się zaczyna — odezwał się do syna Athos. — Ani żywności, ani rezerwy, ani statków ładunkowych; cóż oni bez tego poczną?...
— Nic nie szkodzi — mruknął Raul — jeżeli wszyscy po to, co ja tam, jadą, nie zabraknie żywności.
— Mój panie — odezwał się surowo Athos — nie bądź niesprawiedliwym i szalonym w egoizmie, czy też w strapieniu swojem, jak ci się podoba to nazwać. Skoro idziesz na tę wojnę, w zamiarze szukania w niej śmierci, nie potrzebujesz nikogo, i nie powinieniem był polecać cię panu de Beaufort. Z dniem, w którym poddajesz się rozkazom księcia głównodowodzącego i przyjmujesz odpowiedzialność, jaką wkłada na ciebie ranga, nie chodzi tu już o ciebie, lecz o tych wszystkich biednych żołnierzy, którzy, tak samo, jak ty, mają serce i ciało, będą także za ojczyznę znosić wszelkie braki przy zaspokojeniu potrzeb ludzkich. Wiedz o tem, Raulu, iż oficer jest kapłanem, równie jak ksiądz pożytecznym, i więcej, niż on, winien mieć miłosierdzia w sercu.
— Panie, ja wiedziałem o tem i wprowadzałem w czyn tę zasadę; i terazbym jeszcze tak czynił... ale....
— Zapominasz również, że należysz do kraju, dbałego o chwałę wojenną; umieraj, jeśli tego tak pragniesz, lecz z honorem i korzyścią dla Francji. Słuchaj, Raulu, niech cię nie zasmucają moje słowa; kocham cię i chcę abyś był doskonałością.
— Lubię, panie, gdy mi czynisz wyrzuty, — odparł młodzieniec łagodnie — one mnie leczą i dowodzą, że jest jeszcze ktoś, co mnie kocha.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.