Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVII.
DWA GABARY.

D‘Artagnan udał się w drogę. Fouquet także wyjechał pospiesznie i ze wszelkiemi ułatwieniami, jakie obmyślili dla niego wierni i przywiązani przyjaciele. Pierwsze chwile podróży tej, a właściwie powiedziawszy, ucieczki, zakłócał ciągły niepokój i obawa pogoni. Powoli jednak wszystkie obawy pierzchły; minister skarbu wmówił w siebie, iż za wielka przestrzeń dzieli go od wrogów, ażeby którykolwiek był w stanie go dosięgnąć. Co się tyczy pozorów wyjazdu, postarali się o nie wierni przyjaciele. Czyż nie jechał na spotkanie króla w Nantes, a pośpiech sam czyż nie dowodził gorącego pragnienia usług dla monarchy?
Znacznie też uspokojony, choć zmęczony okrutnie, przybył do Orleanu, gdzie zastał piękny, ośmiowiosłowy gabar, przygotowany przez wysłanego naprzód kurjera. Fouquet bez straty czasu wsiadł na statek i odbił od brzegu. Gabar lotem ptaka sunął po nurtach Loary. Do Beaugency żaden wypadek nie zatrzymał szybkiej podróży. Nagle na zakręcie rzeki ujrzano w oddali żagiel dużego gabara, płynącego także z biegiem wody. Wioślarze Fouqueta wydali okrzyk zdziwienia.
— Co się stało? — zapytał minister.
— Panie miłościwy — odrzekł sternik statku — to coś prawdziwie niepojętego: jakiś gabar szybko, jak huragan, płynie za nami.
Gourville zadrżał i wstąpił na wyniesienie, aby lepiej widzieć.
Fouquet nie poszedł za nim, tylko rzekł z tajoną nieufnością:
— Zobacz, co to takiego, mój drogi.
Gabar minął załam rzeki i płynął tak prędko, iż widać było poza nim białą piane na wodzie, błyszcząca w blasku słońca.
— A to lecą! — powtarzał sternik — to mi dopiero śmigają! muszą być dobrze zapłaceni. Nie przypuszczałem nigdy, ażeby można lepiej od nas wiosłować, przekonywam się teraz, że jednak można!...
— Spodziewam się! — zawołał jeden z ludzi — jest ich dwunastu, a nas ośmiu tylko.
— Dwunastu przy wiosłach! — rzekł Gourville — to niepodobna!
Nie używano bowiem nigdy więcej nad ośmiu wioślarzy na gabar, nawet dla samego króla.
— Co to znaczy — mówił Gourville, starając się rozpoznać — kto jest na pomoście statku.
— A to im pilno! Lecz to nie król jedzie — rzekł sternik.
Teraz Fouquet zadrżał.
— Po czem poznajesz, że to nie król? — zapytał Gourville.
— Najprzód po tem, że niema chorągwi białej w żółte linje, która zawsze znajduje się na gabarze królewskim.
— Następnie — przerwał Fouquet — dlatego, że niepodobna, ażeby to był król, Gourvillu, przecież król wczoraj jeszcze znajdował się w Paryżu.
Sternik zauważył niepokój panów. Gourville odezwał się, aby go zbić z tropu:
— Pewnie to jaki dobry przyjaciel, który założył się, że nas dogoni; otóż wygrajmy zakład i nie dajmy się złapać.
Sternik chciał odpowiedzieć, że to niepodobieństwo, gdy Fouquet odezwał się z dumą:
— Jeżeli to ktoś, co chce nas dogonić, pozwólmy mu na tę satysfakcję.
— Spróbujemy sił naszych, panie miłościwy — rzekł sternik nieśmiało. — Dalej, chłopcy, żwawo! naprzód!
— Przeciwnie! — rzekł Fouquet — stanąć na miejscu.
— Panie! to szaleństwo! — szepnął Gourville.
— Stanąć na miejscu! — powtórzył Fouquet.
Osiem wioseł oparło się w wodzie, aż statek w tył się cofnął i stanął nieruchomo.
Drugi gabar nie odrazu spostrzegł manewr pierwszego i zbliżył się prawie na strzał muszkietu.
Fouquet miał wzrok słaby, Gourvillowi blask słońca przeszkadzał, sternik tylko, z tą dokładnością i wprawą, jaką daje ciągła walka z żywiołami, dostrzegł podróżnych na gabarze.
— Widzę! zawołał — jest ich dwóch.
— Ja nic nie widzę — rzekł Gourville.
— Niezadługo i pan zobaczysz; najwyżej dwadzieścia uderzeń wioseł, a będą o dwadzieścia kroków od nas.
Nie sprawdziło się jednak to, co mówił sternik; gabar naśladował rozkaz, dany przez Fouqueta i, zamiast się zbliżać, stanął na środku rzeki.
Gourville dojrzał już stojącego na wzniesieniu Colberta.
Gabar Colberta nie ruszał się z miejsca.
— Nie znoszę sytuacji niepewnej! — zawołał Fouquet. Płyńmy wprost na niego. O, panie! nie czyń tego, gabar pełen jest zbrojnych.
— Mamże ścierpieć, aby mnie, jak złoczyńcę ścigano?
— Nic nie dowodzi, aby cię ścigano, bądź pan cierpliwy.
— Cóż mam robić zatem?
— Nie zatrzymuj się, panie; spieszyłeś, aby sądzono, żeś tak wziął do serca rozkaz królewski. Każ podwoić szybkość teraz, a kto dożyje, ten zobaczy!
— Masz rację. Dalej! — krzyknął Fouquet ponieważ tamci stoją na miejscu, my ruszajmy w drogę.
Sternik dał znak wioślarzom, którzy, po chwilowym wypoczynku, raźno ujęli za wiosła.
Zaledwie gabar posunął się o jakie sto uderzeń, gdy druga dwunastowiosłówka ruszyła także z miejsca. I tak trwało dzień cały, bez żadnej zmiany w odległości dwóch statków.
W ten sposób gabary płynęły aż do Nantes. Skoro minister przybił do przystani, Gourville spodziewał się, że zdoła uniknąć spotkania i wsiąść do powozu. Próżne nadzieje, drugi gabar zrównał się z pierwszym, a Colbert zbliżył się do Fouqueta i powitał go na bulwarze, z oznakami głębokiego uszanowania.
Fouquet panował nad sobą: czuł to, że w ostatniej chwili wielkości swojej ma obowiązek względem siebie samego. Pragnął upaść z takiej wysokości, aby upadkiem swoim zawziętych nieprzyjaciół mógł zmiażdżyć. Colbert stał mu na drodze, tem gorzej dla Colberta. To też minister skarbu podszedł do niego i, przymrużywszy arogancko oczy, odezwał się:
— Co widzę! to pan Colbert?
— Tak, to ja jestem, dla złożenia mego hołdu waszej ekscelencji — odpowiedział tenże.
— To pan byłeś na tamtym gabarze?
I wskazał dwunastowiosłówkę.
— Tak, ekscelencjo.
— Dwanaście wioseł! — rzekł Fouquet — co za zbytek, panie Colbert! Zdawało mi się przez chwilę, że tam jest królowa matka, albo sam król!
— Ekscelencjo...
Colbert się zaczerwienił.
— O! to podróż kosztowna dla tych, co za nią płacą, panie intendencie — rzekł Fouquet. — Lecz nakoniec przybyłeś. Widzisz jednak — dodał po chwili — że pomimo, iż miałem tylko osiem wioseł, przybyłem jednak pierwszy.
Fouquet wsiadł do karety, przysłanej mu przez radę miejską, i udał się do przeznaczonego sobie w Nantes mieszkania, odprowadzony przez tłumy, jakie od kilku dni gromadziły się, podniecone, oczekując na zebranie się rady państwa.
Zaraz po zainstalowaniu się, Gourville wyszedł, ażeby zamówić konie pocztowe na drogach, prowadzących do Poitiers i do Vannes i kazał trzymać w pogotowiu statek w przystani Paimbeoeuf.
Wszystko to uskuteczniał w tajemnicy, w sposób pełen ostrożności, i gdyby nie był się wmieszał w tę sprawę niespodziany przypadek, który często krzyżuje najpewniejsze napozór kombinacje, Fouquet byłby z pewnością ocalony.
W nocy rozeszła się po mieście wieść, że król jedzie z wielkim pospiechem i najdalej za dwanaście godzin przybędzie do Nantes. Lud, czekając na króla, cieszył się widokiem muszkieterów, świeżo przybyłych ze swym kapitanem, panem d‘Artagnanem, którzy rozkwaterowali się w zamku, jako straż honorowa monarchy. Pan d‘Artagnan, który zawsze był bardzo grzecznym, poszedł około dziesiątej wieczorem złożyć wizytę ministrowi skarbu, a pomimo że Fouquet miał febrę i dotkliwe cierpienia oblewały potem jego zbolałą głowę, przyjął jednak d‘Artagnana, którego uradował wielce ten zaszczyt, jak to da się widzieć z rozmowy, jaką zawiązał z ministrem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.