Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVI.
W KARECIE PANA COLBERTA.

Gourville prawdę powiedział, muszkieterowie królewscy dosiedli koni i wyruszyli ze swoim dowódzcą. D‘Artagnan wyprowadził tylko muszkieterów, następnie zdał dowództwo nad oddziałem porucznikowi, a sam udał się końmi pocztowemi, przykazawszy podwładnym baczność w drodze.
Przejeżdżając ulicą Małych-Pól, ujrzał coś, co mu dało dużo do myślenia. Zobaczył pana Colberta, wychodzącego z domu i zamierzającego wsiąść da karety, oczekującej przed drzwiami.
W karecie zaś d‘Artagnan ujrzał dwie kobiety, jedną była pani Vanel, drugą księżna de Chevreuse.
— Dobryś!... — pomyślał d‘Artagnan. — Stara księżna nie przebiera jak dawniej w znajomościach. Umizga się teraz do kochanki pana Colberta! Biedny Fouquet! źle z tobą!
Odjechał na bok. Colbert wsiadł do karety i zacna trójka udała się wolnym truchtem do lasku Vinceńskiego. Pani de Chevreuse wysadziła panią Vanel po drodze przed jej domem, a zostawszy sama z Colbertem, pojechała dalej na spacer, rozmawiając o interesach. Niewyczerpana była w rozmowie kochana księżna, a ponieważ mówiła zawsze źle o drugich a dobrze o sobie samej, opowiadanie jej zatem bawiło towarzysza i było dla niej nie bez korzyści. Dowiedział się Colbert (o czem nie wiedział,), jakim to on był wielkim ministrem, a jaką nic nieznaczącą osobą pan Fouquet. Tyle mu naodkrywała tajemnic, różnych sekretnych machinacyj, że Colbert przez chwilę sądził, iż ma z samym szatanem do czynienia. A gdy zapytał ją naiwnie, dlaczego tak okrutnie nienawidzi Fouqueta:
— A dlaczego pan go nienawidzisz?... — odrzekła.
— Różnica zdań w polityce, szanowna księżno, sprowadza zwykle nienawiść pomiędzy ludźmi. Według mego zdania, pan Fouquet działał na szkodę interesów monarchy.
— To jeszcze nie wszystko. Jak daleko sięga twoja ambicja?
— Nie mam jej wcale.
— Powiedz mi nakoniec, czy chodzi ci o zgubę pana Fouqueta, czy nie? Odpowiedz mi bez wykrętów.
— Mnie o niczyją zgubę nie chodzi.
— Nie pojmuje zatem, dlaczegoś mi tak drogo zapłacił za listy Mazariniego, dotyczące Fouqueta, tak samo, jak pojąć nie mogę, poco całą tę korespondencję przedstawiłeś królowi?
Colbert patrzył na księżnę osłupiałym wzrokiem.
— Ja znów nie mogę pojąć — odezwał się — jak pani śmiesz mi to wymawiać, pani, która wzięłaś za to pieniądze?
— Dlatego — odparła stara dama — że trzeba wiedzieć przecie czego chcemy, chyba, że nie jesteśmy w możności zrobić tego, co zamierzamy...
— Właśnie też — rzekł Colbert, zbity z tropu tą prostą logiką.
— Jakto, więc nie możesz?
— Przyznaję, że nie jestem w stanie zwalczyć niektórych wpływów, działających na króla...
— Na korzyść pana Fouqueta? Jakież to wpływy? Poczekaj, może ja zgadnę...
— I owszem, proszę pani...
— La Valliera?
— Wpływ słaby bardzo, żadnej znajomości interesów, brak ducha intrygi...
— Pan Fouquet zalecał się przecież do niej...
— Nie może go bronić, aby to jej nie zaszkodziło.
— I ja tak myślę.
— Któż więc inny działa na króla?
— Jest ktoś, bardzo nawet potężny.
— Może królowa matka?
— Jej Królewska Mość, królowa matka ma daleko większa słabość dla pana Fouqueta niż dla syna swojego...
— Nie wierz pan temu — rzekła stara z uśmiechem.
— O ja bardzo często na to patrzyłem — odparł Colbert z niedowierzeniem.
— Dawniej, wszak prawda?
— Teraz, świeżo, księżno, w czasie pobytu w Vaux. Ona przecież przeszkodziła aresztowaniu pana Fouqueta.
— Zdania się zmieniają, kochany panie. Dzisiaj królowa myśli inaczej, niż wczoraj...
— Dlaczego?
— Cóż panu zależy na powodach?
— Przeciwnie, bardzo zależy; ponieważ, gdybym miał pewność, że nie obrażę Jej Królewskiej Mości, w takim razie pozbyłbym się skrupułów...
— Słyszałeś zapewne o wielkiej tajemnicy?
— O tajemnicy?
— Nazywaj to, jak ci się podoba. Otóż królowa matka czuje wstręt do wszystkich, którzy w jakikolwiek bądź sposób przyczynili się do odkrycia tej tajemnicy, a pan Fouquet, jak sądzę, jest jednym z tych ludzi...
— Można być zatem pewnym przyzwolenia królowej matki?
— Widziałem dziś Najjaśniejszą Panią i z jej ust to słyszałam.
— Wierzę pani.
— Więcej ci powiem: znasz może człowieka, który był serdecznym przyjacielem pana Fouquet, niejakiego d‘Herblay, biskupa, jak mi się zdaje?
— Biskupa z Vannes.
— Otóż tego pana d‘Herblay, znającego również straszną tajemnicę, królowa matka rozkazała ścigać zapamiętale.
— Znajdziemy pana d‘Herblay, księżno.
— O! wiem ja dobrze, gdzie on się znajduje.
Colbert spojrzał na księżnę.
— Powiedz pani, gdzie go szukać.
— Na wyspie Belle-Isle.
— U pana Fouqueta?
— Tak, u pana Fouqueta.
— Będziemy go mieli.
Teraz księżna się uśmiechnęła.
— Nie myśl, że to tak łatwo — powiedziała — i nie obiecuj lekkomyślnie.
— Dlaczegóż to, proszę pani?
— Pan d‘Herblay nie należy do tych, których może wziąć pierwszy lepszy.
— Takiż to straszny buntownik?
— My wszyscy, panie Colbert, buntowaliśmy się całe życie, a jednak, jak widzisz, nietylko wolni jesteśmy, ale w dodatku pozbawiamy wolności innych.
Colbert spojrzał ponuro na starą damę i rzekł ze stanowczością:
— Minęły te czasy, kiedy poddani, tocząc walkę przeciw monarsze, wygrywali tytuły i księstwa dziedziczne. Jeżeli pan d‘Herblay jest spiskowcem, skończy na rusztowaniu. Mało nas obchodzi, czy się to podoba lub nie naszym wrogom.
Słowo nas w ustach Colberta, dało księżnie dużo do myślenia. Spostrzegła, że z tym człowiekiem się należy rachować. Colbert poczuł, że ma wyższość nad tą kobietą i chciał ją zachować do końca.
— Żądasz, pani — rzekł — abym kazał aresztować pana d‘Herblay?
— Ależ ja niczego od pana nie żądam.
— Tak mi się zdawało. Omyliłem się, dajmy zatem spokój tej sprawie. Zresztą król nic o tem jeszcze nie mówił.
Księżna przygryzła wargi.
— A zresztą — ciągnął Colbert — marna to strasznie zdobycz! Cóż dla króla znaczy jakiś tam biskup?... O! nie, nie będę nawet tem sobie głowy zaprzątał.
Cała nienawiść księżny wyszła teraz na jaw.
— Jest to zdobycz kobieca — rzekła — a królowa jest kobietą. Jeżeli chce, ażeby ujęto pana d‘Herblay, to ma ważne potemu powody... A czyż pan d‘Herblay nie jest przyjacielem tego, który popadł w niełaskę?
— O! to nic nie znaczy!... — mówił Colbert. Będziemy patrzyli przez szpary na pana d‘Herblay, jeżeli tylko nie jest wrogiem króla. Czy się to pani nie podoba?
— Wszak ja nic nie mówię.
— Tak... chciałabyś go pani widzieć w więzieniu, w Bastylji naprzykład.
— Sądzę, że mury Bastylji pewniej ukryją tajemnicę, niż mury Belle-Isle.
— Jeżeli wreszcie tak bardzo pani chodzi, ażeby ten buntownik był uwięziony, to zaręczam że go złapiemy.
— Belle-Isle jest ufortyfikowana, panie Colbert, a ufortyfikowana przez niego samego.
— Choćby jej sam nawet bronił, to przecież nie jest niezdobytą: jeżeli biskup z Vannes zamknie się w Belle-Isle, w takim razie zarządzimy oblężenie i dostaniemy pana biskupa.
— Bardzo dobrze, panie Colbert, od tej chwili jesteśmy prawdziwymi sprzymierzeńcami, a ja zawsze gotową będę na twoje usługi.
— O, pani, to ja oddaję się na twoje... Kawaler d‘Herblay jest szpiegiem hiszpańskim, wszak prawda?
— Trochę więcej.
— Ambasadorom tajnym?
— Idź pan wyżej.
— Król Filip III-ci jest bigotem. Zatem... spowiednikiem Filipa III-go?
— Jeszcze wyżej.
— Mordieu!... — krzyknął Colbert, zapominając się wobec wielkiej damy, przyjaciółki królowej, wobec księżny de Chevreuse — więc to generał Jezuitów?
— Zgadłeś pan — odparła księżną.
— O, pani, trzeba się spieszyć, bo, jeżeli my go nie zgubimy, ten człowiek nas zgubi!...
— Takie było i moje zdanie, lecz nie śmiałam z niem się odzywać.
— Całe szczęście, że zamiast do nas, zabrał siłę do spraw królewskich.
— Zanotuj to sobie, panie Colbert: pan d‘Herblay nie zniechęca się nigdy, jeżeli raz mu się co nie uda, zaczyna na nowo. Nie udało mu się wprawdzie zrobić króla po swojej myśli, lecz prędzej czy później wynajdzie sobie innego, u którego pan nie będziesz pierwszym ministrem.
Colbert zmarszczył groźnie czoło.
— Rachuję na to, że więzienie ureguluje nam tę sprawę, w sposób zadawalający nas oboje.
Księżna uśmiechnęła się.
— O!... gdybyś pan wiedział, z ilu to już więzień Aramis się wydostał!...
— Damy więc spokój więzieniu — odparł zcicha Colbert — znajdziemy schronienie, skąd i niezwyciężony nie wyjdzie.
— Tak będzie lepiej, kochany nasz sprzymierzeńcze!... — odrzekła księżna. — Lecz późno już, może powrócimy?...
— Tem chętniej, łaskawa pani, że muszę się przygotować do wyjazdu z królem.
— Do Paryża!... — krzyknęła księżna woźnicy.
Kareta zawróciła na przedmieście świętego Antoniego, po zawarciu traktatu, jaki wydawał na śmierć ostatniego przyjaciela pana Fouquet.
Ostatniego obrońcę Belle-Isle.
Dawnego kochanka Marji Michon, a obecnie wroga księżny.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.