<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wieczory drezdeńskie
Wydawca Xięgarnia Zelmana Igla
Data wyd. 1866
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.


Najpospolitszym tematem narzekań człowieka jest świat i ludzie; zacząwszy od biblii aż do Hejnego nie żałowano szyderstw, obelg i przymówek, nie poprawiono ich jednak wcale. Każdy wiek głosi się najnieszczęśliwszym, chociaż z dziejów widzimy, że ludzkość ku gorszemu nie idzie. Ale życie jest walką, a choć bój zwycięski, są chwile w nim do przetrwania ciężkie, tak że zwycięzcy nawet jęknąć muszą. Im dalej w lata, tem się cierpliwiej spogląda na bieg rzeczy ludzkich, na własne i cudze bole i jak Bóg patiens quia aeternus, tak człowiek się staje patiens quia mortalis. Powiada sobie: umrę jutro, coż znaczy chwila do przetrwania tak niedługa? W młodości burzym się na świat, bo jeszcze dużo z nim mamy do przeżycia, starsi patrzym spokojnie — jutro grób ciężkie zamknie zawody.
Z żalów i narzekań oklepanych potrzeba wszakże wyłączyć te głosy protestacyj surowych, które z piersi dobywa widok korzeniącego się fałszu, pokłony bałwanom zwodniczym... Są to okrzyki oznajmujące o niebezpieczeństwie. Wydają je sternicy postrzegłszy skały, o które łódź wioząca więcej niż Cezara, bo przyszłość ludzkości — rozbić się może. Ale — vox clatmantis in deserto.
Zawsze to historya Kassandry, zawsze ostrzeżenia próżne, a duch zmusza wołać choć w pustyni i głosić prawdę nawet przed głuchymi.
Wiek nasz z wielu względów nie jest gorszy od swych starszych braci, ma wiele dobrego w sobie, ale przy wcale znośnym charakterze zbywa mu na powadze, na wzniosłości, na duchu bożym, na natchnieniu, na tem co danem bywa tylko epokom wielkim prawdziwie. Jest to mąż rządny, chłodny i mający to przekonanie, że wybacza wiele historya i Bóg tym, co rachunki i kasę trzymali w porządku a nie chorowali na utopie i zachwyty. Moralność jest dlań rzeczą względną, dobro rzeczą względną, obowiązki o tyle go obowiązują, o ile są mu wygodne... główną maxymą prima charitas ab ego. Z policyą poprawczą nie lubi mieć do czynienia, ale z poezyą także, poezyą zaś zowie się dlań czego obliczyć nie można, zacyfrować i co nie daje procentu. Zresztą czyni dobrze gdy go to nic nie kosztuje, litość z Emersonem uważa za trochę słabości niedogodnej w życiu, strzeże się porywów uczucia i ceni najwyżej porządek, logikę, rzeczywistość. Ani wielkich zbrodni ani cnót nadzwyczajnych spodziewać się po nim nie można; pierwsze i drugie, wedle charakterystycznego wyrażenia — nie opłacają się. Cokolwiek się zaś nie opłaca jest złe. Rzecz co się nie opłaca jest siłą straconą marnie, a wszelka siła is money, a wszelki pieniądz to złoty cielec wieku.
Pieniądz — wyrzekliśmy może słowo, które jest wyrazem całej epoki, ale bez intencyi deklamowania i opłakiwania. Auri sacra fames nie od dziś się poczęła i nie jutro się skończy. Była ona w ludziach zawsze, ale nigdy się do niej nie przyznawało społeczeństwo całe, dziś ta jest wielka różnica, że świat nie zapiera się bynajmniej czci swej dla złotego cielca, wyrozumował ją, usprawiedliwił ją chłodno i nie kryje się z nią wcale. Pieniądzowi przyznano siłę, znaczenie symboliczne, świętość mistyczną, oczyszczono go, obalono przesądy dawniejsze co do jego niegodziwości i podłości. Pieniądz jest zrehabilitowany najzupełniej. To jeszcze nic, ale obok niego zmalało wszystko, duch wszedł cały w tę sztukę złota lub kawałek papieru — indziej go nie uznają i nie szukają.
Dla czego? pieniądz dla ekonomistów reprezentuje pracę, dla ludzi wieku użycie, dziś to używanie stanowi wszystko, po za życiem niepewność, po za grobem nicość i milczenie, więc tu potrzeba używać i mieć za co.
Tajemnicą wieku nie tyle jest grosz, co idea, którą on reprezentuje ostatecznie — summa najwyższa przyjemności życia.
Wyszło to logicznie z pozbycia się starych przesądów o nieśmiertelności, zaświecie itp. Nie mamy jutra, musimy korzystać z dnia dzisiejszego. Filozofia pozytywna nie dopuszcza żadnych złudzeń, z filozofii tej cześć dla grosza płynie bardzo prosto i koniecznie. Wszystkie czyny wieku, życie prywatne i sprawy publiczne tłumaczą cię tem jednem — nie mamy przyszłości, nie mamy wiary i przekonań żadnych.
Świat się tedy urobił stosownie do nowej idei, która mu zapanowała. Wprawdzie nie przyznaje się jeszcze do tego, żeby w nic nie wierzył, ale milczy gdy o tem mowa, lub rzuca peut–être. Z rachunku prawdopodobieństw wynika, że może tam coś być, ale mogłoby i nic nie być. Więc nie trzeba się mitrężyć tem X, które musi być w ostatku = 0.
W charakterystyce wieku i ludzi to stanowi główną oś, na której obraca się świat, czy do niej przyznać się chce czy nie.
Wiara tworzy żywot pojedynczy i żywot społeczny.
Zaszliśmy tak daleko, że o chrześciaństwie mowy nie ma, a cóż dopiero o kościele i kościołach różnych, o wyznaniach odmiennych! Dziwować się jeszcze należy, że nie jesteśmy gorsi daleko, że same tylko potrzeby dnia dzisiejszego i bytu materyalnego w tak przyzwoitych karbach utrzymać nas mogą...
Z tego zarysu wieku przejdźmy na chwilę do charakteru ludzi, z których się on składa.



Człowieka i ludzi naszych czasów znaleść nie jest trudno, typ epoki napotyka się wszędzie — o męża wielkiego trudno, wielkich mężów braknie.
Może ich niedostatek stanowi także jeden z charakterów wieku. Bez różnicy krajów, bezstronnem okiem przebieżmy ostatnie lat dziesiątki i zastanówmy się nad osobistościami najwydatniejszemi, począwszy od Napoleona III do Cavoura, od Palmerstona i Cobdena, od wielkich pisarzów do wielkich myślicieli, od Emersona do W. Hugo, do Lamartina, od Hejnego do Słowackiego itd. Talentów nie brak we wszystkich sferach, ale epoka pokrajała je do swej miary... żaden głową i wzrostem nie przechodzi pierwszego szeregu grenadyerów... wszyscy mają jedną cechę, są to talenta negatywne, przeczące, obalające, walczące, a nie twórcze i spokojne. Zarzucicie mi, że Napoleon III stworzył cesarstwo, a Cavour Włochy... poczekajcie... gruzy widzę, gmachu jeszcze nie dostrzegam.
Są to bez wyjątku ludzie znakomici ale maleńcy, zręczni dla siebie szczególniej, zręczni w prowadzeniu sprawy, którą przedstawiają, ale nie mający ani głębokich, jasnych przekonań, ani tej podniosłości ducha, jaką one dają.
Dużo sprytu...
Wyrazem, zadaniem, formą ich pracy jest — zręczność, przebiegłość, rachuba, zimny lik... osiągają cel nie potęgą siły ale umiejętnością drobnostkową... Nigdzie nie znajdziecie takiej postaci czystej a wielkiej coby górowała nad innemi i zmuszała do poszanowania nieprzyjaciół nawet.
Gra wieku idzie zabiegliwie, powolnie, ostrożnie, oglądając się na wsze strony; ludzie co ją prowadzą przedewszystkiem bojaźliwi i rozważni. Czy te zbytki ostrożności przyspieszają pracę, czy zapewniają skutek, rzeczą jest bardzo wątpliwą, dowodzą tylko że się ludzkość nie jeden raz sparzyła i dobrze o tem pamięta.
W ogóle wielcy ludzie naszego czasu doskonale wiedzą, czego nie trzeba robić, nie będąc pewni co mianowicie czynić należy.
Wpatrując się w nich baczniej, więcej znajdziemy obawy niż zapędu, nawet dzisiejsze zasady moralności raczej są negacyjne niż dodatnie, pewni jesteśmy czego się chronić, ale nie o co ubiegać.
W polityce, w sztuce, w literaturze wszystko jest względne, absolutnych prawd nigdzie, okoliczności rządzą zasadami, nie zasady okolicznościami. Poezya narzeka pięknie, nie pociesza, nie prowadzi i wszyscy jak w przededniu przyjścia wielkiej idei wyczekują, patrzą, strachają się jakiegoś upadku. W literaturze najsilniej, najjaśniej wychodzi krytyka życia a nie jego zadanie; najwięksi poeci wieku są gorączkowi i chorobliwi; spokoju i powagi nigdzie.
W sztuce naśladowania wszystkich epok i rodzajów z obojętnością dowodzącą, że wszelkie są nam równie miłe, bo swojego nie mamy; w polityce cześć dla Macchiawela, apotheozy Ludwików XI i Iwanów Groźnych, Cromwellów i Ludwików XIV, apologie Robespierra i elegie po obywatelu Capecie ściętym za wyrokiem obszarpańców. Fakt spełniony zostaje świętym... Rozumiemy wszystko i wszystkich, najcnotliwszych i najwystępniejszych, ale pewne współczucie ciągnie ku uniewinnieniu tego, co dotąd uchodziło za zbrodnię, za śmieszność, za wadę...
W dziejach naprawujemy wykrzywione fizyognomie nie przez miłość ludzkości, ale z tajemnego poczucia, że i nasze nie są bardzo proste, że i one kiedyś tej operacyi ortopedycznej potrzebować będą. Natomiast wielkie a jasne postacie przykrawujemy po trosze do naszego drobnego wzrostu.
Jednego roku podobno wyszło życie Jezusa Renana i żywot Robespierra, z Boga zrobiono prostego człowieka, z szaleńca chciano stworzyć czystego bohatera.
W takim kierunku myśl idzie — obalić co zbyt wzrosłe, podnieść co nieznaczące... równość w mierności, realizm... śmierć ideałom.[1]
Mężów wielkiego poświęcenia, głosicieli prawdy, obrońców zasad nieśmiertelnych szukać byłoby próżnem, nie znajdziemy ich... Natomiast tych co poświęcenie uważają za rodzaj szału, prawdę za parodox[2], a zasady za ogólniki nie obowiązujące, tylko o tyle o ile... mrówie...
Moralny upadek jednostek i społeczeństwa jest aż nadto widoczny... Wiekowi tchu w duszy braknie. Miałżeby się wyczerpnąć ten, który wionął na ludzkość przed tysiąc ośmset latami? Nie, ale naczyniom pokruszonym i słabym dźwigać go było ciężko... Nie dajemy mu się ująć, postawiliśmy przeciw niemu zapory wszelkie, aby na nas silnie działać nie mógł. Nie nowej nauki nam potrzeba, bo prawda jest wiekuiście jedną, ale nowych serc do przyjęcia starej.
W najczystszych charakterach naszej epoki jeśli nie ma plamy, są przynajmniej występne pobłażania, zobojętnienie, odrętwiałość, wymawiamy wszelkie słabości, bośmy słabi wszyscy.



Charakter ludzi naszej epoki nie jest wszakże nowością, w dziejach dopatrzymy łatwo okresy, w których ludzkość chorowała jak dzisiaj na ową moralną apatię i potrzebę wypoczynku, ugorowania bądź co bądź, w których nie roznamiętniała się do niczego, tłumaczyła sobie wszystko i zeszklonem okiem patrzała w przyszłość nie umiejąc jej odgadnąć. Wedle ogólnego prawa po takich chwilach wycieńczenia następują zawsze jaśniejsze, wybuchające nowem, wypoczętem życiem...
Seneka, nauczyciel i dworak Nerona, schodzi się ze Ś. Pawłem. Rozumie on już i przeczuwa prawdę ale czeka, aby ją kto inny w czyn wprowadził i dogodniej mu nie być apostołem, choćby przyszło umierać krew wytoczywszy... ale bez boleści.
Śmierć to dalszy ciąg snu żywota bez burzy...
Prawda nie zdobywa się inaczej jak walką i poświęceniem, często na bój sił nie czuje, choć uznaje prawdę...
Nigdy może ludzie jaśniej nie widzieli co jest fałszem a co prawdą, jak dzisiaj, ale nigdy do walczenia za prawdę mniej nie było ochotników. Obraz wieku przedstawia w pewnych warstwach uderzającą sprzeczność teoryj całkowicie nie obowiązujących w życiu. Nawet gdy rozum doskonale widzi, gdzie iść należy, aby nie zbłądzić, unika drogi trudnej z obojętnością niepojętą. Braknie pobudki do usłuchania rozumu, bo rozum sam, bez wiary, bez zapału, bez uczucia, które by się do jego wozu zaprzęgło, nie jest zdolny pokierować życiem.
Tych nam znowu braknie.
Dlatego niezmiernie często spotykamy dziś ludzi wykształconych, rozumnych, jasnowidzących i cele i środki, a idących wstecz od celu i lekceważących drogi, jakiemi się kierują.
Rzekłby, że nie idą do świątyni, ale na przechadzkę, ścieżką, którą wybiera fantazya.
W sprawach, które dawnym językiem zwano doczesnemi, gdzie się tyczy dobrego bytu, spokoju, zysków wszelkich, dobor dróg jest nader staranny; w rzeczy przekonań, w doścignieniu wielkich moralnych zadań to się tylko czyni, co nic nie kosztuje.
Smutny to obraz — ale niestety! nieprzesadzony!



Wielkich spekulantów, polityków, poetów mamy dosyć jak na naszą małą epokę, wielkiego człowieka ani jednego.
Gdybyśmy chcieli do tego wykształcenia przywiązać znaczenie tylko czasowe i rozumieć przez wielkiego męża tego, co najlepiej swą epokę przedstawia, nie zabrakłoby nam reprezentantów wieku, ale wielcy mężowie nie są typami górującemi w danej chwili, ani uosobieniami momentu, ale sternikami lepszej przyszłości.
Wielki mąż uosabia wprawdzie czas swój, pojmuje go, wyraża sobą, ale obliczem zwrócony jest ku przyszłości, jedną stopą jej dotyka. Siłą asymilacyi zrasta się z ludźmi współczesnemi, ale drugim jej biegunem ciągnie ich w dalszą drogę postępu. Widzi on jaśniej lub czuje mocniej co czynić potrzeba, gdzie iść, aby się nie cofać. Opatrzność daje mu rozum, wiarę lub tylko potężny instynkt. Bardzo wielu bohaterów (większa ich część podobno) wiedziona była tą gwiazdą przewodnią instynktu, bez wyraźnej wiedzy własnego czynu... Często im samym znaczenie roli, jaką odgrywali nie od razu objawiło się jasno; w miarę jak szli, rozszerzał się horyzont, rozstępowała droga, widoczniej co raz występował cel. Ta jest różnica wielkich ludzi, co mieli posłannictwo natchnione, od tych, co je sobie sami nadali, że pierwszemi wiodła siła ducha olbrzymia prawie mimowiednie, drudzy pracowali z wiedzą i przekonaniem... Nie ujmujemy obu rodzajom wodzów, stworzonym do epok różnych, choć działania ich są bardzo różne i może nierówne zasługi — ale przyznajmy, że ci, których pędziło uczucie, szli śmielej, pewniej, prędzej. Nie jest to z naszej strony ujmą rozumowi, zarzutem przeciwko niemu, cenim tę władzę wielce, ale nie uznajemy jej za jedyną przewodniczkę, za materyał wyłączny do stworzenia wielkiego człowieka.
Mąż przedstawiciel wieku musi mieć coś więcej nad chłodny i potężny rozum, musi mieć jasnowidzenie przyszłości, którego sam rozum nie daje, musi posiadać uczucie potężne i wiarę niezłomną w pewne zasady i prawdy, które rozum nawet najzdrowszy często probując swych sił tylko nadweręża. Rozum największy jest z natury swej negacyjny, jest siłą ujemną, krytyczną, nie pcha on do czynu, raczej wstrzymuje od niego, a wielki mąż musi być mężem czynu. Otóż dla czego nie mamy istotnie wielkich ludzi; są znakomitości, ale to słupy co podtrzymują od upadku gmachy, a nie ogniste kolumny, przodkujące idącym przez pustynię.
Stoimy rozumni, chłodni, baczni, obrachowani, czyn wszelki nas przestrasza, czekamy, aby go los, opatrzność, Bóg, fatalność dokonała za nas, lękamy się ręką dotknąć tego, co nas okala... Takie mamy straszliwej ruiny przeczucie, a tak mało wiary w nową budowę. Jest cechą chwil upadku ta bezwładność, w której pierwsza lepsza siła zwierzęca, śmielsza choć bezrozumna przychodzi jako bicz boży, zwycięża, obala, ścieląc przyszłym wiekom z gruzowisk szosową drogę.



Przegląd charakterów we wszystkich sferach życia napełnia litością i wstydem, najczystsze są blademi cieniami bez władzy... Coż mówić o innych?
Nie jestże i to znaczącem, że wiek nasz gardzi i poniewiera wszystkiem, co z ducha płynie? Coż dziś kogo obchodzi literatura, poezya, sztuka, historya, filozofia? Z gorączkowego niemi zajęcia przeszliśmy do pobłażliwej nad tą robotą litości. Xiążki dziś znów uważają się niemal za czczą zabawkę, trzeba też rzec prawdę, że większa ich część pisze się zupełnie tak, jak na teatrze akrobaci przewracają koziołki — dla chleba i dla chluby, nie z przekonania i dusznego nacisku.
Po tych walkach o szkoły, o zasady, o prawdy nowe, które roznamiętniały młodzież i nieraz za plac boju obierały teatra, gdy grano np. Wiktora Hugo — największe wysiłki oryginalności, najśmielsze pomysły, najhałaśliwsze popisy, najwyszukańsze nowostki nie robią żadnego skutku. Xiążki gwałtownie popychane reklamami sprzedają się, czytują, ale nie rozpłomieniają nikogo. Życie przelało się w burzę...
Od wychowania nie wymagamy aby nam urobiło człowieka, od razu chcemy, aby nam dało kowala, slusarza, inżeniera, praktyczną jednostkę, coby patrzała w jedną stronę i szła statecznie jedną drogą wiodącą ją i społeczność do zwiększenia swego bogactwa; od wielkich bohaterów — Deus avertat!
Bez szyderstwa, gdyby dziś narodził się posłannik boży, głosiciel nowej prawdy, zesłanoby go do Cajenne, jeśli nie gorzej. Towarzystwo tak dalece pokój swój ceni, żeby go za żadną najnieśmiertelniejszą prawdę nie oddało.
Jak pragniono we Francyi nowości przed niewielą laty, tak się jej dziś boją — konserwatyzm na porządku dziennym. Formułą jego: każdy u siebie, każdy dla siebie — utopie zbrodniami. Nad tośmy starzy, byśmy się w nie bawić mieli.
Naturalnie wszystko karleje, drobnieje, urabia się do proporcyi tej potrzeby spoczynku... nie wolno robić hałasu... świat spi! cicho! sza!



Po Byronie a choćby Walter Skocie w Anglii Dickensy i Thakereye, we Francyi śmielsze umysły, Wiktor Hugo na wygnaniu, Lamartine spowszedniałym żebrakiem, w ich miejscu About, Sardou, Assolant i Comp... w Niemczech po Hejnem i Börnem... elegancki, rozsądny, pełen artyzmu Freytag... Tak wszędzie. Rzemiosło pisarskie kwitnie, mężów wielkiego ducha i tu mało... Schiller i Goethe pojmują się w przeszłości, ale proszęż im miejsce znaleść w terazniejszym świecie! Skandalem by byli, jak mówią Niemcy.
Schiller bez pasportu nie wymieszkałby w Blasewitz nawet za poręką przyjaciela, a policya saska złemby pewnie patrzała okiem na autora rozbójników i odmówiła aufenthaltkarty.
Tam gdzie dziś pamiątkowe dla niego pokładziono napisy i kamienie, gdzie postawiono posągi, żywy autor in persona usiedzićby nie mógł bez pozwolenia Directorium i wyczekiwań po przedpokojach tych, których władza daje lub odmawia pozwolenia oddychania saskiem powietrzem... bez legitymacyi. Wszystko jest dziś tak uporządkowane na tym świecie, że fantazyi Jean–Paula, że humorowi Hejnego nie dającym się rozklasyfikować i wmieścić w jedną z przeznaczonych na kategorye życia szufladek — trzeba, by iść na wygnanie.
Święty spokój jest, jak tu mówią, pierwszym obowiązkiem obywatela, a że jenjusze są z natury swej niespokojne, nie ma na nie miejsca w społeczeństwie. Nie rodzą się też wcale.
Inteligencye przykroiły się do ducha i potrzeby wieków, nie wybiegają zbyt w górę, starają utrzymać stopami na rzeczywistości, choćby je skrzydła porywały ku niebiosom.
Rola wielkiego myśliciela i pisarza byłaby w istocie bardzo trudną, w jakimkolwiek występowałby charakterze. Zbyt żywo postępowy skrępowanyby został powszechną spokoju potrzebą, obawą o jego naruszenie; zachowawczy podałby się w podejrzenie, że go ktoś przekupił...



Ale do czegożby dziś zdał się wielki człowiek, gdy wszyscy niemal są tak wielcy, że oprócz siebie nic na świecie nie widzą...
Żołnierzy nie ma dla wodzów, — ktoż się dziś podda kierunkowi, uzna powagę, oceni wyższość? wzrośliśmy tak wszyscy, jeśli nie w rozumy, to w pychę, że w nic prócz siebie nie wierzym...
Wielki mąż byłby anomalią w wieku wielkich ludzi... a z tych właśnie składa się dzisiejsze społeczeństwo.
Mniemane geniusze tysiącami chodzą po ulicach... brak im tylko dobrej woli, aby z siebie dobyły siłę i pokazały ją światu, który może oglądać jej nie wart.
Jeśli gdzie, to na tak nazwanem polu piśmiennictwa... olbrzymów miliony! Nie ma nikogo, co się trochę poduczył i pióro zatemperowane spróbował na ćwiartce papieru... żeby całe życie potem z niewidomym wieńcem laurowym lub koroną męczeńską na skroni się nie nosił... W towarzystwie czujesz jak od nich promienieje ta duma... jak nią zabijają co spotkają... boć oni tylko są panami przyszłości, gdyby chcieli! Uśmiech szyderstwa ich karczuje lasy! wytrzebia pustkowia... rodzi in spe nowe światy... gdyby tylko chcieli!..
Ale o tych wielkich ludziach, których mamy do zbytku, inną razą.

Wrzesień 1864.
Paźdz. 1865.





  1. „Precz z marzeniami!“
  2. Przypis własny Wikiźródeł  Na jednej z poprzednich stron słowo to występuje w pisowni paradox, więc możliwe, że jest tutaj błąd w druku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.