Wiele hałasu o nic (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Wiele hałasu o nic
Rozdział Akt piąty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Much adoe about Nothing
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIĄTY.
SCENA I.
Przed domem Leonata.
(Leonato i Antonio).

Antonio.  Twoją rozpaczą sam siebie zabijasz.
Nie jest to mądrość w pomoc smutkom śpieszyć
Na zgubę własną.
Leonato.  Skróć twoje nauki,
Bo do mych uszu tak wpadają marnie,
Jak marnie sitem czerpać będziesz wodę.
Niech mi pociechy próżnych słów nie prawi
Ten, który nie znał mym równych boleści.
Przyprowadź ojca, który jak ja kochał,
I jak ja stracił ukochane dziecię,
I radź mu, niech mnie cierpliwości uczy,
Mierz jego boleść boleści mej miarą,
Każde westchnienie niech westchnieniem spłaci,
Każdy rys, formę i wielkość cierpienia
Niechaj mi równem cierpieniem odmierzy;
Gdy on z uśmiechem głaskać będzie brodę,
Potrafi smutek wygnać z mego domu,
A rany serca przysłowiami leczyć,
Upajać duszę mędrków kazaniami;
O, niechaj taki ojciec do mnie przyjdzie,
A cierpliwości od niego pożyczę.
Lecz człowiek taki nie żyje na ziemi;

Bo ludzie radzą, pocieszają smutki,
Których nie czuli: gdy ich pokosztują,
Głęboka mądrość, co tylko przed chwilą
Uczone leki pisała wściekliźnie,
Jedwabną nitką wiązała szaleństwo,
Boleść powietrzem, konanie słowami
Czarować chciała, zmienia się w namiętność.
Każdy z nas gotów cierpliwość zalecać
Braciom mdlejącym pod smutków brzemieniem,
Lecz żaden nie ma dość cnoty i siły,
Aby naukę swą przykładem stwierdził,
Gdy sam poczuje przeciwności kolce.
Przestań więc radzić, bo krzyk mej boleści
Nad twoje wszystkie głośniejszy nauki.
Antonio.  Więc mąż od dziecka niczem się nie różni.
Leonato.  Dozwól mi, proszę, być krwią i być ciałem.
Jeszcze nie było mędrca na tej ziemi,
Coby cierpliwie ból zębów wytrzymał,
Choć w księgach stylem pisanych anielskim
Rozdawał szczutki fortunie i nędzy.
Antonio.  To choć sam siebie nie karz za ten smutek,
I sprawcy jego niechaj cierpią także.
Leonato.  Teraz przynajmniej mądrą dajesz radę.
Dusza mi mówi, że to była potwarz;
O tem się Klaudyo, o tem książę dowie,
I wszyscy, co me zniesławili dziecię.

(Wchodzą: Bon Pedro i Klaudyo).

Antonio.  Książę i Klaudyo z pośpiechem nadchodzą.
Don Pedro.  Dzień dobry.
Klaudyo.  Obu dzień dobry, panowie.
Leonato.  Słuchajcie, proszę —
Don Pedro.  Bardzo jest nam śpieszno.
Leonato.  Śpieszno wam bardzo? a więc Pan Bóg z wami
Śpieszno wam teraz? Dobrze, mniejsza o to.
Don Pedro.  Nie swarz się z nami, starcze siwobrody!
Antonio.  Gdyby mógł krzywdy powetować swarem,
Padłby niejeden z nas, ażeby nie wstać.
Klaudyo.  Kto go pokrzywdził?

Leonato.  Ty mnie pokrzywdziłeś,
Ty, obłudniku, ty mnie pokrzywdziłeś.
Daremnie kładziesz rękę na rękojeść, —
Nie ja się zlęknę.
Klaudyo.  Niech mi uschnie ręka,
Gdybym w twym wieku tak cię zechciał straszyć.
Wierzaj, o mieczu nie myślała ręka.
Leonato.  Hola! skończ twoje szyderstwa i żarty.
Nie jestem jeszcze starym niedołęgą,
Co się zasłania wieku swego tarczą,
Junaczy z tego, co w młodości robił,
Coby dziś zrobił, gdyby nie był stary.
Słuchaj mnie, hrabio, słuchaj, na twą głowę;
Tak mnie, me dziecię niewinne skrzywdziłeś,
Że wieku muszę powagę odrzucić,
I siwogłowy, latami stargany
W szranki cię wołam, na próbę oręża.
Kłamstwem niewinną spostwarzyłeś córkę,
Jak miecz twa potwarz serce jej przeszyła,
Śpi teraz w grobie przodków swych złożona,
W którym nie spała nigdy, nigdy hańba,
Prócz hańby, którą wniosła tam twa podłość!
Klaudyo.  Ma podłość?
Leonato.  Twoja, tak jest, podłość twoja.
Don Pedro.  Mylisz się, starcze.
Leonato.  Ja tę prawdę stwierdzę
Na sercu jego, byle w szranki stanął,
Pomimo jego ćwiczonej szermierki,
Kwiatu młodości i wiosny sił męskich.
Klaudyo.  Mierzyć się z tobą nie chcę i nie pragnę.
Leonato.  Nie, nie potrafisz słowem mnie odprawić.
Słuchaj, dzieciuchu! zabiłeś mi córkę,
Gdy mnie zabijesz, to zabijesz męża.
Antonio.  Dwóch nas zabije, dwóch zabije mężów;
Lecz nie, niech wprzódy jednego zabije;
Niech wprzódy dzieciuch ze mną się obliczy.
Dalej, dzieciuchu, idź ze mną, zobaczym!
Rózgą wychłostam mądrą twą szermierkę,

Rózgą, szlacheckie daję na to słowo.
Leonato.  Bracie —
Antonio.  Daj pokój! Świadkiem mi Bóg w niebie,
Żem z duszy kochał moją synowicę:
Dziewczę zabiła potwarz nikczemników,
Co dziś tak chętni z mężem się obliczyć,
Jak ja za język chętny żmiję chwytać.
Bębny, junaki, małpy, zapiecniki!
Leonato.  Bracie Antonio —
Antonio.  Nie troszcz się daremnie,
Daj temu pokój; znam ja tych paniczów,
I wiem, co ważą, do jednego grana:
Głośni krzykacze, bezczelni modnisie,
Kłamcy, zwodnicy, schlebcy i potwarcy,
Strojne rarogi z zawiesistą miną,
Z groźnych słów całym półtuzinem w gębie,
W jakiby sposób usaczyli wroga,
Gdyby się ważył, — a i na tem koniec.
Leonato.  Bracie Antonio!
Antonio.  To jest moja sprawa,
Daj mi ją skończyć, nie mieszaj się do niej!
Don Pedro.  Nie chcemy waszej cierpliwości kusić;
Boleję z serca nad córki twej śmiercią,
Ale na honor, nasze oskarżenia
Są tylko prawdą dowodami wspartą.
Leonato.  Książę, mój książę —
Don Pedro.  Nie, nie chcę cię słuchać.
Leonato.  Nie? idźmy, bracie! on mnie słuchać musi.
Antonio.  Lub z nas niejeden pożałuje tego.

(Wychodzą: Antonio i Leonato. — Wchodzi Benedyk).

Don Pedro.  Patrz, właśnie nadchodzi ten, którego szukamy.
Klaudyo.  Witamy! co za nowiny?
Benedyk.  Dzień dobry, mój książę.
Don Pedro.  Witaj, Benedyku! Przyszedłeś prawie w porę, żeby bójce przeszkodzić.
Klaudyo.  Niewiele brakowało, żeby nam ugryźli nosy dwaj starcy bez zębów.
Don Pedro.  Leonato i brat jego. Jak ci się zdaje? Gdyby przyszło do rozprawy, nie wiem, czybyśmy byli dla nich za młodzi.
Benedyk.  W złej sprawie niema uczciwego męstwa. Szukałem was obu.
Klaudyo.  A my zbiegliśmy za tobą całe miasto, bo nas obsiadła czarna melancholia, a chcielibyśmy ją wypędzić. Czy zechcesz użyć na to twojego dowcipu?
Benedyk.  Mój dowcip w mojej jest pochwie; mamże go dobyć?
Don Pedro.  Jakto? twój dowcip nosisz przy boku?
Klaudyo.  Tego jeszcze nie widziałem, choć znam wielu, których dowcip trzymał na boku. Więc dobądź, ale jak poeta, co masz najostrzejszego.
Don Pedro.  Na uczciwość, on blady jak chusta! Co ci jest? Czyś chory? czy zagniewany?
Klaudyo.  Człowieku, nie trać odwagi! Bo choć smutek zabił kota, ty masz dość w sobie ducha, żeby zabić smutek.
Benedyk.  Dowcip twój, panie, zatrzymam w szrankach, jeśli chcesz gonić ze mną na ostre. Proszę was, mówmy o czem innem.
Klaudyo.  Daj mu więc nowy oszczep, bo pierwszy się strzaskał.
Don Pedro.  Na to światło dzienne, coraz bledszy; zdaje mi się, że się gniewa naprawdę.
Klaudyo.  Jeśli tak jest, toć przecie wie, jak pas obrócić[1].
Benedyk.  Czy pozwolisz mi powiedzieć ci słowo do ucha?
Klaudyo.  Uchowaj mnie, Boże, od wyzwania!
Benedyk.  Jesteś nikczemnik — mówię bez żartu — i tego, co mówię, dowiodę, jak chcesz, na co chcesz i kiedy chcesz. Daj mi satysfakcyę, albo cię przed światem za tchórza ogłoszę. Zabiłeś słodkie dziewczę, a śmierć jej na głowę twoją spadnie. Czekam na odpowiedź.
Klaudyo.  Bardzo dobrze; przyjmuję wyzwanie, a rachuję na dobrą ucztę.
Don Pedro.  Co? bankiet? bankiet?
Klaudyo.  Wspaniały. Dziękuję mu z całego serca, że mnie zaprosił na cielęcą głowę i kapłona; jeśli tego kapłona nie rozbiorę, jak należy, powiedz, że mój nóż niewart szeląga. Czy przypadkiem nie znajdę tam i dudka?
Benedyk.  Dowcip twój kłusuje, może ci się przyda do biegu.
Don Pedro.  A ja ci powtórzę, jak niedawnymi czasy Beatryx twój dowcip zachwalała. Powiedziałem jej, że masz dowcip delikatny; „prawda“ odrzekła, „delikatny i malutki“. Nie, zawołałem, wielki dowcip; „to prawda“, mówi ona „ogromne, ciężkie dowcipisko“. Nie, nie, dobry dowcip; „nie przeczę“, odpowiada, „nie pokrzywdzi nikogo“. A przytem, pan to mądry, powiedziałem, „a przedewszystkiem roztropny“ odpowiedziała. Prócz tego, posiada języki, mówię; „o tem nie wątpię wcale“, wykrzyknęła, „bo przysięgę daną mi w poniedziałek wieczór odprzysiągł we wtorek rano; naturalnie, posiada przynajmniej dwa języki“. I tak przez całą godzinę przekrzywiała twoje przymioty, aż nakoniec skonkludowała westchnieniem, że niema milszego nad ciebie człowieka w całych Włoszech.
Klaudyo.  Poczem rozpłakała się serdecznie i dodała: „ale to mi wszystko jedno“.
Don Pedro.  To prawda, a oprócz tego wyznała, że gdyby go nie nienawidziła śmiertelnie, toby go kochać musiała szalenie. Wszystko to słyszeliśmy z ust córki starego Leonata.
Klaudyo.  Wszystko, wszystko, a w dodatku jeszcze: „Bóg go widział, gdy się skrył w ogrodzie“.
Don Pedro.  Ale kiedyż to wsadzimy rogi dzikiego byka na czułą głowę Benedyka.
Klaudyo.  I wypiszemy wielkiemi literami na dole: Tu mieszka żonaty Benedyk?
Benedyk.  Do zobaczenia, dzieciuchu! Znasz moje myśli. Zostawiam cię teraz twojemu świegotliwemu humorowi. Dowcip twój, na szczęście, jak szabla junaka śwista, lecz nie rani. Mości książę, dziękuję ci za wszelką okazaną mi dobroć; ale od tej chwili muszę się pozbawić zaszczytu twojego towarzystwa. Brat twój bękart uciekł z Messyny; zabiliście do spółki słodkie i niewinne dziewczę. Co zaś do tego pana Bezbrodnickiego, mam nadzieję spotkać się z nim jeszcze, a pokój z nim aż do tej pory (wychodzi).
Don Pedro.  To nie są żarty.
Klaudyo.  To wszystko bardzo seryo, a jestem przekonany, z miłości dla Beatryxy.
Don Pedro.  Wyzwał cię na rękę?
Klaudyo.  Niema wątpliwości.
Don Pedro.  Jak dziwnie wygląda człowiek, który nosi kamizelkę i spodnie, a rozum utracił.
Klaudyo.  To olbrzym przy małpie, choć małpa przy nim doktorem.
Don Pedro.  Lecz cicho! wnijdź w siebie i zasmuć się duszo moja! Czy nie powiedział nam, że brat mój uciekł z Messyny?

(Wchodzą: Ciarka, Kwasek, Konrad i Borachio pod strażą).

Ciarka.  Zbliż się, mopanku; jeśli sprawiedliwość ugłaskać cię nie potrafi, to nie będzie dłużej ważyć słuszności na swoich szablach; a gdy raz ci dowiodę, że jesteś przeklętym obłudnikiem, to na przyszłość będziem mieli oko na ciebie.
Don Pedro.  Co się to znaczy? Dwaj dworzanie mojego brata w kajdanach? Jeden z nich Borachio?
Klaudyo.  Słuchajmy oskarżenia, mój książę.
Don Pedro.  Jakiej dopuścili się winy dwaj ci oskarżeni?
Ciarka.  Jakiej winy, mości książę? Dali fałszywe świadectwo, prócz tego rozgłosili kłamstwa; powtóre są potwarcami; po szóste i ostatnie, fałszywie oskarżyli niewinną damę; po trzecie sprawdzili, co było niesprawiedliwe, a nakoniec są to łgarze i hultaje.
Don Pedro.  Pytam się ciebie naprzód, co zrobili: po trzecie, pytam cię się, jaka ich wina; po szóste i ostatnie, za co byli przyaresztowani, a nakoniec, co im zarzucasz?
Klaudyo.  Głębokie rozumowania wedle jego własnego podziału. Kto zaprzeczy, że pytanie dobrze zadane?
Don Pedro.  Kogoście pokrzywdzili, mości panowie, że was tak związanych przyprowadzono? Uczony ten porucznik za wiele ma dowcipu, aby go można zrozumieć. Jaka wasza wina?
Borachio.  Drogi mój książę, nie odsyłaj mnie do dalszej indagacyi, lecz sam mnie wysłuchaj, a potem niech ten hrabia mnie zabije. Oszukałem własne wasze oczy. Czego mądrość wasza odkryć nie umiała, to puste głowy tych dudków wyprowadziły na światło, podsłuchując, co temu tu człowiekowi wyznałem, jak brat twój Don Juan poduszczył mnie do spotwarzenia pani Hero; jak sprowadzeni do ogrodu byliście świadkami moich umizgów z Małgorzatą za Hero przebraną; jak zniesławiliście ją w chwili, w której hrabia pojąć ją miał za żonę. Cała nikczemność moja stoi zapisana w ich wywodzie, który wolę raczej śmiercią przypieczętować, niż raz jeszcze powtórzyć na moją hańbę. Młoda pani umarła fałszywie oskarżona przeze mnie i przez mojego pana; kończąc, żądam zapłaty mojej nikczemności należnej.
Don Pedro.  Czy w krwi twej słów tych, jak stali, nie czułeś?

Klaudyo.  Piłem truciznę, słuchając powieści.
Don Pedro.  I sprawy całej brat mój podżegaczem?
Borachio.  Za wykonanie dobrze mi zapłacił.
Don Pedro.  On cały tylko ze zdrad ulepiony;
I uciekł, kiedy swej dokonał zbrodni?
Klaudyo  O, słodka Hero, znów obraz twój widzę
W całym uroku, który tak kochałem!

Ciarka.  Dalej, w drogę, wyprowadzić powodów! Pod tę porę nasz zakrystyan reformował już pana Leonata o całej sprawie, a wy, mości panowie, wyspecyfikujcie w swoim czasie i miejscu, że jestem osieł. Kwasek.  Właśnie nadchodzi signor Leonato i nasz zakrystyan.

(Wchodzą: Leonato, Antonio i Zakrystyan).

Leonato.  Gdzie łotr ten? niech mu dobrze w oczy zajrzę,
Bym później, gdy mu podobnego spotkam,
Ustąpił z drogi. Który z nich tym łotrem?
Borachio.  Chcesz poznać twego krzywdziciela? Spojrzej.
Leonato.  To ty, ty podlezę, zabiłeś oddechem
Moje niewinne dziecię?
Borachio.  Ja, ja jeden.
Leonato.  Nie, nikczemniku, szkalujesz sam siebie:

Tu stoi para dostojnych magnatów,
A trzeci uciekł, oni ci pomogli.
Za śmierć mej córki dzięki wam, książęta!
Wpiszcie ją między świetne wasze czyny,
Boście ją mężnie spełnili, nieprawda?
Klaudyo.  Nie wiem, jak błagać twojej cierpliwości,
Lecz mówić muszę: ty sam wybierz pomstę,
Na grzech mój naznacz, jaką chcesz, pokutę,
Chociaż zgrzeszyłem tylko przez omyłkę.
Don Pedro.  Jak ja; jednakże, ażeby starcowi
Dać dostateczne zadośćuczynienie,
Pod każdy ciężar chętnie ugnę szyję,
Który mi zechce włożyć za pokutę.
Leonato.  Nie mogę żądać rzeczy niepodobnej,
Żebyście z grobu córkę mą wskrzesili;
Lecz niech przynajmniej cały lud w Messynie
Wie, jak niewinnie dziecię me umarło.
Jeśli was boleść natchnie smutną pieśnią,
Idźcie tej nocy, przy grobie jej przodków,
Idźcie ją nucić kościom jej niewinnym.
Do mego domu przyjdźcie jutro rano.
A ty, gdy moim zięciem być nie możesz,
Bądź choć synowcem, bo mój brat ma córkę,
Mojej umarłej żywy prawie obraz;
To dzisiaj nasza jedyna dziedziczka,
Na nią kuzynki wszystkie przenieś prawa,
A moja zemsta umrze.
Klaudyo.  Dobry panie,
Szlachetność twoja łzy mi z ócz wyciska!
Twoją ofiarę przyjmuję, a odtąd
Biednego Klaudya rozrządzaj losami.
Leonato.  Więc jutro czekam na wasze przybycie,
Teraz was żegnam. Tego zaś tu łotra
I Małgorzatę stawim oko w oko,
Przypuszczam bowiem, że twój brat pieniędzmi
Ją także wciągnął do tej czarnej zbrodni.
Borachio.  Nie, na mą duszę, ona jest niewinna;
Co robi, mówiąc ze mną, nie wiedziała;

Nie, ona nigdy w czynach swoich wszystkich
Nie zeszła z drogi cnoty i honoru.

Ciarka.  Prócz tego, mości książę, (choć to nie jest jeszcze czarno na białem), ten tu powód, winowajca, nazwał mnie osłem; błagam cię, panie, niech to będzie zapisane w jego wyroku. Straż słyszała także o pewnym Maszkarze, który nosi klucz i kłódkę w każdem uchu, pożycza pieniędzy w Imię Boże, a że do tego od dawna już przywykł pożyczać, a pożyczonych pieniędzy nigdy nie oddaje, ludzkie serca twardnieć zaczynają i nikt już nic pożyczyć nie chce dla miłości bożej. Racz, łaskawy panie, indagować go co do tego punktu.
Leonato.  Dziękuję ci za twoje starania i uczciwą gorliwość.
Ciarka.  Wasza łaskawość mówi jak najwdzięczniejszy i najszanowniejszy młodzieniaszek, ja też Boga za was chwalę.
Leonato.  Przyjmij to za twoją fatygę.
Ciarka.  Boże, zachowaj fundacyę!
Leonato.  A teraz odejdź w pokoju. Daję ci pokwitowanie z twojego więźnia, i raz jeszcze dziękuję ci.
Ciarka.  Zostawiam wierutnego łotra z waszą dostojnością, któremu, dla przykładu, błagam, aby wasza dostojność dała sobie dobrą chłostę. Boże, zachowaj waszą dostojność; życzę waszej dostojności wszystkiego dobrego; Bóg wróć wam zdrowie; daję wam pokorne pozwolenie odejścia, a jeśli mamy sobie życzyć nowego wesołego spotkania, nie daj tego, Boże. Sąsiedzie, w drogę!

(Wychodzą: Ciarka, Kwasek i Straż).

Leonato.  Zegnam was teraz, aż do jutra rana.
Antonio.  Czekamy jutro na wasze przybycie.
DonPedro.  Nie chybim.
Klaudyo.  Idę opłakiwać Hero.

(Wychodzą: Don Pedro i Klaudyo).

Leonato.  Precz z tymi ludźmi. Spytam Małgorzatę,
Skąd jej znajomość z takim rozpustnikiem.

(Wychodzą).

SCENA II.
Ogród Leonata.
(Benedyk i Małgorzata spotykają się wchodząc).

Benedyk.  Proszę cię, kochana panno Małgorzato, oddaj mi wielką usługę, żebym mógł mieć chwilę rozmowy z Beatryxą.
Małgorz.  A czy za to napiszesz sonet na pochwałę mojej piękności?
Benedyk.  Stylem tak szczytnym, Małgorzato, że nikt się do niego nie zbliży, bo zasługujesz na to bez wątpienia.
Małgorz.  Że nikt się do mnie nie zbliży? Mamże na zamsze siedzieć pod schodami?
Benedyk.  Dowcip twój tak ostry jak trąba charta — kąsa!
Małgorz.  A twój tak tępy jak oręż fechtmistrza; choć trąci, nie zrani.
Benedyk.  Dowcip prawdziwie męski, Małgorzato, nie chcę krzywdzić kobiety; proszę cię więc, zawołaj Beatryxę, uznaję się za zwyciężonego; oddaję ci tarczę.
Małgorz.  Raczej miecz nam oddaj, bo mamy własne tarcze.
Benedyk.  Jeśli będziesz chciała użyć mojego miecza, nie zapomnij końca ująć w kleszcze, bo to niebezpieczna broń dla dziewczyn.
Małgorz.  Dobrze, dobrze. Zawołam teraz Beatryx, która ma nogi, jak myślę.
Benedyk.  Więc przyjdzie. (Wychodzi Małg. — Benedyk śpiewa).

Bożek miłości,
Co w niebie gości,
I zna mnie, zna mnie,
Zna me żałości —

Rozumie się w śpiewie, bo w kochaniu — Leander, dobry pływak, Troilus, pierwszy wynalazca rajfurów, i cały katalog tych quondam kanapkowych bohaterów, których nazwiska toczą się harmonijnie po równej drodze nierymowych wierszy, nigdy nie byli tak turbowani w miłości jak ja niefortunny. Na moje nieszczęście, nie mogę tego w rymach wypowiedzieć, próbowałem, nie mogłem znaleźć rymu do „panna“ jak „sanna“, rym za zimny; do „kobieta“ jak „kopyta“, rym za twardy; do „szkoły“ jak „woły“, rym za niegrzeczny; a wszystko złowróżbne rymy. Nie, nie rodziłem się pod poetyczną gwiazdą, i nie mogę stroić koperczaków w języku bogów. (Wchodzi Beatryx). Słodka Beatryx, raczyłaś więc przyjść na moją prośbę?
Beatryx.  Tak jest, signor, i raczę odejść na twoje żądanie.
Benedyk.  O, więc zostań, póki nie zażądam.
Beatryx.  A tymczasem, bądź mi zdrowa! Lecz nim odejdę, niech się dowiem nowiny, po którą przyszłam; co zaszło, signor, między tobą a Klaudyem?
Benedyk.  Tylko cierpkie słowa, za które winnaś mi pocałunek.
Beatryx.  Cierpkie słowa, to wiatr tylko cierpki, a cierpki wiatr to oddech tylko cierpki, a cierpki oddech jest niezdrowy, odejdę więc bez pocałunku!
Benedyk.  Twój dowcip tak zapalczywy, że wyrazom sens wydziera. Powiem ci więc po prostu, że Klaudyo przyjął wyzwanie, i niedługo zapewne da znać o sobie; inaczej ogłoszę go przed światem za tchórza. A teraz, powiedz mi, proszę, dla której z moich przywar zakochałaś się we mnie?
Beatryx.  Dla wszystkich razem; one tak dobrze zły rząd utworzyły, że się tam jedna uczciwa myśl wcisnąć nie potrafi. A ty, dla którego z moich przymiotów zacząłeś naprzód cierpieć dla mnie miłość?
Benedyk.  Cierpieć miłość? Doskonałe wyrażenie. Cierpię miłość, to prawda, bo kocham cię na przekór mojej woli.
Beatryx.  Na przekór twojemu sercu, myślę. Ach, biedne serce! Jeśli przez miłość dla mnie robisz mu wszystko na przekór, to ja z mej strony, przez miłość dla ciebie, muszę mu także czynić na przekór; bo nie chcę kochać, czego mój przyjaciel nienawidzi.
Benedyk.  Za nadtośmy mądrzy oboje, aby nasze zaloty szły spokojnie.
Beatryx.  Nie dowodzi tego wyznanie: niema jednego na dwudziestu mądrych, któryby chwalił sam siebie.
Benedyk.  Stare to przysłowie, stare przysłowie, Beatryx, które żyło za czasów dobrych sąsiadów. Dziś, pamięć tego, który sam sobie przed śmiercią grobowca nie wybuduje, nie będzie żyć dłużej niż odgłos dzwonów pogrzebnych i łzy jego wdowy.
Beatryx.  A te jak długo trwają, twojem zdaniem?
Benedyk.  Jak długo? Godzinę krzyku, a kwadrans szlochania. Najkorzystniej więc dla mądrego (byle Don Robak, sumienie, nie stanął na przeszkodzie), jest być trąbą własnej chwały, jak ja jestem mojej. Tyle na wytłómaczenie pochwał danych własnej osobie, która, mogę sam sobie dać to świadectwo, na pochwały te zasługuje. A teraz, powiedz mi, proszę, jak się ma twoja kuzynka?
Beatryx.  Źle bardzo.
Benedyk.  A ty sama?
Beatryx.  Także źle bardzo.
Benedyk.  Chwal więc Boga, kochaj mnie, a popraw się! Teraz żegnam cię, bo ktoś się zbliża z pośpiechem.

(Wchodzi Urszula).

Urszula.  Śpiesz się, pani, do wuja! co za harmider w pałacu! Dowiedzioną jest rzeczą, że Hero fałszywie była oskarżoną; że książę i Klaudyo byli niegodziwie oszukani; że sprawcą wszystkiego jest Don Juan, który uciekł i przepadł. Czy chcesz pani iść natychmiast?
Beatryx.  A ty, signor, czy nie chcesz przysłuchać się tym nowinom?
Benedyk.  Ja chcę żyć w twojem sercu, umrzeć na twojem łonie, być pogrzebanym w twoich oczach, prócz tego chcę pójść z tobą do twego wuja. (Wychodzą).

SCENA III.
Wnętrze kościoła.
(Don Pedro, Klaudyo, Służba z muzyką i pochodniami).

{{Przed|Klaudyo. Czy to jest grób rodziny Leonatów?
Sługa.  Tak jest, panie.
Klaudyo  (czyta). Potwarzy zębem srogo zabita
Hero w tym grobie usnęła;

Cześć nieśmiertelna z hańby wykwita,
Co ją za życia dotknęła.
A tak jej życie hańbą przecięte
Żyje po śmierci czyste i święte.

(Zawiesza napis).

Bądź mego żalu świadkiem u ludzi,
Gdy moje usta śmierć już ostudzi.
A teraz, zabrzmij, muzyko; zanućcie hymn uroczysty
Pieśń.  Przebacz zabójcom, nocy bogini,
Twej kapłanki w życia wiośnie;
Patrz, na znak żalu, w głuchej świątyni,
Zawodzą treny żałośnie.
Ciemna nocy, na te groby
Rzuć twój czarny płaszcz żałoby,
I płacz z nami na nasz los,
Aż się kamień znów odwali,
Wstaną ci, co w grobach spali,
Na potężny z nieba głos.
Klaudyo.  Śpij teraz słodko! a ja, droga pani,
Co rok ci moje łzy przyniosę w dani.
Don Pedro.  Zgaście pochodnie! Już wilków gromady
Wracają syte na swe legowiska,
Bo już przed słońca wozem dzionek blady
Po śpiącem niebie cętki szare ciska.
Żegnam was teraz, bywajcie mi zdrowi!
Klaudyo.  Niech teraz każdy śpieszy ku domowi.
Don Pedro.  I my odejdźmy, czarne złóżmy szaty,
Do Leonata pośpieszmy komnaty.
Klaudyo.  Niech nowy związek słodsze da nam chwile,
Niż ten, co westchnień kosztował nas tyle.

(Wychodzą).

SCENA IV.
Pokój w domu Leonata.
(Leonato, Antonio, Benedyk, Beatryx, Hero, Urszula i Mnich).

Mnich.  Czy nie mówiłem, że była niewinną?
Leonato.  Jak są niewinni i hrabia i książę;

Zanieśli skargę zdradą oszukani.
Lecz Małgorzata nie jest tu bez winy,
Choć jej zeznanie jasno przekonywa,
Ze mimo woli przeciw nam zgrzeszyła.
Antonio.  Rad jestem, że się wszystko tak skończyło.
Benedyk.  Jak ja; inaczej, słowu memu wierny,
Musiałbym żądać rachunku od Klaudya.
Leonato.  A teraz, córko i wy moje panie
Odejdźcie razem do jednej komnaty,
A na wezwanie wróćcie maskowane.
Książę i Klaudyo lada chwila przyjdą.
Wiesz, bracie, jaka dzisiaj twoja rola:
Masz dziś być ojcem córki twego brata,
Młodemu hrabi oddać masz jej rękę.

(Wychodzą kobiety).

Antonio.  Co z uroczystą dokonam powagą.
Benedyk  (do Mnicha). I mnie potrzebna będzie twoja pomoc.
Mnich.  Do czego, panie?
Benedyk.  Nie wiem jeszcze dobrze;
Żeby mnie związać, a może rozwiązać.
(Do Leonata) Wyznaję, panie, twoja synowicą
Raczy łaskawem patrzeć na mnie okiem.
Leonato.  Wiem o tem dobrze, moja bowiem córka
Na to jej swoich pożyczyła oczu.
Benedyk.  Jam też miłosnem odpowiedział okiem.
Leonato.  Które, jak sądzę, dostałeś ode mnie,
Księcia i Klaudya. Lecz jaka twa wola?
Benedyk.  Twych słów część jedna jest dla mnie zagadką.
Co do mej woli, moją więc jest wolą,
Jeśli z twą dobrą wolą się to zgadza,
W święty małżeński wstąpić dzisiaj związek,
Przy twojej dobrej, braciszku, pomocy.
Leonato.  Po twojej woli serce się me skłania.
Mnich.  A ja pomocy mojej nie odmawiam.
Ale już książę i Klaudyo nadchodzą.

(Wchodzą: Don Fedro, Klaudyo i Służba).

Don Pedro.  Wszystkim przytomnym moje pozdrowienie.
Leonato.  Dzień dobry, książę! dzień dobry ci, hrabio!

Czekamy na was. Czy trwasz w przedsięwzięciu
Córkę mojego brata wziąć za żonę?
Klaudyo.  Trwam, choćby czarną była jak murzynka.
Leonato.  Wprowadź ją, bracie, kapłan już gotowy.

(Wychodzi Antonio).

Don Pedro.  Mój Benedyku, jak to mam tłómaczyć,
Że tak marcową minę ma twarz twoja,
Tak pełna chłodu, chmur i niepogody?
Klaudyo.  Pewno mu przyszła myśl o dzikim byku.
Ba! nie trać serca, ozłocim ci rogi,
A Europa radować się będzie,
Jak się Jowiszem kiedyś radowała,
Zmienionym w bydlę szlachetne z miłości.
Benedyk.  Słuchaj, byk Jowisz ryczał doskonale,
Podobny jemu w miłosnym zapale,
Pewno na ojca twego skoczył krowę,
Bo ryczysz wdzięcznie jak cielę marcowe.

(Wchodzi Antonio i kobiety w maskach).

Klaudyo.  Jestem ci dłużny, ale się przybliża
Nowy rachunek. Którąż wziąć mam teraz?
Antonio.  Tę, której rękę chętnie ci oddaję.
Klaudyo.  Jesteś więc moją. Droga, twarz mi odsłoń.
Leonato.  Nie, póki kapłan waszych rąk nie złączy,
Póki jej wiecznej nie przysięgniesz wiary.
Klaudyo.  Daj mi twą rękę; przed świętym kapłanem
Mężem twym jestem, jeśli chcesz być moją.
Hero  (zdejmując maskę). Gdym żyła, pierwszą twoją byłam żoną,
Gdyś kochał, pierwszym byłeś moim mężem.
Klaudyo.  To druga Hero!
Hero.  Niewątpliwie druga;
Pierwsza umarła w niesławie, ja żyję,
Jestem dziewicą tak pewno, jak żyję.
Don Pedro.  To pierwsza Hero, Hero, co umarła!
Leonato.  Umarła, póki czarna żyła potwarz.
Mnich.  Położę koniec waszemu zdziwieniu,
Jak tylko święte skończymy obrzędy,
Śmierć pięknej Hero dokładnie opowiem;
Za rzecz prawdziwą weźcie cud na teraz,

I za mną wszyscy śpieszcie do kaplicy.
Benedyk.  Zwolna, braciszku. Gdzie moja Beatryx?
Beatryx  (zdejmując maskę). Ja zwykle na to odpowiadam imię.
Jaka twa wola?
Benedyk.  Czy mnie już nie kochasz?
Beatryx.  Nie, ani joty więcej, niż należy.
Benedyk.  Więc wuj twój, hrabia i książę się mylą,
Bo mi przysięgli, ze kochasz mnie szczerze.
Beatryx.  A ty, Benedyk, czy mnie już nie kochasz?
Benedyk.  Nie, ani joty więcej, niż należy.
Beatryx.  Więc Małgorzata, Urszula i Hero
Bardzo się w swojem pomyliły zdaniu,
Bo mi przysięgły, że kochasz mnie szczerze.
Benedyk.  Toć mi przysięgli, że z miłości mdlejesz.
Beatryx.  Toć mi przysięgły, że z miłości konasz.
Benedyk.  To wszystko bajki. A więc mnie nie kochasz?
Beatryx.  Nie, tylko szczerej przyjaźni uczuciem.
Leonato.  Ba, ba! nie wątpię, że go z serca kochasz.
Klaudyo.  A ja przysięgam, że i on ją kocha;
Bo tu jest pismo własnej jego ręki,
Koślawy sonet, pierworodne dziecię
Jego fantazyi, na cześć jego pani.
Hero.  A tu jest inny, z biurka jej skradziony,
W którym Beatryx, własną swoją ręką
Swoje dla niego spisała uczucia.

Benedyk.  O cuda! nasze ręce świadczą przeciw naszym sercom! No, cóż robić, biorę cię; ale na to światło dzienne, przysięgam, że cię biorę tylko przez miłosierdzie.
Beatryx.  Nie mogę ci odmówić; ale jak dzień ten jasny, robię to jedynie na przekładania twoich przyjaciół, a częścią, żeby ci uratować życie, bo jak mi powiadano, umierasz na suchoty.
Benedyk.  Cicho! zamknę ci usta! (Całuje ją).
Don Pedro.  Jak ci teraz na sercu, żonaty Benedyku?
Benedyk.  Słuchaj mnie, mości książę; cały szwadron koncepcistów nie potrafi wydrwić ze mnie zrobionego postanowienia. Czy myślisz, że dbam o satyry lub epigrammata? Uchowaj Boże! Człowiek, co się da lada konceptowi powodować, nigdy do niczego uczciwego nie dojdzie. Krótko mówiąc, gdy raz postanowiłem żonę pojąć, nie myślę zważać na rzeczy, które przeciw mojemu postanowieniu świat może powiedzieć. Nie chciej więc, książę, szydzić z tego, co i ja mogłem kiedyś przeciw małżeństwu wygadywać, bo człowiek chwiejne stworzenie, i na tem koniec. Co do ciebie, Klaudyo, zdawało mi się, że będę mógł cię przetrzepać, ale skoro, jak się pokazuje, masz wkrótce zostać moim krewnym, żyj z całą skórą, a kochaj moją kuzynkę.
Klaudyo.  Miałem nadzieję, że odrzucisz rękę Beatryxy i dasz mi słuszny powód, aby wygnać kijem pojedyńcze twoje życie i nauczyć cię, co to jest być podwójnym człowiekiem, którym bez wątpienia zostaniesz, jeśli moja kuzynka nie będzie krótko cię trzymać.
Benedyk.  Dobrze, dobrze, a teraz jesteśmy przyjaciółmi. Teraz przed ślubem, do tańca, abyśmy ulżyli naszym sercom i żon naszych piętom.
Leonato.  Na taniec później przyjdzie kolej.
Benedyk.  Nie, natychmiast, na honor. Więc muzyko, wytnij nam od ucha! Jesteś smutny, mój książę, pojmij żonę, niema dostojniejszej laski, jak laska w róg okuta.

(Wchodzi Posłaniec).

Posłaniec.  Książę mój, brat twój Don Juan pojmany,
Pod dobrą strażą przybył do Messyny.

Benedyk.  Nie myśl o nim, książę, do jutra rana; ja tymczasem wynajdę uczciwą dla niego karę. Skrzypki, od ucha!

(Tańce. — Wychodzą).








  1. Zapaśnicy nosili pas szeroki ze sprzączką na przodzie; lecz w chwili zapasów sprzączkę w tył obracali, aby przeciwnik mógł łatwiej za pas uchwycić. Stąd przysłowie: pas obrócić, wyzwać na rękę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.