Wilczyce/Tom IV/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Po bitwie.

Gaspard, połączywszy się z towarzyszami, podziękował im za usługi, odroczył dalsze do czasów lepszych i polecił dzielnym ludziom, żeby się rozproszyli dla łatwiejszego ujścia pogoni żołnierzy. Następnie powrócił do Petit-Pierre’a; zastał go na tem samem miejscu, gdzie go zostawił, w otoczeniu margrabiego Souday’a, Berty, oraz kilku Wandejczyków, którzy nie chcieli pomyśleć o własnem bezpieczeństwie, zanim je zapewnili jemu.
— I cóż — spytał Petit-Pierre, widząc, że Gaspard wraca sam — rozeszli się?
— Tak; cóż mogli uczynić więcej nad to, co uczynili?
— Biedni ludzie! — ciągnął dalej Petit-Pierre — jaka niedola ich czeka! Dlaczego Bóg odmówił mi pociechy, jakiej doznałabym, przyciskając ich do serca? Ale zabrakłoby mi siły i słusznie postąpili, opuszczając mnie w ten sposób. Dwa razy w życiu konać niepodobna, a miałam nadzieję, że dni Cherbourg’a już nie powrócą.
— Teraz trzeba, żebyśmy pomyśleli o bezpiecznem schronieniu dla księżnej pani.
— O! nie troszczcie się o mnie — odparł Petit-Pierre żałuję tylko, że ani jedna kula do mnie się nie zabłąkała. Moja śmierć nie przyniosłaby wam zwycięstwa, wiem o tem dobrze; ale walka byłaby przynajmniej pełna chwały; tymczasem dzisiaj cóż nam pozostaje?
— Czekać na lepsze dni... Księżna pani dowiodła Francuzom, że bije w niej dzielne serce, a odwaga to główna cnota, jakiej wymagają od swoich królów; zapamiętają to, niech księżna pani będzie spokojna.\
— Dałby Bóg! — odparł Petit-Pierre, wstając, i opierając się na ramieniu Gasparda, który zeszedł ze wzgórza i podążył ku równinie.
Żołnierze, przeciwnie, nie znając okolicy, zmuszeni byli maszerować drogami utartemi. Gaspard zaś skierował nieliczny orszak przez pola, gdzie nie groziło niebezpieczeństwo służby wywiadowczej; ale, dzięki Jakóbowi, który znał różne boczne ścieżki, Petit-Pierre z garstką swoich najwierniejszych dotarł do młyna Jacquet’a, nie spotkawszy ani jednej kokardy trójkolorowej.
Po drodze Berta zbliżyła się db ojca i spytała go, czy podczas bitwy nie spostrzegł gdzie Michała; ale stary szlachcic, którego wynik powstania z takim mozołem doprowadzonego do skutku, a tak szybko stłumionego, wprawił w złość niemałą, odpowiedział ostro, że od dwóch dni nikt nie wiedział, co się stało z młodym baronem; że bardzo prawdopodobnie ogarnął go strach i wyrzekł się sławy, jaką miał zdobyć, oraz związku, który tą sławą miał okupić.
Ta, odpowiedź przeraziła Bertę. Niemniej nie wierzyła ani chwili przypuszczeniom margrabiego. Serce jego wszakże drżało na tę jedną, myśl, która wydawała jej się prawdopodobną: że Michał został zabity, albo przynajmniej ciężko zraniony. Postanowiła tedy zasięgnąć wiadomości, gdzie się tylko dało; pytała kolejno wszystkich Wandejczyków. Nikt z nich nie widział Michała a niektórzy, pod wpływem nienawiści do ojca, wyrażali się o synu niemniej niepochlebnie, jak margrabia Souday.
Berta szalała z rozpaczy; tylko dowód dotykalny, nieodwołalny mógłby ją zniewolić do przyznania, że ten, którego wybrała, jest jej niegodny; pomimo, że wszystkie pozory były przeciw Michałowi, uważała padające nań oskarżenia za oszczerstwa. Przed chwilą jeszcze serce jej pękało z bólu, traciła przytomność, na myśl, że Michał poległ może w walce; a teraz ta śmierć, pełna chwały, stała się jej pociechą, całą jej nadzieją. Postanowiła powrócić do Chêne i szukać na polu bitwy zwłok ukochanego, jak Edyta szukała zwłok Harolda, a potem, oczyściwszy jego pamięć z ohydnych podejrzeń ojca, pomścić śmierć Michała na jego zabójcach.
Rozmyślała tedy nad znalezieniem wymówki, która pozwoliłaby jej powrócić do Chêne, gdy spostrzegła Aubin’a Krótka-Radość i Trigaud‘a, stanowiących straż tylną. Odetchnęła, pewna, że od nich otrzyma jakie wiadomości.
— Nie moglibyście, moi zacni przyjaciele, powiedzieć mi, co się stało z panem de la Logerie?
— Owszem, owszem — odparł Aubin. — Opuścił dywizyę w wigilię bitwy pod Maisdon.
— Boże, Boże! — jęknęła Berta — Jesteście tego pewni?
— Najzupełniej. Widziałem, jak przyłączył się do Jana Oullier’a w Croix-Philippe, i szliśmy nawet kawałek razem na, drodze d!o Clisson.
— Z Janem Oullier’em? — zawołała Berta? — O, w takim razie jestem spokojna; Jan Oullier nie uciekał, a jeśli Michał jest z nim, nie popełnił nic nikczemnego, ani hańbiącego.
Poczem nagle straszna myśl przebiegła jej przez głowę. Dlaczego Jan Oullier odrazu zajął się tak żywo młodzieńcem? Dlaczego Michał poszedł raczej za nim, niż za margrabią? Wobec tych dwóch pytań ponure myśli ogarnęły młodą dziewczynę.
— A co się stało w stronie Clisson? Czy wiecie?
— Wiemy tylko — odparł Aubin — od chłopaka z Sainte-Lumine, że od dziesiątej rano słychać było, w stronie Sévre, piekielną strzelaninę.
Berta nie odpowiedziała na razie. Widziała w myśli Michała, prowadzonego na śmierć przez Jana Oullier’a, który go nienawidził, wyobrażała sobie biednego chłopca zranionego, porzuconego na polu opuszczonem, krwią przesiąkłem, zdawało jej się, że słyszy jego wołanie o pomoc.
— Czy znacie kogo, który mógłby mnie naprowadzić tam, gdzie jest Jan Oullier?
— Dzisiaj?
— Niezwłocznie.
— Ależ gościńce zasłane są czerwonymi spodniami!
— Pozostają nam ścieżki.
— Ale noc nadchodzi!
— Nasza droga będzie tem bezpieczniejsza. Znajdźcie mi przewodnika, inaczej pójdę sama.
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
— Ja będę przewodnikiem pani — oznajmił Aubin. — Czyż nie winienem wdzięczności rodzinie pana margrabiego? A zresztą, panno Berto, oddała mi pani nie dalej, jak dzisiaj, kiedy to pewien gwardzista narodowy zamierzał nadziać mnie na bagnet, przysługę, której nie zapomniałem.
— Dobrze! W takim razie pozostańcie w tyle i czekajcie na mnie na tem polu — rzekła Berta — za kwadrans wrócę.
Krótka-Radość i Trigaud położyli się w zbożu, a Berta, przyśpieszając kroku, przyłączyła się do Petit-Pierre’a i Wandejczyków w chwili, gdy wchodzili do młyna. Pobiegła do pokoiku, który zamieszkiwała z siostrą, i zmieniła spiesznie ubranie, krwią zbroczone, na strój wieśniaczki. Zeszedłszy, udała się do Maryi, która została przy rannych; nie zawiadamiając jej o powziętym zamiarze, powiedziała tylko, żeby się nie niepokoiła, jeśli ona — Berta — nazajutrz nie wróci. Poczem udała się w tę samą drogę, którą przyszła.
Jakkolwiek Berta była powściągliwą w stosunku do Maryi, niemniej Marya odczytała na wzburzonem obliczu siostry wszystko, co się działo w jej duszy; wiedziała, że Michał znikł, i nie wątpiła, iż nagłe odejście Berty z tego wynikło powodu. Ale po tem, co zaszło przed dwoma dniami, Marya nie śmiała pytać Berty.
Nowa trwoga dołączyła się do obaw, jakie już rozdzierały jej serce, a gdy ją wezwano, by wyruszyła w drogę z Petit-Pierre’m, który szedł szukać innego schronienia, uklękła i modliła się do Boga, by ofiara jej me pozostała próżna; by zechciał ocalić życie i honor narzeczonego Berty.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.