Wilczyce/Tom IV/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
W którym margrabia Souday szuka ostryg, a wyławia Picaut’a.

Berta, która opuściła Logerie jednocześnie z Michałem, po dwóch godzinach drogi była u ojca i zastała go bardzo przygnębionego. Margrabia miał już zupełnie dosyć życia w lochu podziemnym, gdzie go ukrył Jakób, wódz królików. Wszelako, kierowany uczuciem rycerskości, nie byłby nigdy zdecydował się opuścić Wandei, dopóki groziło w niej jakiekolwiek niebezpieczeństwo Petit-Pierre’owi. Ale, gdy Berta zawiadomiła go o prawdopodobnym wyjeździe wodza ich piartyi, stary szlachcic wandejski zdecydował się, wszelako bez zapału, posłuchać rady generała Dermoncourt’a i po raz trzeci udać się na obcą ziemię.
Opuścili tedy las Touvois, a Jakób służył im za przewodnika. Szli drogą do Machecoul’u, minęli dolinę Souday i, zanim dzień świtać zaczął, stanęli nad morzem. Margrabia nie przystał na plan, jaki córka jego ułożyła z Michałem, a według którego statek „Jeune-Charles“ miał na nich czekać w zatoce Bourgneuf. Pan de Souday obawiał się, że statek, nawijając do przystani, może zwrócić uwagę policyi nadbrzeżnej; nie chciał, żeby mu wyrzucano, iż, dla względów osobistych, naraził ocalenie Petit-Pierre’a, i postanowił, że przeciwnie, on z córką wypłynie na morze, na spotkanie statku.
Jakób, mający stosunki na całem wybrzeżu, znalazł rybaka, który za kilka ludwików zgodził się podwieźć margrabiego i Bertę do statku. Statek rybaka znajdował się zdala od przystani, tak, że pan de Souday z córką zdołał wsiąść, zmyliwszy czujność celników, pilnujących wybrzeża. W godzinę później, wrazi z przypływem, rybak i jego dwaj synowie, stanowiący załogę, podnieśli kotwicę i wypłynęli na pełne morze. Ponieważ do świtu brakło jeszcze z pół godziny, przeto margrabia, skoro tylko odbili od brzegu, wyszedł z kryjówki pod pomostem, a rybak, ujrzawszy go, jął wypytywać.
— Pan mówi — pytał — że statek, na który pan czeka, ma wypłynąć z rzeki?
— Tak — odparł margrabia.
— O której godzinie miał odpłynąć z Nantes?
— Między trzecią a piątą rano — odpowiedziała Berta.
— Przy tym wietrze — rzekł rybak — za cztery godziny może być tutaj, powinniśmy go zobaczyć około ósmej albo dziewiątej. Tymczasem zaś, nie chcąc zwrócić uwagi straży nadbrzeżnej, zarzucimy sieć, co nam pozwoli płynąć zygzakowato u ujścia rzeki, bez obudzenia podejrzeń.
Margrabia przyjął skwapliwie propozycyę tej rozrywki, dopomógł zarzucić sieć i z radością dziecka przyglądał się węgorzom morskim, płaszczom, rajom, ostrygom, które sieć ta wydobywała z głębiny morskiej.
Zaświtał dzień. Berta, która dotąd siedziała na przedzie statku, pogrążona w głębokiej zadumie, wpatrzona w bruzdę roziskrzoną, jaką statek rozpruwał falę, weszła na pęk lin i zaczęła rozglądać się po widnokręgu. Poprzez mgłę poranną, gęściejszą u ujścia rzeki, niż na pełnem morzu, młoda dziewczyna dostrzegła wysokie maszty kilku okrętów; ale żaden z nich nie miał chorągiewki błękitnej, po której miano poznać statek „Jeune-Charles“. Berta powiedziała to rybakowi, który ją uspokoił, zapewniając, że, skoro statek wypłynął z Nantes w nocy, więc niepodobieństwem było, by już wjeżdżał na pełne morze.
Minął poranek; mogła już być godzina dziesiąta, a statek się nie ukazywał. Berta zaczynała się niepokoić na dobre i kilkakrotnie podzieliła się obawami swojemi z ojcem, tak, że margrabia, naglony przez nią, przystał na to, by zbliżyli się do ujścia rzeki. Naraz Berta krzyknęła. Spostrzegła o kilka węzłów od ich statku duży dwumasztowiec, płynący z rozpiętymi żaglami, na który dotąd nie zwracała uwagi, gdyż nie widniał na nim znak umówiony.
— Uważajcie, uważajcie! — zawołała — statek płynie na nas.
Rybak, zajęty pokazywaniem margrabiemu, jak należy manewrować sterem, gdy się chce zawrócić, w mgnieniu oka zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie im groziło, wyrwał ster z rąk margrabiego i skręcił gwałtownie, by się usunąć z kierunku, w jakim płynął statek. Ale, jakkolwiek szybki był ten manewr, niemniej nos statku rybackiego otarł się z trzaskiem o bok dwumasztowca, statek przechylił się groźnie i omal nie utracił równowagi.
— Niech go dyabli porwą! — zawołał stary rybak. — Jeszcze sekunda, a poszlibyśmy na dno morza zastąpić ryby, które wyłowiliśmy. A ile ten łajdak ma płótna! rozpiął wszystkie żagle. Ale też leci! leci!
— Musimy go jednak dogonić — zawołała Berta bo to jest „Jeune-Charles“!
I wskazała ojcu szeroką białą tablice na przedzie statku, na której widniał napis złotemi literami:

LE JEUNE-CHARLES.

— Dalibóg, masz słuszność, Berto! — zawołał margrabia. Zawracaj zatem, przyjacielu, zawracaj! Ale czem się to dzieje, że niema na nim znaku umówionego z panem de la Logerie? Dlaczego zwłaszcza, zamiast dążyć w kierunku zatoki Bourgneuf, gdzie mieliśmy czekać na niego, płynie na zachód?
— Może zdarzył się jaki wypadek — odezwała się Berta, blada, jak chusta.
— Byleby nie Petit-Pierre’owi! — szepnął margrabia.
— Byleby nie Michałowi — szepnęła ciszej jeszcze Berta.
— Tymczasem jednak — rzekł margrabia trzeba wiedzieć, czego się trzymać.
Barka rybacka zawróciła przez ten czas z wiatrem, co wpłynęło na znaczne przyśpieszenie jej biegu, tak, że rybak mógł zawołać na dwumasztowiec. Kapitan ukazał się na moście.
— Czy płyniecie z Nantes? — spytał rybak, utworzywszy tubę z dłoni.
— A tobie co do tego? — odburknął kapitan.
— Bo mam tu pasażerów dla pana! — krzyknął rybak. — Czy pan nie czeka na pasażerów?
— Czekam tylko na dobry wiatr, żeby przepłynąć za przylądek Finistére.
— Niech pan pozwoli mi podpłynąć — rzekł rybak, na żądanie Berty.
Kapitan rozejrzał się po morzu, a nie spostrzegając między wybrzeżem a swoim statkiem nic, co mogłoby budzić jakiekolwiek obawy, ciekawy nadto, czy też pasażerowie, o których mówiono mu teraz, nie są ci sami, których miał zabrać z Nantes — uwzględnił żądanie rybaka, kazał zwinąć wielkie żagle i zwolnić bieg statku. Niebawem „Jeune-Charles“ był tak blizko barki, że rzucono jej linę, przy pomocy której przyciągnięto ją do tyłu dwumasztowca.
— No, a teraz czego chcecie? — spytał kapitan, pochylając się ku barce.
— Niech pan poprosi, żeby pan de la Logerie przyszedł rozmówić się z nami — rzekła Berta.
— Pana de la Logerie niema na moim pokładzie — odparł kapitan.
— Ale w takim razie — odezwała się Berta drżącym głosem — jeśli pana de la Logerie niema na pokładzie, muszą być przynajmniej dwie panie.
— Co do pań — odparł kapitan — to mam tylko hultaja, skrępowanego, który klnie, na czem świat stoi.
— Boże wielki! — zawołała Berta, cała drżąca — nie wie pan, czy nie zdarzył się jaki wypadek osobom, które pan miał wziąć na swój pokład?
— Dalibóg, piękna panienko — odpowiedział kapitan — jeśli pani zechce mi wytłómaczyć, co to wszystko znaczy, będę nieskończenie obowiązany; bo niech mnie dyabli porwą, jeśli ja co z tego wszystkiego rozumiem! Wczoraj wieczorem zgłosiło się do mnie dwóch ludzi, obaj w imieniu pana de la Logerie, ale z dwoma różnemi poleceniami: jeden chciał, żebym odpłynął zaraz, drugi kazał mi zostać i czekać. Z tych dwóch ludzi jeden był uczciwym dzierżawcą, wójtem, zdaje mi się; pokazał mi coś, jakby kawałek szarfy trójkolorowej. Ten to kazał mi podnieść kotwicę i zmykać co tchu. Drugi, ten, który chciał, żebym został, był to dawny galernik. Uwierzyłem temu, co mi mówił uczciwszy z tych dwóch wieśniaków, i odpłynąłem.
— Boże, Boże! — odezwała się Berta — to Courtin; pewnie spotkał jaki wypadek pana de la Logerie.
— Czy państwo chcą zobaczyć tego człowieka? — spytał kapitan.
— Jakiego?
— Tego, który jest na dole, skrępowany. Może go państwo poznają, może zdołamy dowiedzieć się prawdy, jakkolwiek zapóźno już teraz, żeby nam się to na co przydało.
— W każdym razie może nam się przydać, żeby uchronić naszych przyjaciół od niebezpieczeństwa. Pokaż pan tego człowieka.
Kapitan wydał rozkaz i w kilka sekund później przyprowadzono na pomost Józefa Picaut’a skrępowanego i okutego w kajdany. Na widok pana de Souday’a i Berty, którzy patrzyli na niego w osłupieniu, Picaut zawołał:
— Panie margrabio! panno Berto, państwo mnie ocalą; bo dlatego, że wykonałem rozkazy pana de la Logerie, to zwierzę, ten kapitan, tak się ze mną obszedł, a to dzięki łgarstwom tego łotra Courtin’a.
— I co jest prawdy w tem wszystkiem? — spytał kapitan — bo przyznaję, że, jeśli państwo zechcecie mnie uwolnić od tego durnia, zrobicie mi wielką przyjemność. Nie płynę bowiem ani do Kajenny, ani do Botany-Bay.
— Niestety! — odparła Berta — to wszystko prawda. Nie wiem, jaki powód mógł mieć wójt z Logerie, żeby kazać panu odpłynąć; ale napewno ten tu mówił panu prawdę.
— W takim razie rozwiążcie mu ręce, zdejmcie z nóg kajdany! niech go wieszają gdzieindziej. A teraz, co państwo robicie. Zostajecie? Jedziecie ze mną? Jestem zapłacony z góry i, dla spokoju sumienia, chętnie kogoś zabiorę.
— Kapitanie — spytała Berta — czy to niepodobna, żeby pan powrócił na rzekę i żeby ci, których pan miał zabrać nocy ubiegłej, wsiedli na statek pański nocy dzisiejszej?
— Nie, niepodobna — odparł kapitan, wzruszając ramionami. — A komora! a policya! Powtarzam tylko, że, jeśli państwo chcą skorzystać z mego statku, żeby popłynąć do Anglii, jestem na wasze usługi i to zupełnie bezpłatnie.
Margrabia spojrzał na córkę, ale ta potrząsnęła głową.
W tej chwili usłyszeli plusk wody, w którą wpadło ciężkie ciało, a w sekundę później ukazała się na po wierzchni morza, o dziesięć kroków od barki głowa Józefa Picaut’a. Szuan, oswobodzony z więzów, obawiał się tak bardzo, żeby coś nieprzewidzianego nie zatrzymało go na statku, że wskoczył do wody. Gdy podpłynął do barki, rybak i margrabia podali mu ręce i przy ich pomocy Józef Picaut dostał się na statek. Zaledwie na nim stanął, rzekł:
— A teraz niech pan margrabia zechce powiedzieć temu staremu idyocie, że znak, jaki mam na ramieniu, to mój krzyż zasługi.
— Istotnie, kapitanie — odezwał się margrabia — ton wieśniak został skazany na hańbiącą karę za to, że za czasów cesarstwa spełnił swój obowiązek, w naszem rozumieniu przynajmniej; a jakkolwiek niezupełnie uznaję sposób jego postępowania, niemniej mogę zapewnić, że nie zasługuje bynajmniej na karę, na jaką pan go skazał.
— W takim razie — odrzekł kapitan — wszystko składa się jak najlepiej. Po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci: państwo nie chcą wejść na mój statek?
— Nie, kapitanie, dziękujemy!
— A więc wesołej podróży!
Po tych słowach kapitan rozkazał podciągnąć linę, która przytrzymywała barkę, i dwumasztowiec, rozpiąwszy znów wielkie żagle, popłynął w dal.
Gdy stary rybak zwracał swój statek do brzegu, Berta i margrabia odbywali naradę. Pomimo wszelkich wyjaśnień Picaut’a, nie mogli zdać sobie sprawy z pobudek, jakie kierowały wójtem z Logerie. Jakkolwiekbądź, jednakże jego postępowanie było bardzo podejrzane i margrabia, pomimo że Berta przypominała ojcu troskliwość i przywiązanie, jakie Courtin okazywał swemu pnu, margrabia, mówimy, był zdania, że to postępowanie wykrętne ukrywa zamierzenia groźne nietylko dla bezpieczeństwa Michała, ale i dla ich przyjaciół.
Picaut zaś oświadczył stanowczo, że odtąd żyć już tylko będzie dla dokonania zemsty i że, jeśli margrabia każe mu dać strój marynarza, obawia się bowiem, żeby nie został poznany, a nadto ma odzież podartą w walce z tymi, którzy go krępowali, wyruszy do Nantes, skoro tylko stanie na ziemi. Margrabia Souday, przeczuwając, że ofiarą zdrady Courtin’a mógłby być Petit-Pierre, pragnął również udać się do miasta; ale Berta, która nie wątpiła, że Michał, po niepomyślnej ucieczce, powrócił niezwłocznie do Logerie, gdzie mniemał, że i ona powróci, wpłynęła na ojca, żeby projekt ten odroczył do czasu zdobycia bliższych wiadomości o tem, co zaszło.
Rybak wysadził na ląd swoich pasażerów pod osłoną przylądka Pornic. Picaut, któremu jeden z synów właściciela barki dał swoją bluzę i kapelusz nieprzemakalny, skierował się w stronę Nantes, idąc na przełaj przez pola. Ale, zanim opuścił margrabiego, poprosił go, żeby zawiadomił wodza królików o przygodzie, jaka jego Picaut’a — spotkała, nie wątpiąc, że kmotr Jakób przyłączy się po bratersku do zemsty, jaką on poprzysiągł Courtin’owi.
Dzięki znajomości okolicy, Józef Picaut około godziny dziewiątej wieczorem przybył do Nantes i powrócił na swoje stanowisko do zajazdu pod „Świtem“, tak, że, zachowując ostrożność, jaką mu nakazywało jego położenie, mógł słyszeć część rozmowy Courtin’a z panem z Aigrefeuille, którego dzierżawca sprowadził do zajazdu, i widzieć pieniądze, jakie ten pan pokazywał wójtowi z Logerie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.