Wizerunki książąt i królów polskich/Ludwik
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wizerunki książąt i królów polskich |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1888 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Ksawery Pillati, Czesław Borys Jankowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Córka Łokietka, siostra Kazimierza Wielkiego, Elżbieta królowa węgierska, wcześnie zabiegając, aby w razie zejścia brata bez potomka płci męzkiej korona polska dostała się jej synowi Ludwikowi, zawarła z Kazimierzem umowę (1340), — a to smutne jej przewidywanie ziściło się niestety!
Kazimierz córki tylko po sobie zostawił, tudzież synów, których przyznać nie mógł. Historycy nasi, piszący pod wrażeniem smutnych następstw, jakie za sobą pociągnęły te układy, żal czując do Elżbiety, nadzwyczaj surowy o niej sąd wydali. Malują nam ją w barwach najciemniejszych.
Opisują królową, jako do późnej starości płochych zabaw chciwą, otaczającą się młodzieżą, lubującą się w muzyce i rozrywkach wiekowi niestosownych. Niebaczny wyraz wyrzeczony o niej przez cesarza Karola IV, co o mało nie wywołało wojny, bo syn chciał się pomścić za matkę, — odbił się w tym sądzie niesłusznym o królowej Elżbiecie.
Tymczasem, chociaż zaprzeczyć niepodobna, że piękna do najpóźniejszej starości królowa, która zachowanie płci świeżej zawdzięczać miała jakiejś wodzie (Eau de la reine d’Hongrie, u nas larendogrą zwanej), lubiła okazałość, przepych i elegancyę, towarzystwo ożywione i zabawy tłumne, — zapatrując się jednak na jej życie i czyny, nie można nie oddać jej sprawiedliwości, jako niewieście obdarzonej niepospolitemi przymiotami.
Miała ona bardzo wielki udział równie w rządach, Polski jak Węgier; syn aż do zgonu matki nic bez jej porady nie poczynał. Zostawiła po sobie liczne dobroczynne i pobożne fundacye, oraz pamięć w dziejach domu pochlebnie o charakterze świadczącą. Ani znakomitych zdolności, ani serca wielkiego zaprzeczyć jej się nie godzi.
W Polsce jednak ani ona, ani syn jej Lois (Ludwik) miru wielkiego mieć nie mogli i nie mieli, bo ich nie miano za swoich. Król ten był obcym krajowi, którego języka nie umiał, a nawet nie krył ku niemu w pewnym rodzaju lekceważenia i pogardy. Wszystko mu tu jeszcze barbarzyństwem trąciło.
Miała już naówczas Polska mnogich ludzi wśród duchowieństwa i między możnymi, którzy cywilizacyą i ogładą zachodnią się odznaczali. Nieustanne duchownych do Włoch podróże, przebywanie młodzieży za granicą, po uniwersytetach w Bononii, Padwie i Paryżu, stosunki nieprzerwane z Rzymem, napływ cudzoziemców — dwór polski i stolicę czyniły podobnemi do innych europejskich. Większość jednak szlachty, siedzącej po wsiach, panowie w odosobnieniu na zamkach żyjący, rycerstwo obcujące tylko między sobą, — mieli charakter miejscowy, dzikszy, dziwniejszy, i pieszczonemu Andegaweńczykowi, nawykłemu do Francuzów i Włochów, którzy go otaczali, tamci mogli się wydawać nieco nieokrzesanymi i barbarzyńskimi. Śmierdziały wykwintnemu panu kożuchy i buty polskie, język brzmiał mu dziko, prosty obyczaj go raził, rubaszność odstraszała.
Miał tez Lois we Włoszech, w Dalmacyi i u siebie na Węgrzech tak wiele do czynienia, ze Polska nie mogła być dla niego czem innem, oprócz skarbca, z którego dogodnie mu było czerpać pieniądze i ludzi.
Nigdy też sam właściwie krajem się naszym nie zajmował. Nie miłując go, miłości dla siebie obudzić nie mógł. Zaraz po zgonie Kazimierza przybył z matką do Krakowa, aby pogrzeb uroczysty sprawiwszy tam wujowi, ukoronowawszy się, korony polskie zabrać do Węgier, skarbiec wypróżnić, dzieci Kazimierza wywieźć z sobą, a rządy powierzyć matce. O spełnieniu woli zmarłego najmniej myślano.
Rządy królowej Elżbiety, otoczonej przeważnie Węgrami, nieprzystępnej dla Polaków, opanowanej przez kilku ulubieńców — obudziły niechęć, wywołały opór groźny, zamieszania, tak, że przestraszona napadem na swoich faworytów królowa, Kraków opuścić musiała.
Posługiwał się potem Ludwik wielkorządcami, a że potrzebował ujmować sobie panów polskich, aby córkom następstwo zapewnić — bo syna nie miał, — więc nie mógł energicznie występować. Naprzemiany szły nadużycia władzy i ustępstwa.
Prawo polskie córek do dziedziczenia nie przypuszczało. Byli Piastowie inni, mogący do spadku rościć pretensye; zresztą, po kądzieli idąc, mogli Polacy przenieść potomstwo Kazimierzowe. Musiał więc Ludwik osobny układ zawrzeć z Polakami, a płacąc im za ustępstwo i przyjęcie jego córek jako dziedziczek, nadać za to szlachcie swobody nowe, które na przyszłe ukształtowanie się formy rządu wpływ wywarły olbrzymi.
Jednakże przywilej ten, nadany w Koszycach w r. 1374, jako rzecz zupełnie nowa, sądzonym być po naszemu nie powinien i nie może. Jawna to rzecz, że Ludwik nie byłby obdarzył szlachty tem, czegoby ona dla siebie nie czuła potrzebnem, czego by się po nim nie domagała i nie była przygotowaną do otrzymania — choćby siłą.
W przywileju tym tkwią już wyrobione wprzódy pragnienia; jest on niejako sankcyą tylko tego, co się powoli w społeczeństwie, długiemi wiekami pracy dziejowej do urzeczywistnienia przygotowało. Zjazdy w Chęcinach, w Wiślicy, na które oprócz duchowieństwa i panów rycerstwo powoływane było, owe elekcye panujących po śmierci Krzywoustego, później po Leszku Czarnym — usposobiły panów i rycerstwo do brania pewnego w rządzie udziału. To, co już zwyczajem urosło, przywilej koszycki uczynił prawem.
Zrzekł się król rozporządzania ziemiami polskiemi i uszczuplania granic państwa; szlachtę uwolnił od wszelkich podatków, oprócz łanowego. Zawarowano sobie niewyciąganie wojsk za granicę; zapewniono, że urzędy cudzoziemcom dawane nie będą i t. p. Koszyckiemu temu nadaniu może nazbyt wielkie przyznawano znaczenie, jako rzeczy nowej; — lecz choćby zwyczaje i wymagania dawne sankcya prawna utwierdziła, musiało to wielki wywrzeć wpływ na przyszłość. Było to otwarciem drogi do coraz większych wymagań ze strony szlachty.
Za rządów Ludwika w Wielkiejpolsce, pozbawionej koron, dawnego zwierzchnictwa i odrębności, pierwotnego znaczenia, bo ona była Polską par excellentiam i czuła się upośledzoną stosunkowo do Małopolski i Krakowa, — obudziły się naturalnie ze wspomnieniami przeszłości, sympatye dla Piastów i separatystyczne zachcianki.
Część Wielkopolan i panowie krakowscy, zmuszeni jeszcze za życia Loisa, przyjęli jako przyszłego pana, męża lub raczej narzeczonego Maryi, córki królewskiej, nieznanego przedtem, głośnego później Zygmunta markgrafa brandeburskiego. Zmieniło się później to postanowienie, ale bynajmniej nie bez trudności.
Ludwik, słusznie zapewne w Węgrzech Wielkiego imieniem zaszczycony, bo tam panowanie jego było szczęśliwe i w owoce obfite — dla Polski małym się wydawał, i smutne tu po sobie zostawił wspomnienie.
Pan to był wykształcony, rozumny, umiarkowany, miłujący naukę i sztuki, starający się o dobrobyt kraju; ale wszystkie te jego przymioty na Węgrzech tylko czuć się i ocenić w nim dawały, — Polsce pozostał obcym i obojętnym. Nie zajmował się nią wcale.
Umierając, z drugiej żony Elżbiety, córki księcia Bośnii, pozostawił dwie córki Maryę i Jadwigę.
Z tych Marya najprzód z narzeczonym Zygmuntem była dla Polski przeznaczona; później matka zmieniła tę wolę i oddała Polsce Jadwigę.
Druga ta małżonka Loisa, Elżbieta, niestała w postanowieniach, chytra, przewrotna, ulegająca wpływom ludzi i chwili, kobieta, na której słowa rachować nie było można, długi czas uwodziła Polaków, zmieniając projekta, nie chcąc oddać im córki. Zagrożona dopiero utratą Polski, musiała słowa dotrzymać.
O Ludwiku krótko pisze Bielski: „Był pan urody średniej i oczu wesołych, kędzierzawy, trochę garbaty.“
Sarnicki wie o nim, że się rad przebierał jak Harun-al-Raszyd, i szpiegował swych urzędników, czy obowiązki jak należy spełniali, — ale się to w Polsce nie trafiało.
Mało po nim w Polsce pamiątek i wizerunków zostało. Na pieczęci majestatycznej siedzący na tronie, z koroną o dwu liliach na głowie, włosy ma długie z wąsami i brodą. Tarcza z orłem polskim i liliami.
Książę Władysław, Białym zwany, wnuk rodzony brata Łokietkowego Ziemomysła na Gniewkowie, zasługuje na wzmiankę, jako smutny pretendent do tronu polskiego w czasie panowania Ludwika. Życie jego awanturnicze daje nam miarę, jak ówczesni rozdrobnieni na małych dzielnicach Piastowie odrodzili się od wielkich przodków.
Wnuk po bracie tego Łokietka, który się z niczego dobił korony polskiej, Władysław roił może, iż szczęście mu tak posłuży, jak jego wielkiemu dziadowi, chociaż oprócz powinowactwa krwi, nic z nim wspólnego nie miał. Pochodząc z linii książąt kujawskich, tej samej, która dwu królów wydała, sądził się może uprawnionym do następstwa po Kazimierzu. Siostra jego Elżbieta była za królem Bośnii.
W r. 1353 (idziemy za szacownym życiorysem Bartoszewicza) młody książę siedział już na ojcowskiej dzielnicy, w której głównemi, a raczej jedynemi grodami były: Gniewków, Słońsk, Złotorya i Szarlej.
Ostatni był ulubioną książęcą rezydencyą. Jak wszyscy tacy mali pankowie udzielni, dwór trzymał na wzór możniejszych, miał własnych urzędników: wojewodę, kasztelana, kanclerza, sędziego, chorążego, podstolego, kapelanów i t. p.
Jak się z całego życia okazuje, książę był popędliwy, gwałtowny, niestały, porywczy a samowolny. W sporze o granicę z królem polskim zabił sędziego Stanisława Kiwałę (około r. 1359). Pozwał go król przed sąd; książę nie stanął, a w końcu zniechęcony, gotów był zrzec się tego, co miał i co mógł po ojcu odziedziczyć. Odezwał się z tem do Kazimierza.
Przyczyniła się do tego nagłego postanowienia abdykacyi śmierć wielce ukochanej żony, która młodo go odumarła, nie zostawiając potomstwa. W pierwszej chwili żalu postanowił opuścić kraj i zamknąć się w klasztorze. Sprzedał więc swe księztwo Gniewkowskie za tysiąc czerwonych złotych i wyruszył za granicę. Mogło to być około r. 1363. Puścił się naprzód na pielgrzymkę do Grobu Zbawiciela do Jerozolimy, pieszo obchodząc Ziemię Świętą. Wróciwszy ztamtąd, udał się do Wiednia, i czas jakiś bawił na dworze cesarskim.
Musiało to przypaść mniej więcej na rok 1363, gdy z całej Europy rycerstwo zagrzane przez Krzyżaków, wybierało się popierać ich wyprawę na Litwę. Książę udał się tam z innymi, może nawet z myślą wstąpienia do rycerskiego zakonu.
Ale tu rychło mu się sprzykrzyło. Od Krzyżaków udał się do Awinionu do papieża, zkąd nagle zjawił się u Cystersów, żądając, aby go do zakonu przyjęli. Opat, poznawszy w nim zapewne lekkomyślnego człowieka, nie bardzo był do tego skłonny. Książę jednak, oddawszy mu co miał, wdział suknię braciszka.
Lecz i tu wytrwać było mu trudno. Po siedmiu miesiącach uszedł z klasztoru do Dijon do Benedyktynów. Pogonił za nim opat, ale zamiast łagodnie go namówić do powrotu, groził osmaganiem i karą za ucieczkę.
Spór pomiędzy Cystersami a Benedyktynami o polskie książątko skończył się na spisaniu protokółu, a Benedyktyni zbiega do zakonu przyjęli.
Było to w r. 1367. Siostrzenica Władysława zaślubiona już była Ludwikowi królowi węgierskiemu, powinowaty Kazimierz był na tronie polskim, wygnaniec poparcie miał od nich, — dla tego Benedyktyni podjęli się zatrzymać go u siebie.
Tymczasem zmarł w r. 1370 Kazimierz Wielki. Nikt się pewno nie obawiał, aby Władysław Biały, zrzuciwszy habit, jako Piast przyszedł warcholić i upominać się o prawa jakieś do tronu, których wyrzekł się, zostając mnichem. Wszelako wolano go mieć daleko i w klauzurze, aby się nim ludzie niespokojni nie posłużyli.
Aniby się był ważył pewnie porwać przeciwko mężowi siostrzenicy Władysław, gdyby zniechęceni Wielkopolanie nie wysłali do niego potajemnie gońców, wzywając go do kraju.
Miał przykład na Kazimierzu Mnichu, że z klasztoru się uwolnić było można, — opuścił go więc i biegł do Awinionu do papieża, prosić o uwolnienie od ślubów. Lecz tam trafił na przyjaciela dynastyi andegaweńskiej i nic otrzymać nie mógł. Posłowie polscy czekali na niego, gdy on, rozmyśliwszy się, z Awinionu ruszył do Budy na dwór siostrzenicy. Spodziewał się tam coś wyrobić dla siebie... może zwrot księztwa??
Wstawienie się królowej nie zdołało wymódz na Ludwiku niewczesnego kroku. Dwa całe lata siedział tam Biały napróżno, a widząc, że go łudzą obietnicami, może znowu przez Wielkopolan zachęcony, udał się do kraju.
Było to wypowiedzeniem wojny mężowi siostrzenicy: — książę gniewkowski występował przeciwko królowi Węgier i Polski!!
Wyprawa ta do Wielkiej Polski była tak niespodziana, iż w początkach powieść się mogła. Władysław opanował Inowrocław, Gniewków, Złotoryę, a nakoniec i Szarlej.
Doszła rychło wiadomość o tem do wielkorządcy Wielko-Polski, zaczęto siły gromadzić, aby najezdcę pochwycić. Odebrano mu łatwo Inowrocław, a książę zniechęcony i nastraszony, wszedł w układy. Tymczasem ustąpiwszy, ukrywał się u przyjaciół w Dorszeniu na granicy.
Tu w próżnem oczekiwaniu przesiedziawszy około roku, Władysław powtórnie pokusił się o Złotoryę, której dowódca pijaczyna dał się spoić i wziąć łatwo. Z pomocą przyjaciół książę probował opanować Raciąż daremnie; potem uderzył na Gniewków, który też zdobył.
Znowu więc mu się powiodło; ale Sędziwoj z Szubina szedł przeciwko niemu z siłami znacznemi. W bitwie pod Gniewkowem porażony, uszedł Władysław do Złotoryi, pustosząc Kujawy, okrutnie się obchodząc z jeńcami, aż po próżnym oporze zdał się w końcu na łaskę i niełaskę.
Miano litość nad zwyciężonym, i król Ludwik ofiarował się wynagrodzić go za jego prawa do Kujaw. Dostawszy pieniędzy w r. 1376, Biały udał się na Bukowiec (Lubekę) do Francyi z powrotem. Lecz raz jeszcze zmienił postanowienie, sądząc, że po śmierci Ludwika, przeciwko córkom jego łatwiej mu się będzie utrzymać.
Tym razem też papież Klemens VII (anti-papa) skłonnym się okazał do rozwiązania go ze ślubów. Wydał brewe, uwalniające księcia de Polonia od zobowiązań zakonnych. Lecz za późno książę wybrał się w drogę; błąkał się po Niemczech z właściwą sobie lekkomyślnością, w końcu już zamyślał pono wracać do Dijon, gdy wśród tego tułactwa śmierć go zaskoczyła w Strasburgu w r. 1388. Grobowiec jednak chciał mieć i ma w kościele św. Benigny w Dijonie, gdzie zwłoki jego złożono.
Pomnik ten, wielekroć sztychowany w dziełach francuzkich (Antiquités de la ville de Dijon) i u nas, wyobraża zmarłego, w ozdobach gotyckich, leżącym, w sukni zakonnika, ze złożonemi rękami, z brodą; nogi są na lwie i psie wsparte. Nad głową trzy aniołki trzymają jeden koronę, dwa tarcze herbowne, z pół-orłem, pół-lwem; głowę pokrywa korona, u spodu zakończona trzema liśćmi. Wierzch w ozdobach gotyckich, iglicach; po bokach we wgłębieniach (plorans) sześć figurek mnichów zakapturzonych. Dokoła idzie napis.
Miejscowe tradycye czynią go aż królem polskim!
Żydzi. Z powodu potwierdzenia przywilejów Żydów przez Kazimierza Wielkiego, nie od rzeczy będzie przypomnieć tu niektóre ustawy tyczące się ich ubrania, mające od chrześcian odróżniać.
Najstarsze z tych urządzeń podobno jest z r. 1375 w konstytucyach synodalnych gnieźnieńskich Jarosława Bogoryi, które nakazują Izraelitom, tak jak w innych krajach na Zachodzie, nosić kółko z czerwonego sukna pod piersiami na lewej stronie. Przepis ten często się powtarza za Władysława Jagiełły, i widać, że wcale się do niego nie stosowano.
Później, w r. 1538, nakazano starozakonnym nosić żółte czapki. W Statucie Litewskim Rozdz. XII art. VIII powiedziano: „Żydowie z łańcuchami, klejnotami złotemi chodzić nie mają, także też srebra na pasach, na kordach, na szablach nie nosić, wszakże jeden sygnet na palcu i pierścień jeden każdemu z nich mieć, i Żydówkom pierścienie, pas i ubiory wedle przemożenia swego nosić wolno.“ Pierścienie żydowskie bywały z imieniem Jerozolimy, lub wybiciem rzeki Sabbation.
Za Zygmunta Augusta uwolniono Żydów od żółtych czapek, których podobno nigdy nie używali. Przypominano je, ale się od nich okupowano.
Commendoni wzmiankuje, że za jego czasów jeszcze szable nosili, a i w Statucie Litewskim, jak widzieliśmy, jest o szablach wzmianka.
Za Zygmunta III, w opisie podróży Gaëtana, czytamy o Żydach z brodami i długiemi pejsami, w jarmułkach i czapkach lisich.
(Żydzi w r. 1626, drzeworyt w książce: Prognosticon, albo zalecenie cielęcia smrodliwego).
Laboureur widzi ich zabłoconych, w plugawych czarnych sukniach, w długich płaszczach z rękawami, z brudnym na szyi gałganem na kształt kryzy.
Łukaszewicz strój dawny opisuje szczegółowo: Była to tunika długa, opięta, czarna, z materyi wełnianej lub jedwabnej, na haftki zapinana, w zimie futrem podbita; dalej pończochy i trzewiki, na głowie jarmułka skórzana (lub aksamitna), kapelusz z niezmiernie wielkiemi skrzydłami; czapka kunia (lub sobolowa); broda zapuszczona, głowa z tyłu ogolona, z boków w długie loki puszczone włosy. Żydówki chodziły w sznurówkach jasno-kolorowych, u bogatszych były złote łańcuszki, spodnica i fartuch z drogich sztywnych materyj, naszyjniki z pereł, medale na piersi, czółka perłami sadzone. Na Litwie używały zasłon białych i takiegoż stroju głowy podobnego do wieśniaczych namitek.
W Kalwaryi Zebrzydowskiej jest obraz wystawiający grupę Żydów z XVIII w. P. Łepkowski widzi w ich ubiorze niejaką różnicę od późniejszych.
Jest tradycya jakaś o zwyczaju w kościele Bożego Ciała w Krakowie, iż tam przy pewnych uroczystościach zmuszano Żydów do dźwigania baldachimu, przenoszenia ksiąg na pulpit, do słuchania kazań świątecznych. Byłoby to naśladowaniem zaniechanego podobnego zamiaru w Rzymie.
Budowle. Zamki, kościoły, różne gmachy wzniesione w Polsce za panowania Kazimierza Wielkiego, dochodzą do liczby tak zdumiewającej, iż w istocie postawienie ich całkowicie fizyognomię kraju zmienić musiało.
Budowanie to w królu Kazimierzu było namiętnością. Długosz, wyliczając, co w Polsce za tego panowania się wzniosło, dodaje, ze król nietylko sam własnym kosztem nieustannie murował, ale pomagał i zachęcał innych; a to, co prywatni naśladując króla zrobili, nie wchodzi w rachunek.
Począwszy tedy od zamku krakowskiego, który Kazimierz podźwignął, „przymurowawszy do niego wiele gmachów wspaniałych i mieszkań, wzmocniwszy go wałami i wieżycami, ozdobiwszy rzeźbami, malowidłami i pięknemi dachami,“ — idzie dalej przedmieście Kazimierz przy Krakowie, następnie obmurowane i obwarowane miasta: Wieliczka, Skawina, Olkusz, Będzin, Lelów, Sandomierz, Wiślica, Szydłów, Radom, Opoczno, Wąwolnica, Lublin, Kalisz, Pyzdry, Stawiszyn, Wieluń, Konin, Piotrków, Łęczyca, Płock, Inowłódz, Lwów, Sanok, Krośno, Czechów; zamki i dworce królewskie w Poznaniu, Kaliszu, Sandomierzu, Lublinie, Lwowie, Pyzdrach; zamki wyższy i niższy w Sieradzu, Wieluniu, Łęczycy, Kole, Płocku, Niepołomicach, Szydłowie, Przedborzu, Brzeźnicy, Bolesławcu, Ostrzeszowie, Przemyślu, Lanckoronie, Będzinie, Lelowie, Czorsztynie, Ojcowie (Ojcu właściwie), Krzepicach, Sieciechowie, Solcu, Zawichoście, Nowém-Mieście Korczynie, Koninie, Nakle, Wieleniu, Międzyrzeczu, Kruszwicy, Złotoryi, Bydgoszczy, Lubaczowie, Trębowli, Haliczu, Tustaniu, Opocznie, Szydłowie, Przyszowie, Rawie i Wyszogrodzie.
Staraniem króla stanęły na zamku krakowskim dwa kościoły z tyluż kollegiatami, ŚŚ. Michała i Jerzego, szpital na Stradomiu, kollegiaty w Sandomierzu i Wiślicy, kościoły w Stobnicy, Szydłowie, Lapczycach, Kargowie, Niepołomicach, Solcu, Opocznie, Korczynie, Św. Stanisława na Skałce; klasztory w Piotrkowie, Łęczycy, Nowem-Mieście Korczynie. Wszystkie opatrzone były w malowidła, ozdoby, sprzęt kościelny, piękne księgi i t. p.
„Trudnoby wszystko było wyliczyć — kończy kronikarz, — bo żadnego prawie w Królestwie Polskiem miejsca, żadnego z dawnych miast i zamków nie pominął, gdzieby nowych murów nie postawił, upadających nie dźwignął, albo gdzie czego brakło, nie przybudował.“
Zamki w czasach przed-kazimierzowskich wszystkie niemal były z drzewa i gliny, i wznosiły się zwykle na wyniosłościach, sypanych kopcach, starych horodyszczach, w widłach rzek, wśród błot niedostępnych.
W Polsce zaczęto je budować za Chrobrego, około 1025 r., gdy napady nieprzyjaciół zmusiły do tego. Jeszcze w trzynastym wieku (1269) klecono warownie, jak w Międzyrzeczu, przywożąc gotowe izbice z drzewa, a gliną je od ognia oblepiając i wałami osypując. Oblegający zamek obijali tę glinę ze ścian i palili je z łatwością. Wszystko w takich zamkach (np. w Santoku), aż do strzelnic, było z drzewa.
W Lublinie zamek drewniany trwał do połowy XIII w. Wieże były również z drzewa.
Na Rusi w XVI w. jeszcze spotykamy podobne budowy. Bielski pisze o Starodubiu: „Zamek był dosyć mocny, zwłaszcza że z drzewa dębowego w izbice zrębiony, i przetoż mu kule mało co wadziły“ (wysadzono go prochami).
Starsze zamki, o których u nas dzieje wspominają, były: kruszwicki, krakowski, płocki, tęczyński, grodziski r. 1228, królewiecki 1255, Pieskowa Skała 1377, Częstochowa 1382, Janowiec, Czorsztyn, Iłża, Wiślica i t. d.
Bardzo często zamki dzieliły się na dwa: dolny i wyższy; niekiedy na trzy, jak np. w Malborgu, gdzie był niższy, średni i wysoki.
W wiekach średnich budowa zamków była mniej więcej jednostajna, i do tej formy ogólnej u nas się także zastosowywano. Castra, castella, vici, firmitates były gródkami warownemi, opasanemi wałem i murem grubym, nad którym sterczały baszty, często niejednakowe, z różnych epok pochodzące, okrągłe, ośmiokątne, czworoboczne, owalne, strzelnicami i blankami opatrzone.
W samym środku zamczyska mieściła się zazwyczaj mocna wieża, ostatnia ucieczka w razie zdobycia murów przez nieprzyjaciela, tak zwany stołb, do którego po drabinach wchodzono. W nim jeszcze czas jakiś bronić się było można. Szczątkami podobnych stołbów są wieże w Kruszwicy, Chełmie, Kamieńcu Litewskim i t. p.
Wieża ta, stołb — słup, zkąd nazwy miejsc Słupia, Stołby, (Stolpen na Łużycach) i t. p., zawierała zapasy żywności i środki obrony. Strzegli jej: przełożony zamku, straże (vigil) wrótny (portarius).
Pierwszy mur okólny — kurtyna, cingulum minus, cingulum breve, — opasywał cały gródek w ogóle.
Drugi mur szerszy — cingulum majus — zajmował często miasto razem do niego przylegające, po za którem pozostawały przedmieścia. Mieszkańcy przedmieści i okolicy, w razie napadu, chronili się pod opiekę kasztelana (castellanus dominus firmitatis).
Do samej twierdzy, w której dowodził castellarius, przypierał zamek właściwy, połączony z wieżą (castellum, castrum), otoczony przekopami i obwarowany mostem zwodzonym.
W pierwszych podwórcach twierdzy mieściły się komory, czyli horodnie (jak było w Haliczu, Kobryniu, Łucku i t. p.); w tych horodniach mieszkańcy okoliczni składali swoje mienie. Zwano je na zachodzie salvamentum.
W r. 1599 pisze Stan. Karliński, iż za przechowywanie w salvamentum był zwyczaj opłacać trzecią część wartości zwiezionych rzeczy. „A to się przeto dzieje, iż pospolicie gdzie nieprzyjaciel czuje, izby było w czem ręce umoczyć, a wie o zwiezieniu niemałem, więcej czyni, niżby działał, gdyby o tem nie wiedział.“
Opis takich horodni, przypartych do murów, z imionami włości, do których należały, znajduje się w lustracyi zamku Krzemieńca z r. 1552. Podobnież było w innym niedalekim zamku włodzimierskim, który w r. 1552, choć obszerny i o pięciu wieżach, był jeszcze drewniany. (Lippoman pisze, iż mu sami Polacy mówili, że zamki podobne są im dogodne, bo w razie nawały, łatwo je samym zniszczyć i ujść w lasy).
Obwarowanie zamków składało się z foss, przekopów, zwykle wodą zalanych, oraz kontreskarp. Wspomniany wyżej Karliński w przypadku zawalenia się murów, zaleca „wał za murem“ wewnątrz, a przed nim przekop jak najgłębszy i najszerszy z ziemną i poboczną strzelbą. Ów wał miał być „nabity ostrowem (ostrokołem), palami albo jaszczkami, albo żelaznemi kotwicami posypany.“ Tyny, zaborole, wznosiły się na nich. Blankowanie murów było „z dranic, cieśninami wymoszczone.“ Baszty, rondele, wieże broniły załomów.
Wjeżdżało się do zamku przez wzwód, most na łańcuchach zawieszony, który się podnosił na wadze. Niekiedy bywały dwa wzwody (np. w Solcu w XVII w.)
Tuż za mostem była brona, brama, z wieżycą broniącą mostu, z wejściem sklepionem, często nie w prostej linii na dziedziniec wiodącem, ale załamanem. Nazwanie bramy broną pochodzi od brony żelaznej (herse), która się spuszczała z góry i zapierała wrota.
W Złotoryi, w r. 1374, starosta wielkopolski, rozumiejąc, że mu zamek zdradą oddadzą, podjechał o północy pod bramę, którą mu otworzono. Kazał swoim wjeżdżać, ale wtem kratę spuszczono, która mu „dwu szlachciców znacznych zabiła.“ W lustracyi zamku w Chojnicach z r. 1564 powiedziano, że bramy zamykają się wrotami mocnemi i kratą spuścistą.
Karliński r. 1599 pisze: „Pospolicie przed przednią albo ostatnią braną (sic) należy mieć kratę zawieszoną przezroczystą, spuszczoną przed bramą, płot, albo jaszczki przezroczyste, bo tak może się obaczyć nie mało, już się prawie brama otworzy, jeżeli około niej nie masz czego. Ave rabi, za murem drabi.“
Między tę kratę pierwszą a drugą bramę puszczano tylko heroldów, bo były dwie bramy, i więcej w jednej głównej „wieżycy bramnej.“
Obok wejścia głównego zapuszczonego broną, lub, jak później, zamykanego wrotami kutemi, zaciąganemi łańcuchem, drągiem żelaznym, kolcami i t. p., była fórta i strzelnice służące do jej obrony. W początku mogli strzelcy bronić przystępu przez otwory kraty żelaznej. Z boków, w górze, bywały wyskoki ząbkowane, z za których tez strzelać było można. Po nad wieżą bramną były miejsca dla straży, excubiae. Na wieży bywał dawniej zawieszany dzwon, później zegary. Podczas oblężenia, jak pisze Karliński: „ma zawżdy na najwyższej wieży proporzec wysterczony a roztoczony być wywieszony z okna.“
I w późniejszych czasach niektóre z wież na murach bywały drewniane, ze strzelnicami na kilku piętrach. Zęby (cernelia, crinaux) miały kształty rożne, niekiedy podobne do zębów naszej korony szlacheckiej (Łuck, Ostróg). Parapety opierały się na rodzaju wyskoków w murach (machecoulis, machicoulis), przysklepionych, strzałkowatych i t. p. Zastępowano je czasem rusztowaniem drewnianem, przyczepionem do murów; ale Karliński przestrzegał: „wszelkie drzewo, nawet dachy, lepiej odejmować dla niebezpieczeństwa ognia.“
Mury okolne (kortyny, kurtyny), łączące z sobą wieże, całe bywały zębowane i parapetami opatrzone. Od wnętrza miały chodniki kryte. Przecinały je fórty (posternae, posterulae), żelaznemi drzwiami zawierane, służące do wycieczek tajemnych (Karliński zowie je: piesze bramy, albo fórty). Mury te od dołu bywały wzniesione z kamieni, w górze z cegły; na przypadek wyłomu w nich, zapychano je ziemią, faszynami, gruzem, a nawet worami z wełną.
Zamek miewał prawie zawsze kilka podwórców, czyli dziedzińców różnego kształtu, stosownie do położenia i obszaru. Dziedziniec pierwszy zawierał zwykle zamek niższy; drugi, zamknięty w nim, obwarowany, mieścił właściwą twierdzę. Tu mieszkał castellanus; tu był skarbiec i cekhauz; tu wznosiła się wieża dominium. Późniejszemi czasy rozmaite kształty zamków w Polsce się trafiają. W XVI w. w Dobromilu był półkolisty z przodu, trójkątny z tyłu. W Opalenicy miał posiadać kształt herbownej Łodzi, ale ze trzech skrzydeł tylko półtora dokończono. Zamek trójkątny w Łozdokonicach w W. Polsce wzniesiono w 1750 r. W Narolu w Galicyi r. 1781. Łosiów miał kształt podkowy. W Wiśniowcu z 1730 był podobnyż. We Włoskowicach z 1749 — 51, trójkątny. W Strzyżowicach z początku XVI w. miał postać głoski Z.