Wizerunki książąt i królów polskich/Kazimierz Wielki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wizerunki książąt i królów polskich
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1888
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Ksawery Pillati,
Czesław Borys Jankowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KAZIMIERZ WIELKI.


W puszczy, konno się uganiając za jeleniem, spadł z konia i odniósł ciężką ranę w goleń.
XX.
Kazimierz Wielki
KRÓL CHŁOPÓW.
1310 — 1333 — 1370.

G


Godnym spadkobiercą Łokietka jest ten jedyny syn jego. Potomność nadała mu zasłużone Wielkiego imię, złość i szyderstwo — przezwisko króla chłopów, które się stało najwyższą jego chwałą.
Nie orężem, jak ojciec, miał on już walczyć dla powiększenia państwa i nowych zdobyczy. Pierwszem zadaniem dla niego być musiało ubezpieczenie posiadłości od napadu Krzyżaków, mających za sobą niemieckich panów na zachodzie, a przyjaciół i popleczników w Rzymie; — wewnątrz zaś pilnem było zaprowadzenie porządku, karności, sprawiedliwości, stałych, pewnych form życia społecznego, wzorem innych krajów cywilizowanych.
Zbywało Polsce za Łokietka na grodach warownych, których potrzeba czasu wojen czuć się dawała. Stare gródki, lepione z chróstu, gliny i drzewa, lada napaści ulegały. Miasta mało miały budowli murowanych, i całe niemal składały się z domowstw drewnianych; potrzeba było zabudować je trwale, pięknie i warownie. Handlowi naostatek zbywało na bezpiecznych gościńcach, na śpichrzach i składach. Wszystko to Kazimierz dla odrodzonej Polski miał dokonać, którą wziął ubogą i nie zagospodarowaną.
To, co spadało na Kazimierza, w warunkach, w jakich ówczesna Polska się znajdowała — równie trudnem było do dokonania, jak to, co Łokietek uczynił.
Brał po nim spadkobierca zarys tylko przyszłego państwa, nieforemną bryłę, z której mistrzowska jego ręka miała wyciosać postać Polski, wyrazistą już i oznaczoną.
Dotąd kraj innego nie miał prawodawcy nad zwyczaj stary, instynkt narodu. Stosunki jego z ościennymi tworzyła raczej natura sama żywiołów, jakie się z sobą stykały, niż obmyślane środki bezpieczeństwa i wzajemnych korzyści.
Liche zameczki, rozproszone po kraju, tak łatwo było wznieść, jak zburzyć. Obronić się w nich nieprzyjacielowi nie wiele było łatwiej niż w polu za wałem. Po miastach, ogień nieopatrznie zatrzęsiony niszczył w godzinę owoc trudów lat wielu.
Kazimierz w młodości już, jeżdżąc do siostry na Węgry, robiąc do Czech wycieczki, miał zręczność przypatrzyć się murowanym miastom, wspaniałym gmachom, a na dworze węgierskim wszelkim cywilizacyi zachodniej najwykwintniejszym płodom.
Nabrał tam smaku do tego, co życie rozwinąć bujniej, ułatwić i uprzyjemnić mogło. Z przyrodzenia obdarzony był umysłem pojętnym, przejmującym się łatwo tem, co było dobre i piękne. Umysłowi otwartemu towarzyszył temperament gorący, namiętny, usposobienie do rozmiłowywania się łatwe, a na dworze szwagra i na całym świecie ówczesnym zbytnią surowością nie grzeszono. On też od młodości nieco popuścił sobie cugli. Tym trybem życia lekkomyślnym zatruł sobie stosunki domowe i zwichnął przyszłość.
Jest to jedyna słaba strona Kazimierza, za którą ciężko odpokutować musiał.
Pierwsze ożenienie jego z Litwinką Aldoną, dziewczęciem, które wychowaniem prostem, obyczajem obcym nie mogło zaspokoić wymagań więcej wykształconego królewicza — było dosyć nieszczęśliwe. Zarzucano młodej pani obyczaje pogańskie, zamiłowanie w pieśniach, niechętne stosowanie się do zwyczajów polskich.
Po Aldonie, zmarłej w r. 1339, starał się Kazimierz o wdowę Margaretę, zaswataną mu przez Jana, króla czeskiego; ale ta nagle zmarła, nim małżeństwo przyszło do skutku. Zaślubił potem (1341) z rąk tegoż opiekuna narzuconą Adelajdę heską, córkę Henryka II, z którą później żyć nie mógł. (Zmarła 1361 r.). To było powodem, że w związkach płochych szukał pociechy, rozrywki, zaspokojenia serca — i znaleźć ich nie mógł.
Czeszka, ze znacznego rodu, Rokiczana, z którą mu opat tyniecki dał ślub pozorny (pomimo, że Adelajda żyła jeszcze), później została odepchniętą. Po niej, czy wprzódy, dłuższy czas żył król z Esterą, Żydówką, której wpływowi przypisują wyrobione dla Izraelitów prawa i przywileje, chociaż historycznie dowieść się to nie daje.
Stosunków podobnych zresztą miało być wiele, a złośliwość ludzka, jak zwykle, zbyt im może wielki rozgłos nadała. Ci, którzy go z urągowiskiem przezywali królem chłopów, sarkali nań za te kochanki, o których chodziły niedorzeczne plotki, jakie zwykle o panujących tworzą się pod najbłahszym pozorem.
Naostatek, już w wieku podeszłym (1365), pragnąc koniecznie potomka płci męzkiej doczekać, ożenił się król Kazimierz raz jeszcze z młodą Jadwigą, córką Henryka V księcia zagańskiego, — ale i z tej los mu dał tylko córki (zm. 1390 r.).
Siostra Kazimierza, Elżbieta, królowa węgierska, za wczasu wyrobiła prawo następstwa po bracie dla syna swojego Ludwika, — jeżeliby Kazimierz potomka i dziedzica nie zostawił po sobie. Zatruło to żywot Kazimierzowi, iż na nim gasła dynastya Piastów, i Polska pod obce przejść miała panowanie. Całe życie wielkiego króla zachmurzone było tą groźbą i postrachem bezdzietności.
Potrafił jednak dokonać za panowania swego dzieł wielkich, i Polskę nietylko z drewnianej uczynił murowaną, jak później o nim mówiono, — ale zostawił ją urządzoną, zbogaconą i silną.
Przyłączona Ruś przyniosła z sobą nietylko ogromne skarby, które Kazimierz odziedziczył, ale kraj nowy, bratni, do zjednoczenia skłonny, a Polsce potrzebny jako jej uzupełnienie. Zdobycz ta przyszła bez krwi rozlewu, bez ofiar, chociaż wkładała obowiązki i ciężary wielkie, bo strzedz jej i bronić było potrzeba.
Z Krzyżakami Kazimierz prawie bezskutecznie traktując, polityką swoją wyczekującą, umiał potrzebny sobie zachować pokój, — a sprawa z zakonem tę korzyść przyniosła, iż odsłoniła przewrotność jego i uroszczenia nieprawe. Nie wygrał Kazimierz z mnichami, lecz obnażył całą postępowania ich ohydę. Nie przyszło bez dotkliwych ofiar utrzymanie z Krzyżakami pokoju, tak potrzebnego dla wewnętrznego urządzenia kraju; ale były one koniecznością w ówczesnym stanie Polski.
Złączono pod jednem berłem za Łokietka kraje i ziemie, dalekie były od istotnego zlania się z sobą. Wielkopolska, Mazowsze, Krakowskie miały swe starodawne urządzenia i tradycye praw, przy których obstawały.
Kazimierz w myśl ojca, na zjeździe w Wiślicy, pierwsze położył podwaliny prawodawstwa jednostajnego dla całego kraju. Dzieło to było największej doniosłości, wagi ogromnej, obfite w owoce. Z pojedyńczych ksiąg praw starano się utworzyć jedną dla wszystkich, tak, jak wszystkie ziemie pragnął Kazimierz jedną formą zarządu porównać. Musiało to w początkach obudzać opór w ziemiach, które swoją odrębność i samorząd pamiętały, a stały przy nich; więc też dzieło to wielkie raczej było zasnute, niż przywiedzione do skutku. Sama myśl jego potężną była i w następstwa płodną.
Szczególną pieczą i troskliwością odznaczał się król, czuwając nad stanem wieśniaków, którzy w podległości właścicielom ziemi, największą część ogólnych ciężarów dźwigali. Ziemianie tez zniechęceni przezwali obrońcę wieśniaków królem chłopstwa. Została głucha powieść, że nie mogąc sam pomódz uciemiężonym, radził się uciekać do krzesiwa i bronić rozpaczliwie - ogniem. Lecz jak wiele innych podobnych powiastek, i tej za nic innego brać niemożna, tylko za dowód, że Kazimierz opiekował się ludem. Duchowieństwu i możnym, starającym się władzę królewską ograniczyć, Kazimierz się opierał — i tem ich zniechęcał ku sobie.
Zajście z Bodzantą biskupem krakowskim o dziesięciny, doprowadziło aż do tego, że na króla klątwę rzucono. Słudzy i dworactwo Kazimierza, najczynniejszego w tej sprawie ks. Marcina Baryczkę, mszcząc się za pana, utopili. Zrzucono winę morderstwa na króla, aby go zohydzić, bo dowiedzioną mu być nie mogła.
Skończyło się na układach, co przekonywa, iż wyzyskano raczej jakiś przypadek, który sprawie jego szkodził. Klątwa pozostała bez zwykłych następstw swoich.
Nie zbyt ulubiony duchowieństwu, niekochany przez możnych i rycerstwo, niezrozumiany przez znaczniejszą część narodu, miał Kazimierz za sobą mieszczan, stan średni, stan kupiecki, takich ludzi jak Suchywilk, jak Wierzynek, którzy dalej widzieli, niż pospolity gmin ziemian po wsiach zakopanych. Nauczono się go czcić dopiero pod koniec panowania, a jeszcze bardziej po stracie, gdy go zabrakło.
Za jego czasów zamków, grodów, murów, warowni wzniosło się w Polsce więcej niż przez kilka wieków ubiegłych. Na wzór miast europejskich zabudował się Kraków. Bogactwa Wierzynków dają miarę rozkwitu handlu i pomyślności powszechnej, rozgałęzionych stosunków z Europą i Wschodem. Król w tym stanie średnim szukał zapewne podpory przeciwko niechętnemu rycerstwu i możnym.
Oprócz stolicy Krakowa, który cały stanął nowym, oprócz zamku wspaniale pobudowanego, mnóztwo grodów powstało i obwarowało się murami. Zaledwie jedno dzieło było skończone, rozpoczynano drugie, a król sam dozierał robot, żywo się zajmując niemi.
Żupy Wielickie, urządzone i zagospodarowane nanowo, z dochodów swoich summ na budowy dostarczały. Dość przypomnieć śpichrze i gmachy w Kazimierzu nad Wisłą, mury za jego czasów powznoszone w Kaliszu, Poznaniu, Sandomierzu, Lublinie, Lwowie, Wiślicy, Pyzdrach, Sieradzu, Czorsztynie i kilkudziesięciu innych miastach; niezliczone świątynie w Stobnicy, Korczynie, Niepołomicach, Wiślicy, Krakowie...
Ale nad wszystkie te wielkie dzieła unieśmiertelnia Kazimierza Statut Wiślicki i pierwsza myśl założenia szkoły wyższej nauk w Krakowie, przyszłej akademii, — wznowiona później i do skutku przyprowadzona przez Jadwigę.
Winna więc jest Polska temu królowi pierwsze nasiona cywilizacyi, zasiew, z którego plon miały zbierać wieki następne. Władysław Łokietek pozostawił skarb wycieńczony, Kazimierz umiał go napełnić tak, iż jeden z jego poddanych, Wierzynek, rozporządzał sam większemi summami niż wprzódy skarb państwa.
Tej zamożności, temu wzmożeniu się w siłę Polski, winien był Kazimierz poszanowanie ościennych panujących i powagę, jakiej zażywał w Europie. Okazało się to najdowodniej, gdy Karolowi IV cesarzowi wnuczkę swoją, księżniczkę pomorską Elżbietę, poślubił w Krakowie, zapraszając na wspaniały akt weselny króla Ludwika węgierskiego, Piotra cypryjskiego, Waldemara duńskiego, książąt Ottona bawarskiego, Bolesława świdnickiego, Władysława opolskiego, Ziemowita mazowieckiego i t. d.
Wspaniałe to było i niesłychanie kosztowne przyjęcie monarchów, ale już na nie zamek przebudowany i powiększony, a miasto rozszerzone, i skarb zasilony zdobyczami na Rusi — starczyć mogły. Sto tysięcy złotych ówczesnych wiana król dawał za swą wnuczką (z córki Aldony).
Przez dni dwadzieścia trwały uczty, zabawy, turnieje, na zamku i w mieście. Sławny Wierzynek, mieszczanin krakowski, ulubieniec króla, przyjmował też cesarza i królów u siebie; a że ówczesnym obyczajem przyjęcie tak dostojnych gości nie obchodziło się bez podarków, uczta i dary miały mieszczanina sto tysięcy dukatów kosztować, i nie zubożyły go.
W innych czasach, za innego panującego, nie mieszczanin pewnie, ale możny kasztelan lub wojewoda byłby u siebie gościł monarchów — za Kazimierza, króla chłopów i mieszczan, przyjmował ich kupiec Wierzynek. Okoliczność to bardzo charakterystyczna i znacząca.
Umiał Kazimierz dobierać sobie takich ludzi jak Suchywilk, który był jego prawą ręką w reformie prawodawstwa i przygotowywał zjazd wiślicki, jak Wierzynek, sprawiający urząd rządcy żup i podskarbiego, jak Wacław z Tęczyna, który miał zwierzchni nadzór nad budowlami zamków i dworów, do czego w podróży po Włoszech się usposobił.
W ciągu dwóch tych panowań ojca i syna, trwających lat siedmdziesiąt niespełna, urasta w oczach istnym cudem owa Polska, której przedtem tylko szczątki poszarpane drgały.
Pół wieku starczy na to zmartwychpowstanie, a co większa, na takie wzmożenie się w siłę, skupienie, uporządkowanie, iż mogła już na przyszłość patrzeć bez trwogi.
Potrzeba tylko było, aby Opatrzność dała Kazimierzowi następcę, któryby w myśl jego dalej wiódł rozpoczęte dzieło odrodzenia. Niestety! nie zostawił po sobie płci męzkiej potomka, a co gorsza, przekazał od dawna siostrzeńcowi, monarsze obcemu, dziedzictwo po sobie.
Nie był Kazimierz, jak inni poprzednicy jego, namiętnym do zbytku myśliwcem; jednakże zabawa ta męzka, tak naówczas powszechnie ulubiona, każdemu mężowi od dzieciństwa zwykła, i jego też nęciła. We wrześniu 1370 r. znajdował się król na łowach w okolicy Przedborza, gdzie miał dwór wspaniały.
W sam dzień Narodzenia Matki Bozkiej, w który jako w święto uroczyste polować się nie godziło, dano znać o jeleniach, upatrzonych w lesie. Duchowni odradzali łowy i król miał się już wyrzec polowania, gdy dworacy namówili go na wycieczkę. Tu w puszczy, konno się uganiając za jeleniem, spadł z konia i odniósł ciężką ranę w goleń. Zawieziono go do najbliższego dworu, ale rana się zaogniła, a jak utrzymywano, król sam niepomiernem użyciem grzybów i owoców, potem niewłaściwem użyciem łaźni, zaszkodził sobie. Z gorączką przywieziono go do Krakowa, powoli ciągnąc przez Chrobrzany, Koprzywnicę, Osiek i Nowy Korczyn. Dwaj lekarze królewscy, Henryk z Kolonii i Maciej z Krakowa, nie zgadzali się na sposób leczenia, i to podobno najwięcej zaszkodziło choremu.
Uczyniwszy rozporządzenie ostatnie, zmarł Kazimierz d. 5 listopada 1370 r., z żałością powszechną. Tracąc go, dopiero poznała Polska, jak jej był drogim.
Ze trzech żon swych, miał Kazimierz po dwu tylko potomstwo: z pierwszej Aldony córkę jedną, z ostatniej dwie małoletnie. Z Rokiczany syn Jan Boguta, z Estery dwaj Pełka i Niemira pozostali. Oba ochrzczeni i obdarzeni herbem, który przytacza Paprocki. Córki Estery, wedle podania, miały pozostać w wierze matki. Testament, zapewniający tym dzieciom opatrzenie słuszne, nie był ściśle spełniony, i w ogóle równie siostra Elżbieta, jak król Ludwik, woli Kazimierza nie poszanowali.
Małoletnie córki zabrano do Węgier, starając się ich pozbyć co rychlej, a co gorsza, zadając im niesłusznie pochodzenie nieprawe.
Z tego, co nas doszło o Kazimierzu, można utworzyć wyobrażenie o charakterze jego. Mąż to był wielkiego umysłu i ducha, pojmujący jasno, co naówczas Polsce było najpotrzebniejszem, a obowiązek swój monarszy spełniający z wielką umiejętnością w wyborze środków i ludzi.
Obliczając to, czego dokonał Kazimierz, trzymając na wodzy Krzyżaków, zdobywając Ruś, obdarzając kraj prawem, dając mu szkołę wyższą, zamki, grody, drogi, handel, bogactwo, wszystko to w przeciągu lat trzydziestu — niepodobna mu odmówić tego imienia „Wielkiego,“ które potomność tak słusznie nadała.
Jak każdy reformator, narazić się musiał wielu; ztąd owe przesadne baśnie o rozwiązłem życiu, obwinienie o zabójstwo Baryczki, przezwisko „Króla Chłopów i Żydów.“
Wszystko to przebrzmiało bezsilne, a dzieła po nim zostały.
Mówiliśmy już, że wedle podań, o których wspomina Sarnicki, Kazimierz Wielki miał być podobnym do imiennika swojego Sprawiedliwego. Przypomina go też niejednym rysem charakteru.
Długosz daje piękną jego charakterystykę:
„Był, powiada, wysokiego wzrostu, otyły, poważnego lica, włosów gęstych i kędzierzawych, brody długiej. Mówił głośno, acz nieco zająkliwie. Skłonny do biesiad, miłostek i innych rozkoszy, życzliwy ojczyźnie, dla poddanych wyrozumiały, staranny o pomnożenie dobra i chwały swego kraju, uprzejmy i dobroci pełen. Ludziom wszelkiego stanu, płci i wieku łatwy do siebie dawał przystęp. Osobliwy w nim był przymiot pokory, dla której każdemu, tak bogatemu, jak ubogiemu, chętnie się udzielał, a którym obrażał nieraz szlachtę, sarkającą, że więcej zajmował się prostactwem wiejskiem, niżeli na króla przystało. Tak bowiem dla wszystkich był sprawiedliwym, równą wymierzając słuszność szlachcie, jak i wieśniakom, że nigdy nie dopuszczał, aby panowie i dziedzice wyrządzali krzywdę poddanym. Kiedy się zdarzyło, że chłop skarżył swego pana o niesłuszne wydzierstwo grosza, sam mu poddawał, azali nie mógł w kalecie poszukać krzesiwa, a skałki na polu, i zemścić się podpaleniem szlachcica, gdy innej nie było rady... (?) Przy miernej otyłości, twarz miał pełną, lubił dobrą biesiadę. Ojczyzny wielki miłośnik, to miał przedewszystkiem na celu, aby jej pożytecznie służyć, pomnażać jej dobro i chwałę... Ucztowanie i ochotę przy stole lubił nad miarę; nieobojętnym było przedmiotem jego zajęcia, co będzie jadł lub pił, a to trwało przez całe jego życie, jak poświadczali ci, którzy go znali w wieku młodym i później w sędziwości... Wady te atoli nagradzał pięknemi przymiotami, i więcej nierównie miał zalet chwały godnych, niżeli przywar, które snadno przebaczyć mu można... Między królami i panującymi swego czasu przodował łagodnością umysłu i ludzkością... On pierwszy w Polsce zaszczepił smak i zamiłowanie w porządnych murowanych budowlach...“
Najautentyczniejszym wizerunkiem Kazimierza W. jest posąg na grobowcu w Krakowie, na którym, wedle świadectwa Długosza podobieństwo rysów twarzy jest zachowane (Quod mausoleum, successu temporis sumptu Regio tabulis imaginibusque marmoreis, faciam etiam Regis Casimiri qualis vivus apparere solebat exprimentibus, ornatum est.) Pomnik ten do dziś dnia w katedrze zachowany, wielekroć był rysowany i sztychowany. W stylu gotyckim ozdobnym wystawiony, ma całą figurę króla leżącą. Godna uwagi piękna myśl, iż pas, którym król jest objęty, złożył artysta z baszt i murów, jakiemi on Polskę opasał. Wielkiemu budownikowi należała ta symboliczna ozdoba.
O miniaturze wystawiającej go w młodszym wieku, z gołym mieczem w ręku, na pierwszej stronnicy: Liber decretalium, którą Kazimierz, darował bibliotece kapituły krakowskiej, — wspomina Długosz (ks. XI, str. 664).
Posąg, jakoby króla tego wyobrażać mający, znaleziony w ziemi w okolicy Leśnowoli, ofiarowany Towarzystwu Przyjaciół Nauk warszawskiemu w r. 1824 przez Fr. Christianiego, dyrektora dróg i kommunikacyj, stał dawniej na wschodach domu jego w Warszawie. Co się z nim stało, nie wiemy.
Na pieczęci majestatycznej (1358) wyobrażony jest z koroną na głowie, na tronie siedzący. Włosy ma długie, ale bez brody; płaszcz królewski na lewem ramieniu spięty, w prawej ręce jabłko. Nad tronem opona w orły i kraty. Herb pół-orła, pół-lwa. Berło zakończone w kształcie lilii.
Za króla tego, równie sztuka budownicza, jak inne, więcej zaczęły być w Polsce uprawiane; zwrócili się do nich krajowcy. Stosunki z Czechami, z Pragą, pewnie ściągnęły tu najprzód artystów ztamtąd, a przy nich kształcili się swoi. Miechowita z podań opowiada (232), ze Kazimierz zamek krakowski ozdobił malowaniami.
Ciekawym zabytkiem sztuki złotniczej jest z rozkazu króla w r. 1370 zrobiony relikwiarz, na zachowanie głowy św. Maryi Magdaleny. (Opis jego w „Bibl. Warsz.“ 1842 grudz., 649). Rysunek, we „Wzorach sztuki średniowiecznej.“


W r. 1869 dnia 14 czerwca, przy restaurowaniu sarkofagu Kazimierza Wielkiego, podjętem przez Towarzystwo Naukowe Krakowskie, gdy badano, czy podstawa pomnika utrzymać będzie mogła płyty marmurowe po ich przywróceniu na miejsce, z którego były odjęte, — przy pierwszem zaraz uderzeniu młotem w boczną, zachodnią ścianę tumby, usunęły się drobne kamienie, któremi ta strona była zamurowana, i okazała się w głębi próżnia. Po wstawieniu światła ujrzano w niej zwłoki w przegniłej trumnie, pokryte ciężką materyą jedwabną.
Następnie dnia 15 czerwca, gdy otwór zrobiony rozszerzono, — osoby zajmujące się restauracyą i wezwane przez nie, bliżej już mogły oglądać wnętrze tumby, którą tworzą trzy wielkie kamienie ciosowe, składające dwie podłużne ściany i wierzch w wysokości dwóch stóp nad poziomem posadzki kościelnej w nawie bocznej. Na czterech szynach żelaznych spoczywała trumna drewniana ze zwłokami króla.
Trumnę tę znaleziono zupełnie rozsypaną i spróchniałą, — zwłoki zsunęły się na spód tumby. Na kawałkach istniejących jeszcze szyn w pośrodku tumby utrzymały się niektóre większe kości, okryte oponą na nich obwisłą, materyą jedwabną wzorzystą. Głowa królewska przodem ku wschodowi obrócona, przybrana była w koronę, składającą się z obręczy o pięciu wybiegających z niej liliach. Korona miedziana, grubo złocona, sadzona rautami czeskiemi nieszlifowanemi.
W kierunku ręki prawej, na dnie grobu, spostrzeżono berło, to jest górną część jego, połowę całości mającą cali czternaście. Berło srebrne, pozłacane, zakończone było jabłkiem ujętem podwójnym wieńcem lilij. Przy nogach ujrzano ostrogi wielkie, miedziane, pozłacane, ze sprzączkami i całemi jeszcze nie zbutwiałemi rzemieniami. Wszystko to odrysowano. Po obejrzeniu grobu wieczorem, tymczasowo go znowu zamurowano. Dnia 21 czerwca, przy dość licznem gronie osób wezwanych, przystąpiono do przełożenia szacownych szczątków i prochów do trumny tymczasowej.
Tym sposobem wydobyto wszystko, cokolwiek się znajdowało we wnętrzu; ale brakło około pięćdziesięciu drobnych kości, które zbutwiały. Oprócz kostek, wyjęto wyżej wzmiankowaną koronę miedzianą, pozłacaną; część górną berła srebrnego, którego reszta musiała być drewnianą, łącznie z trzema liśćmi wierzchu; jabłko z krzyżem bez kamieni, srebrne, pozłacane; pierścień złoty z ametystem; ostrogi miedziane złocone; guzików od sukni dziesięć srebrnych; część materyi, która pokrywała zwłoki; szczątki włosów, gwoździ, spróchniałych złomków trumny, kawałki kraty żelaznej i t. p.
Dnia 8 lipca 1869, po przełożeniu prochów do trumny nowej, odbyło się uroczyste i wspaniałe pogrzebanie szczątków wielkiego króla, przy tłumnym napływie pobożnych.

Pamiątka odkrycia zwłok Kazimierza Wielkiego. Exoriare aliquando nostris ex ossibus ultor. Kraków, drukarnia „Czasu“ 1869, 8-o, str. 29. — Pamiątka odkrycia zwłok Kazimierza Wielkiego i t. d. przez Kazim. Góralczyka (Wł. L. Anczyca). Kraków 1869, 16, str. 46.

Pogrzeb Kazimierza Wielkiego, który się odbył po koronacyi następcy, zasługuje na uwagę z tego powodu, że późniejsze królów pogrzeby podług jego wzoru i normy się odbywały, i to co na nim przyjęto, weszło w ceremoniał pogrzebowy późniejszych królów. O pogrzebie Łokietka i innych panujących nie wiemy wcale, aby z równą okazałością i z podobnemi obrzędami odbywać się miały. Nie jest to nawet rzecz możliwa. Dopiero dwór pomnożony, dostatek zdobyty za Kazimierza dozwolił tak wspaniale, tak dramatycznie i uroczyście składać zwłoki monarchów do grobu.
Pewnem jest, że opis pogrzebu Kazimierza, tradycya po nim pozostała, służyły obchodom innych królów za stałą normę, której się do ostatnich czasów trzymano.
Było też zwyczajem, iż królów nie chowano dopóty, dopóki nowy nie był obrany i nie wjechał do stolicy. Była w tem myśl jakby ciągłości i nieprzerywalności władzy królewskiej. Z pogrzebem zmarłego schodziła się koronacya następcy.
Kroniki tak nam mówią o wspaniałym pogrzebie króla Kazimierza, odbytym d. 19 listopada 1370 roku:
Urzędnicy, to jest dwór opłakujący króla, sam się zajmował tym obrzędem, i przez miłość dla zmarłego uczynił go tak wystawnym i okazałym.
Wyruszyły najprzód processye ze wszystkich kościołów i klasztorów Krakowa, za któremi następowały cztery wozy, całe czarne, z woźnicami w żałobę przybranymi. Za niemi jechało czterdziestu zbrojnych rycerzy, na koniach purpurą okrytych. Jedenastu z nich niosło tyleż chorągwi z herbami ziem polskich, dwunasty największą chorągiew z orłem Królestwa.
Następowała tak zwana Osoba, to jest wybrany na ten cel rycerz, wzrostem i postawą do zmarłego podobny, wystawiający go w szatach królewskich, złotem, kamieniami drogiemi i szkarłatem jaśniejących, na dzielnym koniu, także purpurą okrytym. (Nawiasem dodać należy, iż na bardzo wystawnych pogrzebach magnatów zjawiała się także podobna „Osoba zmarłego“).
Za rycerstwem parami szło sześciuset ziemian, z gorejącemi w rękach świecami woskowemi ogromnemi, gdyż każda z nich pół kamienia ważyła.
Za nimi niesiono mary królewskie, nakryte całunem przetykanym złotem i srebrem, przyozdobione purpurą, suknem obwieszone, które później rozdarowano kościołom.
Otaczało mary przeszło tysiąc rycerzy, towarzyszy króla zmarłego, w żałobę przybranych. Ci śpiewali pieśń, jak się zdaje, na razie ułożoną umyślnie, i zapewne polską, która słuchaczom łzy z oczu wyciskała.
Przed samemi zwłokami jechał herold, rzucający między gmin garściami szerokie grosze prazkie, ścisk bowiem był tak wielki, iż środka tego użyto, aby drogę pochodowi utorować.
Dalej postępował król Ludwik, Jarosław arcybiskup gnieznieński, Floryan krakowski i Piotr lubuski biskupi, mnóstwo panów polskich i węgierskich, oraz tłumy ludu.
Pochód z kolei wstępował do kościołów: Franciszkanów, Panny Maryi w rynku i Św. Trójcy, gdzie obfite jałmużny składano. Działo się to w ten sposób, że w kościołach stawiano przy marach dwa naczynia pełne groszy prazkich, a każdy z nich brał, ile chciał, i na ołtarz zanosił.
W kościele katedralnym, nabożeństwo u wielkiego ołtarza odprawiał biskup krakowski Floryan, a u wszystkich ołtarzów duchowieństwo miejscowe.
Na ołtarzach tutaj składano też ofiary w groszach prazkich; a ścisk był tak wielki, iż przynoszących je żołnierze przeprowadzać musieli.
Na ołtarzu wielkim główne ofiary składali starostowie i urzędnicy dworu zmarłego króla: podskarbi i podkomorzy Świętosław nalewki srebrne i ręczniki stołowe królewskie; Przebor stolnik z podstolim cztery wielkie misy srebrne; cześnik i podczaszy puhary i kubki; marszałek kosztowny naramiennik.
Nakoniec wjechał do kościoła na koniu, poprzedzony przez dwunastu chorążych, wyobrażający Osobę nieboszczyka, któremu konia prowadził podkoniuszy. Skruszono najprzód dwanaście chorągwi u mar królewskich. W czasie tego łamania, powstał płacz, szlochanie, jęki takie, iż się niemi kościół rozlegał, i wszystko zagłuszyły. Narzekali osieroceni, że stracili pana, i że ze krwi jego nie mieli następcy, a ziemia szła w obce ręce...
„Żadnego z królów, pisze Długosz, żadnego z książąt polskich, przy pogrzebowym obchodzie tylu łzami i żałobnemi skargami nie uczczono. Strata jego bowiem była dla narodu tem dotkliwsza, że żadnego po sobie płci męzkiej potomka nie zostawił. Mąż zaprawdę godny dawnych wieków, odznaczający się nie pychą samowładców, jak wielu naszych książąt, ale prawdziwie królewskiemi przymiotami. Poważał ludzi uczonych, rozumnych i zacnych. Pałał żądzą uczciwej sławy, a co w ludziach wielkich najwyżej świat ceni, był dobroci pełen i ludzki.“
Obyczaj kruszenia chorągwi później się rozciągnął do łamania pieczęci, lasek, mieczów i różnych godeł.
W obrzędzie, opisanym przez kronikarzy, chociaż się z wiekami zmienił w niektórych szczegółach — tkwi pierwszy zarys wszystkich późniejszych uroczystości żałobnych.


Pogrzeby u nas tak królewskie, jak możnych, odznaczały się przepychem. Już O’Connor dziwi się, że je jak tryumfy obchodzono.
Osoba zmarłego, tak samo jak na pogrzebie Kazimierza, ukazywała się na pogrzebach Zygmunta I i Zygmunta Augusta.
Przy obchodzie po Zygmuncie Starym, szło trzydzieści mar żałobnych w złotogłowach, tyleż koni królewskich pod dekami jedwabnemi z herbami króla. Wiódł je chorąży koronny na białym koniu z mieczem obnażonym.
Przed marami, na których spoczywały zwłoki, jechał Tarło w kirysie przez cesarza Maksymiliana ofiarowanym (Osoba). Przed niemi tez niesiono insygnia. Ciało dźwigali dworzanie, idąc z wielkiemi lanemi świecami. Za ciałem szedł król nowy. Po mszy postawiono insygnia na ołtarzu i wnet je skruszyli król i książęta. Kiryśnik spadł z konia (Osoba) przy marach. Kanclerz i podskarbi stłukli pieczęcie.
Na pogrzebie Zygmunta Augusta także Osoba jego była ukazywana. Dworzanie i ubodzy szli w kapach żałobnych. Chorąży ubrany był czarno. Reprezentujący zmarłego króla jechał w kirysie na koniu zadrowanym, za którym pacholę niosło miecz, końcem ku ziemi zwrócony, tarczę z herbem króla i drzewce z proporcem, grotem ku ziemi. Na proporcu z jednej strony był Orzeł, z drugiej Pogoń.
Oprócz konno jadącej, była druga Osoba, w szatach królewskich jadąca na wozie.
Osoby te później w kościele miały sobie miejsca wyznaczone. „A gdy Agnus Dei śpiewano, poczną porządkiem najprzód miecznik z mieczem, potem ten co jabłko niesie, trzeci ze sceptrum, czwarty z koroną, za nimi pójdzie niosący hełm, potem tarcz, za nim miecz, ostatni z drzewcem, za nimi w zbroi wjedzie do chóru na koniu i o mur z gromem spadnie.“
Na pogrzebie Stefana Batorego, gdy hełm, tarczę, miecz i t. d. składano na ołtarzu, do wszystkich były poprzyczepiane świeczki, — na krzyżu u miecza, na drzewcu w pośrodku. Gorszono się niekiedy tym zbytnim przepychem żałobnym. Sarkano na to, że Zawiszy z Kurozwęk, biskupowi krakowskiemu, ojciec, chociaż duchownemu, sprawił pogrzeb świecki, pod przykryciem koni, we zbroi.
Wielcy panowie naśladowali we wszystkiem obrzędy królewskich pogrzebów. Tak w opisie pogrzebu Stanisława Koniecpolskiego, odbytego w Brodach 1646 roku, czytamy: „A wtem Osoba, imć pan Komorowski, rotmistrz kozacki, bardzo staturą, a osobliwie brodą do zmarłego pana krakowskiego podobny, w żupanie karmazynowym atłasowym, w sobolej ferezyi z pętlicą dyamentową, z kitą i zaponą przy kołpaku, z buławą turkusami sadzoną w ręce, na dzielnym koniu i t. d.“
Łamanie chorągwi, tarczy, szabli, wszystko się powtarzało tutaj.


(Do tego czasu odnoszą się wizerunki Eufemii Domicelli z książąt Raciborskich, córki Leszka, zakonnicy Dominikanki, zmarłej w r. 1359 dnia 17 stycznia. Obraz jej świeższej daty, z podpisem polskim, znajduje się u pp. Dominikanek w Krakowie, zwłoki złożone w kościele farnym w Raciborzu).
separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.