Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.

W chwili ukazania się na balkonie księżnej i jej syna, w pośród radosnych okrzyków tłumu, nagle usłyszano oddalony, lecz wyraźny głos piszczałki i bębna, któremu hałaśliwe towarzyszyły okrzyki.
W mgnieniu oka, cały tłum krzykliwy, oblegający dotąd tak uporczywie dom prezydenta Lalasa dla widzenia księżnej de Condé, zwrócił się ku stronie dochodzącej go wrzawy i nie zważając na etykietę, popłynął naprzeciw nowego widowiska.
— Ci przynajmniej są szczerzy — szepnął Lenet, stojąc za księżną, obrażoną niezmiernie — ale co znaczy ta muzyka i te krzyki? Wyznaję Waszej Królewskiej Mości, że jestem prawie tak ciekawy, jak ci źli dworacy.
— A cóż panu przeszkadza tak mnie porzucić jak oni i razem z nimi przebiegać ulice?
Biegłbym bez wahania — odpowiedział Lenet — gdybym był pewny, że księżnej pani pomyślną przyniosę wiadomość.
— Dobrej nowiny się nie spodziewam — mówiła księżna, podnosząc ku niebu wzrok pełen wyrzutu — nie jest to dzień szczęśliwy dla mnie.
— Pani wiesz dobrze, że ja nie łatwo się łudzę, a przecież bardzo się mylę, twierdząc, że ta wrzawa towarzyszy jakiemuś nieszczęśliwemu wypadkowi.
Jakoż, odgłosy coraz stawały się bliższe, nareszcie tłum ludu ukazał się w ulicy.
Wzniesione w górę ręce, powiewające chustkami, przekonały księżne, że wiadomość była pomyślną.
Natężyła słuch z tak silnem zajęciem, że przez chwilę zapomniała o ucieczce pospólstwa i te usłyszała słowa:
Breune! Gubernator miasta Breune!... Gubernator w niewoli!
— A!... — odezwał się Lenet — to wcale nieźle, otóż mamy zakładnika, który nam będzie rękojmią za Richona.
— Alboż nie mamy — rzekła księżna — gubernatora twierdzy Saint-George?
— Bardzo mnie to cieszy — odezwała się pani de Tourville — że plan wzięcia Breune, przeze mnie obmyślany, powiódł się tak szczęśliwie.
— Nie cieszmy się jeszcze, pani, zupełnem zwycięstwem; przypadek nieraz niweczy plany mężczyzn, a niekiedy nawet i plany kobiet.
— Jednakże, kiedy gubernator jeńcem — rozgniewała się pani de Tourville — twierdza musiała się poddać.
— To, co pani utrzymujesz, nie jest dowiedzione, ale chciej się uspokoić i jeżeli tylko jej winniśmy tę podwójną korzyść, ja pierwszy, jak zawsze, złożę pani moje powinszowanie.
— Co mnie w tem wszystkiem najwięcej dziwi — mówiła księżna, nawet w pomyślnem zdarzeniu upatrując powód do obrazy swej arystokratycznej dumy, będącej główną cechą jej charakteru — co mnie najwięcej dziwi, że nie ja pierwsza jestem uwiadomioną o tem, co się dzieje; jest to nieprzyzwoitość nie do przebaczenia, a książę de la Rochefoucault zawsze się tak znajdzie.
— Lecz pani — rzekł Lenet — brakuje nam żołnierzy do boju, chciałażbyś, aby ich zatrudniano posyłkami? Nie bądźmy nazbyt wymagającymi, a kiedy dobre Bóg nam zsyła wieści, nie pytajmy, jaką one dochodzą do nas drogą.
Tłum zwiększał się coraz bardziej i pochłaniał pojedyncze grupy, jak rzeka pochłania wpadające w nią strumienie. Na czele tysiąca przeszło ciekawych, widzieć było można garstkę żołnierzy, ze trzydziestu, prowadzących jeńca, którego z usilnością zmuszeni byli bronić i zasłaniać przed wściekłością ludu.
— Zabić go, zabić!... — wołało pospólstwo. Śmierć gubernatorowi Breune!
— A! a!... — rzekła z uśmiechem triumfującym księżna — niewątpliwie więc mamy jeńca, a tym jeńcem jest gubernator Breune.
— Tak jest — mówił Lenet — ale zdaje się również rzeczą nieomylną, że ów jeniec jest w niebezpieczeństwie. Czy słyszysz pani te wrzaski i groźby? A, pani! Przemogą żołnierzy i rozerwą go na sztuki. Tygrysy poczuły mięso i krwi chcą się napić.
— Niech piją!... — powiedziała księżna, z dzikością właściwą kobietom, kiedy w nich namiętności górę wezmą. Niech piją to krew nieprzyjaciela.
— Pani — rzekł Lenet — miej to na uwadze że ten więzień jest pod strażą honoru Kondeuszów. A potem, cóż cię upewnia, pani że nasz waleczny Richon w takiem samem nie znajduje się położeniu. A! już przełamują żołnierzy, a jeżeli się do niego dostaną, zgubiony!... Prędzej! dwudziestu ludzi, dwudziestu ochotników, niech pomoże odpędzić tę dziką hałastrę. Jeżeli włos spadnie z jego głowy, wasze mi za to odpowiedzą.
Na te słowa, dwudziestu muszkieterów z gwardji miejskiej, złożonej z młodzieńców najpierwszych rodzin miasta, jak grzmot potoczyło się po schodach, przebiło tłok silnymi razami swych muszkietów i powiększyło straż więźnia.
Nie było też ani chwili do stracenia, bo niektóre pazury, dłuższe i ostrzejsze od innych, darły już płatki z niebieskiego munduru gubernatora.
— Dzięki wam, panowie — odezwał się więzień — gdyby nie wy, byłbym zjedzony przez tych ludożerców, to bardzo ładnie z waszej strony. Do pioruna! kiedy tak są na ludzkie mięso łakomi, to jak się armja królewska ukaże pod waszemi murami, zjedzą ją na surowo.
I zaczął się śmiać wzruszając ramionami.
— To zuch jakiś!... — wołało pospólstwo, widząc spokojność więźnia, może nieco udaną. To prawdziwy śmiałek! Nic się nie boi. Niech żyje gubernator Breune!
— O, to nieźle!... — zawołał głośno więzień — wcale byłbym rad, żeby żył.
Wściekłość ludu zmieniła się w uwielbienie.
Jak już zapewne domyślili się czytelnicy, był to Cauvignac, który pod szumnym tytułem gubernatora Breune, odbył ten smutny wjazd do stolicy Guyenny.
Zasłonięty naprzód przez straże, potem własną przytomnością umysłu, jeniec wojenny wprowadzony został do domu prezydenta, a gdy połowa strzegących go żołnierzy otoczyła żelazną kratę podwórza, z drugą połową udał się do mieszkania księżnej.
Cauvignac stanął śmiało i spokojnie przed panią de Condé, ale wyznać należy, że pomimo tej heroicznej postawy, serce mu biło gwałtownie.
Odrazu został poznany, pomimo smutnego stanu, w jaki natarczywość pospólstwa wprawiła jego piękny, niebieski mundur, galony i pióro na kapeluszu.
— Pan Couvignac!... — wykrzyknął Lenet.
— Pan Cauvignac gubernatorem twierdzy Breune — dodała księżna — to pachnie zdradą wielką, czarną zdradą.
— Co Wasza książęca mość mówić raczysz? — zapytał Cauvignac, zrozumiawszy, że właśnie w tym razie wypada mu wezwać na ratunek całej swej krwi zimnej i wielkiej przytomności umysłu. Czyżbym się mylił, że wspomniano coś o zdradzie?
— Tak jest, bo pod jakimże to tytułem stajesz pan przede mną?
— Jako gubernator warowni Breune.
— Więc zdrada; sam przyznajesz, żeś zdrajcą. Kto podpisany na twojej nominacji?
— Kardynał Mazarini.
— Zdrada, podwójna zdrada; dobrzem mówiła. Jesteś gubernatorem Breune, a twoja kompan ja wydała twierdzę Vayres; otrzymany stopień jest nagrodą uczynionej przysługi.
Na te słowa, najmocniejsze zadziwienie wystąpiło na twarz Cauvignaca...
— Spoglądał na około siebie, jak gdyby szukał osoby do której słowa księżnej stosować się mogły, a dopiero prze do której przekonany, że to on tak dziwnemu podlegał zarzutowi, opuścił ręce na znak zwątpienia, czyniąc poruszenie wyrażające urazę.
— Moja kompanja otworzyła bramy miasta Vayres? —
— Tak mości panie, ja sama; udawaj, że nie wiesz o niczem; graj rolę zdziwionego, jesteś jak widzę wybornym aktorem, ale nie dam się uwieść ani twym słowom, ani zakłopotanej minie. Ja nic nie udaję, mościa księżno — powiedział kapitan. — Jakie księżna pani chcesz żebym wiedział, co się stało w Vayres kiedy noga moja tam nie postała.
— Wykręt, mój panie, wykręt!
— Nic więcej na te słowa odpowiedzieć nie mogę, jak tylko, że Wasza książęca mość zdajesz się narzekać na mnie, gdy to przeciwnie, ja, daruj pani śmiałość szczerej obrony, otwartemu charakterowi żołnierza, ja to sądziłem mieć słuszne powody użalania się na Waszą książęcą mość.
— Użalania się na mnie? — zawołała księżna, zdumiona takiem zuchwalstwem.
— Tak jest niewątpliwie — odezwał się bez najmniejszego zmieszania Cauvignac. — Na słowo księżnej pani i tu obecnego pana Lenet, zebrałem kompanję zuchów, zaciągając względem nich obowiązki, tem świętsze, że oparte jedynie na mojem słowie. Gdym przyszedł żądać od Waszej książęcej mości umówionej sumki, drobnostki... trzydziestu, czy czterdziestu tysięcy liwrów, przeznaczonych nie dla mnie, lecz dla obrońców, których przygotowałem sprawie książąt; czyż wówczas nie odmówiłaś mi jej pani? wszak prawda? świadczę się panem Lenet.
— Tak jest, nie mieliśmy wówczas pieniędzy — powiedział Lenet.
— Nie mógłżeś pan czekać dni kilka; czyż wierność twoja i twoich ludzi najętą była na godziny?
— Czekałem tak długo, jak mi książę de la Rochefoucault naznaczył, to jest dni osiem, poczem zwróciłem się powtórnie i wówczas to odebrałem odmowę bezwarunkową, w tem odwołuję się do pamięci pana Lenet.
Księżna odwróciła się od radcy, ściskającą usta, a oczy jej z pod zmarszczonych brwi rzucały błyskawice.
— Na nieszczęście, przyznać muszę — rzekł Lenet — że to wszystko, co ten pan powiedział, jest prawdą zupełną.
Cauvignac podniósł głowę triumfująco i rzekł:
— W podobnem położeniu, kto inny, intrygant jaki, byłby zaprzedał królowej siebie i swoich ludzi; ja zaś, co się brzydzę intrygą, rozpuściłem mój odział, wróciwszy mu wolność i sam jeden, w bezczynności, robiłem to, co mędrzec czynić każe w wątpliwych razach, to jest czekałem.
— Ale pana ludzie, pana żołnierze — wołała z wściekłością księżna.
— Pani — odpowiedział z uniżonością Cauvignac — nie będąc ani królem ani książęciem, nie mam prawa nazywać mymi żołnierzami tych, którym nie płacą; a ponieważ moi, jak to zaświadczył pan Lenet, wcale nie byli płatni, wolno im więc było szukać innego pana i w przeciwnych stanąć szeregach. Cóż ja mogłem temu poradzić?...
— A pan, coś przeszedł na stronę królewską, co masz na swoją obronę? Czy cię bezczynność znudziła?
— Nie, pani, ale moja, jakkolwiek ścisła, neutralność wzbudziła podejrzenia królowej. Pewnego poranku zostałem przytrzymany w oberży pod „Złotem Cielęciem", na drodze do Libournu i stawiony przed królową...
— I wtenczas zawarłeś z nią przymierze?
— Pani, człowiek ma serce i w niem czułe struny, w które królewska delikatna ręka umie trącić, kiedy zechce. Miałem zbolałą duszę, odepchnięty przez partję, której oddałem się cały, w którą rzuciłem się na ślepo, z całą wiarą, z całym zapałem młodzieńczym; stawiony przed królową, pomiędzy dwoma drabami, gotowymi odjąć życie na najmniejsze jej skinienie, spodziewałem się wyrzutów gróźb, zniewag i śmierci, bo przecież służyłem sprawie książąt chęcią, choć nie mogłem czynem; a tu, przeciwnie zamiast mnie ukarać pozbawieniem wolności, ciężkiem więzieniem lub rusztowaniem, wielka ta monarchini rzekła do mnie:
„Waleczny szlachcicu, zbłąkany z prawej drogi, wiesz, że na jedno moje słowo może spaść głowa twoja, ale chcę ci dać poznać, że „tam“ byli względem ciebie niesprawiedliwi, „tu“ zaś będą wdzięczni. Na imię św. Anny mojej patronki, odtąd jesteś jednym z moich. Panowie — rzekła do swojej straży — poważajcie tego oficera, którego zdolności oceniając czynię waszym dowódcą — a zwracając się do mnie, dodała: — Jesteś pan gubernatorem twierdzy Breune! Oto jest zemsta królowej Francji!“
— Cóż miałem odpowiedzieć — zapytał Cauvignac, wracając do własnego głosu, bo odtąd na wpół drwiąco na wpół sentymentalnie głos i poruszenia Anny Austrjackiej naśladował — będąc zawiedziony w moich najmilszych nadziejach, boleśnie zraniony w poświęceniu się najbezinteresowniejszem, które napróżno składałem u nóg Waszej książęcej mości, pomimo tego, żem miał szczęście uczynić jej niejaką przysługę w Chantilly; ujęty wspaniałością królowej, zrobiłem tak jak Korjolan, wszedłem pod namiot Wolsków.
— Nakoniec, komuż pan jesteś wierny?
— Tym, co umieli ocenić szlachetną moją delikatność.
— A więc dobrze, jesteś moim więźniem.
— Mam ten zaszczyt, pani; ale ja i tę nadzieję, że Wasza książęca mość rozkażesz się ze mną obchodzić względniej, niż z kim innym, bo chociaż jestem jeńcem Waszej książęcej mości, alem naprzeciw niej nie podniósł oręża; spieszyłem dopiero na miejsce przeznaczenia z niemi bagażami, gdy wtem wpadłem na oddział wojska, które mnie zatrzymało. Nie taiłem wcale mego stopnia, ani mych politycznych przekonań; żądam więc, aby się ze mną obchodzono nietylko jak ze szlachcicem, ale nadto, jak z oficerem wyższej rangi.
— Wszystko to pan uzyskasz — rzekła księżna — całe miasto będzie twem więzieniem, wykonać tylko musisz przysięgę, że się z jego murów nic wydalisz.
— Przysięgam, na wszystko, co mi Wasza książęca mość rozkażesz.
— To dobrze. Lenet, każ podać temu panu rotę; przyjmiemy jego przysięgę.
Lenet podyktował słowa przysięgi, którą Cauvignac wzniósłszy rękę w górę, powtórzył uroczyście, zobowiązując się nie wydalać za mury miasta, dopóki go księżna z przysięgi nie zwolni.
— A teraz oddal się pan — mówiła księżna — ufamy w jego szlachecką uczciwość i honor oficerski.
Cauvignac nie dał sobie tego dwa razy powtarzać, skłonił się i wyszedł; wychodząc, spostrzegł poruszenie radcy, które podług niego znaczyć miało:
„Pani, on ma słuszność, a my jej nie mamy, otóż są skutki sknerstwa w polityce".
Rzecz zaś tak się miała: Lenet, umiejący ocenić każdą zdolność, poznał się na przebiegłości Cauvignaca i właśnie dlatego, że się nie dał uwieść pozornym jego przymiotom podziwiał zręczność, z jaką się więzień wycofał z najfałszywszego położenia, w jakiem zmiennik mógł się kiedy znajdować.
Cauvignac zaś schodził ze schodów zamyślony, trzymając płaszcz na ręku i mówił sam do siebie:
— Rozpatrzmy się dobrze, czyby teraz nie dało się odprzedać za jakie sto tysięcy liwrów moich stu pięćdziesięciu ochotników, kiedy poczciwy i roztropny Ferguzon otrzymał zupełną wolność dla siebie i dla całego oddziału Znajdzie się którego dnia na to sposobność nieomylnie. No, widzę, że dostając się do niewoli, nie tak zły zrobiłem interes, jak mi się z początku zdawało.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.