Wszystko dobre, co kończy się dobrze (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wszystko dobre, co kończy się dobrze |
Rozdział | Akt pierwszy |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | All`s Well That Ends Well |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hrabina. Rozstając się z synem, grzebię drugiego małżonka.
Bertram. A ja, pani, oddalając się, opłakuję powtórnie śmierć mojego ojca; muszę jednak słuchać rozkazów dostojnego monarchy, którego jestem na teraz pupilem, a na zawsze poddanym.
Lafeu. W królu znajdziesz pani małżonka, a ty, panie, znajdziesz ojca, bo ten, który dla wszystkich i zawsze był dobrym, trudno, żeby tej cnoty nie pokazał dla was. Wasze zasługi byłyby zdolne wywołać dobroć tam, gdzie jej braknie; trudno, żeby jej nie znalazły tam, gdzie jest w obfitości.
Hrabina. Jakie są nadzieje królewskiego wyzdrowienia?
Lafeu. Porzucił doktorów, pod których pieczą zmordował czas nadziejami, a w zysku, na czas rachując, tylko nadzieję utracił.
Hrabina. Ta młoda szlachcianka miała ojca — ach, to miała jak bolesne budzi myśli! — którego nauka była prawie równa uczciwości; gdyby jej była zupełnie równą, byłby dał naturze nieśmiertelność, a śmierć miałaby wakacye dla braku roboty. Jakbym pragnęła dla miłości króla, żeby żył jeszcze! Zdaje mi się, że życie jego byłoby śmiercią królewskiej choroby.
Lafeu. Jak się nazywał mąż, o którym mówisz, pani?
Hrabina. Sławny to był mąż w swoim zawodzie i wielkie do tego miał prawo. Nazywał się Gerard z Narbonny.
Lafeu. Prawda, był to mąż niepospolity. Król mówił o nim niedawno z uwielbieniem i żalem. Przy swojej nauce żyłby jeszcze, gdyby nauka mierzyć się mogła ze śmiercią.
Bertram. Na jaką niemoc, dobry mój panie, jego królewska mość choruje?
Lafeu. Na cewę.
Bertram. Pierwszy raz o tem słyszę.
Lafeu. Pragnąłbym, żeby nikt o tem nie wiedział. — Szlachcianka ta jest córką Gerarda z Narbonny?
Hrabina. Jedynem jego dzieckiem, poleconem mojej opiece; spodziewam się po niej wszystkiego dobrego, które wychowanie jej przyrzeka. Dostała w dziedzictwie usposobienia, które pięknym przymiotom piękności dodają; gdzie bowiem myśl nieczysta wielkie przymioty posiada, tam pochwałom politowanie towarzyszy, bo zamiast służyć cnocie, jak zdrajcy, służą występkom. U niej wrodzona niewinność podwaja wartość tych przymiotów; niebo dało jej cnotliwe skłonności, ale jej cnota jest własnym jej nabytkiem.
Lafeu. Twoje pochwały, pani, łzy jej wyciskają.
Hrabina. Niczem lepiej młoda dziewczyna dawanych sobie pochwał zaprawić nie może. Ilekroć pamięć ojca serce jej potrąci, zaraz potęga żalu licom jej całą świeżość odbiera. Dosyć tego, Heleno, żeby nie myśleli ludzie, iż więcej pokazujesz smutku, niżeli czujesz.
Helena. Pokazuję smutek, to prawda, ale czuję go także.
Lafeu. Umiarkowana boleść należy się umarłym, lecz zbytek żalu jest nieprzyjacielem żyjących.
Helena. Jeśli żyjący jest nieprzyjacielem żalu, zbytek nieprzyjaźni zabije go spiesznie.
Lafeu. Jak mamy to rozumieć?
Hrabina. Niech Bóg ci ześle wszystkie swoje łaski,
Bądź dzieł ojcowskich jak rysów dziedzicem!
Krew twoja z cnotą o berło niech walczy,
Dobroć wyrówna szlachetności rodu,
Ufaj niewielu, ale wszystkich kochaj.
Nie krzywdź nikogo, bądź wrogom twym równy
Siłą twą raczej, niż siły użyciem,
Strzeż przyjaciela pod żywota kluczem.
Niech świat milczenie twe skarży nie słowa,
Niech wszystkie łaski, które Bóg udzielić,
A prośby moje wybłagać są w stanie,
Na twoją głowę zleją się! Bądź zdrowy!
(Do Lafeu’a). Nowy to dworak, panie, bądź mu radą.
Lafeu. Co miłość może, znajdzie wszystko we mnie.
Hrabina. Bądź zdrów, Bertramie! Błogosław ci, Boże!
Bertram (do Heleny). Niech wszystkie twoich myśli życzenia spełnią się po twojej woli! Pocieszaj moją matkę, twoją panią i pielęgnuj ją troskliwie.
Lafeu. Żegnam cię, piękna pani; pokaż się godną chwały twojego ojca. (Wychodzą: Bertram i Lafeu).
Helena. Ach, gdyby tylko to było mym celem!
Nie myślę o nim, a te łzy rzęsiste
Pamięci jego cześć oddają większą,
Niż łzy prawdziwie dla niego wylane.
Twarz jego w mych się już zatarła myślach,
Jeden w nich tylko jest obraz — Bertrama.
Umieram! bo tam, gdzie niema Bertrama,
Niema i życia. Na jednoby wyszło,
Gdybym się w jasnej pokochała gwieździe;
Bo on, jak gwiazda, wysoko nade mną;
Jej tylko światłem pocieszać się mogę,
Jej sfery bowiem nigdy nie dosięgnę.
Moją jest kaźnią miłości mej pycha.
Łania, pragnąca ze lwem się skojarzyć,
Ginie z miłości. Ach, jak było lubo
I jak boleśnie, o każdej godzinie
Widzieć go, łuki brwi jego malować,
Sokole oczy i włosów kędziory
Na tle mej duszy, duszy zbyt łakomej
Na każdy zarys słodkiej jego twarzy!
Lecz już go niema! Niech jego pamiątki
Myśl bałwochwalcza uświęci na zawsze! —
Któż się to zbliża? (Wchodzi Parolles).
To jego towarzysz,
Jest mi on drogi dla jego miłości,
Choć wiem, że kłamca z niego jest bezczelny,
Głowę bez sądu, bez męstwa ma serce.
Wszystkie te wady tak mu są do twarzy,
Że znalazł dobre u ludzi przyjęcie,
Kiedy stalowe prawej cnoty kości
Trzęsły się wiatrem kąsane zimowym.
Bo jakże często bogatemu głupstwu
Uboga cnota musi posługiwać!
Parolles. Bóg z tobą, piękna królowo!
Helena. I z tobą, monarcho.
Parolles. Monarcho? Nie, wcale.
Helena. Królowo? Nie więcej.
Parolles. Czy dumasz o dziewictwie?
Helena. Zgadłeś. Otarłeś się trochę między żołnierzami, pozwól więc, że ci zadam jedno pytanie: mężczyzna jest nieprzyjacielem dziewictwa; jakby je można przeciw niemu zabarykadować?
Parolles. Trzymaj go z daleka.
Helena. Ale cóż, kiedy ciągle szturmuje. Nasze dziewictwo, choć walecznie się broni, jest za słabe; naucz nas jakiej żołnierskiej sztuki w oporze.
Parolles. Niema na to sztuki. Mężczyzna stanie przed wami obozem, podkopie was i w powietrze wysadzi.
Helena. Ratuj, panie, nasze dziewictwo od podkopaczy i wysadzicieli! Czy niema jakiego żołnierskiego figla, przez który dziewice mogłyby mężczyzn w powietrze wysadzać?
Parolles. Obalone dziewictwo tem prędzej mężczyznę w powietrze wysadza, tylko że mężczyzna spadając zabiera waszą fortecę przez wyłom przez was same zrobiony. Zresztą, rzecz to niepolityczna w rzeczypospolitej natury zachowywać dziewictwo. Utrata dziewictwa jest narodowem bogactwem, bo nie urodzi się dziewica bez straconego poprzednio dziewictwa. Z metalu, z którego wy ukute, kują się inne dziewice. Raz stracone dziewictwo może być dziesięć razy odnowione; ale dziewictwo na zawsze zachowane, jest stracone na zawsze. Zimny to towarzysz, precz z nim!
Helena. Poczekam z niem jeszcze trochę, choćbym umrzeć miała dziewicą.
Parolles. Niewiele można na jego pochwałę powiedzieć, przeciwne jest bowiem prawu natury. Stawać w obronie dziewictwa, jest to oskarżać wasze matki, co jest grzechem najoczywistszym. Kto się wiesza, jest dziewicą; dziewictwo popełnia samobójstwo, powinno też być na rozstajnych drogach grzebane, daleko od poświęconej ziemi, jak zatwardziały grzesznik przeciw naturze. Dziewictwo rodzi jak ser robaki, samo się trawi aż do ostatniego okrawka i umiera samo przez siebie pożarte. Dziewictwo prócz tego jest swarliwe, dumne, próżne, miłości własnej pełne: wszystko grzechy zakazane przez kanony. Nie chowaj go, z niem tylko stracić możesz; precz z niem! W przeciągu lat dziesięciu możesz je w dziesięcioro pomnożyć, a przyznasz, że niezły to procent, biorąc zwłaszcza na uwagę, że kapitał nie będzie o wiele gorszy. Precz z niem!
Helena. Co robić, żeby je stracić po swojej myśli?
Parolles. Zobaczmy. Licha sprawa. Kochać tego, który je nienawidzi. Jest to towar, który swój połysk traci w magazynie; tem mniej wart, im dłużej chowany. Pozbądź się go, póki pokupny; korzystaj z czasów popytu. Dziewictwo, jak stary dworak, nosi kapelusz wyszły z mody. bogaty lecz zarzucony, jak te spinki i dłubozęby, których dziś nikt nie używa. Lepszy daktyl w placku i zupie, niż na twarzy; a twoje dziewictwo, twoje stare dziewictwo, podobne jest do zwiędłej francuskiej gruszki: złą ma minę i smak nie lepszy, bo to zwiędła gruszka; była kiedyś lepsza, ale teraz, to zwiędła tylko gruszka, co chcesz z nią zrobić?
Helena. Z mojem dziewictwem nic nie chcę dziś zrobić.
Twój pan tam znajdzie miłostek tysiące;
Kochankę nazwie matką, przyjacielem,
Fenixem, wodzem, wrogiem, przewodnikiem,
Boginią, radcą, królową, zdrajczynią,
Jedynym skarbem i dumną pokorą,
Pokorną dumą, piskliwą harmonią,
Słodkim rozdźwiękiem, całą swoją wiarą,
Lubem nieszczęściem i Bóg wie, czem jeszcze,
Wedle słów pięknych, pochlebnych, rozkosznych,
Które mu będzie szczebiotał Kupido.
I on tam znajdzie — nie, nie wiem, co znajdzie.
Niechaj Bóg ześle szczęście tam dla niego!
Dwór jest to szkoła, a on jest człowiekiem —
Parolles. Jakim?
Helena. Któremu życzę pomyślności.
Ach! jaka szkoda —
Parolles. Cóż to jest za szkoda?
Helena. Że skrzydeł nasze nie mają życzenia,
Żebyśmy biedne, które ciemna gwiazda
Zamknęła tylko w ciemnem życzeń kole,
Mogły ich skutek posłać przyjaciołom,
Objawić czynem, co jest tylko w myślach,
Za które nigdy nie składają dzięków! (Wchodzi Paź).
Paź. Monsieur Parolles, pan mój czeka na was.
Parolles. Piękna Helenko, bądź zdrowa! Jeśli przypomnieć sobie o tobie potrafię, będę o tobie myślał na dworze.
Helena. Monsieur Parolles, rodziłeś się pod miłosierną gwiazdą.
Parolles. Ja? Ja rodziłem się pod Marsem.
Helena. I ja tak myślę, pod Marsem.
Parolles. Dlaczego pod Marsem?
Helena. Bo każda wojna niemiłosiernie cię gniotła, musiałeś więc rodzić się pod Marsem.
Parolles. Pod Marsem, w chwili kulminacyi.
Helena. Ja myślę raczej, że w jego biegu wstecznym.
Parolles. Dlaczegóż tak myślisz?
Helena. Bo nadzwyczaj smakujesz we wstecznych marszach podczas wojny.
Parolles. Dla większych korzyści.
Helena. Jak dla większych korzyści ucieka, komu trwoga dopiecze. Ale ta mieszanina odwagi i trwogi daje ci cnotę skrzydlatą, która ci nieraz jeszcze posłuży.
Parolles. Tak jestem obarczony interesami, że na dowcipną odpowiedź nie mam czasu. Wrócę doskonałym dworakiem, a za powrotem postaram się aklimatyzować w tobie moją umiejętność, byleś miała potrzebne zdolności do korzystania z rad dworaka i do zrozumienia rzuconego ci pokarmu; umrzesz inaczej zatwardziałą w niewdzięczności, a twoja własna ciemnota cię zgubi. Bądź zdrowa! Jeśli znajdziesz wolną chwilę, odmawiaj pacierze, jeśli nie znajdziesz, pamiętaj o przyjaciołach, wyszukaj sobie dobrego męża, a traktuj go, jak on cię będzie traktował. A teraz, Bóg z tobą!
Helena. Często w nas samych lekarstw szukać trzeba,
Których daremno wyglądamy z nieba.
Bóg dał nam wolność: dzień życia szczęśliwy
Wschodzi leniwo dla duszy leniwej.
Któż miłość moją podniósł tak wysoko,
Wskazał, czem napaść nie może się oko?
Choć los przepaścią bratnie dusze dzieli,
W jedno ognisko miłość je zestrzeli.
Kto na trudności serce ma niemężne,
Temu, co wielkie, jest i niedosiężne;
Kto w śmiałej walce pokazał swe cnoty,
Zawsze osiągnął miłości cel złoty.
Choroba króla — dziej się wola Boga,
Myśli mych żadna nie przełamie trwoga.
Król. Wojsko florenckie i Syeny pułki
Z równem, jak czytam, spotkały się szczęściem,
I krwawa wojna jeszcze się przeciągnie.
1 Pan. Tak mówią ludzie.
Król. Rzecz jest niewątpliwa,
Stwierdza ją listem kuzyn nasz Rakuski,
Ostrzega razem, że nas Florentczycy
O spieszną pomoc błagać zamierzają;
Dobry przyjaciel przesądza już sprawę,
I zda się pragnąć, byśmy odmówili.
1 Pan. Mądrość i miłość, których dał dowody,
Do zdania jego przychylić się radzą.
Król. W liście tym moją znalazłem odpowiedź:
Odmawiam wprzódy, nim przyszło żądanie.
Ktoby jednakże z moich pragnął panów
Toskańskiej służbie bliżej się przypatrzeć,
Zupełną wolność zostawiam każdemu
Stanąć po stronie, którą sam wybierze.
2 Pan. To będzie szkołą dla naszej młodzieży,
Która od dawna już za wojną wzdycha.
Król. Kto się to zbliża?
1 Pan. Miłościwy królu,
To młody Bertram, hrabia Roussillonu.
Król. Twarz twego ojca dostałeś w dziedzictwie:
Dobra natura zwolna lecz troskliwie
Uformowała cię na jego obraz;
Bodaj ci także duszę jego dala!
Witaj w Paryżu!
Bertram. Miłościwy panie,
Dzięki me przyjmij i hołd mej wierności.
Król. Ach, czemuż nie mam tych sił, które miałem,
Gdym z twoim ojcem, moim przyjacielem,
Pierwszy raz życia żołnierza próbował!
W swojem rzemiośle wyszedł on na mistrza
Pod okiem pierwszych tego wieku wodzów.
Trzymał się długo, lecz obrzydła starość
Obu nas wreszcie w swe ujęła szpony,
Wygnała obu z rycerskiej szermierki.
Gdy mówię o nim, zda się, że młodnieję.
W dni swoich wiośnie słynął on dowcipem,
Który dziś także w młodych widzę panach;
Ale ich żarty spadną na nich samych,
Jeśli lekkości honor nie osłoni.
Wzór dworzanina, dumny bez pogardy,
Bystry był w słowach ale bez goryczy;
Lecz kiedy równy wyzwał go na słowa,
Umiał pogardę goryczą zaprawić,
Bo honor jego, sam sobie zegarem,
Znaczył mu chwile, w których mówić trzeba,
A wierny język skazówki tej słuchał.
Niższych od siebie wznosił uprzejmością;
Tak wielkość swoją schylał do ich nizin,
Że skromność jego dumą dla nich była,
Do ich ubogich zginając się pochwał.
Gdyby mąż taki za wzór młodym służył,
Wnetby spostrzegli, idąc jego śladem,
Że dotąd tylko cofali się w drodze.
Bertram. Piękniejsza pamięć jego w twojej duszy,
Niż na grobowcu, miłościwy królu,
I napis mniej mu przynosi zaszczytu,
Niż słowa twojej królewskiej pochwały.
Król. Jakbym chciał być z nim! Zwykle on powtarzał:
(Zda się, że jeszcze słowa jego słyszę,
Bo ich do ucha na ślepo nie ciskał,
Lecz je w nie szczepił, by przyniosły owoc)
„Niech umrę“, (takim zwykle swoje żarty
Kończył wyrazem słodkiej melancholii)
„Niech raczej umrę, kiedy lampa moja
Oliwy kroplę ostatnią wypali,
Niżbym miał zostać dymiącym się knotem
Dla młodych duchów, które wszystkiem gardzą,
Co nie jest piętnem nowości znaczone,
Których myśl ledwo ubiór może spłodzić,
A stałość prędzej od mody przemija“.
To były jego starości życzenia.
Ja z nim i po nim to samo powtarzam:
Gdy już do ula ni wosku ni miodu
Przynieść nie mogę, niech z ula ustąpię,
Zostawię miejsce młodszym robotnikom.
2 Pan. Naród cię kocha, a najmniej przychylni
Będą najpierwsi, żeby cię żałować.
Król. Zajmuję miejsce, wiem o tem. — Mój hrabio,
Jak dawno umarł lekarz twego ojca?
Mąż to był sławny.
Bertram. Sześć temu miesięcy.
Król. Gdyby żył, jego zasięgnąłbym rady.
Daj mi twą rękę — inni, zbytkiem leków
Moje żywotne wyczerpali siły.
Teraz choroba toczy bez przeszkody
Wojnę z naturą. — Witaj w mej stolicy!
Mój syn mi własny nie droższy od ciebie.
Bertram. Dzięki za łaskę, miłościwy panie!
Hrabina. Słucham cię teraz. Co miałeś powiedzieć o tej szlachciance?
Intendent. Pragnę, pani, żebyś znalazła w regestrze moich minionych zasług dowody gorliwości, z jaką starałem się zawsze twoim życzeniom zadosyć uczynić, bo obraża własną skromność i szpeci piękność swojej zasługi, kto je sam głosi przed ludźmi.
Hrabina. Co ten hultaj tu robi? Precz stąd, nicponiu! Nie wierzę wszystkim skargom przeciw tobie zanoszonym, a może źle robię, że nie wierzę, bo wiem, że dosyć w tobie błazeństwa, aby podobnych łotrostw zapragnąć, a dosyć sprytu, aby je wykonać.
Pajac. Wiadomo ci, pani, że jestem chudy pachołek.
Hrabina. Więc dobrze, i cóż stąd?
Pajac. Nie, pani, nic stąd dobrego, że jestem chudy pachołek, choć wiem, że niejeden bogaty smaży się w piekle. Ale gdybym mógł otrzymać od waszej dostojności łaskawe przyzwolenie na własnej osiąść chałupie, ja i Izabella zrobimy, co będzie można.
Hrabina. Chcesz więc gwałtem zostać żebrakiem?
Pajac. Żebrzę o wasze przyzwolenie w tej sprawie.
Hrabina. W jakiej sprawie?
Pajac. W sprawie Izabelli i mojej własnej. Służba, to nie dziedzictwo; a zdaje mi się, że nigdy nie dostąpię błogosławieństwa bożego, dopóki się nie doczekam potomstwa, bo powiadają; dzieci są błogosławieństwem.
Hrabina. Powiedz, jakie powody skłaniają cię do małżeństwa?
Pajac. Biedne moje ciało domaga się tego, ciało gna mnie do tego, a kogo dyabeł pędzi, musi maszerować.
Hrabina. I to są wszystkie powody waszej wielebności?
Pajac. Żeby powiedzieć prawdę, mam ja jeszcze inne siakie takie święte powody.
Hrabina. Czy może świat się o nich dowiedzieć?
Pajac. Byłem ja, pani, grzesznem stworzeniem, jak wy i wszelkie ciało i krew są grzeszne, a pojmuję żonę, abym obżałował.
Hrabina. Twoje małżeństwo raczej, niż twoje grzechy.
Pajac. Nie mam przyjaciół, pani, spodziewam się, że znajdę przyjaciół za sprawą żony.
Hrabina. Tacy przyjaciele są twoimi nieprzyjaciółmi, hultaju.
Pajac. Lekkomyślny sąd twój, pani, o wielkich przyjaciołach, bo oni mnie zastąpią, kiedy mnie zmęczy robota. Kto grunt mój uprawia, mojego mi oszczędza jarzma, a zostawia mi żniwo; jeślim ja jego rogalem, to on jest moim parobkiem. Kto pociesza moją żonę, ten pielęgnuje ciało moje i krew moją, a kto pielęgnuje ciało moje i krew moją, ten ciało moje i krew moją kocha, a kto kocha ciało moje i krew moją, ten jest moim przyjacielem, ergo, kto całuje moją żonę, jest moim przyjacielem. Gdyby ludzie mogli przestać na tem, czem są, nie byłoby czego bać się małżeństwa, bo młody Węgiel, purytanin, i Ryba, papista, choć serca ich rozdzieliła wiara, mają tej samej natury głowy i mogą się bość rogami, jak w stadzie lada jelenie.
Hrabina. Czy nie wyrzekniesz się nigdy, hultaju, słów grubych i potwarczych?
Pajac. Jestem prorokiem, pani, i mówię prawdę po prostu.
Powtarzają starzy, młodzi,
Co im stara pieśń wywodzi:
Głos kukułki z przyrodzenia,
A małżeństwo z przeznaczenia.
Hrabina. Oddal się teraz, później z tobą pomówię.
Intendent. Racz mu pani rozkazać, aby przywołał tu Helenę, bo o niej mam mówić.
Hrabina. Idź, powiedz mojej szlachciance, że przytomność jej tu potrzebna. Mówię o Helenie.
Pajac (śpiewa). Dla tychże oczu, dla tejże twarzy
Troję zburzyli Achaje? —
Tak, dla niej Pryam u stóp ołtarzy
Resztki żywota oddaje.
To mówiąc, łzą się zalewa,
To mówiąc, łzą się zalewa,
I wielką prawdę śpiewa:
Gdzie na dziewięć jedna dobra,
Gdzie na dziewięć jedna dobra,
Tam dobra jedna z dziesięciu.
Hrabina. Co? dobra jedna z dziesięciu? Przekręcasz piosneczkę, hultaju.
Pajac. Jedna dobra niewiasta na dziesięć! Powiedz raczej, pani, że ja oczyszczam piosneczkę. Bodaj tylko rok rocznie taką łaskę Bóg zlewał na ziemię! Nie żaliłbym się na taką dziesięcinę niewiast, gdybym był plebanem. Jedna na dziesięć! to nie przelewki. Ba! gdyby tylko rodziła się jedna dobra z każdą kometą, lub każdem trzęsieniem ziemi, to i tak jeszcze nie o mało polepszyłaby się ludzka loterya, gdy dzisiaj łatwiej sobie wydrapać oko, niż trafić na dobrą.
Hrabina. Jak długo jeszcze mam czekać, hultaju, nim pójdziesz rozkaz mój wykonać?
Pajac. Żeby mężczyzna był na rozkazy niewiasty, a źle nie robił! — Choć uczciwość moja nie jest purytanem, niczego złego się nie dopuści; pokryję albą pokory czarną suknię dumnego serca. — Idę, idę, pani, powiedzieć Helenie, żeby tu przyszła (wychodzi).
Hrabina. Słucham cię teraz.
Intendent. Wiem, pani, że kochasz twoją przyboczną damę z całego serca.
Hrabina. Nie mylisz się. Jej ojciec mi ją polecił, a ona sama, bez żadnego innego przyczynienia, słuszne miałaby prawo przez własne zasługi do miłości, którą dla niej czuję. Więcej jej winnam, niż płacę, ale zapłacę jej więcej, niż zażąda.
Intendent. Chwila temu bliżej niej byłem, niżby tego, jak myślę, pragnęła. W przekonaniu, że była sama, tłómaczyła sobie na głos własne myśli, bo nie przypuszczała, jestem tego pewny, żeby jej słowa mogły innych uszu dolecieć. Treścią słów jej, pani, było, że kocha twojego syna. Fortuna, mówiła, nie jest boginią, skoro nas rozdzieliła stanów różnicą; miłość nie jest bogiem, skoro tylko nad równymi potęgę swoją rozciąga; Dyana nie jest królową dziewic, skoro pozwala, aby biedna jej rycerka w pierwszem spotkaniu uległa, a nie przybyła jej na pomoc wśród boju, lub przynajmniej nie zapłaciła jej wykupu. Wszystko to mówiła z tak gorzkim wyrazem smutku, że nigdy nic boleśniejszego nie słyszałem z ust żadnej dziewicy. Zdawało mi się, że było moją powinnością uwiadomić cię, pani, o wszystkiem co prędzej, żeby się stąd jakie nie wywinęło nieszczęście; interesem jest twoim wiedzieć o wszystkiem.
Hrabina. Postąpiłeś sobie uczciwie, lecz zachowaj sprawę w tajemnicy. Wiele okoliczności ostrzegało mnie o tem poprzednio; wszystko jednak tak się jeszcze chwiało na wadze, że ani zupełnie wierzyć, ani zupełnie wątpić nie mogłam. Proszę cię, opuść mnie na chwilę. Zamknij tajemnicę w twoich piersiach. Dziękuję ci za twoją uczciwą troskliwość, a później pomówię
o tem z tobą obszerniej.
Hrabina. W młodości mojej był stan mój ten samy,
Natury dziecko, prawom też jej służy;
To cierń przyrosły do młodości róży,
Krwi bowiem córki w krwi to naszej mamy.
Namiętna miłość trawi młode ciało:
To wieczna pieczęć wiecznych praw ludzkości,
To było grzechem lat mojej młodości,
Choć mi to wtedy grzechem się nie zdało. —
O, teraz miłość w źrenicach jej czytam.
Helena. Jakie chcesz, pani, wydać mi rozkazy.
Hrabina. Ty wiesz, Heleno, że ci matką jestem.
Helena. Moją łaskawą panią.
Hrabina. Nie, nie, matką.
Czemu nie matką? Kiedy rzekłam: matką,
Mógłby kto myśleć, że ujrzałaś węża.
Cóż tak strasznego w wyrazie tym: matką,
Że się tak wzdrygasz? Jestem twoją matką,
Imię twe stoi wśród tych zapisane,
Którzy się w mojem kształtowali łonie.
Przysposobienie nieraz już z naturą
Szło o pierwszeństwo, a wybór przemienia
Na naszą, gałęź z obcego nasienia.
Choć macierzyńskich nie miałam boleści,
To macierzyńską miłość mam dla ciebie.
Czemu, Heleno, gdy cię zwę mą córką,
Krew się twa zsiada? I co się ma znaczyć,
Że w twoich oczach Irys różnofarbna
Burzliwych deszczów strugi zapowiada?
Jakto? Dlatego, że mą jesteś córką?
Helena. Że nią nie jestem.
Hrabina. Wszak ja twoją matką.
Helena. Przebacz mi, pani. Hrabia Roussillonu
Nie może nigdy bratem moim zostać.
Mój ród jest nizki, ród jego dostojny,
Ród mój nieznany, jego w świecie głośny;
On mi jest panem, drogim moim panem,
Na jego służbie chcę żyć i umierać;
Nie jest mi bratem, być nim nie powinien.
Hrabina. Ani ja matką?
Helena. Ty mi jesteś matką.
Gdybyś nią była! byle syn twój, pani,
A pan mój, bratem tylko moim nie był!
Lub gdybyś była naszą wspólną matką,
(A nieba nawet nie pragnę goręcej),
Bylebym tylko siostrą mu nie była!
Trzebaż koniecznie, by twoją być córką,
Aby on także bratem moim został?
Hrabina. Możesz być moją córką przez zamężcie:
Lecz od tej myśli uchowaj cię, Boże!
Matka i córka — na każde to słowo
Twa krew się burzy. Co, znowu bledniejesz?
Me podejrzenie miłość twą odkryło.
Twej samotności znam teraz powody,
Łez twoich gorzkich źródło teraz widzę.
Rzecz jasna teraz: kochasz mego syna;
Wstydemby nawet dla obłudy było
Chcieć jeszcze przeczyć twojej namiętności.
Wyznaj więc prawdę, powiedz: tak jest, pani.
Bo patrz, twe lica miłość twą wyznają,
W twych wszystkich ruchach oczy twe ją widzą,
I swym językiem przed światem ją głoszą.
Grzech tylko jeden i piekielny upór
Język twój wiążą i ukryć chcą prawdę.
Przemów nakoniec, powiedz, czy to prawda;
Jeżeli prawda, piękny zwiłaś motek!
Jeśli nieprawda, przysiąż, że się mylę,
Lecz cię zaklinam na niebo, co może
Zrobić mnie szczęścia twojego narzędziem,
Wyznaj mi prawdę.
Helena. Przebacz, dobra pani!
Hrabina. Czy kochasz mego syna?
Helena. A ty, pani,
Czy go nie kochasz?
Hrabina. Nie szukaj wybiegów!
Ja mej miłości przed światem nie kryję.
Więc dalej! Uczuć twoich stan mi objaw,
Bo twe wzruszenie głośno cię oskarża.
Helena. Więc na kolanach, przed niebem i tobą
Wyznaję, pani, że silniej niż siebie,
Po Bogu tylko, syna twego kocham.
Dom mój był biedny, ale był uczciwy,
Jak miłość moja; nie gniewaj się, pani,
Bo miłość moja krzywdy mu nie robi;
Nigdy go śmielszym nie drasnę zalotem;
Anibym chciała za męża go dostać,
Póki nie będę jego ręki godną,
Choć nie pojmuję, jak godną jej zostać.
Wiem, że go kocham próżno, bez nadziei,
A jednak zawsze w to bezdenne sito
Mojej miłości wlewam czyste wody,
Bez trwogi, żeby brakło mi ich kiedy.
Jak Indyanin obłąkany w wierze,
Czczę słońce, które swojego czciciela
Nie zna, choć swojem oblewa go światłem.
Nie płać mi, pani, twoją nienawiścią,
Że miłość moja z twoją się spotkała.
Lecz jeśliś sama, której wiek dostojny
Świadczy o cnotach minionej młodości,
Jeżeliś sama, w równych uczuć ogniu,
Pragnęła czysto, kochała gorąco,
Byłaś Dyaną razem i Wenerą,
O, to miej litość nad biedną sierotą,
Co mimo woli tam skarby swe składa,
Gdzie wszystko tylko stratę zapowiada,
Nie pragnie znaleźć, czego wiecznie szuka,
Lecz jak zagadka, z swoją tajemnicą
Żyć chce i umrzeć!
Hrabina. Odpowiedz mi szczerze,
Czyli nie chciałaś w czasach tych ostatnich
Iść do Paryża?
Helena. Chciałam.
Hrabina. W jakim celu?
Bądź szczerą.
Helena. Pani, wszystko wyznam szczerze,
Jak szczerze pragnę duszy mej zbawienia.
Wiesz, pani, że mi ojciec mój zostawił
Kilka tajemnych, nieomylnych recept,
Które wyczytał w księgach, lub za życia
Swem doświadczeniem wynalazł i sprawdził.
On mi nakazał, ażebym w potrzebie,
Ale ostrożnie, lekarstw tych użyła;
Skutki ich bowiem większe nieskończenie
Od tego, coby z formuły kto wnosił.
W ich liczbie stoi niezawodny środek
Na wyleczenie okrutnej niemocy,
Która zagraża królewskiemu życiu.
Hrabina. I to cię tylko do Paryża wiodło?
Helena. Twój syn, w mej duszy myśli te obudził,
Inaczej Paryż i król i lekarstwo
Nigdyby może na myśl mi nie przyszły.
Hrabina. Rozważ, Heleno, czy król przyjąć zechce,
Gdy mu przedstawisz mniemane lekarstwo.
On i lekarze zgodzili się na to,
Że mu ich sztuka ulgi dać nie może;
Zechcąż uwierzyć nieuczonej dziewce,
Gdy cała mądrość wszystkich fakultetów
Opuszcza ręce, zostawia chorobę
Samej naturze?
Helena. Mówi mi przeczucie,
Wyższe od ojca mojego nauki,
(Który był jednak pierwszy w swym zawodzie),
Że ta recepta będzie mem dziedzictwem,
Przez szczęsne niebios gwiazdy poświęconem:
1 byłeś, pani, ty zezwolić chciała,
Ja bez obawy podejmę się próby,
A śmierć okrutna karą moją będzie,
Jeśli do zdrowia nie wrócę monarchy,
W dniu i godzinie wprzódy oznaczonych!
Hrabina. To wiara twoja?
Helena. Wiara niezachwiana.
Hrabina. Weź więc na drogę me błogosławieństwo,
Środki i służbę i me pozdrowienia
Dla mych przyjaciół na królewskim dworze.
Ja tu gorąco Boga będę prosić,
By raczył twoim poszczęścić zamiarom.
Wyruszysz jutro, a zawsze i wszędzie,
Co w mych jest siłach, pomocne ci będzie. (Wychodzą).