Wszystko dobre, co kończy się dobrze (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Wszystko dobre, co kończy się dobrze
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. All`s Well That Ends Well
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom X
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

WSZYSTKO DOBRE, CO KOŃCZY SIĘ DOBRZE.

WSZYSTKO DOBRE, CO KOŃCZY SIĘ DOBRZE.

B

Boccaccio w Dekameronie (Giornata Terza Novella IX) opowiada następującą historyę o Gillecie z Narbonny. Była ona córką doktora, rozmiłowała się wielce w Bertrandzie, hrabi Roussillonu, panu wielkiego rodu i większej jeszcze dumy pańskiej. Dzieweczka ta, po ojcu lekarzu odziedziczywszy pewną tajemnicę, uzdrowiła chorego niebezpiecznie króla Francyi, za co ów, wydać ją świetnie za mąż przyrzekłszy, wybierać jej dozwolił między najznakomitszymi dworu swego panami. Gilletta wybrała tego, którego od dawna kochała; ale hrabia ze wzgardą odrzucił rękę córki doktora, urodzeniem mu nie odpowiadającej. Zmuszony poślubić ją, zaklął się, że z nią wprzódy żyć nie będzie, chyba, pierścień herbowny, który zawsze na palcu nosił, i do którego wielką wartość przywiązywał i syna z niego urodzonego, na ręku mu pokaże.

Hrabina tedy po ślubie wdową została, żoną nie będąc, a hrabia w świat się puścił, unikając z nią spotkania nawet.
Wkrótce też i ona, przebrana, z jednym sługą, udała się w pogoń za nim i dogoniła go we Florencyi, gdzie hrabia bałamucił ubogą dziewczynę, wiodąc życie pańskie a rycerskie. W miejscu tej dzieweczki, przekupiona matka jej ułatwiła hrabinie potajemne spotkanie z mężem, który jej nie poznał. Na rozkochanym wielce, potrafiła wymódz pierścień, a po nocnej schadzce florencka dziewczyna z matką znikły. Chciała Opatrzność, stająca w obronie pokrzywdzonych, ażeby hrabina potem wydała na świat dwóch chłopców, podobnych do ojca. Z nimi tedy i z pierścieniem, przybyła upomnieć się o prawa swoje. „Panie, rzekła, jestem biedną, nieszczęśliwą żoną twoją, która, abyś ty mógł powrócić i zamieszkać w swym domu, poszła długo włóczyć się po świecie. Wzywam cię, na imię Boże, abyś mi dotrzymał tych dwóch warunków, które mi dwaj twoi rycerze przynieśli od ciebie, bo oto na ręku mojem nie jednego, ale dwu trzymam synów twoich, i pierścień także. Czas więc, abym wedle przyrzeczenia twego, przyjętą została, jako żona twoja“.
Hrabia słysząc to, zdumiał się wielce, poznał pierścień, jakoteż dzieci, które do niego były podobne, a zatem rzekł: „Jakże się to stać mogło?“
„Tedy hrabina z wielkiem podziwieniem hrabiego i wszystkich tam przytomnych, opowiedziała z kolei, jak się to wszystko stało, a hrabia uznawszy, że mówiła prawdę, widząc wytrwałość jej i rozum, a tak pięknych dwóch chłopaków, jako też dla dotrzymania, co był przyrzekł, a przypodobania się swym poddanym i paniom, co go prosiły wszystkie, aby ją odtąd przyjął za władną małżonkę prawą, a dwu chłopców za swe dzieci — kazawszy wdziać na nią suknie przyzwoite, z wielką pociechą tych, co tam byli, i wszystkich swych poddanych, co się o tem dowiedzieli, nietylko tego dnia, ale przez kilka dni następnych uczty dawał wielkie, i odtąd kochał ją i szanował jak żonę. A była mu bardzo drogą“.
Z tej to, włoskiej znowu powieści, w której pańsko-szlachecka buta córką doktora pomiata, a zwyciężoną jest w końcu charakterem jej i rozumem, Szekspir dramat swój utworzył. Choć sam szlachcic i przyjaciel panów, poeta wiernym jest uczuciu ludzkiemu i stanął w obronie, jeśli nie praw człowieka, to prawa inteligencyi i wychowania. Jakiekolwiek jest pochodzenie Heleny, urodzenie jej, prawo do równości z wyższemi klasami społeczeństwa, daje jej głównie w myśli poety, nie piękność jej, nie miłość, ale umysł wykształcony, wychowanie, nauka. Treść się cudownie nadawała do tej myśli szlachectwo czyniącej zależnem od zasługi i wykształcenia, myśli, której u nas współcześnie bronił Klonowicz, dowodząc, że krew bez cnoty nie waży nic, a tarcza przodków nowemi zasługi obmywaną być ma, by nie rdzewiała.
Godna uwagi, że Szekspir ideę równości ludzi, przeciwko przywilejom krwi i plemion niejednokrotnie podnosi; Maura Otella żeni z Desdemoną, żydówkę Jessykę wydaje za włoskiego szlachcica, córkę doktora każe poślubić hrabiemu na Russillonie.
Komedya ta, zdaje się pod odmiennym tytułem wspomnianą przez Mores’a w 1598 roku „Loves labours won“ „Miłości trudy nagrodzone“ odpowiednim do „Loves labours lost“. Tak się domyślał Farmer. Hunter’a domysł, że tytuł ten oznaczać mógł Burzę, upadł. Sztuka, jak się zdaje, grana pod tym pierwotnym tytułem, potem przez lat kilka zaniedbana, około 1605—1606 roku ukazała się z nowym: Wszystko dobre, co kończy się dobrze, a po polsku mogłoby też być: Koniec dzieło chwali. W tej nowej szacie jest też poprawioną. Zdaniem Coleridge’a i innych krytyków, dwa style różne, z dwóch epok, są w niej obok siebie widoczne. Grand White, trzecią przynajmniej część jej, późniejszej redakcyi przypisuje. Młodzieńcza lekkość i dowcip, z dojrzałością i powagą się łączą.
Historyjka o Gillecie z Narbonny, przełożoną była na język angielski w Painter’a: „The Palace of Pleasure“.
Do Szekspira należą w niej dodane postacie łotra i awanturnika Parolles, Lafeu, Hrabiny i Pajaca (Clown).
Wielkie też znaleziono podobieństwo między „Wszystko dobre, co kończy się dobrze“, a Bernarda Accolti’ego Virginią. (Commedia del Preclarissimo Messer Bernardo Accolti Aretino, scriptore apostolico et abbreviatore; recitata nelle nozze del Magnifico Antonio Sapannocchi, nella inclyta città di Siena, 1513 (Firenze) i 1535 (Venezia).
Virginia Accolti’ego u Szekspira jest Heleną, doktor, jej ojciec, tu się zowie Hipocrate, a Bertram Aleksandrem, księciem Salerno. Król jest Alfonsem Neapolitańskim. Szekspira Dyana, u Włocha Kamilla, wdowa Constanza. U Accolti’ego Kamilla się wcale na scenie nie ukazuje. Różnice równie jak podobieństwa są wielkie. Accolti’ego ściślej idzie za opowiadaniem Bokkacyusza. Niektóre ustępy dozwalają przypuszczać, iż angielski poeta mógł z włoskiego korzystać.
J. L. Klein w historyi włoskiego dramatu, pierwszy wskazał analogie te i różnice. Bodenstedt, nie znając Virginii, idzie za nim. My też zmuszeni jesteśmy ograniczyć się zaczerpniętemi z nich uwagami, gdyż w całych Niemczech dwa tylko znane są egzemplarze włoskiej komedyi, dla nas niedostępne (Wolfenbüttel i Wiedeń).
U Szekspira i Accolti’ego zarówno po drugim monologu, następuje scena u chorego króla, podobne do siebie z toku, na szczegółach prowadzone inaczej. Niektóre wyrażenia i myśli Szekspir z tej sceny u Włocha, przenosi do innych. Rozmowa króla z córką lekarza, u obu jednakowa. Accolti tylko jak Bokkacyusz daje jej osiem dni czasu, a Szekspir dwadzieścia cztery godziny, ale karę spalenia żywcem zmienia na prostą karę śmierci.
Klein wskazuje prawie dosłownie zapożyczone ustępy, cały rozwój sztuki jednostajny u obu poetów, świadczący o użyciu komedyi Accolti’ego. We włoskiej sztuce występuje ujęty wdziękiem bohaterki i rozkochany w niej kawaler, którym wzgardziła, Sylwio, ofiarujący się iść za nią, choćby była na śmierć skazaną. Szekspir też wyprowadza sympatyzujące z Heleną i przyjazne jej postacie, aby tem dziwniejszem okazać wstręt i dumę hrabiego. Poeta angielski oprócz tego, w inny sposób poświadcza przymioty hrabiny, ukazując nam człowieka lekkomyślnego i zepsutego, który się z nią obchodzi z lekceważeniem (Parolles).
Klein czyni uwagę, że u Włocha skromność niewieścia jest więcej pohamowana, gdyż nie ona sama wybiera sobie księcia Salerno, ale się zwierza królowi, a król go dla niej za męża naznacza. Tym sposobem niechęć i nienawiść obrażonego nie spada wprost na nieszczęśliwą.
Zamiast we Florencyi, księcia Salerno spotykamy u Accolti’ego w Medyolanie, razem z towarzyszem, pochlebcą, błaznem, niejakim Ruffio, który przypomina Parolles’a. Ruffio, zabierając się księciu służyć za pośrednika do panienki, która mu w oko wpadła, powiada:

„Pójdę tedy, i naprzód słodziuchną poczęstuję pigułeczką, a nie uda mi się, dopiero Marsa postawię. Abym na dudka nie wyszedł, użyć muszę podstępu i chytrości. Na obie strony tęgo łgać trzeba i obie oszukiwać strony“.

Di là di quà dirò molte bugie,
Ed ingannar voglio l’una e l’altra parte.

Bertram powiada: „Obosieczny łajdak“.
U Włocha Rufian ten zaczyna próbować od matki, u Szekspira od córki. Gdy się to nie powiodło, a Ruffio idzie powtórnie, wysłany z listem księcia, żartując z jego afektów, a pewnym będąc, że brzęczące argumenta silniejby działały, wdowa go miotłą za drzwi wygania.
Język Accolti’ego także jest jędrny.

S’al dipartir non hai la gamba presta,
So ti darò con questa in su la testa.

A Ruffio wychodząc, za drzwiami woła:

Vecchià ribalda d’Antichristo madre...

Książę, nie dając się niczem zrazić, gotów jest na wszelkie ofiary dla pięknej dzieweczki. W tej chwili przynoszą mu list od żony, na który odpowiada, że nie wróci do niej, aż pierścień jego i dziecię po nim mieć będzie.
Virginia odebrawszy odpowiedź, mdleje, — Klein sądzi, że trzy listy u Szekspira wynikły z idei podobnych listów u Włocha. (Jeden w formie sonetu). U poety włoskiego, Wirginia czuje się występną, że śmiała oczy podnieść tak wysoko, uznaje się niegodną, — czego u angielskiego niema, i to stanowi charakterystyczne poczucie w nim godności ludzkiej.
Virginia woła: „Chociaż wzrok mój obłąkany ośmielił się miłośnie podnieść na tak wysoko stojącego księcia, takem to ciężko opłakała, i opłakiwać będę takiemi łzami, że ludzi i bogów przebłagają i zaspokoją, a winę moją pokutą miłości zmyję i opłacę!“ Szekspirby tego nie powiedział, bo to poniża raczej bohaterkę, niżeli sympatyę dla niej zyskuje.
Charakter Bertrama u Szekspira, acz dumnego i płochego, jest jakąś barwą rycerską i męstwem uszlachetniony. Johnson, pomimo to, w imię moralności, chce nad nim „more justice“ — u Włocha jest on jeszcze mniej sympatycznym.
Ruffio, po odmowach ponowionych, występuje znowu, radząc spotkanie — po dobrym obiedzie.
Następuje przybycie Virginii, wywiadywanie się jej o księcia, powieść o jego zabiegach około pięknej dzieweczki. U Szekspira uproszczono to, gdyż gospodyni, u której staje Helena jest razem matką panienki, — Włoch osobno wyprowadza gospodynię. Umowa następna, mniej więcej jednakowa idzie u obu. Ruffio biega i czynny jest na scenie, u Szekspira słyszymy o tem tylko.
W czwartym akcie Virginia ma już pierścień i czuje się w przyszłości matką, obdarza wdowę i córkę i, jak u Bokkacyusza, oddala je. U Szekspira kobiety te występują przy rozwiązaniu.
Virginia przysposabia się do odbycia słabości, książę tęskni za kochanką, która znikła.
Ruffio doradza powrót do domu, który koniecznym czyni przybycie posłów z Salerno.
Na dworze w Salerno spotykamy Sylwia, który wybiera się szukać zbiegłej księżnej.
W piątym akcie książę powraca; uroczyste jego przyjęcie. Gotują ucztę przepyszną, Lukullusowe przewyższyć mającą biesiady. Virginia z pierścieniem i dziećmi wybiera się do Salerno: przybywa i staje przed księciem.
Książę zapytuje jej, nie poznając:
„Ktoś ty kobieto zbiedzona, o bladej twarzy? z oczy zgasłemi i wypłakanemi? Widzę twe włosy rozpuszczone do pasa, rozrzucone, polepione tylko łzami. Czego żądasz ode mnie? Przysięgam ci na przedwieczne potęgi, które rządzą niebem i ziemią, taką w mej piersi obudzasz litość, że się ode mnie wszelkiej łaski możesz spodziewać“.
Tu następuje mowa Virginii do męża, a w niej historya jej cała, — jak Klein upewnia, piękna bardzo, ale nie przywodzi jej.
Wszyscy się wstawiają za nieszczęśliwą i książę ubłagać się daje.
„Kiedyś, niewiasto, miłością tajemną a mądrą, zdobyła sobie i wywalczyła małżonka, twój bezprzykładny, wynalazczy postępek, cel, na pozór niedościgniony, dał ci ubiedz. Panie, panowie za cię przejednania proszą; tam lud tysiącem ust za tobą woła, i moje serce, zgodnie z nimi, przebacza (!)... Poruszon łzami, dziećmi, miłością wierną... Niech ci wszelka wina będzie darowaną. Synaczki twoje uznaję za własne, i za małżonkę przyjmuję do łaski, niech płacz i boleść ustaną.
Kończy się mowa: „Gotujcie dla nas małżeńskie łoże, ale w mych objęciach najlepszy znajdziesz spoczynek.“
Mógł wprawdzie Szekspir posłużyć się tą osnową, zapożyczyć coś od Włocha; ale charakter osób, wypadków, moralne znaczenie dramatu, u niego jest i wielce różne i nieskończenie wyższe.



OSOBY:

Król francuski.
Książę florencki.
Bertram, hrabia Roussillonu.
Lafeu, stary pan.
Parolles, towarzysz Bertrama.
Kilku francuskich Panów, służących razem z Bertramem w wojnie florenckiej.

Intendent    hrabiny Roussillonu.
Pajac

Paź.
Hrabina Roussillonu, matka Bertrama.
Helena, młoda szlachcianka na respekcie u hrabiny.
Stara Wdowa z Florencyi.
Dyana, jej córka.

Wiolenta,    sąsiadki i przyjaciółki Wdowy.
Maryana,

Panowie ze służby Króla, Oficerowie i Żołnierze francuscy i florenccy.

Scena częścią we Francyi, częścią w Toskanii.
WSZYSTKO DOBRE, CO KOŃCZY SIĘ DOBRZE.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Roussillon. Pokój w pałacu Hrabiny.
(Wchodzą: Bertram, Hrabina, Helena i Lafeu, wszyscy w żałobie).

Hrabina.  Rozstając się z synem, grzebię drugiego małżonka.
Bertram.  A ja, pani, oddalając się, opłakuję powtórnie śmierć mojego ojca; muszę jednak słuchać rozkazów dostojnego monarchy, którego jestem na teraz pupilem, a na zawsze poddanym.
Lafeu.  W królu znajdziesz pani małżonka, a ty, panie, znajdziesz ojca, bo ten, który dla wszystkich i zawsze był dobrym, trudno, żeby tej cnoty nie pokazał dla was. Wasze zasługi byłyby zdolne wywołać dobroć tam, gdzie jej braknie; trudno, żeby jej nie znalazły tam, gdzie jest w obfitości.
Hrabina.  Jakie są nadzieje królewskiego wyzdrowienia?
Lafeu.  Porzucił doktorów, pod których pieczą zmordował czas nadziejami, a w zysku, na czas rachując, tylko nadzieję utracił.
Hrabina.  Ta młoda szlachcianka miała ojca — ach, to miała jak bolesne budzi myśli! — którego nauka była prawie równa uczciwości; gdyby jej była zupełnie równą, byłby dał naturze nieśmiertelność, a śmierć miałaby wakacye dla braku roboty. Jakbym pragnęła dla miłości króla, żeby żył jeszcze! Zdaje mi się, że życie jego byłoby śmiercią królewskiej choroby.
Lafeu.  Jak się nazywał mąż, o którym mówisz, pani?
Hrabina.  Sławny to był mąż w swoim zawodzie i wielkie do tego miał prawo. Nazywał się Gerard z Narbonny.
Lafeu.  Prawda, był to mąż niepospolity. Król mówił o nim niedawno z uwielbieniem i żalem. Przy swojej nauce żyłby jeszcze, gdyby nauka mierzyć się mogła ze śmiercią.
Bertram.  Na jaką niemoc, dobry mój panie, jego królewska mość choruje?
Lafeu.  Na cewę.
Bertram.  Pierwszy raz o tem słyszę.
Lafeu.  Pragnąłbym, żeby nikt o tem nie wiedział. — Szlachcianka ta jest córką Gerarda z Narbonny?
Hrabina.  Jedynem jego dzieckiem, poleconem mojej opiece; spodziewam się po niej wszystkiego dobrego, które wychowanie jej przyrzeka. Dostała w dziedzictwie usposobienia, które pięknym przymiotom piękności dodają; gdzie bowiem myśl nieczysta wielkie przymioty posiada, tam pochwałom politowanie towarzyszy, bo zamiast służyć cnocie, jak zdrajcy, służą występkom. U niej wrodzona niewinność podwaja wartość tych przymiotów; niebo dało jej cnotliwe skłonności, ale jej cnota jest własnym jej nabytkiem.
Lafeu.  Twoje pochwały, pani, łzy jej wyciskają.
Hrabina.  Niczem lepiej młoda dziewczyna dawanych sobie pochwał zaprawić nie może. Ilekroć pamięć ojca serce jej potrąci, zaraz potęga żalu licom jej całą świeżość odbiera. Dosyć tego, Heleno, żeby nie myśleli ludzie, iż więcej pokazujesz smutku, niżeli czujesz.
Helena.  Pokazuję smutek, to prawda, ale czuję go także.
Lafeu.  Umiarkowana boleść należy się umarłym, lecz zbytek żalu jest nieprzyjacielem żyjących.
Helena.  Jeśli żyjący jest nieprzyjacielem żalu, zbytek nieprzyjaźni zabije go spiesznie.
Lafeu.  Jak mamy to rozumieć?

Bertram.  Pani, daj mi twoje błogosławieństwo.

Hrabina.  Niech Bóg ci ześle wszystkie swoje łaski,
Bądź dzieł ojcowskich jak rysów dziedzicem!
Krew twoja z cnotą o berło niech walczy,
Dobroć wyrówna szlachetności rodu,
Ufaj niewielu, ale wszystkich kochaj.
Nie krzywdź nikogo, bądź wrogom twym równy
Siłą twą raczej, niż siły użyciem,
Strzeż przyjaciela pod żywota kluczem.
Niech świat milczenie twe skarży nie słowa,
Niech wszystkie łaski, które Bóg udzielić,
A prośby moje wybłagać są w stanie,
Na twoją głowę zleją się! Bądź zdrowy!
(Do Lafeu’a). Nowy to dworak, panie, bądź mu radą.
Lafeu.  Co miłość może, znajdzie wszystko we mnie.
Hrabina.  Bądź zdrów, Bertramie! Błogosław ci, Boże!

(Wychodzi).

Bertram  (do Heleny). Niech wszystkie twoich myśli życzenia spełnią się po twojej woli! Pocieszaj moją matkę, twoją panią i pielęgnuj ją troskliwie.
Lafeu.  Żegnam cię, piękna pani; pokaż się godną chwały twojego ojca. (Wychodzą: Bertram i Lafeu).

Helena.  Ach, gdyby tylko to było mym celem!
Nie myślę o nim, a te łzy rzęsiste
Pamięci jego cześć oddają większą,
Niż łzy prawdziwie dla niego wylane.
Twarz jego w mych się już zatarła myślach,
Jeden w nich tylko jest obraz — Bertrama.
Umieram! bo tam, gdzie niema Bertrama,
Niema i życia. Na jednoby wyszło,
Gdybym się w jasnej pokochała gwieździe;
Bo on, jak gwiazda, wysoko nade mną;
Jej tylko światłem pocieszać się mogę,
Jej sfery bowiem nigdy nie dosięgnę.
Moją jest kaźnią miłości mej pycha.
Łania, pragnąca ze lwem się skojarzyć,
Ginie z miłości. Ach, jak było lubo
I jak boleśnie, o każdej godzinie
Widzieć go, łuki brwi jego malować,

Sokole oczy i włosów kędziory
Na tle mej duszy, duszy zbyt łakomej
Na każdy zarys słodkiej jego twarzy!
Lecz już go niema! Niech jego pamiątki
Myśl bałwochwalcza uświęci na zawsze! —
Któż się to zbliża? (Wchodzi Parolles).
To jego towarzysz,
Jest mi on drogi dla jego miłości,
Choć wiem, że kłamca z niego jest bezczelny,
Głowę bez sądu, bez męstwa ma serce.
Wszystkie te wady tak mu są do twarzy,
Że znalazł dobre u ludzi przyjęcie,
Kiedy stalowe prawej cnoty kości
Trzęsły się wiatrem kąsane zimowym.
Bo jakże często bogatemu głupstwu
Uboga cnota musi posługiwać!
Parolles.  Bóg z tobą, piękna królowo!
Helena.  I z tobą, monarcho.
Parolles.  Monarcho? Nie, wcale.
Helena.  Królowo? Nie więcej.
Parolles.  Czy dumasz o dziewictwie?

Helena.  Zgadłeś. Otarłeś się trochę między żołnierzami, pozwól więc, że ci zadam jedno pytanie: mężczyzna jest nieprzyjacielem dziewictwa; jakby je można przeciw niemu zabarykadować?
Parolles.  Trzymaj go z daleka.
Helena.  Ale cóż, kiedy ciągle szturmuje. Nasze dziewictwo, choć walecznie się broni, jest za słabe; naucz nas jakiej żołnierskiej sztuki w oporze.
Parolles.  Niema na to sztuki. Mężczyzna stanie przed wami obozem, podkopie was i w powietrze wysadzi.
Helena.  Ratuj, panie, nasze dziewictwo od podkopaczy i wysadzicieli! Czy niema jakiego żołnierskiego figla, przez który dziewice mogłyby mężczyzn w powietrze wysadzać?
Parolles.  Obalone dziewictwo tem prędzej mężczyznę w powietrze wysadza, tylko że mężczyzna spadając zabiera waszą fortecę przez wyłom przez was same zrobiony. Zresztą, rzecz to niepolityczna w rzeczypospolitej natury zachowywać dziewictwo. Utrata dziewictwa jest narodowem bogactwem, bo nie urodzi się dziewica bez straconego poprzednio dziewictwa. Z metalu, z którego wy ukute, kują się inne dziewice. Raz stracone dziewictwo może być dziesięć razy odnowione; ale dziewictwo na zawsze zachowane, jest stracone na zawsze. Zimny to towarzysz, precz z nim!
Helena.  Poczekam z niem jeszcze trochę, choćbym umrzeć miała dziewicą.
Parolles.  Niewiele można na jego pochwałę powiedzieć, przeciwne jest bowiem prawu natury. Stawać w obronie dziewictwa, jest to oskarżać wasze matki, co jest grzechem najoczywistszym. Kto się wiesza, jest dziewicą; dziewictwo popełnia samobójstwo, powinno też być na rozstajnych drogach grzebane, daleko od poświęconej ziemi, jak zatwardziały grzesznik przeciw naturze. Dziewictwo rodzi jak ser robaki, samo się trawi aż do ostatniego okrawka i umiera samo przez siebie pożarte. Dziewictwo prócz tego jest swarliwe, dumne, próżne, miłości własnej pełne: wszystko grzechy zakazane przez kanony. Nie chowaj go, z niem tylko stracić możesz; precz z niem! W przeciągu lat dziesięciu możesz je w dziesięcioro pomnożyć, a przyznasz, że niezły to procent, biorąc zwłaszcza na uwagę, że kapitał nie będzie o wiele gorszy. Precz z niem!
Helena.  Co robić, żeby je stracić po swojej myśli?
Parolles.  Zobaczmy. Licha sprawa. Kochać tego, który je nienawidzi. Jest to towar, który swój połysk traci w magazynie; tem mniej wart, im dłużej chowany. Pozbądź się go, póki pokupny; korzystaj z czasów popytu. Dziewictwo, jak stary dworak, nosi kapelusz wyszły z mody. bogaty lecz zarzucony, jak te spinki i dłubozęby, których dziś nikt nie używa. Lepszy daktyl w placku i zupie, niż na twarzy; a twoje dziewictwo, twoje stare dziewictwo, podobne jest do zwiędłej francuskiej gruszki: złą ma minę i smak nie lepszy, bo to zwiędła gruszka; była kiedyś lepsza, ale teraz, to zwiędła tylko gruszka, co chcesz z nią zrobić?

Helena.  Z mojem dziewictwem nic nie chcę dziś zrobić.
Twój pan tam znajdzie miłostek tysiące;
Kochankę nazwie matką, przyjacielem,
Fenixem, wodzem, wrogiem, przewodnikiem,
Boginią, radcą, królową, zdrajczynią,
Jedynym skarbem i dumną pokorą,
Pokorną dumą, piskliwą harmonią,
Słodkim rozdźwiękiem, całą swoją wiarą,
Lubem nieszczęściem i Bóg wie, czem jeszcze,
Wedle słów pięknych, pochlebnych, rozkosznych,
Które mu będzie szczebiotał Kupido.
I on tam znajdzie — nie, nie wiem, co znajdzie.
Niechaj Bóg ześle szczęście tam dla niego!
Dwór jest to szkoła, a on jest człowiekiem —
Parolles.  Jakim?
Helena.  Któremu życzę pomyślności.
Ach! jaka szkoda —
Parolles.  Cóż to jest za szkoda?
Helena.  Że skrzydeł nasze nie mają życzenia,
Żebyśmy biedne, które ciemna gwiazda
Zamknęła tylko w ciemnem życzeń kole,
Mogły ich skutek posłać przyjaciołom,
Objawić czynem, co jest tylko w myślach,
Za które nigdy nie składają dzięków! (Wchodzi Paź).
Paź.  Monsieur Parolles, pan mój czeka na was.

(Wychodzi).

Parolles.  Piękna Helenko, bądź zdrowa! Jeśli przypomnieć sobie o tobie potrafię, będę o tobie myślał na dworze.
Helena.  Monsieur Parolles, rodziłeś się pod miłosierną gwiazdą.
Parolles.  Ja? Ja rodziłem się pod Marsem.
Helena.  I ja tak myślę, pod Marsem.
Parolles.  Dlaczego pod Marsem?
Helena.  Bo każda wojna niemiłosiernie cię gniotła, musiałeś więc rodzić się pod Marsem.
Parolles.  Pod Marsem, w chwili kulminacyi.
Helena.  Ja myślę raczej, że w jego biegu wstecznym.
Parolles.  Dlaczegóż tak myślisz?
Helena.  Bo nadzwyczaj smakujesz we wstecznych marszach podczas wojny.
Parolles.  Dla większych korzyści.
Helena.  Jak dla większych korzyści ucieka, komu trwoga dopiecze. Ale ta mieszanina odwagi i trwogi daje ci cnotę skrzydlatą, która ci nieraz jeszcze posłuży.
Parolles.  Tak jestem obarczony interesami, że na dowcipną odpowiedź nie mam czasu. Wrócę doskonałym dworakiem, a za powrotem postaram się aklimatyzować w tobie moją umiejętność, byleś miała potrzebne zdolności do korzystania z rad dworaka i do zrozumienia rzuconego ci pokarmu; umrzesz inaczej zatwardziałą w niewdzięczności, a twoja własna ciemnota cię zgubi. Bądź zdrowa! Jeśli znajdziesz wolną chwilę, odmawiaj pacierze, jeśli nie znajdziesz, pamiętaj o przyjaciołach, wyszukaj sobie dobrego męża, a traktuj go, jak on cię będzie traktował. A teraz, Bóg z tobą!

(Wychodzi).

Helena.  Często w nas samych lekarstw szukać trzeba,
Których daremno wyglądamy z nieba.
Bóg dał nam wolność: dzień życia szczęśliwy
Wschodzi leniwo dla duszy leniwej.
Któż miłość moją podniósł tak wysoko,
Wskazał, czem napaść nie może się oko?
Choć los przepaścią bratnie dusze dzieli,
W jedno ognisko miłość je zestrzeli.
Kto na trudności serce ma niemężne,
Temu, co wielkie, jest i niedosiężne;
Kto w śmiałej walce pokazał swe cnoty,
Zawsze osiągnął miłości cel złoty.
Choroba króla — dziej się wola Boga,
Myśli mych żadna nie przełamie trwoga.

(Wychodzi).
SCENA II.
Paryż. Pokój w pałacu królewskim.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Król francuski z listami, Panowie i Dwór).

Król.  Wojsko florenckie i Syeny pułki
Z równem, jak czytam, spotkały się szczęściem,
I krwawa wojna jeszcze się przeciągnie.
1 Pan.  Tak mówią ludzie.
Król.  Rzecz jest niewątpliwa,
Stwierdza ją listem kuzyn nasz Rakuski,
Ostrzega razem, że nas Florentczycy
O spieszną pomoc błagać zamierzają;
Dobry przyjaciel przesądza już sprawę,
I zda się pragnąć, byśmy odmówili.
1 Pan.  Mądrość i miłość, których dał dowody,
Do zdania jego przychylić się radzą.
Król.  W liście tym moją znalazłem odpowiedź:
Odmawiam wprzódy, nim przyszło żądanie.
Ktoby jednakże z moich pragnął panów
Toskańskiej służbie bliżej się przypatrzeć,
Zupełną wolność zostawiam każdemu
Stanąć po stronie, którą sam wybierze.
2 Pan.  To będzie szkołą dla naszej młodzieży,
Która od dawna już za wojną wzdycha.
Król.  Kto się to zbliża?

(Wchodzą: Bertram, Lafeu i Parolles).

1 Pan.  Miłościwy królu,
To młody Bertram, hrabia Roussillonu.
Król.  Twarz twego ojca dostałeś w dziedzictwie:
Dobra natura zwolna lecz troskliwie
Uformowała cię na jego obraz;
Bodaj ci także duszę jego dala!
Witaj w Paryżu!
Bertram.  Miłościwy panie,
Dzięki me przyjmij i hołd mej wierności.
Król.  Ach, czemuż nie mam tych sił, które miałem,

Gdym z twoim ojcem, moim przyjacielem,
Pierwszy raz życia żołnierza próbował!
W swojem rzemiośle wyszedł on na mistrza
Pod okiem pierwszych tego wieku wodzów.
Trzymał się długo, lecz obrzydła starość
Obu nas wreszcie w swe ujęła szpony,
Wygnała obu z rycerskiej szermierki.
Gdy mówię o nim, zda się, że młodnieję.
W dni swoich wiośnie słynął on dowcipem,
Który dziś także w młodych widzę panach;
Ale ich żarty spadną na nich samych,
Jeśli lekkości honor nie osłoni.
Wzór dworzanina, dumny bez pogardy,
Bystry był w słowach ale bez goryczy;
Lecz kiedy równy wyzwał go na słowa,
Umiał pogardę goryczą zaprawić,
Bo honor jego, sam sobie zegarem,
Znaczył mu chwile, w których mówić trzeba,
A wierny język skazówki tej słuchał.
Niższych od siebie wznosił uprzejmością;
Tak wielkość swoją schylał do ich nizin,
Że skromność jego dumą dla nich była,
Do ich ubogich zginając się pochwał.
Gdyby mąż taki za wzór młodym służył,
Wnetby spostrzegli, idąc jego śladem,
Że dotąd tylko cofali się w drodze.
Bertram.  Piękniejsza pamięć jego w twojej duszy,
Niż na grobowcu, miłościwy królu,
I napis mniej mu przynosi zaszczytu,
Niż słowa twojej królewskiej pochwały.
Król.  Jakbym chciał być z nim! Zwykle on powtarzał:
(Zda się, że jeszcze słowa jego słyszę,
Bo ich do ucha na ślepo nie ciskał,
Lecz je w nie szczepił, by przyniosły owoc)
„Niech umrę“, (takim zwykle swoje żarty
Kończył wyrazem słodkiej melancholii)
„Niech raczej umrę, kiedy lampa moja
Oliwy kroplę ostatnią wypali,

Niżbym miał zostać dymiącym się knotem
Dla młodych duchów, które wszystkiem gardzą,
Co nie jest piętnem nowości znaczone,
Których myśl ledwo ubiór może spłodzić,
A stałość prędzej od mody przemija“.
To były jego starości życzenia.
Ja z nim i po nim to samo powtarzam:
Gdy już do ula ni wosku ni miodu
Przynieść nie mogę, niech z ula ustąpię,
Zostawię miejsce młodszym robotnikom.
2 Pan.  Naród cię kocha, a najmniej przychylni
Będą najpierwsi, żeby cię żałować.
Król.  Zajmuję miejsce, wiem o tem. — Mój hrabio,
Jak dawno umarł lekarz twego ojca?
Mąż to był sławny.
Bertram.  Sześć temu miesięcy.
Król.  Gdyby żył, jego zasięgnąłbym rady.
Daj mi twą rękę — inni, zbytkiem leków
Moje żywotne wyczerpali siły.
Teraz choroba toczy bez przeszkody
Wojnę z naturą. — Witaj w mej stolicy!
Mój syn mi własny nie droższy od ciebie.
Bertram.  Dzięki za łaskę, miłościwy panie!

(Wychodzą przy odgłosie trąb).
SCENA III.
Roussillon. Pokój w pałacu Hrabiny.
(Wchodzą: Hrabina, Intendent i Pajac).

Hrabina.  Słucham cię teraz. Co miałeś powiedzieć o tej szlachciance?
Intendent.  Pragnę, pani, żebyś znalazła w regestrze moich minionych zasług dowody gorliwości, z jaką starałem się zawsze twoim życzeniom zadosyć uczynić, bo obraża własną skromność i szpeci piękność swojej zasługi, kto je sam głosi przed ludźmi.
Hrabina.  Co ten hultaj tu robi? Precz stąd, nicponiu! Nie wierzę wszystkim skargom przeciw tobie zanoszonym, a może źle robię, że nie wierzę, bo wiem, że dosyć w tobie błazeństwa, aby podobnych łotrostw zapragnąć, a dosyć sprytu, aby je wykonać.
Pajac.  Wiadomo ci, pani, że jestem chudy pachołek.
Hrabina.  Więc dobrze, i cóż stąd?
Pajac.  Nie, pani, nic stąd dobrego, że jestem chudy pachołek, choć wiem, że niejeden bogaty smaży się w piekle. Ale gdybym mógł otrzymać od waszej dostojności łaskawe przyzwolenie na własnej osiąść chałupie, ja i Izabella zrobimy, co będzie można.
Hrabina.  Chcesz więc gwałtem zostać żebrakiem?
Pajac.  Żebrzę o wasze przyzwolenie w tej sprawie.
Hrabina.  W jakiej sprawie?
Pajac.  W sprawie Izabelli i mojej własnej. Służba, to nie dziedzictwo; a zdaje mi się, że nigdy nie dostąpię błogosławieństwa bożego, dopóki się nie doczekam potomstwa, bo powiadają; dzieci są błogosławieństwem.
Hrabina.  Powiedz, jakie powody skłaniają cię do małżeństwa?
Pajac.  Biedne moje ciało domaga się tego, ciało gna mnie do tego, a kogo dyabeł pędzi, musi maszerować.
Hrabina.  I to są wszystkie powody waszej wielebności?
Pajac.  Żeby powiedzieć prawdę, mam ja jeszcze inne siakie takie święte powody.
Hrabina.  Czy może świat się o nich dowiedzieć?
Pajac.  Byłem ja, pani, grzesznem stworzeniem, jak wy i wszelkie ciało i krew są grzeszne, a pojmuję żonę, abym obżałował.
Hrabina.  Twoje małżeństwo raczej, niż twoje grzechy.
Pajac.  Nie mam przyjaciół, pani, spodziewam się, że znajdę przyjaciół za sprawą żony.
Hrabina.  Tacy przyjaciele są twoimi nieprzyjaciółmi, hultaju.
Pajac.  Lekkomyślny sąd twój, pani, o wielkich przyjaciołach, bo oni mnie zastąpią, kiedy mnie zmęczy robota. Kto grunt mój uprawia, mojego mi oszczędza jarzma, a zostawia mi żniwo; jeślim ja jego rogalem, to on jest moim parobkiem. Kto pociesza moją żonę, ten pielęgnuje ciało moje i krew moją, a kto pielęgnuje ciało moje i krew moją, ten ciało moje i krew moją kocha, a kto kocha ciało moje i krew moją, ten jest moim przyjacielem, ergo, kto całuje moją żonę, jest moim przyjacielem. Gdyby ludzie mogli przestać na tem, czem są, nie byłoby czego bać się małżeństwa, bo młody Węgiel, purytanin, i Ryba, papista, choć serca ich rozdzieliła wiara, mają tej samej natury głowy i mogą się bość rogami, jak w stadzie lada jelenie.
Hrabina.  Czy nie wyrzekniesz się nigdy, hultaju, słów grubych i potwarczych?
Pajac.  Jestem prorokiem, pani, i mówię prawdę po prostu.
Powtarzają starzy, młodzi,
Co im stara pieśń wywodzi:
Głos kukułki z przyrodzenia,
A małżeństwo z przeznaczenia.
Hrabina.  Oddal się teraz, później z tobą pomówię.
Intendent.  Racz mu pani rozkazać, aby przywołał tu Helenę, bo o niej mam mówić.
Hrabina.  Idź, powiedz mojej szlachciance, że przytomność jej tu potrzebna. Mówię o Helenie.
Pajac  (śpiewa). Dla tychże oczu, dla tejże twarzy
Troję zburzyli Achaje? —
Tak, dla niej Pryam u stóp ołtarzy
Resztki żywota oddaje.
To mówiąc, łzą się zalewa,
To mówiąc, łzą się zalewa,
I wielką prawdę śpiewa:
Gdzie na dziewięć jedna dobra,
Gdzie na dziewięć jedna dobra,
Tam dobra jedna z dziesięciu.
Hrabina.  Co? dobra jedna z dziesięciu? Przekręcasz piosneczkę, hultaju.
Pajac.  Jedna dobra niewiasta na dziesięć! Powiedz raczej, pani, że ja oczyszczam piosneczkę. Bodaj tylko rok rocznie taką łaskę Bóg zlewał na ziemię! Nie żaliłbym się na taką dziesięcinę niewiast, gdybym był plebanem. Jedna na dziesięć! to nie przelewki. Ba! gdyby tylko rodziła się jedna dobra z każdą kometą, lub każdem trzęsieniem ziemi, to i tak jeszcze nie o mało polepszyłaby się ludzka loterya, gdy dzisiaj łatwiej sobie wydrapać oko, niż trafić na dobrą.
Hrabina.  Jak długo jeszcze mam czekać, hultaju, nim pójdziesz rozkaz mój wykonać?
Pajac.  Żeby mężczyzna był na rozkazy niewiasty, a źle nie robił! — Choć uczciwość moja nie jest purytanem, niczego złego się nie dopuści; pokryję albą pokory czarną suknię dumnego serca. — Idę, idę, pani, powiedzieć Helenie, żeby tu przyszła (wychodzi).
Hrabina.  Słucham cię teraz.
Intendent.  Wiem, pani, że kochasz twoją przyboczną damę z całego serca.
Hrabina.  Nie mylisz się. Jej ojciec mi ją polecił, a ona sama, bez żadnego innego przyczynienia, słuszne miałaby prawo przez własne zasługi do miłości, którą dla niej czuję. Więcej jej winnam, niż płacę, ale zapłacę jej więcej, niż zażąda.
Intendent.  Chwila temu bliżej niej byłem, niżby tego, jak myślę, pragnęła. W przekonaniu, że była sama, tłómaczyła sobie na głos własne myśli, bo nie przypuszczała, jestem tego pewny, żeby jej słowa mogły innych uszu dolecieć. Treścią słów jej, pani, było, że kocha twojego syna. Fortuna, mówiła, nie jest boginią, skoro nas rozdzieliła stanów różnicą; miłość nie jest bogiem, skoro tylko nad równymi potęgę swoją rozciąga; Dyana nie jest królową dziewic, skoro pozwala, aby biedna jej rycerka w pierwszem spotkaniu uległa, a nie przybyła jej na pomoc wśród boju, lub przynajmniej nie zapłaciła jej wykupu. Wszystko to mówiła z tak gorzkim wyrazem smutku, że nigdy nic boleśniejszego nie słyszałem z ust żadnej dziewicy. Zdawało mi się, że było moją powinnością uwiadomić cię, pani, o wszystkiem co prędzej, żeby się stąd jakie nie wywinęło nieszczęście; interesem jest twoim wiedzieć o wszystkiem.
Hrabina.  Postąpiłeś sobie uczciwie, lecz zachowaj sprawę w tajemnicy. Wiele okoliczności ostrzegało mnie o tem poprzednio; wszystko jednak tak się jeszcze chwiało na wadze, że ani zupełnie wierzyć, ani zupełnie wątpić nie mogłam. Proszę cię, opuść mnie na chwilę. Zamknij tajemnicę w twoich piersiach. Dziękuję ci za twoją uczciwą troskliwość, a później pomówię o tem z tobą obszerniej.

(Wychodzi Intendent. — Wchodzi Helena).

Hrabina.  W młodości mojej był stan mój ten samy,
Natury dziecko, prawom też jej służy;
To cierń przyrosły do młodości róży,
Krwi bowiem córki w krwi to naszej mamy.
Namiętna miłość trawi młode ciało:
To wieczna pieczęć wiecznych praw ludzkości,
To było grzechem lat mojej młodości,
Choć mi to wtedy grzechem się nie zdało. —
O, teraz miłość w źrenicach jej czytam.
Helena.  Jakie chcesz, pani, wydać mi rozkazy.
Hrabina.  Ty wiesz, Heleno, że ci matką jestem.
Helena.  Moją łaskawą panią.
Hrabina.  Nie, nie, matką.
Czemu nie matką? Kiedy rzekłam: matką,
Mógłby kto myśleć, że ujrzałaś węża.
Cóż tak strasznego w wyrazie tym: matką,
Że się tak wzdrygasz? Jestem twoją matką,
Imię twe stoi wśród tych zapisane,
Którzy się w mojem kształtowali łonie.
Przysposobienie nieraz już z naturą
Szło o pierwszeństwo, a wybór przemienia
Na naszą, gałęź z obcego nasienia.
Choć macierzyńskich nie miałam boleści,
To macierzyńską miłość mam dla ciebie.
Czemu, Heleno, gdy cię zwę mą córką,
Krew się twa zsiada? I co się ma znaczyć,
Że w twoich oczach Irys różnofarbna
Burzliwych deszczów strugi zapowiada?
Jakto? Dlatego, że mą jesteś córką?
Helena.  Że nią nie jestem.

Hrabina.  Wszak ja twoją matką.
Helena.  Przebacz mi, pani. Hrabia Roussillonu
Nie może nigdy bratem moim zostać.
Mój ród jest nizki, ród jego dostojny,
Ród mój nieznany, jego w świecie głośny;
On mi jest panem, drogim moim panem,
Na jego służbie chcę żyć i umierać;
Nie jest mi bratem, być nim nie powinien.
Hrabina.  Ani ja matką?
Helena.  Ty mi jesteś matką.
Gdybyś nią była! byle syn twój, pani,
A pan mój, bratem tylko moim nie był!
Lub gdybyś była naszą wspólną matką,
(A nieba nawet nie pragnę goręcej),
Bylebym tylko siostrą mu nie była!
Trzebaż koniecznie, by twoją być córką,
Aby on także bratem moim został?
Hrabina.  Możesz być moją córką przez zamężcie:
Lecz od tej myśli uchowaj cię, Boże!
Matka i córka — na każde to słowo
Twa krew się burzy. Co, znowu bledniejesz?
Me podejrzenie miłość twą odkryło.
Twej samotności znam teraz powody,
Łez twoich gorzkich źródło teraz widzę.
Rzecz jasna teraz: kochasz mego syna;
Wstydemby nawet dla obłudy było
Chcieć jeszcze przeczyć twojej namiętności.
Wyznaj więc prawdę, powiedz: tak jest, pani.
Bo patrz, twe lica miłość twą wyznają,
W twych wszystkich ruchach oczy twe ją widzą,
I swym językiem przed światem ją głoszą.
Grzech tylko jeden i piekielny upór
Język twój wiążą i ukryć chcą prawdę.
Przemów nakoniec, powiedz, czy to prawda;
Jeżeli prawda, piękny zwiłaś motek!
Jeśli nieprawda, przysiąż, że się mylę,
Lecz cię zaklinam na niebo, co może
Zrobić mnie szczęścia twojego narzędziem,

Wyznaj mi prawdę.
Helena.  Przebacz, dobra pani!
Hrabina.  Czy kochasz mego syna?
Helena.  A ty, pani,
Czy go nie kochasz?
Hrabina.  Nie szukaj wybiegów!
Ja mej miłości przed światem nie kryję.
Więc dalej! Uczuć twoich stan mi objaw,
Bo twe wzruszenie głośno cię oskarża.
Helena.  Więc na kolanach, przed niebem i tobą
Wyznaję, pani, że silniej niż siebie,
Po Bogu tylko, syna twego kocham.
Dom mój był biedny, ale był uczciwy,
Jak miłość moja; nie gniewaj się, pani,
Bo miłość moja krzywdy mu nie robi;
Nigdy go śmielszym nie drasnę zalotem;
Anibym chciała za męża go dostać,
Póki nie będę jego ręki godną,
Choć nie pojmuję, jak godną jej zostać.
Wiem, że go kocham próżno, bez nadziei,
A jednak zawsze w to bezdenne sito
Mojej miłości wlewam czyste wody,
Bez trwogi, żeby brakło mi ich kiedy.
Jak Indyanin obłąkany w wierze,
Czczę słońce, które swojego czciciela
Nie zna, choć swojem oblewa go światłem.
Nie płać mi, pani, twoją nienawiścią,
Że miłość moja z twoją się spotkała.
Lecz jeśliś sama, której wiek dostojny
Świadczy o cnotach minionej młodości,
Jeżeliś sama, w równych uczuć ogniu,
Pragnęła czysto, kochała gorąco,
Byłaś Dyaną razem i Wenerą,
O, to miej litość nad biedną sierotą,
Co mimo woli tam skarby swe składa,
Gdzie wszystko tylko stratę zapowiada,
Nie pragnie znaleźć, czego wiecznie szuka,
Lecz jak zagadka, z swoją tajemnicą

Żyć chce i umrzeć!
Hrabina.  Odpowiedz mi szczerze,
Czyli nie chciałaś w czasach tych ostatnich
Iść do Paryża?
Helena.  Chciałam.
Hrabina.  W jakim celu?
Bądź szczerą.
Helena.  Pani, wszystko wyznam szczerze,
Jak szczerze pragnę duszy mej zbawienia.
Wiesz, pani, że mi ojciec mój zostawił
Kilka tajemnych, nieomylnych recept,
Które wyczytał w księgach, lub za życia
Swem doświadczeniem wynalazł i sprawdził.
On mi nakazał, ażebym w potrzebie,
Ale ostrożnie, lekarstw tych użyła;
Skutki ich bowiem większe nieskończenie
Od tego, coby z formuły kto wnosił.
W ich liczbie stoi niezawodny środek
Na wyleczenie okrutnej niemocy,
Która zagraża królewskiemu życiu.
Hrabina.  I to cię tylko do Paryża wiodło?
Helena.  Twój syn, w mej duszy myśli te obudził,
Inaczej Paryż i król i lekarstwo
Nigdyby może na myśl mi nie przyszły.
Hrabina.  Rozważ, Heleno, czy król przyjąć zechce,
Gdy mu przedstawisz mniemane lekarstwo.
On i lekarze zgodzili się na to,
Że mu ich sztuka ulgi dać nie może;
Zechcąż uwierzyć nieuczonej dziewce,
Gdy cała mądrość wszystkich fakultetów
Opuszcza ręce, zostawia chorobę
Samej naturze?
Helena.  Mówi mi przeczucie,
Wyższe od ojca mojego nauki,
(Który był jednak pierwszy w swym zawodzie),
Że ta recepta będzie mem dziedzictwem,
Przez szczęsne niebios gwiazdy poświęconem:
1 byłeś, pani, ty zezwolić chciała,

Ja bez obawy podejmę się próby,
A śmierć okrutna karą moją będzie,
Jeśli do zdrowia nie wrócę monarchy,
W dniu i godzinie wprzódy oznaczonych!
Hrabina.  To wiara twoja?
Helena.  Wiara niezachwiana.
Hrabina.  Weź więc na drogę me błogosławieństwo,
Środki i służbę i me pozdrowienia
Dla mych przyjaciół na królewskim dworze.
Ja tu gorąco Boga będę prosić,
By raczył twoim poszczęścić zamiarom.
Wyruszysz jutro, a zawsze i wszędzie,
Co w mych jest siłach, pomocne ci będzie. (Wychodzą).




AKT DRUGI.
SCENA I.
Paryż. Sala w pałacu królewskim.
(Przy odgłosie trąb wchodzi Król, otoczony młodymi Panami, odjeżdżającymi na wojnę florencką, Bertram, Parolles i Służba).

Król.  Żegnam cię, panie; tym myślom rycerskim
Bądź zawsze wiernym; i ty, młody panie,
Dobrą tą radą podziel się z kolegą:
Bo jeśli obu równą da usługę,
Dar mój podwójne osiągnie korzyści,
Na dwóch wystarczy.
1 Pan.  Cieszym się nadzieją,
Że gdy wrócimy ćwiczeni w żołnierce,
Przy dobrem zdrowiu znajdziemy cię, królu.
Król.  To być nie może; serce jednak moje
Wzdryga się wyznać, że je bez ustanku
Toczy choroba, śmiercią mi grożąca.
Bywajcie zdrowi! Cokolwiek mnie czeka,

Śmierć czyli życie, pokażcie się wszędzie
Niewyrodnemi ojców waszych dziećmi.
Niech Włochy, niegdyś wielkie i potężne,
Dziś tylko Rzymu upadku dziedzice,
Zobaczą, żeście przyszli nie w zaloty
Do pięknej chwały, lecz do jej pojęcia;
Gdy najmężniejszy w zalotach się cofnie,
Wy znajdźcie, coście szukać pospieszyli,
Aby świat cały dzielność waszą poznał.
Żegnam was.
2 Pan.  Królu, niech ci zdrowie służy!
Król.  Od włoskich dziewic miejcie się na pieczy;
Mówią, że Francuz niezdolny odmówić
Żadnej ich prośbie; nie bądźcie jeńcami,
Nim broń weźmiecie.
Oba.  Usłuchamy rady.
Król.  Bywajcie zdrowi! (Do Sługi). Daj mi twoją rękę.

(Kładzie się na sofie).

1 Pan  (do Bertrama). O, młody panie, i ty musisz zostać!
Parolles.  Nie jego wina; iskra —
2 Pan.  Co za wojna!
Parolles.  Rozkoszna wojna, wojnę tę znam dobrze.
Bertram.  Tu mnie surowy zatrzymuje rozkaz:
„Jeszcześ za młody, czekaj, na rok przyszły“.
Parolles.  Wymknij się śmiało, gdy ci mówi serce.
Bertram.  Stać jak przypięty do damskiej falbany,
Podkówką dzwonić tylko po posadzce,
Gdy inni wszystek wykupią tam honor!
Tylko do tańca miecz nosić przy boku!
Umknę, przysięgam.
1 Pan.  Jest honor w ucieczce.
Parolles.  Umykaj, hrabio!
2 Pan.  A ja ci pomogę.

Bertram.  Tak do was przylgnąłem, że to pożegnanie jest mi najboleśniejszem rozdarciem.
1 Pan.  Bądź zdrów, kapitanie!
2 Pan.  Słodki monsieur Parolles!
Parolles.  Szlachetni bohaterowie, szabla moja rodzoną jest siostrą waszej. Błyszczące i jasne brzeszczoty, jednem słowem stal hartowna. Znajdziecie tam w pułku Spinii niejakiego kapitana Spurio, z szeroką szramą, tem wojny znamieniem, tu, na lewym policzku; ta sama szabla tak go tam pokiereszowała; powiedzcie mu, że jeszcze żyję, a słuchajcie, co wam o mnie powie.
2 Pan.  Nie zapomnimy twojego polecenia, szlachetny kapitanie.
Parolles.  Niech wam Mars jak swoim czeladnikom sprzyja. (Wychodzą Panowie). Co zamierzasz zrobić, hrabio?
Bertram.  Zostać. Król —
Parolles.  Traktuj szlachetnych tych panów z większą trochę ceremonią; zamknąłeś się w zbyt ciasnych szrankach przy pożegnaniu; pokaż się dla nich wylańszym, bo oni stoją na samym czubie naszego wieku; chód ich, jedzenie, mowa, ruch ich każdy odbywa się pod wpływem najmodniejszej gwiazdy; choćby sam dyabeł prowadził taniec, należy iść w ślady takich jak oni ludzi. Spiesz za nimi i pożegnaj ich uprzejmiej.
Bertram.  Usłucham twojej rady.
Parolles.  Szanowni to towarzysze, a jak się zdaje, wyjdą kiedyś na barczystych rębaczy.

(Wychodzą: Bertram i Parolles. — Wchodzi Lafeu).

Lafeu  (klęka). Mnie i poselstwu memu przebacz, królu!
Król.  Wstań wprzódy, potem wysłucham twej prośby.
Lafeu.  Więc teraz, królu, mąż stoi przed tobą,
Co przyniósł z sobą swoje przebaczenie.
Chciałbym cię widzieć, królu, na kolanach,
Widzieć przed sobą, żebyś na mój rozkaz
Wstać mógł tak czerstwo, jak ja teraz wstałem.
Król.  I jabym pragnął, żeby ci potrzaskać
Czaszkę, a potem żądać przebaczenia.
Lafeu.  Nie, nie, mój królu, słuchaj o co chodzi:
Czy chcesz do zdrowia z twojej przyjść niemocy?
Król.  Nie.
Lafeu.  Lis królewski nie chce jeść winogron?
Lecz, królu, będziesz jadł me winogrona,
Gdy lis królewski uszczknąć je potrafi.

Królu, widziałem lekarkę, co zdolna
Zimnym kamieniom młode natchnąć życie,
A tobie, królu, tyle ognia dodać,
Ze będziesz zdolny hołupce wybijać.
Samo jej tknięcie dosyć ma potęgi,
Ażeby z grobu wywołać Pipina,
A Karolowi Wielkiemu do ręki
Pióro dać, żeby do niej wystosował
Liścik miłosny.
Król.  Do niej? Co za ona?
Lafeu.  Lekarka, królu. Przybyła kobieta,
Którą bylebyś ujrzeć tylko raczył —
Tak jest, na honor, by słowem poważnem
Skończyć myśl, królu, żartem rozpoczętą,
Przed krótką chwilą widziałem kobietę,
Której płeć, lata, słowa, rezolutność,
Roztropność, taki we mnie dziw wzbudziły,
Żem nie jest zdolny mojego rozumu
O łatwowierność zbyteczną oskarżać.
Czy chcesz ją widzieć? — tego bowiem pragnie —
Z ust jej usłyszeć, królu, o co prosi?
Zrób to, a potem, jak chcesz, śmiej się ze mnie.
Król.  Dobrze więc, Lafeu, przyprowadź to cudo,
Żebym się nad niem z tobą razem dziwił,
Lub dziw twój zniszczył, dziwiąc się, jak mogłeś
Dziwo w tem widzieć.
Lafeu.  Przekonam cię, królu,
A na to dnia mi nie trzeba całego (wychodzi).
Król.  Lada nic z taką zwykł wprowadzać pompą.

(Wchodzi Lafeu z Heleną).

Lafeu.  A tylko śmiało!
Król.  Pośpiech ten ma skrzydła.
Lafeu.  Patrz, to monarcha: otwórz mu twe myśli.
Masz zdrajcy minę; tacy jednak zdrajcy
Rzadko w monarchach trwogę obudzają.
Jestem Kressydy stryjem, bez obawy
Zostawiam was tu we dwoje. Bądź zdrowa!

(Wychodzi).

Król.  Mów, piękne dziewczę, czy do mnie masz sprawę?
Helena.  Tak jest, do ciebie, królu miłościwy.
Gerard z Narbonny moim był rodzicem;
Był to mąż w swoim ćwiczony zawodzie.
Król.  Znałem go dobrze.
Helena.  Gdy go znałeś, królu.
Dość na tem, moich pochwał mu nie trzeba;
Na łożu śmierci dał mi kilka recept,
A jedną zwłaszcza, którą mi polecił,
Jak swej praktyki owoc najpiękniejszy,
Najdroższe dziecię swego doświadczenia,
Strzedz mi polecił, jakby trzecie oko,
Pilniej, uważniej, niż dwa moje własne.
Rozkazów jego dochowałam wiernie.
Gdy wieść mnie doszła, że król mój i pan mój
Właśnie na niemoc zapadł niebezpieczną,
Przeciwko której ojca mego sekret
Jest niewątpliwą ulgą i lekarstwem;
Ja to lekarstwo i pokorne służby
U stóp twych składam, miłościwy panie.
Król.  Dzięki me przyjmij za twoją ofiarę;
Lecz opuszczony od pierwszych lekarzy,
Nie mogę wierzyć w moje wyzdrowienie.
Na uroczystem zebraniu fakultet
Zawyrokował, że zachody sztuki
Naturze praw jej wydrzeć nie zdołają;
Nie chcę więc plamić mojego rozumu,
Nie chcę daremno nadziei mych łudzić,
Nieuleczoną zwierzając chorobę,
Jakby na frymark, w ręce empiryków;
Mojej godności, memu rozsądkowi
Nie chcę wyrządzać krzywdy, bym szalenie
Nieuleczoną chciał leczyć chorobę.
Helena.  Dobra chęć moja trudy me zapłaci.
Nie będę dłużej narzucać mej służby,
Tylko cię proszę, byś w twej raczył myśli
Mojej ofiary pamiątkę zachować.
Król.  Byłbym niewdzięczny, gdybym ci odmówił,

Zdrowie mi wrócić w dobrej przyszłaś wierze,
Więc ci dziękuję, dziękuję tak szczerze,
Jak blizki śmierci chcącym dać mu życie.
Lecz nie znasz tego, co mnie trawi skrycie;
Ja cały ogrom mojej znam niedoli,
Wiem, niema sztuki na to, co mnie boli.
Helena.  Gdyś stracił wiarę w to, co mądrość radzi,
Spróbuj mej sztuki, — próba nie zawadzi.
Bóg wielkie dzieła spełnia na tej ziemi
Słabem narzędziem i dłońmi słabemi.
Wszak pismo święte naucza nas przecie,
Że mędrzec dzieckiem, a mędrcem jest dziecię;
Z lichego źródła wielkie wody płyną,
A wielkie morza schną i marnie giną.
Nieraz maluczki wielkie spełnił dzieło,
Gdy wielkim niebo swą łaskę odjęło.
Szczytne i pełne mądrości rachuby
Wielkie nadzieje powiodły do zguby,
A tam, gdzie tylko rozpacz pozostała,
Zawitał tryumf, zwycięstwo i chwała.
Król.  Nie chcę cię słuchać, — odejdź, dziewczę młode;
W własnem sumieniu znajdziesz swą nagrodę,
Ode mnie przyjmij tylko dziękczynienie.
Helena.  Tak zimne słowo odpycha natchnienie.
Bóg widzi wszystko; człowiek nieraz błądzi,
Z pozorów bowiem o zasługach sądzi;
Przez pychę tylko człowiek widzieć może
Ludzkie tam dzieło, gdzie jest dzieło Boże.
O, dobry królu, racz spróbować, proszę,
Co Bóg ci daje, ja tylko przynoszę.
Nie są to, królu, zwodne obietnice
Nad siły ludzkiej odwieczne granice,
Bo w wierze mojej niezachwiana stoję,
Że mam lekarstwo na chorobę twoję.
Król.  Skąd ufność taka? Ileż czasu trzeba,
Bym zdrowy powstał?
Helena.  Przy pomocy nieba,
Nim firmamentu sklep dzianety słońca

Dwakroć przebiegną od końca do końca,
Przody nim Hesper dwakroć w swej podróży
W zachodnich falach lampę swą zanurzy,
Dwadzieścia cztery razy żeglarzowi
Ile chwil przeszło, klepsydra wypowie, —
Wszystko, co wątłe i słabe, odleci,
Umrze choroba, a czerstwość zaświeci.
Król.  A jeśli twoje przyrzeczenie skłamie?
Helena.  Na mojem czole bezczelności znamię
Wyryjesz, czyste imię moje, panie,
Ulicznej tłuszczy dasz na urąganie,
I wszystkie razem zgromadzisz katusze,
Śród mąk bez granic wydrzesz moją duszę.
Król.  Przez twoje usta czysty duch przemawia,
Słabym organem siłę swą objawia.
Co niemożebnem pospolita dusza
Zwie, to duch wyższy w rzeczywistość zmusza.
Drogie twe życie, niebo na cię zlało
Wszystko, co życiu cenę jaką dało:
Młodość i mądrość, męstwo i urodę,
Wszystko, co szczęściem życie zowie młode;
Żeby to wszystko, jak ty dziś, brać za nic,
Trzeba rozpaczy lub wiedzy bez granic.
Słodki doktorze, kordyał twój wypiję,
A on nas wspólnie zbawi, lub zabije.
Helena.  Jeśli nie spełnię, co przyrzec się ważę,
Oddaję głowę zasłużonej karze;
Gdy ci nie wrócę zdrowia, życie tracę,
Lecz jeśli wrócę; jaką dasz mi płacę?
Król.  Wybieraj sama.
Helena.  Przysięgasz spełnienie?
Król.  Na berło moje i moje zbawienie!
Helena.  Więc mi dasz, królu, męża za nagrodę,
Którego sama przed tron twój przywiodę.
Nie myśl, bym wszystkie przechodząc granice,
Aż do krwi twojej wznieść chciała źrenice,
Ród mój ubogi w grzesznym chciała szale,
Utopić w twego majestatu chwale;

W granicach, które ja sama położę,
Poddanka wybrać, król zezwolić może.
Król.  Masz rękę moją; dochowaj mi słowa,
A król ci także obietnic dochowa.
Sama czas wybierz, ja, posłuszny chory,
Twoją się wolą rządzę od tej pory.
Możebym winien rozpytać się więcej,
Skąd i jak przyszłaś na dwór mój książęcy,
Lecz większą wiedzą ufności nie zmnożę:
Więc bez pytania, witaj w imię Boże!
Hej! służbo moja! — Dotrzymaj mi słowa;
Równa zasłudze płaca już gotowa.

(Wychodzą przy odgłosie trąb).
SCENA II.
Roussillon. — Pokój w pałacu Hrabiny.
(Wchodzą: Hrabina i Pajac).

Hrabina.  Słuchaj, mopanku, zamiarem jest moim wziąć teraz na próbę całe twoje dobre wychowanie.
Pajac.  A ja dowiodę, że byłem dobrze karmiony, a licho ćwiczony. Wiem, że tylko o to chodzi, abym na dwór się udał.
Hrabina.  Tylko na dwór! Jakież to miejsce będzie miało cenę w twoich oczach, gdy to z taką odrzucasz pogardą. Tylko na dwór!
Pajac.  Wyznaję, pani, że komu Pan Bóg dał trochę dobrych manier, łatwo się może na dwór wkręcić; ale kto nie umie nogą skrobać, zdejmować kapelusza, całować ręki, ten nie ma ani nóg, ani rąk, ani ust, ani kapelusza; taki człowiek, ściśle mówiąc, nie rodził się dla dwora. Co do mnie, mam gotową odpowiedź dla wszystkich.
Hrabina.  To mi odpowiedź, co dobra na wszystkie pytania.
Pajac.  Moja odpowiedź jest jak krzesło balwierza, dobre dla wszystkich pośladków; śpiczastych pośladków, szerokich pośladków, tłustych pośladków, wszelkiego rodzaju pośladków.
Hrabina.  I myślisz, że twoja odpowiedź do wszystkich pytań przystanie?
Pajac.  Przystanie, jak złotówka do ręki adwokata, jak francuski talar do nierządnicy w jedwabiach, jak pierścionek z sitowia Magdy do palca Maćka, jak pączki do tłustego wtorku, maurytański taniec do pierwszego maja, słowem, jak kiełbasa do swojej skóry.
Hrabina.  Masz więc, raz jeszcze pytam, masz odpowiedź tak do wszystkich pytań przystającą?
Pajac.  Od księcia do policyanta, do wszystkich przystaje pytań.
Hrabina.  Musi to być nielada tuszy odpowiedź, skoro musi przystać do wszystkich pytań.
Pajac.  Bynajmniej, to nic nieznacząca drobnostka, gdyby chcieli o niej prawdę powiedzieć uczeni. Oto jest moja odpowiedź ze wszystkiem, co do niej należy: Zapytaj mnie, pani, czy jestem dworakiem; nic ci nie zaszkodzi czegoś się nauczyć.
Hrabina.  Aby odmłodnieć, jeśli można, będę tak szaloną, że cię zapytam w nadziei, że mnie twoja odpowiedź zrobi mędrszą. Proszę, powiedz mi, panie, czy jesteś dworakiem?
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! Oto mi odpowiedź, krótka a węzłowata. Jeszcze! jeszcze! Sto jeszcze nowych pytań.
Hrabina.  Choć biedny, jestem twoim przyjacielem, panie, i kocham cię szczerze.
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — Śmiało, śmiało! Nie oszczędzaj mnie.
Hrabina.  Zdaje mi się, panie, że ci nie do smaku te proste potrawy?
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — Dalej. Bierz mnie na próbę bez obawy.
Hrabina.  Dostałeś chłostę niedawno, jeśli się nie mylę?
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — Nie oszczędzaj mnie.
Hrabina.  Ach, Boże! wołasz chłostany, nie oszczędzaj mnie! Wyznać trzeba, że twoje Ach, Boże! Mości dobrodzieju! doskonale przystaje do twojej chłosty; wyborną masz odpowiedź na plagi, jeśli je kiedy dostaniesz.
Pajac.  Nigdy mi się jeszcze nie powiodło gorzej z mojem: Ach, Boże! Mości dobrodzieju! Widzę, że długo mogą służyć rzeczy, ale nie mogą służyć na zawsze.
Hrabina.  Z czasem jak dobra igram gospodyni,
Gdy go wesoło z błaznem moim tracę.
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — No, proszę, odpowiedź służy po staremu.
Hrabina.  Dość żartów! Słuchaj, oddaj to Helenie,
Wymagaj spiesznej na list odpowiedzi;
Poleć mnie krewnym moim i synowi.
Widzisz, niewiele —
Pajac.  Niewiele w tem dla mnie zarobku.
Hrabina.  Niewiele dla ciebie kłopotu. — Rozumiesz mnie?
Pajac.  Bardzo korzystnie. Stanę tam prędzej niż moje nogi.
Hrabina.  A wracaj co najspieszniej. (Wychodzą).

SCENA III.
Paryż. Pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: Bertram, Lafeu i Parolles).

Lafeu.  Powiadają, że czasy cudów minęły. Nie brak dziś filozofów, którzy w proste i powszednie wypadki zmieniają rzeczy nadprzyrodzone i bezprzyczynne. Stąd idzie, że mniemaną mądrością oszańcowani, w śmiech obracamy cuda przerażające, gdy nam się należało stać w niewytłomaczonem osłupieniu.
Parolles.  Wyznaję, że to najosobliwszy przykład cudu, który się za naszych czasów wydarzył.
Bertram.  To prawda.
Lafeu.  Opuszczony od wszystkich mistrzów sztuki —
Parolles.  I ja tak mówię, od Galena i Paracelsa.
Lafeu.  Od wszystkich uczonych i patentowanych doktorów.
Parolles.  Tak właśnie; i ja tak mówię.
Lafeu.  Którzy chorobę jego za nieuleczoną ogłosili —
Parolles.  A, tu ich właśnie ruszyłeś w sedno; a i ja tak mówię.
Lafeu.  Bez ratunku —
Parolles.  Masz racyę; jakbyś powiedział — człowiek pewny —
Lafeu.  Niepewny życia a pewny śmierci.
Parolles.  Mówisz doskonale; chciałem właśnie to samo powiedzieć.
Lafeu.  Mogę więc bez kłamstwa powiedzieć: to nowa rzecz dla świata.
Parolles.  Tak jest bez wątpienia; jeśli chcesz to zobaczyć, czytaj — no, jak się to nazywa?
Lafeu.  Widowisko niebieskiej siły w ziemskiem narzędziu.
Parolles.  Właśnie; chciałem właśnie to samo powiedzieć.
Lafeu.  Sam delfin nie czerstwiejszy; mówię to pod pewnym względem.
Parolles.  Kto zaprzeczy, że to rzecz dziwna, rzecz arcydziwna, mówiąc krótko a węzłowato. Musi to być człowiek w zbrodni zatwardziały, który nie chce w tem widzieć —
Lafeu.  Bożego palca.
Parolles.  Właśnie, bożego palca.
Lafeu.  W słabem —
Parolles.  A kruchem narzędziu wielka potęga, wielka transcendentalność, której należy nam użyć na co innego jeszcze, prócz wyleczenia monarchy; jak naprzykład, żebyśmy zostali —
Lafeu.  Wdzięczni na zawsze.

(Wchodzą: Król, Helena i Służba).

Parolles.  Właśnie chciałem to samo powiedzieć. Mówisz jak z książki. Król nadchodzi.
Lafeu.  Zdrów jak ryba, jakby powiedział Holender. Tem serdeczniej będę odtąd kochał tę dziewczynę tak długo, jak długo mi jeden ząb w gębie zostanie. Mógłby ją poprowadzić do tańca.
Parolles.  Mort du vinaigre! czy to nie Helena?
Lafeu.  Tak myślę, Bóg mi świadkiem.
Król.  Idź i dwór cały przywołaj tu do mnie.

(Wychodzi Sługa).

Usiądź, doktorze, przy twym pacyencie;
Od zdrowej ręki, której przywróciłeś

Stracone czucie, odbierz potwierdzenie
Moich przyrzeczeń. Oświadcz mi twój wybór.

(Wchodzą Panowie).

Rzuć na nich oczy, — szlachetna ta młodzież
W milczeniu czeka na moje rozkazy;
Króla i ojca władzę mam nad nimi.
Wolny masz wybór na twoje małżeństwo,
Bo ich jedynem prawem — posłuszeństwo.
Helena.  Niechaj każdemu z was oprócz jednego
Miłość da piękną i cnotliwą żonę.
Lafeu.  Chętniebym z rzędem mego dał gniadosza,
Gdybym nie więcej wypadłych miał zębów,
Niż ci panicze, i niedłuższą brodę.
Król.  Patrz, — wszystko młodzież wysokiego rodu.
Helena.  Panowie, niebo za mem pośrednictwem
Królowi zdrowie raczyło przywrócić.
Wszyscy.  Dziękujem niebu, że cię nam zesłało.
Helena.   Ja tylko jestem ubogą dziewicą,
I skarbem moim całym jest dziewictwo.
Przebacz mi, królu, — wybór mój zrobiony.
Lic mych rumieniec szepcze mi do ucha;
„Ja wystąpiłem dla twego wyboru,
Ale gdy wybór twój odmowy dozna,
Niech śmierci bladość na twarzy twej siądzie,
Bo ja tam nigdy, nigdy nie powrócę!“
Król.  Wybieraj; kto się miłością twą brzydzi,
Ten równie króla swego nienawidzi.
Helena.  Dyano, od twych uciekam ołtarzy,
Biegnę, gdzie Wenus wieczny ogień żarzy,
Tam moje niosę westchnienia. — O, panie!
Czy prośbom moim chcesz dac posłuchanie?
1 Pan.  Dać posłuchanie i dać przyzwolenie.
Helena.  Dość na tem; przyjmij moje dziękczynienie.
Lafeu.  Wolałbym do wyboru tego należeć, niż rozgrywać się w kostki o życie.
Helena.  Płomień, co na mnie z twych dumnych ócz pada,
Przed zapytaniem groźnie odpowiada.
Niech miłość stokroć wyższe da ci szczęście

Nad moją skromną miłość i zamęźcie.
2 Pan.  Niema wyższego.
Helena.  Miłości bogini
Niech me życzenia prawdą ci uczyni.

Lafeu.  Czy wszyscy ją odrzucają? Gdyby to byli moi synowie, kazałbym ich wychłostać jak należy, lub posłałbym ich do Turka, żeby z nich porobił rzezańców.
Helena.  Niech cię nie trwoży mej ręki dotknienie;
By chcieć cię skrzywdzić, zanadto cię cenię,
A gdy czas przyjdzie, niech ci łaska boża
Ześle piękniejszą towarzyszkę łoża.
Lafeu.  Chłopaki te wyraźnie są z lodu; żaden jej nie chce; to muszą być bękarty angielskie, być nie może, aby ich Francuz spłodził.
Helena.  Zbyt masz honorów, szczęścia i młodości,
Byś z krwi mej lepił dziedzica twych włości.
3 Pan.  Młoda dziewico, ja myślę inaczej.
Lafeu.  Jeszcze jedno zostało grono. Ani wątpię, że ojciec twój pijał wino. Ale jeśli nie osieł z ciebie, to czternastoletni ze mnie młodzieniaszek. Znam ja cię nie od dzisiaj.
Helena  (do Bertrama). Nie śmiem powiedzieć: tu wybór mój pada,
Lecz dusza moja u stóp twoich składa
Istność swą całą. To mąż jest, mój królu.

Król.  A więc Bertramie, weź ją, to twa żona.
Bertram.  Pozwól mi, królu, ażebym w tej sprawie
Za radców moich własne me wziął oczy.
Król.  Czy nie wiesz jeszcze, co dla mnie zrobiła?
Bertram.  Wiem dobrze, panie, ale nie wiem wcale,
Dlaczego miałbym wziąć ją za mą żonę.
Król.  Jej sztuką z łoża boleści powstałem.
Bertram.  Czyliż dlatego, królu, że ty wstałeś,
Ja upaść muszę? O, ja znam ją dobrze;
Ojciec mój kosztem własnym ją wychował;
Córka biednego lekarza mą żoną!
Odbierz mi raczej dziedziczne szlachectwo.
Król.  Gardzisz nią, bo jej tytułów brakuje,
Które me jedno może dać jej słowo.

Rzecz dziwna, że krew nasza, co zmieszana
Kolorem, wagą, ciepłem się nie różni,
Pomiędzy ludźmi taką przepaść stawia!
Jeśli w niej wszystkie jednoczą się cnoty,
Jeśli to w tobie jedynie wstręt budzi,
Że ubogiego lekarza jest córką,
To masz do cnoty wstręt dla jej nazwiska.
Lecz nie rób tego, bo wierzaj Bertramie,
Gdy czyn szlachetny w lepiance się rodzi,
Szlachetność czynu na chatę przechodzi;
Kto się dmie rodem, a cnót nie ma razem,
Tam honor wodnej puchliny obrazem.
Dobre jest dobrem, złe złem bez nazwiska.
Treść ceną rzeczy, nie jej mianowiska.
Ona w dziedzictwie mądrość ma i wdzięki,
Jest to szlachectwo z szczodrej nieba ręki.
Tylko szyderstwo honoru posiada,
Kto się honoru synem zapowiada,
A nie ma razem cnót swego rodzica.
Czyny są herbem prawego szlachcica,
A nie krew przodków; honor, czcze nazwisko,
Na lada trumnę, jak na pośmiewisko,
Kłamstwo posieje, gdy często w mogile
Pruchnieją kości w zapomnienia pyle,
Którym należne ziemi uwielbienie.
Jeśli jej piękność dziewiczą masz w cenie,
Czego jej braknie, dostanie z mej ręki;
Własny jej posag: jej cnota i wdzięki,
A ja przyrzucę skarby i honory.
Bertram.  Kochać jej, królu, nie mogę i nie chcę.
Król.  Wierzaj mi, sam się krzywdzisz twym uporem.
Helena.  Dziękuję niebu, żeś otrzymał zdrowie,
Dosyć mi na tem; wyrzekam się reszty.
Król.  Tu o mój honor idzie, a mój honor
Potrafię władzą moją uratować.
Młody pyszałku, podaj jej twą rękę,
Niegodny skarbu, który ci powierzam,
Skoro się ważysz z pogardą odrzucać,

I jej zasługi i łaskę monarchy.
Czy zapomniałeś, że moja powaga,
Do jej dziś lekkiej przyrzucona szali,
Całą twą wagę jak piórko przechyli?
Że mogę twoje przesadzić honory,
Gdzie zechcę, aby łaską moją rosły?
Porzuć czczą dumę, słuchaj mych rozkazów,
Które ci daję dla twojego dobra,
Nie słuchaj pychy podszeptów, bez zwłoki
Spełń me rozkazy, dla własnego szczęścia
Uchyl twe czoło, posłuszeństwo bowiem
Twą powinnością, a mojem jest prawem.
Inaczej, z łaski mojej wyrzucony,
Padniesz ofiarą szalonych popędów,
Twojej młodości i niedoświadczenia,
A moja zemsta i moja nienawiść,
Sprawiedliwości kierowane ręką,
Bez miłosierdzia na głowę twą spadną.
Odpowiedz!
Bertram.  Przebacz, miłościwy panie!
Mój wybór oczu twych kieruję sądem.
Pomny, jak szczytną honoru budowę
Wznieść może jedno ręki twej skinienie,
Wyznaję, królu, że biedna dziewczyna,
Którą w szlacheckiej pogardzałem dumie,
Tak uszlachconą królewskiem jest słowem,
Jakgdyby z wielkich rodziła się przodków.
Król.  Więc weź jej rękę, powiedz, że jest twoją,
A ja w posagu przyrzekam jej teraz
Twej równą, jeśli niewyższą fortunę.
Bertram.  Biorę jej rękę.
Król.  Niechaj błogie szczęście
Zleje się na was, jak Jaska monarchy!
Dziś w wieczór nowy ten związek w kościele
Błogosławieństwo kapłana poświęci,
A uroczysty obrzęd odkładamy,
Aż do przybycia krewnych nieobecnych.
Miłością dla niej dowiedziesz mi wiary;

Zdradź ją, a słusznej nie unikniesz kary.

(Wychodzą: Król, Bertram, Helena, Panowie i Służba).

Lafeu.  Czy słyszysz, monsieur? jedno słowo.
Parolles.  Jestem na rozkazy.
Lafeu.  Pan twój dobrze zrobił, że słowo odwołał.
Parolles.  Odwołał? Pan mój?
Lafeu.  Tak jest. Czy język mój niezrozumiały?
Parolles.  Język grubijański i niezrozumiały bez krwi rozlewu. Pan mój?
Lafeu.  Alboż jesteś kolegą hrabi Roussillonu?
Parolles.  Lada hrabiego, wszystkich hrabiów, kogokolwiekbądź.
Lafeu.  Kogokolwiekbądź ze służby hrabiego; co do samego hrabiego, to inna sprawa.
Parolles.  Jesteś za stary, mości panie, czy rozumiesz? Jesteś za stary.
Lafeu.  A ja ci powiem, mopanku, że piszę się mężem, a to jest tytuł, do którego nigdy z latami nie przyjdziesz.
Parolles.  Na cobym się chętnie chciał ważyć, tego się zrobić nie ważę.
Lafeu.  Przez dwa obiady brałem cię za rozsądnego chłopaka; niezgorzej opowiadałeś twoje podróże; toby uszło choć szarfy i banderole, w które się poobwijałeś, nie dozwalały mi przypuszczać, że jesteś statkiem na wielkie ciężary. Znalazłem cię nakoniec; jeśli cię teraz znowu stracę, mniejsza o to, bo widzę, że trzebaby cię łapać co chwila, a na to szkoda czasu i atłasu.
Parolles.  Gdyby ci nie służyły przywileje starożytności —
Lafeu.  Hamuj się tylko w gniewie, żebyś sam swojej próby nie przyśpieszył, bo w takim razie — Boże zmiłuj się nad kurczęciem! A teraz moje dobre, przezroczyste okno, żegnam cię, nie potrzebuję otwierać twoich okienic, widzę dosyć przez szyby. Daj mi rękę.
Parolles.  Mości panie, okrutną wyrządzasz mi krzywdę.
Lafeu.  A to z całego serca, boś wart jej.
Parolles.  Nie zasłużyłem na nią, mości panie.
Lafeu.  I owszem, zasłużyłeś, nie odpuszczę ci też jednego łuta.
Parolles.  Niechże i tak będzie; zrobi mnie to mędrszym na przyszłość.
Lafeu.  A im prędzej, tem lepiej, bo masz przeciwne zachcianki. Jeśli cię kiedy w twoją własną zwiążą szarfę i kijami obłożą, poznasz, co to jest pysznić się ze swojego związania. Pragnę zachować moją z tobą zażyłość, a raczej moją znajomość, żebym w potrzebie mógł powiedzieć: to człowiek, którego znam dobrze.
Parolles.  Okrutnie mi dopiekasz, mój panie.
Lafeu.  Chciałbym, żeby to były dla ciebie męki piekielne, żeby moje dopiekanie trwało na wieki; ale czuję, że mnie żywotny ogień opuszcza, jak ja cię teraz opuszczę z pośpiechem, na jaki wiek mój stać jeszcze (wychodzi).
Parolles.  Poczekaj, masz ty syna, który mi za te krzywdy zapłaci, parszywy, stary, brudny szlachciuro! Ale co robić, trzeba się w cierpliwość uzbroić; ciężka sprawa z magnatami. Niech zginę, jeśli go nie zbiję na leśne jabłko, byłem w stosownem do tego przydybał go miejscu, choćby dwa razy dubeltowym był magnatem. Nie będę więcej miał miłosierdzia dla jego wieku niż dla — zbiję go, byłem go raz jeszcze przydybał.

(Wchodzi Lafeu).

Lafeu.  Mopanku, pan twój pojął żonę, przynoszę ci tę nowinę; masz teraz nową panią.
Parolles.  Bardzo cię proszę, mości panie, miarkuj się w twoich krzywdzących wyrażeniach; hrabia jest moim dobrym naczelnikiem, jedyny pan mój jest tam, w górze.
Lafeu.  Kto? Bóg?
Parolles.  Tak jest, Bóg jeden.
Lafeu.  Dyabeł raczej twoim jest panem. Czemu zwijasz tak ręce? Czy rękawy na spodnie chcesz zmienić? Czy to zwyczaj innych pachołków? Najlepiejbyś zrobił, gdybyś dolne twoje części tam posadził, gdzie nos twój teraz. Na honor, gdybym o dwie godziny był młodszy, wychłostałbym cię, jak należy. Zdaje mi się, że jesteś publicznem zgorszeniem, że kto cię spotka, kijami okładać cię powinien. Przypuszczam, że na to jedynie Bóg cię stworzył, aby się wszyscy pastwili nad tobą.
Parolles.  Twarde to jest, a niesłuszne traktowanie.
Lafeu.  Skończ żarty. We Włoszech dostałeś chłostę za to, że z granatu ziarnko zwędziłeś; [jesteś wagabundą, a nie prawdziwym podróżnikiem; pozwalasz sobie więcej poufałości z panami i dostojnikami, niż ci dają do tego prawa twoje urodzenie i zasługi. Niewart jesteś jednego więcej słowa, bo inaczej nazwałbym cię urwisem. Żegnam cię teraz (wychodzi).
Parolles.  Dobrze, bardzo dobrze. Czy to tak? (Wchodzi Bertram). Dobrze, bardzo dobrze; na teraz schowajmy krzywdę do kieszeni.
Bertram.  Zgubiony! Na wieczne troski skazany!
Parolles.  O co to chodzi, drogie serduszko?
Bertram.  Choć przed kapłanem wiarę jej przysiągłem Nigdy nie wejdzie do mojego łoża.
Parolles.  Co się to wszystko znaczy, drogie serduszko?

Bertram.  Parolles, dziś mnie gwałtem ożeniono;
Ucieknę od niej na toskańską wojnę.
Parolles.  Francya niewarta, by mąż po niej stąpał;
To psia jest dziura; dalej więc na wojnę!
Bertram.  Właśnie od matki odebrałem listy;
Nie wiem, co pisze.
Parolles.  Wiedzieć nie zawadzi.
Dalej więc chłopcze, na wojnę! na wojnę!
Ten w skrzyni czysty honor swój zamyka,
Co w domu z swoją cacka się żoneczką,
Swój szpik w jej miękkich marnuje objęciach,
Gdyby mu lepiej przystało kierować
Susami Marsa ognistych rumaków.
W świat więc, mój chłopcze! bo Francya jest stajnią,
A więc na wojnę!
Bertram.  Posłucham twej rady,
Z listem do matki poślę ją do domu,
W liście wyłożę powód mej ucieczki,
Całą mą dla niej opiszę nienawiść.
Królowi także wypowiem piśmiennie,
Czego mu ustnie powiedzieć nie śmiałem.
Dar mnie ten jego do Włoch ekwipuje,
Gdzie tyle dzielnej szlachty w szable dzwoni.
Bo niczem wojna z domem porównana,

Gdzie smutek sieje żona niekochana.
Parolles.  Czy tylko zechcesz w kaprysie tym wytrwać?
Bertram.  Chodź tylko ze mną i dodaj mi rady,
A jutro mąż jej na wojnę pobieży,
Ona na smutek do samotnej wieży.
Parolles.  Lubię tę piosnkę, chętnie jej wtóruję:
Bo kto się żeni, ten się i żenuje.
Więc śmiało naprzód! Niech ją bierze licho!
Król cię pokrzywdził, — tylko wszystko cicho!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Inny pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: Helena i Pajac).

Helena.  Matka moja pozdrawia mnie uprzejmie; czy ma się dobrze?
Pajac.  Niedobrze się ma, choć nie choruje; jest bardzo wesołą, a jednak nie ma się dobrze; dzięki jednak Bogu, ma się dobrze i na niczem jej nie zbywa na tym świecie; z tem wszystkiem nie ma się dobrze.
Helena.  Jeśli ma się bardzo dobrze, co jej dolega, że nie ma się dobrze?
Pajac.  Ma się bardzo dobrze, wyznaję, gdyby nie dwie trudności.
Helena.  Jakie dwie trudności?
Pajac.  Jedna, że nie jest w niebie, gdzie Bóg ją zabierz co prędzej! druga, że jest na ziemi, z której Bóg ją zabierz co prędzej! (Wchodzi Parolles).
Parolles.  Błogosław ci Boże, szczęśliwa pani!
Helena.  Spodziewam się, że moja fortuna może rachować na twoje dobre życzenia.
Parolles.  Towarzyszyły ci moje modlitwy, gdyś do niej biegła, mieć je będziesz także i teraz, żebyś ją zachowała. A ty co tu robisz, hultaju? Jakże się miewa nasza stara pani?
Pajac.  Byleś ty miał jej marszczki, a ja jej pieniądze, chciałbym, żeby się miała, jak mówisz.
Parolles.  Jak mówię? Ja nic nie mówię.
Pajac.  Tem mędrszy z ciebie człowiek, bo niejednego człowieka język swojego pana zrujnował. Nic nie mówić, nic nie robić, nic nie widzieć i nic nie mieć, to jest najznakomitsza część twoich tytułów, które tak dobrze jak na nic wychodzą.
Parolles.  Precz mi stąd! Hultaj z ciebie.
Pajac.  Należało ci, mój panie, powiedzieć: przed hultajem, hultaj z ciebie, to jest przede mną jesteś hultajem, a wtedy powiedziałbyś prawdę.
Parolles.  Dobrze, dobrze, dowcipny z ciebie błazen, znam cię.
Pajac.  Czy w sobie mnie poznałeś, mój panie, lub czy cię nauczono mnie poznać? Szukanie nie byłoby bez korzyści; mógłbyś może odkryć w sobie nielada błazna na pociechę świata, a pomnożenie śmiechu.

Parolles.  Wyborny błazen i dobrze karmiony. —
Mój pan, o pani, tej nocy odjeżdża,
Ważna mu sprawa pośpiech nakazuje.
Wielkich miłości praw i przywilejów,
Które ci dłużny, nie zaprzecza wcale,
Lecz z konieczności na później odkłada.
Zwłoka ta z czasem, jak balsam woniący,
Wstrzemięźliwością wydestylowany,
Puchar twojego żywota przepełni
Rozkoszy trunkiem.
Helena.  Co więcej poleca?
Parolles.  Żebyś natychmiast pożegnała króla,
A nagły odjazd tak wytłomaczyła,
eby się wydał skutkiem twojej woli.
Helena.  A jakie dalsze są jego zlecenia?
Parolles.  Żebyś czekała na dalsze rozkazy,
Gdy przyzwolenie królewskie otrzymasz.
Helena.  We wszystkiem jego poddaję się woli.
Parolles.  Zrobię mój raport.
Helena.  Zrób, proszę. (Do Paj.) Chodź ze mną!

(Wychodzą).
SCENA V.
Inny pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: Lafeu i Bertram).

Lafeu.  Spodziewam się jednak, panie, że go nie bierzesz za żołnierza na seryo.
Bertram.  Mylisz się, panie, biorę go za żołnierza i to jeszcze za żołnierza wypróbowanej odwagi.
Lafeu.  Spuszczasz się na jego własne świadectwo.
Bertram.  I na inne niewątpliwe dowody.
Lafeu.  A więc mój kompas fałszywy: wziąłem skowronka za trznadla.
Bertram.  Zapewniam cię, panie, że to jest człowiek wielkiej nauki i równie wielkiego męstwa.
Lafeu.  Zgrzeszyłem więc przeciw jego nauce i pokrzywdziłem jego męstwo, a stan mój pod tym względem bardzo niebezpieczny, bo nie mogę w sercu znaleźć skruchy. Właśnie nadchodzi. Pojednaj nas, proszę cię, panie; dołożę starania, żeby sobie przyjaźń jego zaskarbić. (Wchodzi Parolles).
Parolles  (do Bertrama). Wszystko się stanie wedle twojego życzenia, mój panie.
Lafeu.  Powiedz mi, proszę, kto jest jego krawcem?
Parolles.  Jak to rozumiesz, panie?
Lafeu.  O, znam go dobrze; tak jest, doskonały z niego czeladnik, krawiec wyśmienity.
Bertram.  (na str. do Parollesa). Czy poszła do króla?
Parolles.  Bez zwłoki.
Bertram.  A odjeżdża tej nocy?
Parolles.  Jak pragnąłeś.
Bertram.  Listy gotowe, pieniądze w szkatule,
I nakazane rumaki; tej nocy,
Gdy miałem posiąść młodą narzeczoną —
Zaczynam z końca.
Lafeu.  Nie przeczę, że dobry wojażer ma swoją wartość przy końcu obiadu; ale wojażer, który kłamie w trzech trzecich swojej powieści, a przy pomocy jednej znanej prawdy chciałby tysiące kłamstw przemycić, wart, żeby go raz słuchać, a trzy razy przez kij przesadzić. Witaj, kapitanie.
Bertram.  Czy zaszło jakie nieporozumienie między tym panem a tobą, monsieur?
Parolles.  Nie wiem, jak popadłem w niełaskę dostojnego pana.
Lafeu.  Ugrzązłeś tam z butami i ostrogami jak błazen w pasztecie, a myślę, że się stamtąd wydrapiesz, nim cię zapytają, jak się tam dostałeś.
Bertram.  Być może, panie, że się pomyliłeś w twoim o nim sądzie.
Lafeu.  Zostanę jednak przy mojem zdaniu, choćbym go spotkał przy pacierzu. Zegnam cię, panie; wierzaj mi, niema jądra w tym lekkim orzechu; dusza tego człowieka jest w jego ubiorze, nie ufaj mu w sprawach wielkiej wagi. Ugłaskałem niejednego z takich paniczów i znam ich naturę. Adieu, monsieur, mówiłem o tobie lepiej, niż zasłużyłeś, niż możesz kiedykolwiek zasłużyć, ale powinnością naszą dobrem za złe płacić (wychodzi).
Parolles.  Wielki dziwak z tego magnata, na honor.
Bertram.  I ja tak myślę.
Parolles.  Jakto, czy go nie znasz?
Bertram.  Znam go, powszechne przyznaje mu zdanie
Wiele zasługi. Lecz otóż i krzyż mój!

(Wchodzi Helena).

Helena.  Posłuszna wszystkim rozkazom twym, panie,
Byłam u króla i mam pozwolenie
Dwór ten opuścić; lecz wprzódy król pragnie
Sam na sam krótką mówić z tobą chwilę.
Bertram.  Królewska wola znajdzie posłuszeństwo.
Niech cię nie dziwi me postępowanie,
Na pozór sprzeczne z mojem położeniem,
Z świętością nowych moich powinności;
Lecz mnie tak wszystko zaszło niespodzianie,
Że statku jeszcze myśl nie może znaleźć,
I to mnie zmusza prosić cię, Heleno,
Żebyś natychmiast spieszyła do domu,

A nie pytając, szukała przyczyny
W własnej twej myśli. Wierzaj, moja prośba
Lepszy ma powód, niż zda się z pozorów;
Interes, który tak nagle nas dzieli,
Większej jest wagi, niż przypuścić możesz
W niewiadomości, o co rzecz się toczy.

(Daje jej list).

To do mej matki. Nim się zobaczymy,
Dwa dni upłynie. Zostawiam cię teraz
Twojej mądrości.
Helena.  Mogę tylko dodać,
Że jestem zawsze wierną twoją sługą —
Bertram.  Dość tego, skończmy!
Helena.  Że zawsze i wszędzie,
Pomimo zawad przez mój los stawianych,
Dołożę starań, aby godną zostać
Mojej fortuny.
Bertram.  Czas mój zbyt jest drogi,
Bądź mi więc zdrowa, a spiesz się do domu.
Helena.  Przebacz mi, panie.
Bertram.  Co chcesz mi powiedzieć?
Helena.  Nie jestem godną skarbów posiadanych,
Nie śmiem powiedzieć, że moje, choć moje,
Lecz jak lękliwy złodziej ukraść pragnę,
Co wedle prawa moją jest własnością.
Bertram.  Czego chcesz, powiedz?
Helena.  Niewiele — nic prawie —
Nie śmiem powiedzieć, czego z duszy pragnę —
Lecz jednak — panie — tylko nieznajomi,
Nieprzyjaciele rozstają się z sobą
Bez pocałunku.
Bertram.  Czas nagli, na konie!
Helena.  Wykonam święcie wszystkie twe rozkazy.
Bertram.  Gdzie reszta ludzi moich? Bywaj zdrowa!

(Wychodzi Helena).

Ty spiesz do domu, gdzie nie stawię nogi,
Póki oręża dłoń moja dotrzyma,
I póki ucho głos bębna dosłyszy.

Dalej na konie!
Parolles.  Więc naprzód! coraggio!

(Wychodzą).



AKT TRZECI.
SCENA I.
Florencya. — Pokój w pałacu książęcym.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Książę z Orszakiem dwóch Panów francuskich i inni).

Książę.  Tak więc główniejsze tej wojny powody
Wszystkie wam teraz znane są dokładnie,
Wojny, co dosyć krwi już kosztowała,
A pragnie więcej.
1 Pan.  Sprawa twoja, książę,
Zda się nam świętą, a jak piekło czarną
Wrogów twych sprawa.
Książę.  Pojąć też nie mogę,
Dlaczego król wasz, w wojnie sprawiedliwej,
Serce swe zamknął na moje błagania.
2 Pan.  Książę mój, przyczyn tych nie mogę badać
Jak zdrowym sądem prostego człowieka,
Który głębokie tajemnice stanu
Niedostateczną trutynuje wiedzą;
Nie chcę więc moich objawiać ci myśli,
Dotąd albowiem, w wszystkich przypuszczeniach,
Błądziłem zawsze na wątłej podstawie.
Książę.  Niechaj się stanie wedle jego woli.
2 Pan.  Lecz to wiem tylko, że młodzież francuska
Już przesycona wczasami pokoju,
Co dzień tu będzie po lekarstwo zbiegać.
Książę.  A zasłużone znajdzie tu przyjęcie;
Wszystkie honory czekają tu na nią.

W jutrzejszym boju każdy wódz poległy
Osierocone wam zostawi miejsce.
A więc do jutra na marsowem polu!

(Przy odgłosie trąb wychodzą).
SCENA II.
Northampton.
(Roussillon. — Pokój w pałacu Hrabiny).
(Wchodzą: Hrabina i Fajac).

Hrabina.  Wszystko stało się, jak pragnęłam, z tym tylko wyjątkiem, że i on z nią nie przybywa.
Pajac.  Na uczciwość, młody pan mój, zda mi się bardzo melancholicznym człowiekiem.
Hrabina.  Jakże przyszedłeś do tego zdania?
Pajac.  Bo patrzy na swoje buty, a śpiewa; układa sztylpy, a śpiewa; wypytuje się, a śpiewa; dłubie sobie w zębach, a śpiewa. Znam ja człowieka, który chorował na podobny rodzaj melancholii, i wspaniały zamek sprzedał za piosneczkę.
Hrabina.  Zobaczmy, co pisze i kiedy zamierza wrócić.

(Otwiera list).

Pajac.  Nie mam serca do Izabelki od czasu, jak byłem na dworze; nasz stary narybek i nasze wiejskie Izabelki są niczem przy dworskim narybku i dworskich Izabelkach. Przewróciło się w głowie mojemu Kupidy-nowi; zaczynam kochać jak starzec kocha pieniądze — bez apetytu.
Hrabina.  Co list powiada?
Pajac.  Co w nim stoi (wychodzi).
Hrabina.  (czyta). „Posyłam ci synową. Uratowała króla, ale mnie zgubiła. Zawarłem z nią małżeństwo, ale nie byłem jej mężem, i przysiągłem sobie, że tak będzie na wieki. Powiedzą ci, że uciekłem: wolę sam ci o tem donieść, nim skądinąd wieść cię doleci. Jeśli świat ten dość jest szeroki, mojem będzie staraniem trzymać się jak można najdalej. Zalecam ci moje służby,
Twój syn nieszczęśliwy, Bertram“.
Źle, źle, mój chłopcze dziki i szalony,
Od łask uciekać tak dobrego króla,
Na głowę swoją ściągać gniew monarszy,
Pogardzać panną, którą dla cnót wielkich
I cesarz nawet gardzić niema prawa. (Wchodzi Pajac).
Pajac.  O pani, smutne przychodzą ci tam nowiny między dwoma żołnierzami, a moją młodą panią —
Hrabina.  Co takiego?
Pajac.  Jest wprawdzie trochę pociechy w nowinach, trochę pociechy. Twój syn nie będzie tak prędko zabity, jak mi się zdawało.
Hrabina.  Dlaczegóż miałby być zabity?
Pajac.  I ja tak mówię, pani, jeśli naprawdę dał drapaka, jak słyszałem. Niebezpieczeństwo było w dotrzymaniu placu, bo giną tam ludzie, choć dzieci się rodzą. Dowiesz się od nich więcej, bo widzę, że nadchodzą; co do mnie, słyszałem tylko, że syn twój dał drapaka (wychodzi).

(Wchodzi Helena w towarzystwie dwóch Szlachciców).

1 Szlach.  Bóg niechaj będzie z tobą, pani.
Helena.  Mąż mój odjechał, odjechał na wieki.
2 Szlach.  Nie mów tak, pani.
Hrabina.  Uzbrój się w cierpliwość.
Żal mnie i radość tak wypróbowały,
Że w pierwszej chwili smutek ni wesele
Hartu mej duszy osłabić nie mogą.
Gdzie syn mój teraz, powiedzcie mi, proszę.
2 Szlach.  Udał się w służbę do księcia Florencyi;
Wracamy stamtąd; mówił z nami w drodze;
I my, na dworze załatwiwszy sprawy,
Pospieszym za nim.
Helena.  Spojrzyj na to pismo
I zobacz, jaki paszport tam jest dla mnie.

(Czyta) „Kiedy potrafisz otrzymać pierścień z mojego palca, którego nigdy nie opuści; kiedy mi pokażesz dziecię przez ciebie powite, którego ja będę ojcem, wtenczas dopiero będziesz mnie mogła nazwać mężem, ale takie wtenczas nazywa się u mnie nigdy“. Okrutny to wyrok!

Hrabina.  Czy wy, panowie, list ten przynieśliście?
1 Szlach.  My, pani, ale z treścią obznajmieni,
Żałujem naszych kłopotów i pracy.
Hrabina.  Pociesz się, proszę, młoda moja pani,
Bo jeśli wszystek żal chcesz wziąć dla siebie,
Mnie przynależną kradniesz mi połowę.
On był mym synem, lecz się go wyrzekam,
Odtąd jedynem tyś mojem jest dzieckiem.
Więc do Florencyi pobiegł?
2 Szlach.  Tak jest, pani.
Hrabina.  Chce być żołnierzem?
2 Szlach.  Zamiar to szlachetny;
A książę wszystkie zleje nań honory,
Na których nigdy wśród wojny nie zbywa.
Hrabina.  Czy tam wracacie?
1 Szlach.  Na skrzydłach pospiechu.
Helena.  „Póki mam żonę, nie mam nic we Francyi“.
O, gorzkie słowa!
Hrabina.  Czy w liście tym stoją?
Helena.  Tak jest.
1 Szlach.  To może tylko śmiałość ręki,
W której udziału serce jego nie ma.
Hrabina.  Póki ma żonę, nie ma nic we Francyi!
Nic tutaj nie ma, co dlań jest za dobre,
Oprócz niej tylko. Ona godna męża,
Który na służbie dwudziestu ma dzików
Podobnych jemu, chętnych każdej chwili
Panią ją nazwać. Kto mu towarzyszył?
1 Szlach.  Jedyny sługa i jeden towarzysz,
Którego znałem kiedyś.
Hrabina.  Czy Parolles?
1 Szlach.  Tak, on sam, pani.
Hrabina.  Kompan oszargany,
Pełen niecnoty, który swoim wpływem
Uczciwą duszę syna mego psuje.
1 Szlach.  Prawda, że tylko zbyt wiele posiada
Wad, których mógłby pozbyć się bez szkody.
Hrabina.  Szczerem was sercem witam w moim domu!

Przy zobaczeniu powiedzcie synowi,
Że nie dobije nigdy się orężem
Honoru, który szaleństwem tu stracił.
Resztę wypowiem w liście, który z sobą
Zabrać raczycie.
2 Szlach.  W tej i w każdej sprawie
Na służby nasze racz, pani rachować,
Hrabina.  Które przyjmuję z prawem wzajemności.
Teraz, panowie, zapraszam was z sobą.

(Wychodzą: Hrabina i Szlachcice).

Helena.  „Póki mam żonę, nie mam nic we Francyi“
Póki ma żonę, nic we Francyi nie ma.
Wkrótce nie będziesz we Francyi miał żony,
Odzyskasz wszystko, co dziś utraciłeś.
Biedny mój panie, ja cię więc wygnałam
Z twojej ojczyzny, delikatne członki
Na pastwę dałam wojny bez litości;
Ja cię wyrwałam z wszystkich zabaw dworu
Gdzie piękne oczy do ciebie strzelały,
Na cel stawiłam rusznic okopconych!
0, wy, okrutne ołowiane posły,
Lotnemi ognia skrzydłami niesione,
Sieczcie obłędnie świszczące powietrze,
Niech żaden męża mojego nie draśnie!
Jam nastawiła tych, co doń strzelają,
Ja nieszczęśliwa wyprawiła jeźdźca,
Co szablą grozi w męskie jego piersi!
Choć z mojej ręki nie zginie, mą sprawą
Śmierć znajdzie w boju. Lepiej dla mnie było
Lwa spotkać w drodze z głodu ryczącego,
I lepiej było, żeby na mnie spadły
Wszystkie natury ludzkiej utrapienia.
Nie! nie! Wróć hrabio! Rzuć pole, gdzie honor
W niebezpieczeństwach szramy pięknej szuka,
A częściej tylko piękną śmierć spotyka.
Ja odejść wolę; gdy moja przytomność
Zdala od twojej ojczyzny cię trzyma,
Jażbym dlatego zostać tutaj miała?

Nie, nie, nie, nigdy! Choćby w twoim domu
Rajskie powiewy studziły powietrze,
Pełniły służbę skrzydlate anioły.
Więc w świat się puszczę, a może wieść błoga
O mej ucieczce uszu twych doleci
I w twych cierpieniach pociechą ci będzie.
Zgaśnij dniu, przybądź cieniu upragniony!
Jak biedny złodziej z nim rzucę te strony (wychodzi).

SCENA III.
Florencya. Przed książęcym pałacem.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Książę, Bertram, Panowie, Oficerowie i Żołnierze).

Książę.  Dowództwo jazdy mojej ci oddaję,
A błogim wpływom twoich gwiazd szczęśliwych
Powierzam ufny wszystkie me nadzieje.
Bertram.  Ciężar to, panie, nad siły jest moje,
Biorę go jednak dla twojej miłości,
I wśród dział dymu bez trwogi poniosę.
Książę.  Więc naprzód! naprzód! Na twoją przyłbicę,
Jakby kochanka piękna, dobrej wróżby,
Niechaj fortuna lotnym skrzydłem spadnie!
Bertram.  Dziś, wielki Marsie, w twe szeregi wchodzę,
Tylko mi wedle myśli mych dopomóż,
A odtąd, póki żywota mi stanie,
Pokocham bębny, odepchnę kochanie. (Wychodzą).

SCENA IV.
Roussillon. Pokój w pałacu Hrabiny.
(Wchodzą: Hrabina i Intendent).

Hrabina.  I jakże mogłeś list z ręki jej przyjąć?
Czyś nie zrozumiał, że pisząc list do mnie,
Zrobić zamierza, co teraz zrobiła?
Raz jeszcze jeden odczytaj jej słowa.

Intendent  (czyta). „Do Kompostelli idę jak pątnica:
Grzeszna w miłosnej dumy zaślepieniu,
Bosą dziś nogą, po ostrym krzemieniu
Po odpust idzie uboga grzesznica.
O, pisz do niego, niech porzuci bitwy,
Niech spiesznie wraca połączyć się z wami!
Ty go tu otocz matki pieszczotami,
A ja za niego wzniosę tam modlitwy.
Niech mi swe troski minione daruje!
Ja, dumna Juno, z dworskiej go zabawy
Na plac pognałam dymu, krwi i wrzawy,
Gdzie śmierć na wszystko, co piękne, czatuje.
Dla mnie i śmierci zbyt jesteś urodny,
Ja umrzeć wolę, a ty bądź swobodny!“
Hrabina.  Jak ostre żądło w łagodnych jej słowach!
Nigdyś tak jeszcze w zdaniu nie pobłądził,
Jak dopuszczając ten odjazd Heleny.
Gdybym z nią była rozmówić się mogła,
Możebym myśli jej zdołała zmienić,
Teraz żadnego nie widzę ratunku.
Intendent.  Przebacz mi, pani! Gdybym list był wręczył
Przed późną nocą, może nasza pogoń
Mogłaby jeszcze dopędzić ją w drodze,
Choć w liście pisze, że żadne ściganie
Na nic się nie zda.
Hrabina.  Jakiż będzie anioł
Tak niegodnego błogosławił męża?
Nigdy on szczęścia na ziemi nie znajdzie,
Chyba że modły gorące Heleny,
Do których niebo chętnie się przychyla,
Potrafią zmiękczyć wieczną sprawiedliwość.
O pisz, Rynaldo, do tego małżonka
Tak niegodnego swojej świętej żony.
Złóż w każde słowo jej cnót złoty ciężar,
Który tak lekko ważył w swem szaleństwie.
Choć mej głębokiej nie czuje boleści,
W przenikających przedstaw mu ją słowach.
Oddaj twe pismo w najwierniejsze ręce,

A może, może, odjazdu jej pewny
Do domu wróci, może i Helena,
Czystej miłości natchnieniem wiedziona,
Za nim swe kroki ku tym zwróci stronom.
Które z nich droższe mojemu jest sercu,
Napróżno szukam w sobie odpowiedzi.
Wypraw posłańca, nie trać jednej chwili.
Smutna ma dusza, starość grobu blizka,
Niepokój słowa, żal mi łzy wyciska. (Wychodzą).

SCENA V.
Przed murami Florencyi.
(Odgłos trąb w odległości. — Wchodzą: Stara Wdowa, Dyana, i Wiolenta, Maryana, Mieszczanie).

Wdowa.  Śpieszmy się tylko, bo jeśli są już blizko miasta, stracone dla nas piękne widowisko.
Dyana.  Powiadają, że hrabia francuski niepospolicie się odznaczył.
Wdowa.  Biegają wieści, że zabrał do niewoli nieprzyjacielskiego wodza, a własną ręką zabił książęcego brata. Daremny nasz pośpiech! inną pociągnęli drogą; słuchajcie! znać to po ich trąb odgłosie.
Maryana.  Co robić? wracajmy; musimy przestać na opowiadaniu innych. Pamiętaj tylko, Dyano, strzeż się tego francuskiego hrabiego; honor dziewicy jest jej najpiękniejszym tytułem, a niema posagu nad uczciwość.
Wdowa.  Opowiedziałam sąsiadce, jak cię jego towarzysz nagabnął.
Maryana.  Znam tego hultaja, to czysty wisielec, niejaki Parol-les, brudny pośrednik we wszystkich zalotach młodego hrabiego. Miej się na baczności, Dyano! Ich przyrzeczenia, pokusy, przysięgi, podarunki i wszystkie sidła rozpusty, nie są, czem się być zdają. Niejedną już uwiedli dziewczynę, ale na nieszczęście, straszny przykład rozbicia dziewictwa żadnej za przestrogę nie służy, wszystkie, jak oczarowane, lecą na groźną rózgę lepem osmarowaną. Spodziewam się, że co ci powiedziałam, wystarczy, że łaska boża zachowa cię, jak jesteś, choćby tylko jedynem niebezpieczeństwem była utrata skromności.
Dyana.  Nie lękaj się o mnie wcale.

(Wchodzi Helena w ubiorze pątnicy).

Wdowa.  Tak się spodziewam. — Patrzcie tylko, zbliża się pątnica; wiem, że w moim domu stanie na nocleg; tam jedna posyła drugą. Zapytam jej. Bóg z tobą, pątnico! dokąd droga?
Helena.  Idę do grobu świętego Jakóba.
Powiedz, gdzie stają pątnice noclegiem?
Wdowa.  Przy samej bramie, pod świętym Franciszkiem.
Helena.  Czy tędy droga?
Wdowa.  Tędy. Lecz słuchajcie!

(Marsz w odległości).

Tędy wracają. Jeśli chcesz zaczekać,
Aż nas książęce wyminą zastępy,
Do twej gospody sama cię powiodę.
A możesz wierzyć, że znam gospodynię,
Jak samą siebie.
Helena.  Może ty nią jesteś?
Wdowa.  Może, jeżeli po twojej to myśli.
Helena.  Twoją ofiarę z wdzięcznością przyjmuję.
Wdowa.  Przychodzisz z Francyi, jeśli się nie mylę?
Helena.  Tak jest.
Wdowa.  Zobaczysz tutaj współrodaka,
Który się bardzo w tej odznaczył wojnie.
Helena.  Jego nazwisko?
Wdowa.  Hrabia Roussillonu.
Znasz go przypadkiem?
Helena.  Znam tylko z nazwiska,
Słyszałam o nim wiele pięknych rzeczy,
Lecz nie znam twarzy.
Wdowa.  Niechaj czem chce będzie,
Dzielnie się sprawił. Powiadają ludzie,
Że uciekł z Francyi, gdzie go mimo woli
Król miał ożenić. Czy jest w tem co prawdy?

Helena.  Wszystko jest prawda: ja znam jego żonę.
Wdowa.  Sługa, towarzysz walecznego hrabi,
Nie bardzo piękne daje jej świadectwo.
Helena.  Jak się nazywa?
Wdowa.  Parolles.
Helena.  Wyznaję,
Że co do chwały i wielkości rodu
Przy nim imienia jej nie można wspomnieć,
Bo skromna cnota zasługą jej całą:
Lecz tej nikt jeszcze w podejrzeniu nie miał.
Dyana.  Ach, biedna pani! Ciężka to niewola
Być żoną męża, co się żoną brzydzi.
Wdowa.  Prawda. Biedaczka! gdziekolwiek jest teraz,
Niezmierny smutek na duszy jej ciąży.
Ta młoda dziewka, gdyby tylko chciała,
Nielada figla mogłaby jej spłatać.
Helena.  Jak to rozumiesz? Zakochany hrabia
Czy czasem w grzesznych kusi ją zamiarach?
Wdowa.  Zgadłaś; i żadnych środków nie oszczędza,
By czysty honor dziewiczy jej splamić;
Lecz jej nie zbywa na potrzebnej broni,
Żeby uczciwie cnotę swą ratować.

(Wśród bicia bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami, wchodzi oddział armii florenckiej, Bertram i Parolles).

Helena.  Bóg jej dopomóż!
Wdowa.  Patrzcie! patrzcie! idą!
To jest najstarszy syn księcia, Antonio;
Tam jest Eskalus.
Helena.  Gdzie francuski hrabia?
Dyana.  Ten dzielny młodzian z piórem u szyszaka.
Jakbym pragnęła, żeby kochał żonę!
Przy cnocie byłby daleko piękniejszy.
Powiedz, co myślisz, czy nie piękny młodzian?
Helena.  Piękny, przyznaję.
Dyana.  Szkoda, że niecnota.
Patrz, to jest hultaj, co mu w złem pomaga.
Prawdziwie, gdybym żoną była hrabi,
Temu łotrowi zadałabym trutkę.

Helena.  Gdzie?
Dyana.  Ten koczkodan w szarfy owinięty.
Czemu tak smutny?
Helena.  Może w bitwie ranny.
Parolles.  Bęben nasz stracić! To mi piękna sprawa.
Maryana.  Nie wiem co, ale coś bardzo go dręczy.
Patrz, już nas dojrzał. (Parolles kłania się Wdowie).
Wdowa.  A bodajeś wisiał!
Maryana.  Z twoim ukłonem danym rajfurowi.

(Wychodzą: Bertram, Parolles, Oficerowie i Żołnierze).

Wdowa.  Wszystko skończone. Pójdź ze mną, pątnico,
Ja do gospody twej cię poprowadzę.
Czterech lub pięciu jest u mme pielgrzymów,
Wszyscy chcą widzieć świętego Jakóba.
Helena.  Przyjmuję chętnie. Jeśli ta matrona
Z tą piękną dziewką raczą dzisiaj z nami
Wieczerzać wspólnie, ja z podziękowaniem
Zapłacę koszta, a jeszcze w dodatku
Kilka dam przestróg tej młodej dziewicy,
Które się później przydać na co mogą.
Obie.  Twoją ofiarę wdzięcznie przyjmujemy. (Wychodzą).

SCENA VI.
Obóz pod Florencyą.
(Wchodzi Bertram i dwóch Panów francuskich).

1 Pan.  Tak jest, mój panie, staw go na próbę, daj mu zupełną wolność działania.
2 Pan.  A jeśli się nie przekonasz, że tchórzem podszyty, gardź mną.
Bertram.  Niech wam się nie zdaje, że się w moim o nim sądzie do tego stopnia pomyliłem.
1 Pan.  Wierzaj mi, panie, mówię, co wiem z osobistego doświadczenia, bez żadnej złośliwości, jakbym mówił o własnym moim krewnym: to tchórz wierutny, łgarz pierwszej klasy, co godzina słowo łamiący, bez jednej cnoty, któraby na twoje względy zasługiwała.
2 Pan.  Czas już, żebyś się na nim poznał, bo lękam się, abyś zbyt ufając w męstwo, którego nie ma, nie doznał zawodu w stanowczej chwili, w jakiem wielkiem, niebezpiecznem przedsięwzięciu.
Bertram.  Jak znaleźć sposobność w którejbym go mógł wypróbować?
2 Pan.  Nie znajdziesz lepszej, niż pozwalając mu iść po bęben, który odzyskać z taką ufnością się ofiarował.
1 Pan.  A ja z oddziałem florenckich żołnierzy wpadnę na niego znienacka. Wybiorę ludzi, których nie rozróżni od nieprzyjaciół; skrępowanego, z zawiązanemi oczyma, przyprowadzę do naszych namiotów, w najsilniejszem przekonaniu, że się znajduje w nieprzyjacielskim obozie. Racz tylko być przytomnym jego badaniom. Jeśli nikczemną powodowany trwogą, mając obiecane życie, nie podejmie się zdradzić cię, panie, nie wypowie wszystkiego, co wie przeciw tobie, nie ufaj nigdy w niczem mojemu zdaniu.
2 Pan.  O, choćby tylko dla śmiechu, pozwól mu wyruszyć po bęben, skoro utrzymuje, że ma niewątpliwy na to fortel. Gdy się przekonasz, panie, co jest na dnie tego bohatera, ile wytopisz czystego metalu z tej mniemanej złotej rudy, jeśli wtedy jeszcze, sam, na własnym jego bębnie skóry mu nie przetrzepiesz, twoje zaślepienie będzie bez granic. Otóż i on nadchodzi. (Wchodzi Parolles).
1 Pan.  O, dla miłości śmiechu, nie stawiaj oporu fantastycznym jego przedsięwzięciom; bądźcobądź, niech bęben odbije.
Bertram.  Co tam nowego, mości panie, bęben ten, widzę, na sercu ci cięży.
2 Pan.  Daj go tam katu, toć przecie tylko bęben.
Parolles.  Tylko bęben! Toć przecie tylko bęben! Bęben w ten sposób stracony! Sławna to była komenda! Szarżować własną naszą kawaleryą na własne nasze skrzydło, naszych własnych żołnierzy rozbijać!
2 Pan.  Nie można o to winić dowódcy; była to klęska, której sam Cezar uniknąćby nie potrafił, gdyby w tej potrzebie dowodził.
Bertram.  W każdym razie nie mamy prawa żalić się na ostatni wypadek potyczki; jest wprawdzie trochę niesławy w utracie bębna, ale cóż robić, to strata już niepowetowana.
Parolles.  Ale nią być mogła.
Bertram.  Być mogła, lecz nie jest.
Parolles.  Jeszcze być może. Gdyby zasługa świetnych czynów zawsze była przypisana temu, który prawdziwie jest jej godnym, albobym bęben ten odzyskał, albo inny zdobył, albo znalazł moje hic jacet.
Bertram.  Więc dobrze, jeśli masz na to serce, jeśli przypuszczasz, że twój tajemniczy fortel może wrócić honorowy ten instrument na przynależne mu miejsce, idź śmiało na to wielkoduszne przedsięwzięcie. Co do mnie, oddam należną cześć śmiałemu zamiarowi, a jeśli wrócisz z tryumfem, książę nietylko będzie mówił o całej tej sprawie, ale obsypie cię łaskami, jakie wielkości jego przystoją, a na jakie, do ostatniej joty, twoja wartość zasługuje.
Parolles.  Na tę żołnierską rękę, podejmę się wyprawy.
Bertram.  Nie masz więc czasu do stracenia.
Parolles.  Wyruszę wieczorem. Śpieszę teraz plan mój ułożyć, ducha ufnością pokrzepić, na śmierć się przygotować; o północy czekaj nowych ode mnie wiadomości.
Bertram.  Czy mogę uwiadomić księcia o tej wyprawie?
Parolles.  Nie odpowiadam za skutek, ale ręczę za próbę.
Bertram.  Wiem, że masz serce; ręczę też, że zrobisz wszystko, co waleczny żołnierz zrobić jest w stanie. Bądź zdrów!
Parolles.  Nie lubię długiej gadaniny (wychodzi).
Pan.  Jak ryba nie lubi wody. — Czy nie dziwna to figura, mój panie? Z jaką ufnością podejmuje się przedsięwzięcia, choć wie dobrze, że jest nie do wykonania; sam się przymusza zrobić, czego za skarby świata na prawdęby się nie podjął.
2 Pan.  Nie znasz go, panie, tak dobrze, jak my go znamy. Prawda, że umie wkraść się w cudze łaski i na tydzień uniknąć odkrycia, lecz raz złapany, jest nim na zawsze.
Bertram.  Jakto? Więc przypuszczacie, że nie dokona sprawy, której się podjął tak uroczyście?
1 Pan.  Ani mu to w myśli nie postało. Wróci z jaką dziwną historyą i przy pomocy dwóch lub trzech kłamstw wierutnych będzie chciał cię otumanić. Ale przytarliśmy go już prawie do muru; tej nocy upadek jego zobaczysz, bo niewart względów twoich, panie.
2 Pan.  Ubawimy cię wprzódy polowaniem, nim lisa obedrzemy ze skóry. Już go poprzednio stary Lafeu wykurzył; teraz, gdy mu zedrzemy przebranie, sam przyznasz, że licha z niego stynka. Wszystko to, mój panie, tej jeszcze nocy zobaczysz.
1 Pan.  Idę teraz przygotować sidła; musimy go złapać.
Bertram.  Twój brat pójdzie ze mną.
1 Pan.  Jak ci się podoba, mój panie. A teraz, żegnam cię.

(Wychodzi).

Bertram.  Chodź, a pokażę ci dom i dziewczynę,
O której mowa.
2 Pan.  Mówisz, że uczciwa?
Bertram.  Taka jej wada. Tylkom raz z nią mówił,
A była zimna jak lód; więc posłałem
Przez tego gaszka, którego polujem,
List i prezenta, — wszystko odesłała, —
I tak rzecz stoi. Piękne to stworzenie;
Czy chcesz ją widzieć?
2 Pan.  Z całego chcę serca.

(Wychodzą).
SCENA VII.
Florencya. — Pokój w domu Wdowy.
(Wchodzą: Helena i Wdowa).

Helena.  Jeśli nie wierzysz jeszcze, że nią jestem,
Nie wiem, gdzie nowych szukać mam dowodów,
I grunt utracę, na którym buduję.
Wdowa.  Choć dzisiaj w biedę popadłam, to przecie
Ród mój wywodzę z uczciwego domu;

Dotąd mi obce sprawy tej natury,
Nie chcę mej sławy lekkomyślnym krokiem
Na sztych dziś stawiać.
Helena.  I ja tego nie chcę.
Wierzaj mi najprzód, że mężem mym hrabia,
Że com wyznała pod przysięgą, prawda,
Słowo do słowa, nie możesz więc błądzić,
Jeśli uczciwą przyniesiesz mi pomoc.
Wdowa.  Trudno nie wierzyć, gdy dajesz dowody
Jasne, niezbite twej wielkiej fortuny.
Helena.  Przyjmij to złoto, tylko jak zadatek
Wysokiej płacy, z której się uiszczę
Za twoją dobrą pomoc przyjacielską.
Do twojej córki hrabia się zaleca,
Czystą jej piękność występnie oblega,
I chce ją zdobyć. Niech ona przystanie
W sposób, na jaki zgodzimy się wspólnie;
Czego zażąda hrabi krew gorąca,
Wszystko wykona. Ma on teraz pierścień,
Co w jego rodzie, długie pokolenia
Z ojca na syna kolejno przechodził;
Pierścień ten wielkiej dla niego jest ceny:
Ale gdy pali go ogień namiętny,
Byle otrzymać mógł jej przyzwolenie,
Pierścień mu nawet drogim się nie wyda,
Choćby i później ofiary żałował.
Wdowa.  Przenikam teraz wszystkie twoje plany.
Helena.  Widzisz, że niema w nich i cienia grzechu.
A więc cię proszę, niechaj twoja córka,
Zanim przyzwoli, pierścień ten otrzyma.
Niech potem miejsce schadzki mu wyznaczy,
Tam ja, w jej miejscu, tajemnie pośpieszę,
Ona w czystości zdala pozostanie.
Za to, prócz summy, którą teraz daję,
Dopłacę później na córki twej posag
Jeszcze talarów bitych trzy tysiące.
Wdowa.  Zgoda; a teraz ułóżcie się dobrze,
Żeby i miejsce i czas dopomogły

Dozwolonemu twemu podstępowi.
Co noc z kapelą przychodzi pod okna,
I śpiewa pieśni, jakich nie jest godna;
Próżno go chcemy odgonić słowami,
Stoi upornie, jakby tam chodziło
O życie jego.
Helena.  Więc dobrze, tej nocy
Plan wykonamy, a tak młody hrabia
Czyn spełni prawy w występnym pośpiechu,
Ja prawe dzieło z myślą równie prawą,
I nikt nie zgrzeszy przy pozorach grzechu.
Czas nagli, idźmy zająć się tą sprawą. (Wychodzą).




AKT CZWARTY.
SCENA I.
Pole za florenckimi namiotami.
(Pierwszy Pan na zasadzce z pięcioma lub sześcioma Żołnierzami).

1 Pan.  Nie może inną udać się drogą, musi koniecznie okrążyć róg tego płotu. Skoro wpadniemy na niego, wrzeszczcie najstraszniejsze słowa, a choć nie będziecie sensu ich rozumieć, nie zważajcie na to wcale, bo trzeba nam uchodzić za ludzi nierozumiejących jego mowy. z wyjątkiem jednego, który będzie nam służył za tłómacza.
1 Żołn.  Pozwól, kapitanie, żebym ja był tym tłómaczem.
1 Pan.  Czy nie spotkałeś się z nim kiedy? Czy nie zna twojego głosu?
1 Żołn.  Nie, kapitanie, zaręczam.
1 Pan.  Ale jakimże językiem będziesz do nas szwargotał?
1 Żołn.  Będę waszą mowę naśladował, kapitanie.
1 Pan.  Trzeba, żeby nas wziął za oddział cudzoziemców w nieprzyjacielskiej służbie. Liznął on cokolwiek wszystkich sąsiednich języków; niech więc z nas każdy mówi językiem własnego wymysłu, bo wcale o to nie chodzi, żeby jeden drugiego rozumiał. Im dziwaczniejsze dźwięki, tem lepsze; język gawroni wyborny do naszego planu. Co do ciebie, tłómaczu, należy ci mieć minę głębokiego polityka. Lecz cicho! Połóżcie się na ziemię, przybliża się. Chce zapewne przespać dwie godziny, a potem wrócić i przysięgą stwierdzić kłamstwa, które teraz wymyśla. (Wchodzi Parolles).
Parolles.  Dziesiąta. Dość będzie czasu za trzy godziny wrócić do domu. Co za historyę im opowiem? Musi to zręczny być wymysł, żeby znalazł wiarę. Zaczynają mnie przewąchiwać, i obelgi od pewnego czasu zbyt często do drzwi moich pukają. Widzę, że mój język za zuchwały, a serce, w którem mieszka bojaźń Marsa i jego zwolenników, nie może dotrzymać kroku językowi.
1 Pan  (na str.). To pierwsza prawda, której się twój język dopuścił.
Parolles.  Co za dyabeł mnie podjudził po podjęcia się wyprawy po ten bęben, gdy dobrze wiedziałem, że to rzecz niepodobna, o której spełnieniu ani myślałem? Muszę się sam trochę nasiekać i udać, że to rany, otrzymane w wyprawie. Lecz lekkie draśnięcia na nic się nie zdadzą, bo wszyscy krzykną jednomyślnie: „Jakto? i ty na tem przestałeś?“ a zaciąć się na dobre nie mam odwagi. Co tu począć? Języku, muszę cię wsadzić w gębę przekupki, a sam kupić sobie inny u jednego z niemych Bajazeta, jeśli mnie raz jeszcze wplątasz w podobnego rodzaju niebezpieczeństwo.
1 Pan  (na str.). Czy być może, żeby tak dobrze wiedział, czem jest, a był przecie tem, czem jest?
Parolles.  Chciałbym, żeby posiekanie munduru wystarczyło, albo potrzaskanie hiszpańskiej mojej klingi.
1 Pan  (na str.). To nam nie wystarczy.
Parolles.  Albo ogolenie brody, żeby powiedzieć: to fortel żołnierski.
1 Pan  (na str.). I to nie dosyć.
Parolles.  A gdybym utopił mundur i powiedział: odarli mnie do koszuli?
1 Pan  (na str.). I to za mało.
Parolles.  Albo powiedział, że wyskoczyłem z okna cytadeli
1 Pan  (na str.). Jak wysoko?
Parolles.  Trzydzieści sążni nad poziom.
1 Pan  (na str.). Trzy wielkie przysięgi ledwo zyskałyby na to wiarę.
Parolles.  Gdybym mógł złapać jaki nieprzyjacielski bęben! Przysiągłbym, że to nasz odzyskany.
1 Pan.  (na str.). Usłyszysz go niebawem.

(Słychać odgłos bębna za sceną).

Parolles.  Odgłos nieprzyjacielskiego bębna? Teraz?

(Wrzawa za sceną).

1 Pan.  Throca moconsus, cargo, cargo, cargo!
Wszyscy.  Cargo, cargo, cargo, villianda par corbo, cargo!
Parolles.  Okup! okup! Nie zawiązujcie mi oczu!

(Chwytają go i zawiązują mu oczy).

1 Żołn.  Boskos thromuldo boskos.
Parolles.  Wiem, że jesteście z moskiewskiego pułku.
Gardłem zapłacę, że mowy ich nie znam.
Jeśli jest u was Niemiec, Szwed, Holender,
Włoch albo Francuz, niech do mnie przemówi,
A ja mu powiem takie tajemnice,
Że cała armia florencka przepadnie.
1 Żołn.  Boskos vauvado; język twój rozumiem,
I mogę łatwo rozmówić się z tobą.
Kerelybonto, a tylko mów prawdę,
Bo masz przy piersiach szabel siedemnaście.
Parolles.  Och!
1 Żołn.  Módl się. Manka revania dulche.
1 Pan.  Oscorbi dulchos volivorco.
1 Żołn.  Słuchaj,
Na teraz wódz nasz daruje ci życie.
Z zawiązanemi pójdź teraz oczyma
Tam, gdzie na ścisłą wzięty indagacyę,
Możesz zeznaniem głowę twą ocalić.
Parolles.  Daruj mi życie a ja ci wyjawię
Wszystkie obozów naszych tajemnice,
Siły, zamiary, powiem nawet rzeczy,
Które powszechne podziwienie wzbudzą.

1 Żołn.  A powiesz prawdę?
Parolles.  Bądźcie bez litości,
Gdy skłamię słowo.
1 Żołn.  Więc acordo linta;
Czas egzekucyi odraczam na teraz.

(Wychodzi Parolles pod strażą).

1 Pan.  Idź, powiedz hrabi i mojemu bratu,
Żeśmy złapali naszego cietrzewia,
Że go trzymamy do dalszych rozkazów
Z zawiązanemi oczyma.
2 Żołn.  Pospieszam.
1 Pan.  Mów, że nas zdradzić przed nami zamierza.
2 Żołn.  Idę wykonać rozkaz, kapitanie.
1 Pan.  A ja tymczasem nie spuszczę go z oka. (Wychodzą).

SCENA II.
Florencya. Pokój w domu Wdowy.
(Wchodzą: Bertram i Dyana).

Bertram.  Słyszałem, że się zowiesz Fontybella.
Dyana.  O nie, Dyana.
Bertram.  Nazwisko bogini,
I godne ciebie, a nawet z przydatkiem.
Lecz, piękna duszo, czy w twem pięknem ciele
Miłość i jednej nie znajdzie iskierki?
Jeśli twych myśli gorącej młodości
Ogień nie pali, nie jesteś dziewicą;
Ale przysięgam, umarła i w trumnie,
Będziesz, czem jesteś — zimnym tylko głazem.
Teraz bądź, proszę, jak była twa matka,
Kiedy poczęła piękne twoje ciało.
Dyana.  Była uczciwą.
Bertram.  To i ty nią będziesz.
Dyana.  Nia, moja matka spełniła powinność,
Jaką ty, panie, żonie twej winieneś.
Bertram.  Skończ na tem; nie chciej zwalczać nadaremnie
Mych postanowień; gwałt mnie z nią połączył;

Kochając ciebie, ulegam jedynie
Słodkim przymusom miłości bez granic,
I będę wiernym sługą twym na zawsze.
Dyana.  Służycie, póki my wam nie służymy;
Lecz ledwo naszą uszczkniecie nam różę,
Tylko bolesne zostawiacie kolce,
Śmiejąc się z naszej szalonej prostoty.
Bertram.  Ileż ci razy wiarę mą przysiągłem?
Dyana.  Nie liczba przysiąg prawdy jest pieczęcią,
Lecz jedno słowo w prawdzie ślubowane.
W przysięgach naszych bierzemy za świadka
Co jest najświętsze, święte imię boże;
Powiedz mi teraz, gdybym ci przysięgła,
Biorąc za świadka pioruny Jowisza,
Że cię z sił wszystkich duszy mojej kocham,
Czy mógłbyś wierzyć w przysięgi tej prawdę,
Gdybyś miłości mej widział oziębłość?
Co jest przysięga, dana kochankowi
Na głowę jego, że kocham go szczerze,
Jeśli tajemnie zgubę jego knuję?
Więc twa przysięga to czcze tylko słowo,
Któremu świętej brakuje pieczęci.
To moje zdanie.
Bertram.  O, zmień je, zmień, proszę,
Nie bądź tak dla mnie pobożnie okrutną.
Miłość jest święta. Moja miłość nie zna
Podstępów, które zarzucasz mężczyznom.
Nie bądź okrutną, ulegnij z ufnością
Mym chorym żądzom i ulecz je słowem.
Powiedz, że jesteś moją, a ma miłość
Przetrwa na wieki tak świeża jak dzisiaj.
Dyana.  Gdzie chcecie zwalczyć trudność, tam siejecie
Nadzieje, które spiesznie odlatują.
Daj mi ten pierścień.
Bertram.  Chętnie ci pożyczę,
Lecz nie mam prawa dać ci go, o! droga.
Dyana.  Więc dać go nie chcesz?
Bertram.  To honor rodziny,

Mnogich pokoleń spadek przekazany:
Gdybym go stracił, mójbym honor splamił.
Dyana.  Mój honor także takim jest pierścieniem.
Klejnotem domu mego czystość moja,
Przez mnogich przodków moich przekazanym:
Honor mój splamię, jeżeli ją stracę.
Własna twa mądrość daje mi rycerza,
Który w obronie czystości mej walczy
Przeciw twym żądzom.
Bertram.  A więc zabierz pierścień.
Mój dom, mój honor, me ci daję życie,
Rób, co chcesz ze mną.
Dyana.  Gdy północ wybije,
W mojej komnaty zastukaj okienko;
Zrobię, że matka szmeru nie usłyszy.
Teraz przysięgnij na wszystko, co święte,
Że gdy zdobędziesz dziewicze me łoże,
Nie rzekniesz słowa — odejdziesz w godzinę.
Później, gdy znowu pierścień ten odbierzesz,
Poznasz, jak ważne prośby mej powody.
Ja na twój palec inny pierścień włożę,
Który za świadka posłużyć nam może.
Bądź zdrów, a przybądź — znajdziesz ze mną żonę,
Choć me nadzieje wszystkie zawiedzione.
Bertram.  Niebo na ziemi twój mi ślub otworzył (wychodzi).
Dyana.  Żyj, abyś niebu i mnie dzięki złożył!
Bardzo być może, że i na tem skończysz.
Matka mi jego skreśliła zaloty,
Jakby mieszkała w głębiach jego serca.
Wszyscy mężczyzni, te były jej słowa,
Tak przysięgają. Przysiągł mnie poślubić
Po śmierci żony, więc mu towarzyszką
Będę dopiero po moim pogrzebie.
Jeśli Francuzi tak żartują z wiarą,
Umrę dziewicą — nie chcę być ofiarą.
W mej tylko zdradzie grzechu niema cienia,
Bo nią grzesznika wiodę do zbawienia.

(Wychodzi).
SCENA III.
Obóz florencki.
(Wchodzi dwóch Panów francuskich i dwóch lub trzech Żołnierzy).

1 Pan.  Nie oddałeś mu listu matki?
2 Pan.  Oddałem, jest temu godzina. Treść listu dotknęła go do żywego, bo po przeczytaniu innym zdał mi się człowiekiem.
1 Pan.  Na słuszne zarobił wyrzuty, odpychając tak dobrą żonę i tak piękną panią.
2 Pan.  A przedewszystkiem naraził się na wieczny gniew króla, który dobroć swoją nastroił, aby mu zagrać pieśń szczęścia. Powiem ci tajemnicę, tylko ją zachowaj dla siebie.
1 Pan.  Co powiesz, będzie umarłe, a ja jego grobem.
2 Pan.  Uwiódł on tu we Florencyi młodą, nieposzlakowaną szlachciankę, a tej nocy nasycić ma swoje żądze ofiarą czystego jej honoru. Dał jej rodzinny pierścień i ma się za szczęśliwego, że tym sposobem dobił nieczystego targu.
1 Pan.  Ratuj nas, Boże, od buntu naszych namiętności! Co się z nas robi, gdy zostawieni jesteśmy samym sobie!
2 Pan.  Stajemy się własnymi zdrajcami. Jak w każdej zdradzie widzimy zawsze, że zdrajca sam się zdradza, nim występnego celu dosięgnie, tak i on w tym spisku przeciw własnemu honorowi sam się topi w gwałtownym prądzie swojej namiętności.
1 Pan.  Nie zasługujeż na potępienie, kto sam własne roztrębuje nieprawości? Więc nie możemy rachować tej nocy na jego towarzystwo?
2 Pan.  Nie możemy jak po północy, bo obrachowane są jego godziny.
1 Pan.  A północ już niedaleko. Pragnąłbym jednak, żeby był przytomny dyssekcyi swojego towarzysza, bo wziąłby tam miarę swojego rozsądku, gdy w tak kosztowne ramy oprawił taki obrazek.
2 Pan.  Nie zajmiemy się sprawą tego panicza przed przybyciem hrabiego; jego obecność musi być biczem tego hultaja.
1 Pan.  A tymczasem opowiadaj mi, co wiesz o naszej wojnie.
2 Pan.  Słyszałem, że są już rokowania o pokój.
1 Pan.  To ja mogę cię zapewnić, że pokój już zawarty.
2 Pan.  Co więc zamierza zrobić z sobą hrabia Roussillonu? Czy pociągnie dalej, czy wróci do Francyi?
1 Pan.  Widać z twojego pytania, że nie należysz do jego rady.
2 Pan.  Uchowaj mnie, Boże! Mając udział w jego radach, miałbym za wiele udziału w jego czynie.
1 Pan.  Żona jego, mniej więcej dwa temu miesiące, uciekła z jego domu pod pozorem pielgrzymki do Świętego Jakóba, i z najsurowszą pobożnością dopełniła tego świętego przedsięwzięcia. Podczas jej tam pobytu delikatny jej temperament stał się, że tak powiem, łupem jej boleści, bo nakoniec w jednem westchnieniu oddała ducha i teraz śpiewa z aniołami w niebiosach.
2 Pan.  Czy są na to dowody?
1 Pan.  Własne jej listy stwierdzają część powieści aż do dnia jej zgonu, śmierć zaś, której sama opowiedzieć nie mogła, stwierdza świadectwo parafialnego proboszcza.
2 Pan.  Czy hrabia wie o wszystkiem?
1 Pan.  Wie o wszystkiem, o najmniejszych nawet szczegółach, znoszących wszelką wątpliwość.
2 Pan.  Smutno mi, że go wiadomość ta ucieszy.
1 Pan.  Jak często ze strat się naszych cieszymy!
2 Pan.  I znowu jak często we łzach topimy szczęście nasze! Wielka sława, na którą tu męstwem zasłużył, spotka za powrotem równie wielką hańbę.
1 Pan.  Tkanina naszego żywota z pomieszanych składa się nici, złe i dobre, na przemian. Cnoty nasze byłyby za dumne, gdyby ich nasze wady nie chłostały, a rozpaczałyby nasze zbrodnie, gdyby im nasze cnoty nie szeptały słów pociechy. (Wchodzi Sługa). Co tam nowego? Gdzie pan twój?
Sługa.  Spotkał księcia na ulicy i pożegnał go uroczyście; jutro rano wyrusza do Francyi. Książę ofiarował mu listy polecające do króla.
2 Pan.  Będą mu tam więcej niż potrzebne, choćby zawierały więcej pochwał, niż mogą. (Wchodzi Bertram).
1 Pan.  Nie mogą być za słodkie na kwas królewski. Ale otóż i hrabia. Jakże tam, panie hrabio, czy jeszcze północ nie minęła?
Bertram.  Załatwiłem tej nocy szesnaście interesów w skróceniu, bo każdy wymagał miesiąca. Pożegnałem księcia, poleciłem się jego rodzinie, pogrzebałem żonę, płakałem po niej w żałobie, napisałem do matki, że wracam, przygotowałem wszystko do podróży, a prócz tego wielkiego pakunku interesów nie zapomniałem i o delikatniejszych drobiazgach; ostatni był największy, ale tego nie skończyłem jeszcze zupełnie.
2 Pan.  Jeśli sprawa napotka jakie trudności, a ciągle trwasz w postanowieniu, panie hrabio, tego rana wyjechać, nie masz czasu do stracenia.
Bertram.  Mówiąc, że sprawy nie skończyłem jeszcze, chciałem powiedzieć, że lękam się, abym nie usłyszał o niej późniejszym czasem. Ale już pora przysłuchać się rozmowie fanfarona z żołnierzem. Dalej, przyprowadźcie tego fałszywego rycerza, który mnie oszukał jak prorok dwuznaczny.
2 Pan.  Przyprowadźcie go. (Wychodzą Żołnierze). Biedny, waleczny hultaj całą noc przesiedział w dybach.
Bertram.  Mniejsza o to; zasłużyły sobie na to pięty, co tak długo przywłaszczały sobie ostrogi. Jakże się trzyma w swojem położeniu?
1 Pan.  Już powiedziałem ci, hrabio, że go trzymają dyby. Ale żeby na twoją myśl odpowiedzieć, płacze jak dziewka, co rozlała swoje mleko. Wyspowiadał się Morganowi, którego wziął za braciszka, ze wszystkich grzechów, od czasu jak zapamięta do nieszczęśliwej chwili, w której go w dyby okuto. Co sądzisz, że wyznał, hrabio?
Bertram.  Spodziewam się przynajmniej, że o mnie nic nie mówił.
2 Pan.  Jego wyznanie, spisane protokularnie, będzie w jego obecności głośno odczytane. Jeśli się tam znajdziesz, panie hrabio, a zdaje mi się, że cię to nie chybi, musisz słuchać cierpliwie.

(Wchodzi Parolles pod strażą).

Bertram.  A łotr przeklęty! Z zawiązanemi oczyma! Aleć on nic przeciw mnie powiedzieć nie może. Cicho! cicho!
1 Pan.  Ślepa babka przychodzi. Słuchajmy! Porto tartarossa.
1 Żołn.  Woła o tortury. Czy bez ich pomocy nic nie wyznasz?
Parolles.  Wszystko, co wiem, wyznam bez przymusu. Choćbyś mnie potem zgniótł na miazgę, nie będę mógł powiedzieć jednego słowa więcej.
1 Żołn.  Bosko chimurcho.
2 Pan.  Boblibindo chicurmurco.
1 Żołn.  Miłosierny z ciebie generał. Nasz generał rozkazuje ci, żebyś odpowiadał na pytania, które ci kolejno odczytam.
Parolles.  A odpowiem szczerze, jak żyć pragnę.
1 Żołn.  „Zapytaj go najprzód, jak liczna jest kawalerya książęca“. Co na to odpowiadasz?
Parolles.  Pięć lub sześć tysięcy, lecz słaba i do służby niezdolna. Wszystkie szwadrony rozprószone, a dowódzcy chude tałałajstwo, na moją reputacyę i kredyt, jak żyć mam nadzieję.
1 Żołn.  Czy mam tak zapisać twoją odpowiedź?
Parolles.  Tak zapisz. Stwierdzę ją, jaką chcesz przysięgą.
Bertram.  Wszystko mu to jedno. Co za hultaj przeklęty!
1 Pan.  Mylisz się, panie hrabio, to jest monsieur Parolles, waleczny towarzysz, to były własne jego słowa, który posiadał całą teoryę wojny w węzełku swojej szarfy, a całą jej praktykę w pochwie swojego sztyletu.
2 Pan.  Nie będę odtąd wierzył człowiekowi dlatego tylko, że ma pałasz dobrze wyszlifowany; nie powiem, że posiada wszystkie przymioty dlatego tylko, że nosi mundur nieposzlakowanej formy.
1 Żołn.  Dobrze; odpowiedź zapisana.
Parolles.  Powiedziałem pięć lub sześć tysięcy jazdy, mniej więcej, wyznam prawdę i zapisz mniej więcej, bo pragnę wyznać prawdę.
1 Pan.  Co do tego, niewiele minął się z prawdą.
Bertram.  Ale nie bardzo jestem mu wdzięczny za sposób, w jaki ją ogłasza.
Parolles.  Chude tałałajstwo, proszę cię, zapisz.
1 Żołn.  Dobrze; wszystko zapisane.
Parolles.  Dziękuję ci pokornie, mój panie; co prawda to nie grzech; chude tałałajstwo jak szczury kościelne.
1 Żołn.  „Zapytaj go, jak silna nieprzyjacielska piechota“. Co ty na to?
Parolles.  Na uczciwość, wyznam prawdę, jakby to była ostatnia moja godzina. Zobaczmy: Spurio, sto pięćdziesiąt; Sebastyan, tyleż; Corambus, tyleż; Jakób, tyleż; Gwiltyan, Cosmo, Lodowik i Gratii, każdy po dwieście pięćdziesiąt; moja własna kompania, Chitopher, Vaumond, Bentii, każdy po dwieście pięćdziesiąt; tak więc razem, zdrowych i przegniłych, na moją głowę, nie doliczysz piętnastu tysięcy, z których połowa nie śmie strząsnąć śniegu ze swoich kitli, żeby się i sama nie roztrzęsła.
Bertram.  Co z nim zrobić?
1 Pan.  Nic; podziękować mu tylko. — Zapytaj go teraz o mój charakter i o moje znaczenie przy książęcej osobie.
1 Żołn.  Odpowiedź zapisana. — „Zapytaj go, czy niejaki kapitan Dumain, rodem Francuz, znajduje się w obozie. Jakie jego znaczenie przy księciu, jego odwaga, uczciwość, wojskowe doświadczenie. Czy myślisz, żeby można za dobrą wagę złota skłonić go do buntu?“ Co na to odpowiadasz? Co wiesz o tem?
Parolles.  Pozwól mi, proszę, odpowiedzieć na każdy szczegół osobno. Zadaj mi jedno pytanie po drugiem.
1 Żołn.  Czy znasz kapitana Dumain?
Parolles.  Znam go. Był szewskim czeladnikiem w Paryżu; wypędzono go stamtąd rózgami za to, że zrobił dziecko głupowatej pupilli burmistrza, biednemu niememu głupiątku, które nie mogło mu nie powiedzieć.

(Dumain podnosi rękę z gniewem).
Bertram.  Nie, nie, wstrzymaj rękę na chwilę, choć wiem, że głowa jego należy się pierwszej dachówce, która spadnie na ulicę.

1 Żołn.  Dobrze. „Czy kapitan ten znajduje się teraz w obozie florenckim?“
Parolles.  O ile wiem, znajduje się tam ze swojemi wszami.
1 Pan.  Nie poglądaj tak na mnie, panie hrabio, przyjdzie kolej i na ciebie.
1 Żołn.  „Jakie jego poważanie przy książęcej osobie“.
Parolles.  Książę wie o nim tyle tylko, że to biedny oficer z mojej komendy; pisał nawet do mnie przed kilku dniami, żebym go z mojej kompanii wypędził. Jeśli się nie mylę, mam list ten w kieszeni.
1 Żołn.  Poszukamy.
Parolles.  Zresztą, nie jestem pewny; albo mam w kieszeni albo wciągnąłem go do pliki innych listów książęcych w moim namiocie.
1 Żołn.  Mam go, mam go! Mam tu jakieś pismo; czy ci je odczytać?
Parolles.  Nie wiem, czy to list książęcy, czy co innego.
Bertram.  Nasz tłómacz doskonale gra swoją rolę.
1 Pan.  Wybornie.
1 Żołn.  (czyta). „Dyano, hrabia dudek choć wypchany złotem“ —
Parolles.  To nie list książęcy ale ostrzeżenie do uczciwej florenckiej dziewczyny, nazwiskiem Dyana, aby się miała na baczności od ponęt pewnego hrabi Roussillonu, postrzelonego młokosa, ale okrutnie jurnej sztuki. Proszę cię, włóż nazad pismo do kieszeni.
1 Żołn.  Nie, nie, z twojem pozwoleniem odczytamy je wprzódy.
Parolles.  Oświadczam uroczyście, że moje intencye względem dziewczyny były najuczciwsze, bo wiedziałem, że młody hrabia jest chłopak niebezpieczny i rozpustny, prawdziwy wieloryb na panieństwo, połykający narybek, jaki się trafi.
Bertram.  Co za hultaj na obie strony!
1 Żołn.  (czyta). „Bierz złoto, krzycz o więcej, dopóki nie syty;
Nie jego zwyczaj płacić za honor zużyty.
Tylko tam targ jest dobry, gdzie się widzisz z złotem;
Bierz z góry, bo szeląga nie dostaniesz potem.
Szczęśliwa, co starego żołnierza rad słucha:
Bierz męża za kochanka, nie kochaj dzieciucha.
Hrabia dudek, a na to dowód mam niezbity;
Gdy z góry nie zapłaci, możesz spalić kwity.
Twój wierny, jak ci nieraz szepnął już do ucha,
Parolles“.
Bertram.  Puszczę go przez rózgi całej armii z temi wierszami na czole.
2 Pan.  To twój serdeczny przyjaciel, pierwszorzędny lingwista, potężnoramienny rycerz!
Bertram.  Dotąd mogłem znosić wszystko prócz widoku kota; teraz człowiek ten będzie dla mnie kotem.
1 Żołn.  Widzę z oczu mego generała, że będziesz dyndał, mopanku.
Parolles.  Życie! daruj mi tylko życie! Nie, żebym lękał się śmierci, ale grzechy moje tak są mnogie, że chciałbym spędzić na pokucie resztę dni przeznaczonych mi przez naturę. Daruj mi tylko życie! W turmie w kajdanach, wszędzie, byle żyć tylko!
1 Żołn.  Zobaczymy, co będzie można zrobić, jeśli będziesz szczery w wyznaniu. Wróćmy więc do kapitana Dumain. Powiedziałeś już, co mniemasz o jego powadze u księcia i o jego męstwie; powiedz teraz, co myślisz o jego uczciwości?
Parolles.  On gotów ukraść jaje w klasztorze. Co do porwań i gwałtów, to drugi Nessus. Prawidłem u niego nie dotrzymywać przysiąg; w łamaniu ich przeszedł Herkulesa. Tak płynnie ci kłamie, że prawda głupstwem ci się wyda. Pijaństwo najlepszą jego cnotą; co dzień pijany jak Świnia; przynajmniej kiedy zaśnie, nie robi krzywdy, chyba swoim prześcieradłom; wiedzą o tem ludzie, kładą go też na barłogu. Niewiele mogę dodać co do jego uczciwości: ma on wszystko, czego uczciwy człowiek mieć nie powinien, a co uczciwy człowiek mieć powinien, na wszystkiem mu zbywa.
1 Pan.  Człowiek ten zaczyna mi się podobać.
Bertram.  Dlatego, że tak dobrze uczciwość twoją odmalował? Co do mnie, bodaj zaraza go zjadła! Coraz bardziej jest dla mnie kotem.
1 Żołn.  Co mówisz o jego doświadczeniu wojskowem?
Parolles.  Na honor, mój panie, bił w bęben przy procesyi angielskich komedyantów; nie chcę go potwarzać, ale nie znam żadnej innej żołnierskiej jego służby, wyjąwszy chyba, że w angielskim kraju miał honor być oficerem na łące zwanej tam Mile-end[1], gdzie ćwiczył łuczników w formowaniu szeregów. Pragnę powiedzieć wszystko, co mogę, by mu przysporzyć honoru, ale tego nie jestem pewny.
1 Pan.  Swoją sprosnością tak wszelką przeszedł sprosność, że go osobliwość ta odkupuje.
Bertram.  Zaraza na niego! Zawsze mi on kotem.
1 Żołn.  Gdy przymioty jego tak nizkiej są ceny, nie potrzebuję się pytać, czy złotem można go skłonić do buntu.
Parolles.  Za złotówkę, panie, sprzeda procent swojego zbawienia, ba! kapitał nawet, i wszystkich potomków swoich na wieczne czasy niebieskiego dziedzictwa pozbawi.
1 Żołn.  A co myślisz o jego bracie, drugim kapitanie Dumain?
2 Pan.  Dlaczego o mnie się go pyta?
1 Żołn.  Co to za człowiek?
Parolles.  To wrona z tego samego gniazda. Nie dorównywa starszemu w dobroci, przechodzi go za to złośliwością. Wyższy od brata tchórzostwem, choć brat jego jedno-zgodnie pierwsze trzyma miejsce w tym zawodzie. W odwrocie wyściga wszystkich obozowych ciurów, w ataku zawsze kurcze go łapią.
1 Żołn.  Jeśli ci darujemy życie, czy gotów jesteś zdradzić florenckiego księcia?
Parolles.  Bardzo chętnie, a w dodatku i dowódcę jego jazdy, hrabiego Roussillonu.
1 Żołn.  Rozmówię się z generałem, zapytam, jaka jego wola.
Parolles  (na str.). Ani chcę słyszeć na przyszłość o bębnie; niech tam dyabli porwą wszystkie bębny! Tylko, żeby sobie dać pozór zasługi i zdurzyć ufność tego młodego rozpustnika hrabiego, popadłem w to niebezpieczeństwo. Ależ ktoby się był spodziewał zasadzki w miejscu, w którem mnie pojmano?
1 Żołn.  Niema lekarstwa, kochanku, musisz zapłacić gardłem. Generał powiada, że człowiek, który tak zdradziecko wyjawił tajemnice swojej armii, a tak zjadliwe złożył zeznanie o ludziach wysoko poważanych, nie może się przydać światu na nic uczciwego. Musisz umrzeć. Dalej, oprawco, precz z jego głową!
Parolles.  O, Boże! Daruj mi życie! lub pozwól mi przynajmniej na śmierć moją patrzeć!
1 Żołn.  Zobaczysz ją i pożegnasz wszystkich twoich przyjaciół. (Odsłania mu oczy). Spójrz wokoło siebie; czy znasz tu kogo?
Bertram.  Dzień dobry, szlachetny kapitanie.
2 Pan.  Bóg z tobą, kapitanie Parolles.
1 Pan.  Szczęść ci Boże, szlachetny kapitanie.
2 Pan.  Kapitanie, jakie dajesz mi zlecenia do pana Lafeu? Jadę do Francyi.
1 Pan.  Kapitanie, czy raczysz dać mi kopię twojego sonetu do Dyany w interesie hrabiego Roussillonu? Gdybym nie był tchórzem, zabrałbym ci go gwałtem. Lecz bądź zdrów! (Wychodzą: Bertram, Panowie i t. d.).
1 Żołn.  Zginąłeś, kapitanie; została ci tylko szarfa ze swoim węzełkiem.
Parolles.  Kto oprze się spiskom?
1 Żołn.  Jeżeli ci się uda znaleźć ziemię, w której żyją kobiety tak jak ty teraz zawstydzone, możesz tam zostać szczepem narodu bezczelników. Żegnam cię, kapitanie; i ja do Francyi śpieszę; będziemy tam mówić o tobie (wychodzi).
Parolles.  Dzięki wam jednak! Gdybym w moich piersiach
Wielkie miał serce, pękłoby mi teraz.
Od dzisiaj nie chcę już być kapitanem,
Ale jeść będę i pić i spać smaczno,
Jak najdzielniejszy kapitan na ziemi.
Od dziś zaczynam żyć z tego, czem jestem.
W końcu junaków wszystkich los mój czeka;
Wielkość junaka zawsze tylko krótka,
Prędzej czy później wychodzi na dudka.
Rdzewiej, ma szablo! uciekaj stąd wstydzie!
Ty żyj, Parolles, bezpieczny w ohydzie!
Niech z błazeństw żyje, kto błaznem zostanie;
Ziemia dla wszystkich chleb ma i mieszkanie.
Śpieszę za nimi (wychodzi).

SCENA IV.
Florencya. — Pokój w domu Wdowy.
(Wchodzą: Helena, Wdowa i Dyana).

Helena.  Aby ci dowieść, że cię nie skrzywdziłam,
Pierwszy monarcha w świecie chrześcijańskim
Będzie rękojmią; klęknąć przed nim muszę,
Zanim się moje dopełnią zamiary.
Kiedyś oddałam wielką mu usługę,
Drogą jak życie, wdzięczność zbudzić zdolną
Nawet i w sercu kamiennym Tatara.
Dziś niewątpliwe dochodzą mnie wieści,
Że król z swym dworem do Marsylii przybył;
Tam bez trudności możemy się dostać.
Wiecie, że świat mnie umarłą już sądzi.
Gdy książę wojsko zebrane rozpuścił,
Mąż mój pośpieszył do swojego zamku;
My tam, przy Bożej i króla pomocy,
Wcześniej od niego przybyć potrafimy.
Wdowa.  Szlachetna pani, nigdyś sług nie miała,
Jak my gotowych w pomoc ci pośpieszyć.
Helena.  I ty nie miałaś nigdy przyjaciela,
Któryby szczerzej pragnął wynagrodzić
Dobrą twą miłość. Niebo mnie wybrało,
Ażeby córkę twoją wyposażyć,
Jak ją wybrało, by mi oddać męża.
O dziwni ludzie, co pieścić są w stanie
Swej nienawiści przedmiot tak namiętnie,

Gdy ślepa żądza, ufnością zwiedziona,
Szpeci noc czarną, która ich owija,
Kiedy rozpusta, w oszukanej wierze,
Nienawidzoną za kochaną bierze!
Lecz później o tem; a teraz, Dyano,
Dla mej miłości cierpieć jeszcze musisz,
I moją biedną kierować się radą.
Dyana.  Wszystko dla ciebie znieść jestem gotowa,
Śmierć nawet samą, byle bez niesławy.
Helena.  O, błagam, jeszcze chwilę cierpliwości,
A wróci lato i różane krzewy
Przy cierniach jasnym pokryją się kwiatem,
I będą wonne tak, jak są kolczyste.
Czas nagli, śpieszmy, nasz wóz już gotowy.
Wszystko jest dobre, co kończy się dobrze;
Co w środku, szybko z pamięci ulata,
A koniec wieńcem spraw jest tego świata.

(Wychodzą).
SCENA V.
Roussillon. — Pokój w zamku Hrabiny.
(Wchodzą: Hrabina, Lafeu i Pajac).

Lafeu.  Nie, nie, nie; syna twojego uwiódł ten łotr w kitajce, którego przeklęty szafran powlókłby swoją farbą całą niedowarzoną młodzież swojego kraju. Gdyby nie on, żyłaby twoja synowa, twój syn byłby w domu wyżej postawiony króla łaską niż radami tego trutnia z czerwonym ogonem, o którym mówię.
Hrabina.  Bodajem nigdy go nie znała! On przyczyną śmierci najcnotliwszej niewiasty, którą kiedykolwiek natura dla swojej chwały stworzyła. Gdyby ciałem mojem była, gdybym ją kupiła kosztem największych cierpień macierzyństwa, czulej kochaćbym jej nie mogła.
Lafeu.  Dobra to była pani, dobra to była pani! Choćbyśmy przetrzęśli sałatę niejednego ogrodu, nie trafimy na takie drugie ziele.
Pajac.  Prawda, panie, ona była jak wonny majeranek w sałacie, albo jak piżmowe ziele.
Lafeu.  To nie do sałaty zioła, hultaju, ale dla nosa.
Pajac.  Niewielki ze mnie Nabuchodonozor; nie znam się na trawie.
Lafeu.  Powiedz, za kogo chcesz uchodzić, za łotra czy błazna?
Pajac.  Za błazna w służbie niewiasty, za łotra w służbie mężczyzny.
Lafeu.  Skąd ta różnica?
Pajac.  Schuchnąłbym mężczyznie żonę i sam pełnił jego służbę.
Lafeu.  To prawda, byłbyś łotrem na jego służbie.
Pajac.  A żonie jego oddałbym moje berło na jej służbę.
Lafeu.  Zgadzam się teraz z tobą; łotr z ciebie i błazen zarazem.
Pajac.  Na pańskie usługi.
Lafeu.  Nie, nie, nie!
Pajac.  A jednak, jeśli nie mogę służyć wielmożnemu panu, mogę służyć tak wielkiemu jak wielmożny pan księciu.
Lafeu.  Kto on, czy jaki Francuz?
Pajac.  Nosi on angielskie nazwisko, ale jego fizyognomia gorętsza we Francy i niż w tamtym kraju.
Lafeu.  Co to za książę?
Pajac.  Książę Czarny, alias książę ciemności, alias dyabeł.
Lafeu.  Weź tę sakiewkę; dając ją, nie myślę wcale odmawiać cię panu, o którym wspomniałeś; służ mu zawsze.
Pajac.  Rodziłem się w lesistej okolicy, gdzie ludzie kochają się w wielkim ogniu, a pan, o którym mówię, utrzymuje ciągle dobry ogień; ale że to monarcha świata, niechże jego szlachta zostanie na jego dworze. Co do mnie, przenoszę domek z ciasną furtką, przez którą trudno wcisnąć się pompie; mała liczba pokornych może się tam dostać, ale tłum zbyt delikatny i zbyt wielki zmarzluch, przenosi kwiecistą drogę, wiodącą do szerokiej bramy i wielkiego ognia.
Lafeu.  Idź sobie z Bogiem; zaczynasz mnie nudzić; uprzedzam cię o tem, bo nie chciałbym się z tobą pokłócić. Idź z Bogiem; dopilnuj, żeby o koniach moich dobre miano staranie, tylko proszę, żadnych w tem figlów.
Pajac.  Jeśli im spłatam jakiego figla, to będzie koński figiel, którego nie zabrania prawo natury (wychodzi).
Lafeu.  Szczwany to hultaj, a złośliwy.
Hrabina.  To prawda. Mąż mój nieboszczyk ubawił się nim nieraz, z jego woli tu pozostał, co zdaniem jego jest patentem na wszystkie bezczelności. Nie może chwili pozostać na miejscu; biegnie, gdzie go myśl pędzi.
Lafeu.  Nic to nie zawadza; podoba mi się ten oryginał. — Chciałem więc powiedzieć, że na wieść o zgonie tej dobrej pani i o powrocie do domu twojego syna, błagałem króla, mojego pana, aby raczył przemówić w interesie mojej córki, którą w ich małoletności jego królewska mość, własną powodowany dobrocią, przeznaczył mu za żonę. Król raczył się przychylić do mojej prośby, a żeby przebłagać gniew jego ku twojemu synowi powzięty, nie widzę lepszego nad to środka. Jak ci się moja myśl podoba, łaskawa pani?
Hrabina.  Słyszę ją z radością i pragnę, żeby szczęśliwy osiągnęła skutek.
Lafeu.  Król przybywa pocztą z Marsylii, zdrów na ciele, jakby liczył lat trzydzieści. Będzie tu jutro, jeśli mnie nie zwodzi przyjaciel, który w tego rodzaju wiadomościach rzadko się pomylił.
Hrabina.  Cieszę się nadzieją, że go raz jeszcze przed śmiercią zobaczę. Odebrałam listy donoszące, że syn mój przybywa tej nocy. Błagam cię, panie, zostań z nami aż do ich spotkania.
Lafeu.  Myślałem właśnie, pod jakim pozorem mógłbym bezpieczny znaleźć przystęp.
Hrabina.  Przywileje twojego stanu dają ci dostateczne do tego prawo.
Lafeu.  Nieraz już ze śmiałą użyłem ich wolnością, a dzięki Bogu, jeszcze się nie przestarzały. (Wchodzi Pajac).
Pajac.  O pani, właśnie przybył syn twój, a pan mój z plastrem aksamitnym na twarzy; czy jest pod nim szrama czy jej niema, to wie jeden aksamit, ale w każdym razie piękny to plaster aksamitu. Jego lewy policzek, to policzek z półtrzecia włosa, gdy prawy policzek całkiem nagi.
Lafeu.  Szrama szlachetnie otrzymana albo szlachetna szrama, piękna to barwa honoru; niewątpliwie szrama jego tego jest rodzaju.
Pajac.  Mimo tego wszystkiego, twarz to pokiereszowana.
Lafeu.  Idźmy, proszę cię pani, zobaczyć twojego syna; gorąco pragnę rozmówić się z młodym, szlachetnym żołnierzem.
Pajac.  Na uczciwość, jest ich tam tuzin, w pięknych, delikatnych kapeluszach, z grzecznemi piórami, co się kołyszą i kłaniają wszystkim. (Wychodzą).




AKT PIĄTY.
SCENA I.
Ulica w Marsylii.
(Wchodzą: Helena, Wdowa, Dyana i dwóch Służących).

Helena.  Ta nagła podróż i we dnie i w nocy
Męczy was pewno, ale niema rady.
Lecz bądźcie pewne, że gdy dla mej służby
We dnie i w nocy swe męczycie członki,
Nic was i nigdy z mej wdzięcznej pamięci
Wyrwać nie zdoła. (Wchodzi Sokolnik).
Szczęśliwe spotkanie!
Człowiek ten byle swych chciał użyć wpływów
Łatwo mi zyska posłuchanie króla. —
Bóg z tobą, panie!
Sokolnik.  I z tobą Bóg także!
Helena.  Kiedyś na króla widziałam cię dworze.
Sokolnik.  Prawda, że tam mnie widziano czasami.
Helena.  Myślę, że dobroć, z której byłeś znany,
Z twojego jeszcze nie uciekła serca,

Ja też naglona smutną koniecznością,
Formy światowe bez trwogi odrzucam,
Do twej się tylko odwołuję cnoty,
A wiecznie będę wdzięczną za usługę.
Sokolnik.  Czego więc pragniesz?
Helena.  Błagam cię, mój panie,
Biedną tę prośbę racz wręczyć królowi,
I całym swoim wyrób mi to wpływem,
Bym otrzymała jego posłuchanie.
Sokolnik.  Króla tu niema.
Helena.  Niema króla?
Sokolnik.  Niema.
Ostatniej nocy to miasto opuścił
Z większym jak zwykle pośpiechem.
Helena.  O, Boże!
Nie, wszystko dobre, co się kończy dobrze,
Choć wszystko spikać przeciw nam się zdaje.
Powiedz mi, proszę, dokąd król się udał?
Sokolnik.  Do Roussillonu, ile wnosić mogę,
Gdzie i ja spieszę.
Helena.  Skoro się więc zdaje,
Że króla ujrzysz przed nami, mój panie,
Racz dać to pismo miłościwej ręce;
Gniewu to jego na ciebie nie ściągnie,
Za kłopot raczej na dzięki zarobisz.
My też za tobą przybędziem z pośpiechem,
Na jaki nasze zdobędą się środki.
Sokolnik.  Chętnie się twego podejmę poselstwa.
Helena.  Cobądź wypadnie, licz na wdzięczność naszą.
Lecz spieszmy, spieszmy! Czas nagli, na konie!

(Wychodzą).
SCENA II.
Roussillon. Wewnętrzny dworzec zamku Hrabiny.
(Wchodzą: Pajac i Parrolles).

Parolles.  Dobry monsieur Lavache, oddaj ten list panu Lafeu. Był czas, w którym znałeś mnie lepiej, gdy byłem w zażyłości ze świeższem trochę odzieniem, ale teraz zaszargałem się w złym humorze fortuny i czuć mnie trochę za mocno zawziętą jej niechęcią.
Pajac.  To prawda, że niechęć fortuny musi być śmierdzącą, skoro czuć ją tak mocno, jak powiadasz. Nie będę odtąd jadł ryb, przez fortunę smażonych. Proszę cię, trzymaj się pod wiatrem.
Parolles.  Nie, nie, nie potrzebujesz zatykać sobie nosa; mówiłem tylko przez metaforę.
Pajac.  Jeśli twoja metafora śmierdzi, nos sobie zatkam przed nią jak przed czyjąkolwiek metaforą. Proszę cię, odstąp.
Parolles.  Błagam cię, oddaj ten papier.
Pajac.  Pfu! proszę cię, odstąp. Papierze stolca fortuny oddać w ręce magnata! Lecz patrz, on sam nadchodzi. (Wchodzi Lafeu). Oto jest, panie, miauk fortuny, albo kot fortuny, tylko nie piżmowy, który wpadł w nieczyste bagno jej niechęci i, jak powiada, zaszargał się w niem po uszy. Racz, panie, przyjąć tego karpika, jak możesz najlepiej, bo ma minę biednego, podupadłego, dowcipnego, głupkowatego hultaja. Z litości nad jego biedą pocieszam go uśmiechem i zostawiam go pańskiej dostojności (wychodzi).
Parolles.  Widzisz przed sobą. panie, człowieka, którego fortuna niemiłosiernie podrapała.
Lafeu.  Cóż chcesz, żebym zrobił? Za późno już teraz paznokcie jej obcinać. Jakiegoż to wypłatałeś figla fortunie, że cię musiała podrapać? boć to z natury uczciwa pani, i nie pozwala, żeby się długo pod jej opieką hajdamakom powodziło. Przyjmij tę złotówkę; niech cię sędzia z fortuną pogodzi, ja mam co innego do roboty.
Parolles.  Błagam cię, panie, racz mnie wysłuchać; jedno słowo jeszcze.
Lafeu.  Żebrzesz o jeden grosz więcej? będziesz go miał, nie psuj sobie darmo języka.
Parolles.  Imię moje, dobry a łaskawy panie, jest Parolles.
Lafeu.  Prosisz mnie więc o więcej, niż o słowo. Do kroćset beczek! Daj mi rękę; jakże tam stoją rzeczy z twoim bębnem?
Parolles.  O, panie, ty pierwszy mnie odgadłeś.
Lafeu.  Doprawdy? I pierwszy cię zagadłem.
Parolles.  Od ciebie, panie, zależy do łaski mnie wrócić, bo ty jej mnie pozbawiłeś.
Lafeu.  Precz mi stąd, hultaju! Czy wkładasz na mnie razem urząd Boga i dyabła? Jeden wraca cię do łaski, którą drugi ci odbiera. (Słychać odgłos trąb). Król przybywa, poznaję to z trąb odgłosu. Zgłoś się do mnie później; mówiłem o tobie ostatniej nocy; choć błazen z ciebie i hultaj, znajdziesz kawałek chleba, a teraz, zmiataj!
Parolles.  Będę prosił Boga za pana. (Wychodzą).

SCENA III.
Roussillon. — Sala w zamku Hrabiny.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Król, Hrabina, Lafeu, Panowie, Szlachta i Straż).

Król.  Tracąc ją, perłę straciliśmy drogą,
I blask nasz bledsze rzuca odtąd światło;
Twój syn szalony dosyć zmysłu nie miał.
Żeby ją cenić wedle jej wartości.
Hrabina.  Wszystko minęło; dziś, błagam cię, królu,
Racz to uważać za bunt przyrodzony,
Szałem młodości nagłe wywołany,
Gdy olej z ogniem, nad rozum silniejszy,
Wszystko ogarnął i w popiół obrócił.
Król.  Wszystkom przebaczył, wszystko zapomniałem,
Choć żądza zemsty w sercu mem płonęła
I tylko chwili czekała wybuchu.
Lafeu.  Przebacz mi, panie, lecz powiedzieć muszę,
Że pan ten młody pokrzywdził głęboko
Swojego króla, swą matkę i żonę,
Ale najgłębiej sam pokrzywdził siebie,
Bo stracił żonę, której piękność była

Podziwem oczu karmionych pięknością,
Której głos wszystkich słuchaczy zachwycał,
A której czystą, drogą doskonałość
Serca do żadnej służby nie przywykłe
W pokorze swoją nazywały panią.
Król.  Drogiem wspomnieniem straconych pochwała.
Niech się tu stawi; przy pierwszem spotkaniu
Niech łaska moja słuszny gniew zabije.
O przebaczenie niechaj mnie nie prosi,
Jego wystąpku umarła przyczyna,
Drogie jej szczątki w sercu mojem grzebię,
Głębiej niż winy jego zapomnienie.
Niechaj się zbliży nie jak winowajca,
Lecz jak człek obcy; taka moja wola,
Powiedz mu o tem.
Szlachcic.  Wykonam rozkazy (wychodzi).
Król.  Czy już o twojej mówiłeś mu córce?
Co o tem myśli?
Lafeu.  Rozkazem dla niego
Królewska wola.
Król.  Więc wkrótce ślub będzie.
Mam listy, których treścią jego chwała.

(Wchodzi Bertram).

Lafeu.  Godna jej postać.
Król.  Dnie moje, jak widzisz,
Są dnie marcowe — grad i słońce razem.
Lecz jasny promień chmury już rozpędził,
Stań więc przede mną — wróciła pogoda.
Bertram.  Niech żal głęboki zyska przebaczenie
Grzechów minionych, królu mój łaskawy!
Król.  Ni słowa więcej o ubiegłych czasach!
Chwilę obecną uchwyćmy w przelocie,
Bośmy już starzy, a czas cichą stopą
Nasze najszybsze unosi zamiary,
Zanim jesteśmy w stanie je wykonać.
Czyli pamiętasz córkę tego pana?
Bertram.  Królu, pamiętam o niej z uwielbieniem;
Na nią mój pierwszy padł wybór, nim serce

Śmiałe poselstwo dało językowi.
Pod silnym wpływem pierwszego wrażenia
Wzgarda mi swego pożyczyła szkiełka,
Co wszelką inną oszpeciło piękność,
Lic innych róże nazwało kradzieżą;
Przeistoczoną innych rysów piękność,
Zmieniło w obraz wstrętnej szkaradności.
Dlatego, królu, ta, którą świat wielbił,
Którą ja także po stracie kochałem,
Była w mych oczach pyłkiem, co je raził.
Król.  Dobra wymówka. Żeś ją w końcu kochał,
Niemało zmniejsza ciężki twój rachunek.
Miłość jednakże, co za późno wschodzi,
Jest jak za późno dane przebaczenie,
Które dla dawcy gorzkim jest wyrzutem
I wiecznie woła; niewinny mąż zginął!
Skarbem bez ceny gardzim nierozumnie,
Płaczem dopiero, kiedy leży w trumnie.
Gniew nasz okrutny przyjaciół morduje,
A martwy popiół gorzko opłakuje;
Miłość za późno zbudzona łzy leje,
Z których się zemsta nasycona śmieje.
Niech to pogrzebny będzie dzwon Heleny:
Zapomnij o niej, pięknej Magdalenie
Poślij co prędzej miłości zadatek.
Już otrzymałeś główne przyzwolenie,
My tu zostaniem czas, myślę, niedługi
Naszego wdowca ślub zobaczyć drugi.
Hrabina.  A Bóg niech lepsze losy mu przeznaczy,
Lub w cichym grobie wprzód zamknąć mnie
Lafeu.  Przyszły mój synu, w którym ma utonąć
Mojego rodu słynne niegdyś imię,
Zwierz mi dar jaki, któryby w mej córce
Gorętszy ogień swym rozpalił blaskiem,
Do spieszniejszego skłonił ją przybycia.

(Bertram daje mu pierścień).

Na moją brodę i siwe jej włosy,
Nasza Helena, to słodkie stworzenie,

Podobny pierścień na swym miała palcu,
Gdym ją na dworze ostatni raz żegnał.
Bertram.  To nie jej pierścień.
Król.  Daj mi go zobaczyć;
Często w rozmowie mój wzrok nań upadał.
To mój był pierścień, dałem go Helenie,
A dając rzekłem: jeśli kiedykolwiek
Los twój pomocy będzie potrzebował,
Znak ten wystarczy, bym ci w pomoc spieszył.
Miałżeś dość sztuki, by od niej wyłudzić
Rzecz, co tak wielkiej była u niej ceny?
Bertram.  Racz mi przebaczyć, miłościwy panie,
Pierścień ten nigdy własnością jej nie był.
Hrabina.  Przysięgam, synu, że na własne oczy
Widziałam pierścień ten u niej, słyszałam,
Jak go ceniła na równi z żywotem.
Lafeu.  I jam jest pewny, żem go u niej widział.
Bertram.  Zwodzą cię oczy, ona go nie znała;
On mi w Florencyi rzucony był z okna;
A papier, który ten owijał klejnot,
Zawierał podpis tej, co go rzuciła.
Była to dziewka szlachetnego rodu;
Myślała, że mą będzie narzeczoną,
Lecz gdym jej moje losy opowiedział,
Otwarcie wyznał, że jej oczekiwań
Nie mogę spełnić na drodze honoru,
Z cichą rozpaczą poddała się losom,
Ale pierścienia nie chciała odebrać.
Król.  Sam Plutus, w sztuce alchemicznej biegły,
Nie zna dokładniej tajemnic natury,
Niż ja ten pierścień; pierścień ten był moim,
Potem Heleny, jakbądź doń przyszedłeś.
Jeśli więc pamięć samego masz siebie,
Wyznaj mi prawdę, powiedz: jakim gwałtem
Kosztowny klejnot z palca jej ściągnąłeś,
Bo mi przysięgła na wszystko, co święte,
Że się z nim nigdy, nigdy nie rozstanie,
Chyba że w ślubnej izbie ci go odda,

(A w tej twa nigdy nie postała noga),
Lub mi go przyśle w chwili niebezpieczeństw.
Bertram.  Nigdy pierścienia tego nie widziała.
Król.  Jak kocham honor, kłamstwem są twe słowa,
I budzą we mnie trwogę podejrzliwą,
Której do serca nie chciałbym przypuścić.
Jeżeli miałeś dosyć okrucieństwa —
To być nie może — a jednak — sam nie wiem —
Śmiertelną miałeś w sercu do niej zawiść;
Ona umarła — a widok pierścienia
Śmierć mi tę stwierdza, jakbym własną ręką
Zamknął jej oczy. Precz z nim do więzienia!

(Straż chwyta Bertrama).

Cobądź wypadnie, znane już dowody
O lekkomyślność trwogi mej nie skarżą;
Brak raczej trwogi był lekkomyślnością.
Precz z nim! Tę sprawę musimy wyjaśnić.
Bertram.  Jeśli mi, królu, dowiedziesz, że pierścień
Był kiedykolwiek na Heleny palcu,
Równie mi łatwo dowieść będziesz w stanie,
Żem z nią w Florencyi ślubne dzielił łoże,
Choć jej tam noga nigdy nie postała.

(Wychodzi pod strażą. — Wchodzi Sokolnik).

Król.  Jakieś mnie straszne osiada przeczucie.
Sokolnik.  Łaskawy królu, może źle zrobiłem —
List ci przynoszę florenckiej niewiasty,
Która o kilka spóźniła się stacyi,
Aby go własną oddać mogła ręką.
Ujęty wdziękiem i słodyczą mowy
Przyjąłem pismo biednej suplikantki,
Która tu czeka na twoje rozkazy.
Z twarzy jej widać całą ważność sprawy,
A ta, jak z tkliwym rzekła mi urokiem,
Równie jest ważną dla niej jak dla ciebie.

Król  (czyta). „Po mnogich przysięgach, że mnie pojmie po śmierci żony, ze wstydem wyznaję, uległam jego woli. Dziś hrabia Roussillonu jest wdowcem; mam jego przyrzeczenie, które kupiłam moim honorem. Uciekł z Florencyi, nie pożegnawszy się nawet ze mną; pośpieszyłam za nim do jego ojczyzny i domagam się sprawiedliwości. Wymierz mi ją, królu, w twojej to jedynie jest mocy, inaczej uwodziciel będzie tryumfował, a zginie biedna dziewczyna“.Dyana Capulet.
Lafeu.  Kupię sobie zięcia na jarmarku, a tego sprzedam, bo go nie chcę.
Król.  Łaskawem okiem Bóg na ciebie rzucił,
Że jeszcze na czas wszystko się odkryło.
Niech suplikantka przyjdzie tu natychmiast,
Hrabiego także niech straż przyprowadzi.

(Wychodzi Sokolnik i kilku ze służby).

Lękam się bardzo, że piękna Helena
Padła ofiarą grzesznych jego knowań.
Hrabina.  Niech słuszna kara dotknie winowajcę.

(Wchodzi Bertram pod strażą).

Król.  Dziwi mnie, panie, że kiedy kobiety
Zwiesz potworami, gdy od nich uciekasz,
Chociaż im wiarę i pomoc przysiągłeś,
Chcesz jednak żony. (Wchodzi Sokolnik z Wdową i Dyaną).
Co to za kobieta?
Dyana.  Jestem ubogą z Florencyi niewiastą,
Choć ród mój wiodę z domu Capuletów.
Ma prośba jest ci wiadoma już, królu,
Więc wiesz, o iłem godną jest litości.
Wdowa.  To córka moja; wiek mój i mój honor
Nie zniosą krzywdy, którą nam wyrządził,
Jeśli ty, królu, w pomoc nam nie przyjdziesz.
Król.  Przybliż się, hrabio. Czy znasz te kobiety?
Bertram.  Królu mój, nie chcę, nie mogę zaprzeczyć,
Że znam je obie. Czy mnie o co skarżą?
Dyana.  Czemu tak dziwnie na twą żonę patrzysz?
Bertram.  To nie ma żona.
Dyana.  Jeśli pojmiesz żonę,
Dasz jej tę rękę, lecz to ręka moja;
Dasz jej przysięgi, to przysięgi moje;
Dasz i mnie samą, jestem bowiem tobą,
Boś mnie przysięgą twą tak w ciebie wcielił,

Że ta, co ciebie za męża chce pojąć,
Musi mnie razem pojąć — lub nikogo.

Lafeu  (do Bertrama). Twoje dobre imię nie dochodzi miary mojej córki — nie jesteś dla niej mężem.

Bertram.  Dziewki tej głowę miłość zawróciła.
Prawda jest, królu, żem z nią śmiał się czasem;
Myśl jednak lepiej o moim honorze,
Niż żebym chciał się aż do niej poniżyć.
Król.  W myślach mych, wierzaj, nie masz przyjacieli,
Chyba, że twoje przemienią je czyny,
Że się twój honor jaśniejszym pokaże,
Niż jest w mych myślach.
Dyana.  Miłościwy królu,
Niechaj przysięgą stwierdzi, iż nie myśli,
Ze został panem mojego dziewictwa.
Król.  Co jej odpowiesz?
Bertram.  Że bezczelna dziewka
Była igraszką całego obozu.
Dyana.  Krzywdzi mnie, królu. Gdyby prawdę mówił,
Mniejszym zapewne kupiłby mnie kosztem.
Nie wierz mu, panie, spojrzyj na ten pierścień,
Równego ceną nie znajdziesz na ziemi;
On obozowej dał go nierządnicy,
Jeśli nią jestem.
Hrabina.  Rumieniec go zdradza.
Przez sześć pokoleń klejnot ten przechodził
Z ojca na syna; to jest jego żona,
Tego ten pierścień stokrotnie dowodzi.
Król.  Wszak mi mówiłaś, jeśli się nie mylę,
Że tu widziałaś świadka całej sprawy.
Dyana.  Prawda, widziałam, lecz wstręt pewny czuję
Na złej podstawie prawa me opierać.
Zwie się Parolles.
Lafeu.  Widziałem go dzisiaj.
Król.  Szukać go zaraz i stawić przede mną.
Bertram.  Cóż to dowiedzie? Człowiek ten jest znany;
To wiarołomny i podły niewolnik,
Całego świata zbrodniami toczony;

Do prawdy czuje wstręt niepokonany;
Jeśli więc teraz przeciw mnie co zezna,
Mamże dlatego być tem albo owem?
Król.  Ona ma pierścień, co był twą własnością.
Bertram.  To prawda; prawda, żem czuł do niej pociąg,
Że jej szukałem w młodocianym szale.
Wiedząc, jak wielka dzieliła nas przepaść,
Umiała zręcznie wędkę na mnie rzucić,
Oporem żądzę do szaleństwa podnieść:
Przeszkoda bowiem na miłości drodze
Tylko jest nową miłości podnietą;
Tak więc chytrością, przy powszednich wdziękach
Umiała pierścień z ręki mej wyłudzić,
Kiedyby inny za targową cenę
Kupić ją zdołał.
Dyana.  Muszę być cierpliwą.
Kto tak szlachetną odepchnąć mógł żonę,
Słowami także i mnie krzywdzić może,
A więc cię proszę — nie trudno mi będzie
Wyrzec się męża bez cnoty i wiary
Przyślij po pierścień, chętnie ci go zwrócę,
A mój mi oddaj.
Bertram.  Już go nie posiadam.
Król.  Powiedz mi, proszę, co to był za pierścień?
Dyana.  Podobny temu na twym palcu, królu.
Król.  Czy znasz go? Pierścień jego był przed chwilą.
Dyana.  W ślubnej komnacie ode mnie go dostał.
Król.  A więc jest fałszem, żeś mu go rzuciła
Z okna swej izby.
Dyana.  Powiedziałam prawdę.

(Wchodzi Parolles).

Bertram.  Wyznaję, królu, że był jej własnością.
Król.  Lada cię piórko mąci w odpowiedziach. —
Czy to jest człowiek, o którym mówiłaś?
Dyana.  Tak jest, mój królu.
Król.  Powiedz mi, mopanku,
Mów tylko prawdę, jeśli chcesz być cały,
A twego pana gniewu się nie lękaj.

Bo prawdę mówiąc, masz we mnie obrońcę,
O tej kobiecie co wiesz, a co o nim?

Parolles.  Pan mój, najjaśniejszy panie, prowadził się zawsze jak szlachcicowi przystoi, a jeśli dopuścił się jakich figli, to były figle szlacheckie.

Król.  Dalej, dalej do rzeczy: czy kochał tę kobietę?
Parolles.  Wyznaję, najjaśniejszy panie, kochał ją, ale jak?
Król.  No jak? powiedz, proszę.
Parolles.  Kochał ją jak szlachcic kocha kobietę.
Król.  A jakże to szlachcic kocha kobietę?
Parolles.  Kochał ją, najjaśniejszy panie, i nie kochał jej.
Król.  Tak jak ty jesteś hultajem i nie jesteś hultajem.
Parolles.  Ja chudy tylko pachołek na usługi waszej królewskiej mości.
Lafeu.  Dobry z niego dobosz, mój królu, chociaż lichy mówca.
Dyana.  Czy wiesz, że mi przyrzekł małżeństwo?
Parolles.  Na uczciwość, wiem ja więcej niż powiem.

Król.  Nie chcesz więc powiedzieć wszystkiego, co wiesz o tej sprawie.
Parolles.  Powiem wszystko, najjaśniejszy panie. Byłem więc ich pośrednikiem, jak już zeznałem, bo prawdziwie, szalał za nią; prawił o szatanie, o otchłaniach, o furyach, i nie wiem o czem jeszcze. Podówczas byłem z nim dość zażyle, aby wiedzieć, iż razem noc przepędzili; wiedziałem też i o innych tranzakcyach, jak na przykład o przyrzeczeniu małżeństwa i o wielu innych rzeczach, o których mówiąc, ściągnąłbym na siebie ich urazę, dlatego też co wiem, nie powiem.
Król.  Powiedziałeś już wszystko, chyba żebyś dodał, że ślub wzięli. Ale szczwany lis z ciebie w zeznaniach. Odejdź na stronę.
Pierścień ten, mówisz, twoim jest?
Dyana.  Tak, królu.

Król.  A kto ci dał go lub gdzieś go kupiła?
Dyana.  Nikt mi go nie dał, ani go kupiłam.
Król.  Kto ci pożyczył?
Dyana.  Nikt mi nie pożyczył.
Król.  Gdzieś go znalazła?

Dyana.  Nie znalazłam nigdzie.
Król.  Gdyś go nie miała żadnym z tych sposobów,
Jak dać go mogłaś?
Dyana.  Jam go też nie dała.

Lafeu.  Kobieta ta jest jak szeroka rękawica, mój królu, można ją włożyć i ściągnąć, jak się podoba.

Król.  To był mój pierścień, pierwszej jego żonie
Ja sam go dałem.
Dyana.  Mógł być twoją królu,
Lub jej własnością, nie wiem o tem wcale.
Król.  Ta mnie kobieta gniewać rozpoczyna;
Precz z nimi teraz, zamknąć ich w więzieniu.
Jeśli nie powiesz, skąd miałaś ten pierścień,
Umrzesz w godzinę.
Dyana.  Nie, nigdy nie powiem
Król.  Precz z nią!
Dyana.  Mój królu, dam poręczycielstwo.
Król.  Zaczynam wierzyć, żeś była towarem.
Dyana.  Przez Boga, królu, jeślim znała męża,
To ciebie chyba.
Król.  Czemuż go oskarżasz?
Dyana.  Bo on jest winny razem i niewinny.
On przysiądz gotów, żem nie jest dziewicą,
Jak ja gotowa przysiądz, że nią jestem.
Jeślim dziewicą nie jest nieskażoną,
To chyba jestem starca tego żoną (wskazuje Lafeu).
Król.  Ona z nas szydzi. Precz z nią do więzienia!
Dyana.  Matko, śpiesz, wprowadź mego ręczyciela.

(Wychodzi Wdowa).

Przyjdzie jubiler właściciel pierścienia,
On moją będzie przed sądem rękojmią.
A paniczowi, któremu się zdaje,
Że mnie pokrzywdził, choć palcem mnie nie tknął,
Przebaczam z serca, on dziś jeszcze wierzy,
Że uszczknął wianek z mojego ogrodu,
Gdy został ojcem żony swojej płodu;
W umarłem łonie młody puls już bije;

To ma zagadka: Kto umarł, a żyje?

(Wchodzi Wdowa z Heleną).

Król.  Czy to nie czary, co me zwodzą oczy?
Czyliż co widzę, jest rzeczywistością?
Helena.  Nie, dobry królu, to cień tylko żony,
Wyraz bez rzeczy.
Bertram.  Nie, to rzecz i wyraz,
Przebacz mi, błagam!
Helena.  Dziwnie byłeś tkliwy,
Gdy miałam formę tej młodej dziewicy.
To jest twój pierścień i list, w którym piszesz:
„Gdy z mego palca pierścień ten dostaniesz,
I będziesz ze mną matką,“ i tam dalej.
Wszystko się stało; czy chcesz mym być mężem,
Teraz gdy dwakroć wygrałam twą rękę?
Bertram.  Gdy mi wyjaśnisz wszystkie tajemnice,
Będę cię kochał jak ócz mych źrenice.
Helena.  Jeśli wszystkiego nie dowiodę, panie,
Niech wieczny rozwód między nami stanie.
O, droga matko, czy ciebie znów widzę?
Lafeu.  Ktoś mi cebulą oczy nasmarował,
Łzy mi się kręcą.

(Do Parollesa). Kochany doboszu, pożycz mi twojej chustki. Dobrze, dziękuję. Odwiedź mnie w moim domu, będziesz mnie bawił, tylko daj pokój ceremoniom, bo szeląga niewarte.

Król.  Całe nam twoje rozpowiadaj dzieje,
Niech prawda strugi pociechy rozleje.
(Do Dyany). Jeśli dziewicą jesteś nieskalaną,
Wybieraj męża, a znajdzie się wiano,
Bo się domyślam już, przez jaką psotę
Zbawiłaś żonę, zachowałaś cnotę.
Wszystkie w szczegółach opowiesz nam czyny,
Gdy swobodniejsze nadejdą godziny.
Gdy po dniach smutku dobry koniec wschodzi,
Obecność lepiej przeszłą gorycz słodzi.

(Trąby. Posuwa się naprzód).

Król zostaje żebrakiem, gdy sztuka przeminie,

Ale wszystko się dobrze skończy w tej godzinie,
Jeśliśmy zarobili na waszą pochwałę.
Na waszą służbę życie poświęcamy całe,
Za nagrodę od waszej wymagamy łaski,
Przyjmijcie serca nasze, a dajcie oklaski.

(Wychodzą).








  1. Mile-end, łąka w bliskości City, gdzie za czasów Szekspira zbierało się towarzystwo łuczników, zwanych rycerzami króla Artura. Jest o nich wzmianka w III akcie, części drugiej króla Henryka IV.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.