Z „Dziejów Tristana i Izoldy“
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z „Dziejów Tristana i Izoldy“ |
Pochodzenie | Antologja literatury francuskiej |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Całość jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Kiedy nadszedł czas oddania Izoldy rycerzom Kornwalji, matka jej nazbierała ziół, kwiatów i korzeni, rozmieszała je w winie i uwarzyła silny napój. Dokończywszy go wedle przepisów sztuki czarnoksięskiej, zlała do bukłaczka i rzekła tajemnie do Brangien:
— Słuchaj, dziewko: masz udać się z Izoldą do kraju króla Marka. Miłujesz ją wierną miłością; weź tedy ten bukłaczek z winem i zapamiętaj me słowa. Ukryj w taki sposób, aby go żadne oko nie ujrzało i żadne wargi się doń nie zbliżyły. Ale, kiedy przyjdzie noc weselna i chwila w której zostawia się małżonków samowtór ze sobą, wiejesz to wino nasycone ziołami do czaszy i podasz aby wypróżnili ją wspólnie: król Marek i królowa Izolda. Bacz jeno dobrze, dziewczyno, aby oni sami tylko mogli skosztować napoju. Taka jest bowiem jego moc: ci, którzy wypiją go razem, będą się miłowali wszystkiemi zmysłami i wszystką myślą, na zawsze, przez życie i po śmierci.
Brangien przyrzekła królowej, iż uczyni według jej woli.
Prując głębokie fale, statek unosił Izoldę. Ale, im bardziej oddalała się od ziemi irlandzkiej, tem bardziej młoda dziewczyna czuła w sercu żałość. Siedząc w namiocie, w którym zamknęła się z Brangien, służebnicą wierną, płakała, wspominając swój kraj. Dokąd ją wiodą ci cudzoziemcy? Do kogo? Na jaki los? Kiedy Tristan zbliżał się do niej i chciał uspokajać łagodnemi słowy, gniewała się, odtrącała go i nienawiść wzdymała jej serce. Przybył, on, rabuśnik, on, morderz Morhołtowy, wydarł ją podstępem matce i ziemi rodzinnej; nie raczył zachować jej dla samego siebie, i oto uwoził, jako łup, ku nieprzyjacielskiej ziemi! „Nieszczęsna! myślała, przeklęte niech będzie morze, które mnie unosi! Raczej wolałabym umrzeć w ziemi gdzie się zrodziłam, niż żyć tam!...“
Jednego dnia, wiatry uciszyły się i żagle opadły, zwisłe wzdłuż masztu. Tristan kazał przybić do wyspy i, znużeni morzem, rycerze kornwalijscy oraz majtkowie wysiedli na ląd. Jedna Izolda została na statku wraz z młodą służebniczką. Tristan zbliżył się do królowej i starał się ukoić jej serce. Ponieważ słońce piekło i czuli pragnienie, zażądali pić. Dziewczyna poszła szukać jakiegoś napoju, aż znalazła bukłaczek, oddany w ręce Brangien przez matkę Izoldy. „Znalazłam wino!“ zawołała. Nie, nie, to nie było wino: to była chuć, to była rozkosz straszliwa, i męka bez końca, i śmierć. Dziecię napełniło puhar i podało pani. Napiła się dużym haustem, poczem podała Tristanowi, który wypił do dna.
W tej chwili weszła Brangien, i ujrzała ich, jak poglądali na się w milczeniu, jakby obłądzeni i zachwyceni razem. Ujrzała przed nimi naczynie prawie puste i puhar. Wzięła naczynie, podbiegła na zad okrętu, rzuciła je w fale i jękła:
— Nieszczęśliwa! Przeklęty niech będzie dzień, w którym się zrodziłam, i przeklęty dzień, w którym wstąpiłam na ten statek! Izoldo, przyjaciółko moja, i ty, Tristanie, otoście wypili śmierć własną!
I znowuż statek pomykał w stronę Tyntagielu. Zdawało się Tristanowi, że żywy krzew, o ostrych cierniach, pachnących kwiatach, zapuszcza korzenie w krew jego serca i silnymi więzami wiąże do pięknego ciała Izoldy jego ciało, i wszystką myśl, i wszystkie pragnienia. Myślał: „Andrecie, Denoalenie, Gwenelonie, i ty, Gondoinie, zdrajcy, którzyście mnie oskarżali iż pożądam ziemi króla Marka, ach, jestem jeszcze nikczemniejszy, i nie ziemi jego pożądam! Ty, miły wuju, który pokochałeś mnie sierotę, nim nawet poznałeś krew siostry swojej Blancheflor; któryś mnie opłakiwał tkliwie, podczas gdy ramiona twoje niosły mnie do barki bez żagla i wioseł, ty miły wuju, czemuż od pierwszego dnia nie wygnałeś precz zbłąkanego dziecka, przybyłego aby cię zdradzić? Ha, cóżem pomyślał? Izold jest twoją żoną, a ja twym lennikiem. Izold jest twoją żoną, a ja twoim synem. Izold jest twoją żoną i nie może mnie kochać“.
Izolda kochała go. Chciała nienawidzić: zali nią haniebnie nie wzgardził? Chciała nienawidzić i nie mogła, dręczona w sercu czułością, dotkliwiej piekącą niż nienawiść.
Brangien patrzała na nich z bólem, okrutniej jeszcze udręczona. Ona jedna znała nieszczęście które sprawiła. Dwa dni śledziła ich; widziała jak odtrącają wszelkie jadło, wszelki napój i wszelkie pokrzepienie, jak się szukają niby ślepi posuwający się po omacku ku sobie, nieszczęśliwi kiedy usychali rozdzieleni, bardziej nieszczęśliwi jeszcze, kiedy, będąc przy sobie, drżeli przed grozą pierwszego wyznania.
Trzeciego dnia, kiedy Tristan zbliżył się do namiotu, rozpiętego na pokładzie, gdzie Izolda szukała schronienia, Izold ujrzała nadchodzącego i rzekła pokornie:
— Wejdźcie, panie!
— Królowo, rzekł Tristan, czemu nazywasz mnie panem? Czy nie jestem, przeciwnie, twym lennikiem, wasalem, powinnym cię czcić, służyć ci i kochać ciebie, jak swoją królową i panią?
Izold odparła:
— Nie, ty wiesz o tem, że jesteś moim panem i władcą! Ty wiesz, że twoja moc włada nade mną i że jestem twoją niewolnicą! Ach! czemu nie rozjątrzyłam niegdyś ran schorzałego lutnisty? Czemu nie dałam zginąć pogromcy smoka w trawach bagniska? Czemu, kiedy spoczywał w kąpieli, nie opuściłam nań miecza, wzniesionego już nad głową? Niestety! nie wiedziałam wówczas tego, co wiem dzisiaj!
— Izoldo, co wiesz dzisiaj? Co ciebie dręczy?
— Ach! wszystko to, co wiem, dręczy mnie, i wszystko co widzę. To niebo mnie dręczy, i to morze, i ciało moje, i życie moje!
Położyła rękę na ramieniu Tristana, łzy przygasiły promienie jej ócz, wargi zadrżały. Zapytał:
— Miła, co ciebie dręczy?
— Iż cię miłuję.
Wówczas położył usta na jej ustach.
Ale, gdy po pierwszy raz oboje kosztowali rozkoszy miłości, Brangien, która śledziła ich, wydała krzyk i, z wyciągniętemi ramiony, z twarzą zalaną łzami, rzuciła się im do nóg:
— Nieszczęśliwi! wstrzymajcie się i, jeśli możecie jeszcze, zawróćcie z drogi! Ale nie, droga jest bez powrotu; już siła miłości was ciągnie i nigdy już nie zaznacie słodyczy bez bólu. To wino napojone ziołami ogarnęło was, napój miłosny, który matka twoja, Izoldo, powierzyła mi. Jeden król Marek miał go wypić z tobą; ale Nieprzyjaciel zadrwił sobie z nas trojga i oto wy oboje wysączyliście puhar. Miły Tristanie, Izoldo miła, za karę złej pieczy którą miałam o nim, oddaję wam swoje ciało, życie; przez moją bowiem zbrodnię, wypiliście w przeklętym puharze miłość i śmierć!
Kochankowie obłapili się: w ich pięknych ciałach drgało pragnienie i życie. Tristan rzekł:
— Niech tedy przyjdzie śmierć!
I, kiedy wieczór zapadł, na statku, który coraz chyżej pomykał ku ziemi króla Marka, związani na zawsze, pogrążyli się w miłości.
...Król uśmiał się i rzekł do szaleńca:
— Jeśli ci dam królowę, cóż z nią poczniesz? Gdzie ją zawiedziesz?
— Het, w górę, między niebo a chmury, do pięknego domku ze szkła. Słońce przenika go promieniami, wiatry nie mogą nim wstrząsnąć; zaniosę tam królowę do komnaty z kryształu, ukwieconą różami, lśniącą w poranku, skoro słońce na nią padnie.
Król i baronowie rzekli między sobą:
— Otoć tęgi szaleniec, bystry zaiste w słowach.
Usiadł na kobiercu i patrzał czule na Izoldę.
— Przyjacielu, rzekł Marek, skąd ci się bierze nadzieja, że moja pani zechce popatrzyć na szaleńca szpetnego jak ty?
— Królu, mam prawo potemu, spełniłem dla niej niejedno dzieło i przez nią to popadłem w szaleństwo.
— Któżeś ty jest?
— Jestem Tristan, ten, który tak kochał królowę i który będzie ją kochał aż do śmierci!
Na to imię, Izolda westchnęła, zmieniła barwę na licu i zgniewana rzekła:
— Idź precz! Kto cię tu wpuścił? Idź precz, nędzny szaleńcze!
Szalony spostrzegł jej gniew i rzekł:
— Królowo Izoldo, zali nie przypominasz sobie dnia, w którym, schorzały od zatrutej szabli Morhołta, wziąwszy swą lutnię na morze, przybiłem do twych brzegów? Tyś mnie uleczyła. Nie przypominasz sobie, królowo?
Izolda odparła:
— Idź precz stąd, szaleńcze, ani twoje zabawy nie są mi miłe, ani ty.
Wraz obłąkany obrócił się ku baronom i pędził ich do drzwi, krzycząc:
— Precz stąd, szaleńcy! Dajcie mi samemu uradzać z Izoldą: przyszedłem tu bowiem aby jej świadczyć miłość.
Król uśmiał się, Izold zczerwieniała:
— Królu, wygnaj tego mózgowca!
Ale ów odparł, wciąż dziwacznym głosem:
— Królowo Izoldo, zali nie przypominasz sobie wielkiego smoka, którego zabiłem na twej ziemi? Ukryłem język w pludrach, i, zżarty jego trucizną, upadłem wpodle bagniska. Był ze mnie wówczas gracki rycerz!... Czekałem śmierci, kiedyś mi przyszła z pomocą.
Izold odparła:
— Milcz, zniewagę czynisz rycerzom, zrodziłeś się bowiem i umrzesz tylko mózgowcem. Przeklęci niech będą żeglarze, którzy cię tu przywiedli, zamiast cię wrzucić w morze...
...Brangien udała się do sali, gdzie szaleniec został sam, siedząc na ławie. Tristan poznał ją, upuścił maczugę i rzekł:
— Brangien, luba Brangien, zaklinam cię przez Boga, miej litość nade mną!
— Szpetny szaleńcze, któryż djabeł nauczył cię mego imienia?
— Piękna, oddawna się go nauczyłem! Na mą głowę, która niegdyś była jasnowłosa, jeśli rozum uleciał z tej mózgownicy, to ty, piękna, jesteś tego przyczyną. Czy nie ty miałaś strzec napoju, którego napiłem się na pełnem morzu? Piłem go w wielki upał, w srebrnym puharze i dałem pić Izoldzie. Ty jedna wiedziałaś o tem, piękna: zali już nie pamiętasz?
— Nie! odparła Brangien, i, pomieszana, pomknęła do komnaty Izoldy: ale szaleniec puścił się za nią, wołając: „Litości!“
Wchodzi, widzi Izoldę, rzuca się ku niej z wyciągniętemi ramionami, chce przycisnąć do piersi; ale ona, zawstydzona, oblana potem przerażenia, wygina się w tył i umyka się mu. Widząc iż unika jego dotknięcia, Tristan drży z upokorzenia i złości, cofa się aż pod ścianę, blisko drzwi, i, ciągle zmienionym głosem, mówi:
— Zaiste, zbyt długo żyłem, skoro ujrzałem dzień, w którym Izolda mnie odtrąca, nie raczy mnie kochać, czuje wstręt do mnie! Ha! Izoldo! kto dobrze miłuje, nie rychło zapomina! Izoldo, piękna to i kosztowna rzecz obfite źródło, które rozlewa się i biegnie szeroką i jasną falą: w dzień, w którym wyschnie, nie jest już warte nic: tak i miłość, która wysycha.
Izold odparła:
— Bracie, patrzę na ciebie, waham się, drżę, nie wiem, nie poznaję Tristana.
— Królowo Izoldo, jam jest Tristan, ten który cię tyle miłował. Nie pamiętasz-że karła, który nasypał mąki między nasze łoża? i jakom skoczył do ciebie, i krwi która pociekła mi z rany? i podarku, który ci przesłałem, i pieska Milusia z czarodziejskim dzwoneczkiem? Nie pamiętasz-że misternie struganych wiórów, które rzucałem do potoku?
Izolda patrzy nań, wzdycha, nie wie co powiedzieć i co mniemać, widzi dobrze że przybysz wie wszystko, ale szaleństwem byłoby wierzyć że to Tristan; Tristan zaś mówi:
— Pani królowo, widzę jasno, że odstrychnęłaś się ode mnie i obwiniam cię o zdradę. Znałem wszelako dni, w których miłowałaś mnie miłością. Było to w głębokim lesie, pod sklepieniem z liści. Pamiętasz jeszcze dzień, w którym ci dałem dobrego psa Łapaja? Ha! ten zawsze mnie kochał, dla mnie opuściłby Izold Jasnowłosą. Gdzie on? Coś z nim uczyniła? On przynajmniej, onby mnie poznał!
— Poznałby cię? Szaleństwo prawisz; od czasu jak Tristan odjechał, leży zagrzebany w budzie i rzuca się na każdego kto się doń zbliży. Brangien, przyprowadź go!
Brangien sprowadza psa.
— Pójdź tu, Łapaj, rzekł Tristan, byłeś mój, zabieram cię z powrotem.
Skoro Łapaj usłyszał głos, wydziera smycz z rąk Brangien, pędzi do pana, zwija się u jego nóg, liże ręce, szczeka z radości.
— Łapaj, woła szaleniec, Łapaj, błogosławiony niech będzie trud, który zadałem sobie aby cię wychować! Zgotowałeś mi lepsze przyjęcie, niż ta którą tyle kochałem. Nie chce mnie nawet poznać; czy pozna bodaj ten pierścień, który mi dała niegdyś wśród płaczów i pocałunków, w dzień rozłączenia? Ten pierścionek z jaspisu nigdy mnie nie opuścił: często szukałem w nim rady w cierpieniach, często wilżyłem ten zielony jaspis gorącemi łzami.
Izolda ujrzała pierścień. Otwiera ramiona na oścież.
— Otom jest! Bierz mnie, Tristanie!
Wówczas Tristan przestał odmieniać głos:
— Miła, jak mogłaś zapoznać mnie tak długo, dłużej niż ten pies? Cóż znaczy pierścień? Nie czujesz, iż słodziej byłoby mi być poznanym na samo przypomnienie dawnego miłowania? Cóż znaczy dźwięk głosu? Dźwięk serca winnaś była usłyszeć!
— Miły, rzekła Izolda, może usłyszałam wcześniej niż myślisz; ale jesteśmy otoczeni zdradami: mogłamż była, jak ten pies, iść za swem pragnieniem, narażając by cię ujęto i zabito w mych oczach? Strzegłam siebie i strzegłam ciebie. Ani przypomnienie przeszłego życia, ani dźwięk głosu, ani ten pierścień nawet nie dowodzą mi niczego, mogą to bowiem być zdradne igraszki czarownika. Poddaję się wszelako na widok pierścienia: żali nie przysięgłam, iż natychmiast skoro go tylko ujrzę, choćbym się miała zgubić, zrobię zawsze co mi każesz, będzie-li to rozsądek czy szaleństwo? Rozsądek-li to, czy szaleństwo, oto jestem; bierz mnie, Tristanie.
Padła zemdlona na pierś przyjaciela. Kiedy przyszła do siebie, Tristan trzymał ją w objęciach, całował oczy i lica. Wchodzi z nią pod zasłonę. W ramionach swych dzierży królowę.
Aby zabawić się szalonym, sługi pomieścili go pod schodami, niby psa w budzie. Cierpiał łagodnie drwiny ich i razy, zato bowiem, niekiedy, przybierając prawdziwą postać i urodę, przemykał się ze swego barłogu do komnat królowej.
Ale, po upływie kilku dni, pokojowe przewąchały zdradę; ostrzegły Andreta, który postawił pod komnatami niewiast trzech bardzo dobrze uzbrojonych szpiegów. Kiedy Tristan chciał przekroczyć próg:
— Precz, mózgowcze, krzyknęli, wracaj ligać na wiązce słomy!
— Jakże-to, zacni panowie, rzekł szalony, żali nie godzi mi się dziś wieczór uściskać królowej? Nie wiecież-to, że mnie miłuje i czeka na mnie?
Tristan zawinął maczugą; ulękli się i dali mu wejść. Wziął Izoldę w ramiona:
— Miła, trzeba już uciekać, niedługo bowiem odkryją mnie. Trzeba mi uciekać, i nigdy pewno nie wrócę. Śmierć moja bliska: zdala od ciebie umrę z pragnienia.
— Miły, zawrzyj ramiona i obłap mnie tak ciasno, iżby, w tym uścisku, serca nasze rozpękły się i dusze uleciały! Zabierz mnie w kraj szczęśliwy, o którym niegdyś mówiłeś, w kraj, skąd nikt nie wraca, gdzie najwyborniejsi śpiewacy śpiewają pieśni bez końca. Zabierz mnie!
— Tak, zabiorę cię w szczęśliwy kraj Żywych. Czas zbliża się; czy nie wypiliśmy już całej nędzy i całej radości? Czas zbliża się; skoro dopełni się ze wszystkiem, jeśli cię zawołam, Izoldo, czy przyjdziesz?
— Miły, zawołaj mnie! Ty wiesz, że przyjdę!
— Miła, niech Bóg cię nagrodzi!
Skoro przekroczył próg, szpiedzy rzucili się ku niemu. Ale szaleniec wybuchnął śmiechem, okręcił maczugę i rzekł:
— Wypędzacie mnie, dobrzy panowie; i poco? Nie mam już co robić tutaj, skoro moja pani posyła mnie daleko, abym zgotował jasny dom, który jej przyrzekłem, dom z kryształu, ukwiecony różami, lśniący w poranku, gdy go oświeci słońce!
— Idźże tedy, mózgowcze, na złamanie karku!
Słudzy rozstąpili się, i szaleniec, bez pośpiechu, oddalił się, tańcząc.