Z dziennika przyszłej narzeczonej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Gliński
Tytuł Z dziennika przyszłej narzeczonej
Podtytuł (Kilka znalezionych kartek)
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z DZIENNIKA PRZYSZŁEJ NARZECZONEJ.
(KILKA ZNALEZIONYCH KARTEK).


...I myśl moja i serce domagają się odpowiedzi na tysiące pytań, których rozwiązać nie umiem... I myśl i serce wykazują ze straszną słusznością, że rola moja na świecie i w rodzinie ma wielkie podobieństwo do piątego koła u wozu. Mama sypiać nie może, zastanawiając się nad moją przyszłością i nad rozwiązaniem pytania: kto mnie nareszcie weźmie, czy — okropność! — nie zostanę... starą panną!
Ojciec pracuje tylko na to, aby do jakiegoś tam już uciułanego dla mnie posagu dodać parę tysięcy; ma to ułatwić „wydanie mnie“. Brat, zawsze wesoły i uśmiechnięty spogląda na mnie tak, jak gdyby chciał powiedzieć: nieszczęśliwa istoto, pozornie tylko „królujesz“, a faktycznie czekać musisz na jakąś niewiadomą i nieznaną ci istotę płci męzkiej, której będziesz miała szczęście się podobać i która cię wziąć zechce z posagiem, a może dla posagu zaregestruje do swego majątku, jako własność, a z czasem — kto wie? — może się tobą znudzi, porzuci... Smutne to, bardzo smutne — niestety! jednak prawdziwe. Nie jestem dzieckiem, mam dziś już dwudziesty drugi rok (mama nie pozwala mi się do tego przyznawać, a chcąc mnie utrzymać w niewiadomości, zapewnia, że w metryce zaszła omyłka...) widziałam wielu ludzi — szczęśliwych bardzo mało, nieszczęśliwych daleko więcej — podkradałam się do bibljoteki ojca, który jest lekarzem i do książek brata, czytałam prawie wszystkie książki i broszury, jakie za swych studenckich czasów przynosił do domu — i wiem więcej, daleko więcej, aniżeli wolno wiedzieć pannie na wydaniu. W przeddzień ślubu mama nie będzie potrzebowała nic mi wyjaśniać, do niczego przygotowywać... Boję się nawet, czy pozory „niewinności myśli“ zdołam zachować do końca.
Dotąd udawało mi się wybornie: w oczach mamy jestem „naiwną“. Uważa to za największą zaletę. Dlaczego?... Jako więc kobieta-człowiek, — choćby brat mój miał się ze mnie wyśmiewać, — mam przecież prawo coś wiedzieć, uczyć się, dowiadywać, chcieć, pragnąć, kochać nareszcie, nie po to kochać, i wtedy kochać, gdy się przedstawi okaz, który mamie się podoba, jako „dobra partja“, ale kochać tak szczerze, tak podniośle, żebym przez tę miłość ducha mego z więzów nieświadomości uwolnić mogła!...
Nie umiałabym może tego umotywować, wyjaśnić, wytłómaczyć, gdybym się nawet czegoś podobnego podjęła, możebym naraziła się na śmieszność, ale czuję to całą istnością moją, że pragnę kochać, że będę umiała godnie prawdziwą głęboką miłością za miłość odpłacić. Ale nie tego pokocham — o nie! — któryby mnie „wziąć“ raczył, nie tego, który dbałby całe życie o powiększenie mego posagu i swego majątku, nie tego, któryby dbał o komfort, popisy przed światem, o błyszczenie, zaszczyty, tytuły i wstążeczki — nie, stokroć nie! — ale tego, którem u mogłabym powiedzieć:

Chcę przez twą wiedzę mój umysł rozszerzyć,
I słowo twoje chować jak przysięgę,
Chcę z tobą marzyć, i tęsknić, i wierzyć
W ducha niezłomną potęgę.
...Chcę z tobą podzielić
Gorzki chleb trudu, i łez, i boleści,
Chcę oczy twoje w dniach smutku weselić...

Ale dość, dość!... Kiedym się tego wiersza na pamięć uczyła i używałam jego ustępów w celu przekonania brata, że i my, kobiety, mamy prawo do życia ludzkiego — roześmiał się, odezwał się z pogardą o poezji wogóle i dodał: wszak to kobieta pisała?... Odchodząc do swej ładnej rozwódki, pogwizdywał walca z „Gasparone“...
Nieraz już zastanawiałam się nad tem, dlaczego brat mój, — skończył przecież uniwersytet, — czytał wiele, musiał również wiele myśleć, dlaczego brat mój tak lekko, wesoło na świat spogląda?... Czy może on do wyjątków należy? Może inni poważniej patrzą na życie? Badałam, porównywałam i doszłam do przekonania, że takich, jak on, właśnie jest najwięcej, a ci w dodatku są najlepsi. Gdzież jest ten, któryby „swoją wiedzą umysł mój chciał rozszerzyć“, któryby „wierzył w ducha niezłomną potęgę?...“ Szukałam dokoła, szukałam długo, bardzo długo — nie znalazłam...
Jeśli zaś — zaczynam na serjo roztrząsać! — tacy jak Kazio są najlepsi, jeśli pomimo to, jak przynajmniej zapewniają, świat postępuje, czego dowodem mają być telefony, fonografy, jakieś nowe armaty i t. p. strasznie mądre wynalazki, jeśli więc, słowem, wszystko w porządku, czegóż więc, z jakiej racji, w jakim celu ja, mała, drobna istota, ja kobieta, stokroć gorzej, bo „panna na wydaniu“ niepokoję się, rozpaczam i jak się okazuje, pragnę niemożliwości? Wygląda to tak, jak gdybym uważała się za najlepszą i najrozumniejszą?... Może te właśnie pragnienia są dowodem mojej niedojrzałości umysłowej? Może mama ma słuszność, kiedy mówi: „jak wyjdziesz za mąż, będziesz miała dom własny, dzieci — wszystkie wiersze z głowy ci wylecą!“
Dwóch rzeczy mama nie lubi, uważając je dla panny za zgubne: wierszy t. j. poezji, mają one bowiem człowieka wogóle, a pannę mianowicie czynić niezdolnemi do życia i filozofji t. j. wszelkiej nauki, wszelkiego rozumowania, które nie prowadzi do t. z. szczęścia, a owo szczęście dla mnie, zdaniem mamy, jest byt zapewniony, stanowisko w świecie, eleganckie mieszkanie i stroje, wyjazdy do wód za granicę, a może... może dom, majątek ziemski, willa i konieczne już wtedy powóz, konie... Prawdziwie bankierska idylla!... Uważa to mama za rzecz bardzo naturalną, która mi się niejako z racji urodzenia, pochodzenia (boć jestem szlachcianką, inaczej nie byłabym panną na wydaniu) i z racji czegoś tam jeszcze należy. Przyszły mój właściciel, zwany inaczej mężem, biorąc mnie z dobrego domu, tem samem przyjmuje na siebie obowiązek „uszczęśliwienia“ mnie w taki mianowicie sposób.
Czemu mam to przypisać, że nic z tych rzeczy i myśli, które powinny mnie interesować, bawić i zajmować, wcale mnie nie obchodzi? Dlaczego mama powtarza ciągle, że teraz właśnie powinnam się „wybawić“, dopóki „nic nie mam na głowie?“ Dlaczego bale i stroje wcale mnie nie zajmują? Dlaczego nudzę się na wszelkich rautach i spacerach, które — wiem o tem dobrze — są pretekstami do pokazywania mnie ludziom? Ach, mój Boże, czy znajdę kiedy odpowiedź na te pytania?... Nie uważam się bynajmniej ani za lepszą, ani za mądrzejszą, ani za ładniejszą od wielu innych, jestem po prostu tylko od nich różną. Koleżanki z pensji opuściły szkołę z wielką radością, porzuciły książki i kajety na zawsze, uśmiechają się, wdzięczą, stroją, szukają mężów. Kilka z nich już ma dziś „byt zapewniony“, znalazły właścicieli. Zapytałam się jednej z nich, czy szczęśliwa? Otrzymałam z początku wymijającą odpowiedź, z której nic wnosić nie było można. Później jednak na pytania moje może trochę natrętne, chociaż nie próżną ciekawością się powodowałam, dowiedziałam się, iż „myślała, że to co innego, że dopóki była panną, przynajmniej bawiła się, o niczem nie myślała, a teraz ciągle się ją o coś pytają, radzić sobie nie umie, mąż z jej gospodarstwa niezadowolony“... Ze wszystkiego widać było, że zawiodła się biedaczka, że mąż jej, poczciwy, pracowity, choć nie przerastający przeciętnych ludzi ani głową, ani sercem, nawet niema pojęcia, że ta, o której rękę się starał i posiadł ją nareszcie, w swych snach dziewiczych, marzyła o swym małżonku, jak ta, która mówiła:

Chcę żyć z twej pracy i z twojego potu;
Chcę, byś był moim cieniem, mojem echem,
Odpowiedzialnym za mnie niewolnikiem...

Mąż jej wprawdzie pracował, ale nie był i nie chciałby być ani jej „cieniem“ ani „echem“, a tembardziej „niewolnikiem“.
Biedaczka, zawiodła się!...
Jedną z moich koleżanek, która z pensji wyszła za mąż dzięki znacznemu posagowi i znaczniejszemu jeszcze zastępowi bardzo blizkich, bardzo niemłodych i bardzo bogatych krewnych, mąż zdradzał prawie nazajutrz po ślubie. Cóż w tem dziwnego? Nie kochali się nigdy wzajemnie: on ożenił się dla pieniędzy, ona oddała mu rękę dla nazwiska... I ta się zawiodła!
Mogłabym takich — z małemi warjantami — przykładów przytoczyć bardzo wiele. Rozglądając się dokoła pośród znajomych lub znanych ze słyszenia, widzenia i dalszych stosunków, nigdzie nie znajduję małżeństwa, na które patrząc, mogłabym powiedzieć: takbym żyć chciała!... Podobno źle to bardzo, gdy niczego nikomu człowiek nie zazdrości; ja właśnie niczego nikomu nie zazdroszczę, ale dlatego tylko, że... nie mam czego!... Większość małżeństw jest zwyczajnym interesem handlowo-przemysłowym, mniejszość znaczna, zwykłem spełnieniem pewnych przyjętych i uświęconych zwyczajów czy obyczajów społecznych, które mężczyzna w pewnym wieku spełnić powinien, czy musi... Wolę o tem nie pisać, bo czuję, że potrącam o materję drażliwą, z którąbym rady dać sobie nie umiała. Ale wiem doskonale, co chciałabym powiedzieć. Użyję porównania: prarodzicowi naszemu Adamowi było podobno w raju bardzo nudno, niedobrze, brakowało mu czegoś, a że towarzystwo takich samych jak on mężczyzn nie mogłoby mu wystarczyć i braku tego zapełnić, dostał więc tow arzyszkę, która zarówno pod względem duchowej jak i cielesnej organizacji bardzo się od niego różniła. Czy jasno?... Boże drogi, jakże z tego wybrnąć?!... Aha, już wiem! Mężczyzna w pewnym wieku, bez kobiety, jako istoty żywej, jako organizmu, który go dopełnia, obejść się nie może — żeni się więc...
Aż mi włosy na głowie powstają, jak sobie pomyślę, coby mama powiedziała, gdyby przeczytała to, co piszę?!...
Okropność!...
Ale są jeszcze najliczniejsze związki, które na każdym kroku spotykamy: ona wychodzi za mąż, bo zapracować na siebie nie umie, on się żeni, bo potrzebuje gospodyni w domu, któraby o nim pamiętała. To już jest targ zwyczajny, umowa, w której panem położenia jest mężczyzna, warunki dyktuje i wymaga biernego spełnienia rozkazów...
Takich małżeństw najwięcej...
Czy są inne? Czy są takie związki małżeńskie (jakie wyrażenie prawne, kontraktowe!... Mimowoli nasuwa się na myśl intercyza ślubna), w którychby dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, po to się łączyli i dlatego, że „jego ideały i jego cele są jej ideałami i jej celami“ i że powiedzieli sobie wzajemnie:

Pracujmy razem, by rozświt dnia biały
Prędzej zabłysnął na ziemi!...

Może się mylę, zawsze radabym się mylić, ale nawet o związku takim nie słyszałam nigdy... A więc prawdą ma być niezłomną, nieprzepartą, że co ma żyć w pieśni, musi zginąć w rzeczywistości?
A więc rodzice moi mają słuszność, gdy mówią, że książki po to się pisuje, aby ludzie wolne chwile mieli czem zapełnić? A więc ideały, to mrzonki, czcze pragnienia, bezpodstawne poloty ducha po krainach marzeń?... A więc to życie nasze po za zadowoleniem wszystkich wymogów ciała, po za funkcjami żywotnemi, jest próżnią, niczem, czczością, którą dopiero marami wyobraźni zapełniać potrzeba, złudzeniami, fantazjami?... A więc nauka, sztuka, uczucie, a więc ideały, wszystko co wzniosłe i piękne, wszystko co wielkie i szlachetne — to mrzonka?!...
Rozumem pojąć tego nie mogę, serce się oburza, myśl się plącze... Jeśli to ma być prawdą, jeśli po za interesem, po zadowoleniu pięciu zmysłów ciała — niemasz nic, nic, nic... czczość, pustka... jeśli to ma być prawdą — stokroć lepiej nie istnieć wcale, nie czuć, nie cierpieć i nie doznawać zawodów na każdym kroku!
Więc — umrzeć?!...
O nie! Ja żyć chcę, ja żyć pragnę, ja żyć muszę, czuję to wszystkiemi siłami ciała mego i duszy, ja kochać chcę aż do poświęcenia, dążyć do ideału aż do ostatnich sił, ja kochać muszę, pragnę...
— Układasz poemat! — odzywa się we mnie jakiś głos szatana. — Układasz poemat, tworzysz obrazy fantastyczne, mary wyobraźni, nikłe, mgliste, niepochwytne... Nie rozkosze szczęścia są waszym udziałem, marne robaki ziemi, o nie! Marzenia o szczęściu wynalazłem po to, abyście głową tonąc w obłokach, nawet ziemskie rozkosze wiecznym głodem, wiecznem pragnieniem szczęścia sobie zatruwali!... Wam wolno tylko iść za głosem namiętności i instynktu!...
Namiętność i instynkt!...
Dzięki ukradkiem przeczytanym książkom pisanym nie dla kobiet (dla nas specjalnie wydają „żurnale“, dzieła pani Lucyny Ćwierczakiewiczowej i książki do nabożeństwa), wiem, co to jest namiętność i rozumiem instynktu znaczenie. Są to dwie siły jak noc czarne, dwie siły szatańskie, piekielne, rozsiane na ziemi pośród ludzi po to, aby ich dręczyć aż do ostatniego tchnienia. Głosom ich oprzeć się nie sposób: żaden normalnie rozwinięty człowiek, jeśli choć raz w życiu w jego piersi gorętszym płomieniem wybuchnęło uczucie, nie miał, mieć nie mógł zupełnego spokoju. Im organizacja jego wyższa, umysł podnioślejszy, serce gorętsze — tem łatwiej ulegnie pokusie, która mu pod postacią cudowną złudnie piękną zawsze się ukaże. To jest źródło udręczeń wszystkich mistrzów sztuki, tych nieszczęśliwych Prometeuszów przykutych do skały życia. Oni cierpią, oni są nieszczęśliwi, a tem nieszczęście ich boleśniejsze, że stwarzają dla duchowo sobie podobnych roje złudnych obrazów, które z krainy niedostępnego ideału nigdy na ziemię zejść nie raczą. Źródło głodu ducha — błogosławione i przeklęte zarazem...
Tak, szatan ma słuszność! Namiętność i instynkt, dwie te siły i one właśnie, tylko one, kojarzą nasze małżeństwa. Namiętność zapewnia przynajmniej jednę chwilę najwyższego szczęścia, ale instynkt działa z wyrachowaniem, z matematyczną ścisłością, domaga się wykonania swych praw, od których uchylić się niepodobna, ze stanowczością inkwizytora. Namiętność ma przynajmniej pozory szczęścia, instynkt — żadnych.
Żeby istnieć, musisz jeść, pić, oddychać, chronić się od zimna, żeby ród twój istniał, musisz się ożenić! Pod ciężarem przymusu, którego źródłem jest instynkt, człowiek schyla głowę, wkłada na siebie kajdany i... świat się odradza. Żyć myślą nie każdemu jest dane: trzeba być na to magnatem ducha, ale żyć ciałem, żyć pięciu zmysłami musi każdy... Ten, co myślą żyje, nie dba o to, czy z krwi swej i kości zostawi potomka, bo egoizm obcy jego sercu, bo on kocha wszystkich bliźnich, nie pytając o ich początek, bo udręczenia jego ducha, bo męczarnie jego myśli zapładniają duchy pokrewne, które z nim razem dążą do słońca prawdy, dobra i piękna! Ten, co ciałem żyje, ciało mieć musi na względzie, ciało, tylko ciało... o, jak nieszczęśliwą musi być ta kobieta, której ciało ma uczynić zadość prawom natury!...
I wiedząc to wszystko, ja, ja pragnąca kochać tak szczerze i święcie, tak podniośle, tak ogromnie, ja miałabym oddać się któremu z tych, którzy chcą w ten sposób ród swój, nazwisko swoje utrzymać na świecie, bo sami nic, nic literalnie po sobie zostawić nie są zdolni? Wiedząc to, ja miałabym służyć tylko za narzędzie może tylko cielesnych rozkoszy?... Nigdy, przenigdy!
Śmierć raczej...
A jednak ja tak kochać pragnę, tak pożądam miłości, że nie znam, pojąć nie mogę wyższego pragnienia... Czyżby i tutaj działać miały: namiętność i instynkt?... Nie skończyłabym chyba nigdy, gdybym zechciała sporządzić najprostszy bodajby tylko wykaz tych pytań, na które odpowiedzi napróżno szukam dokoła. Książki nauczyły mnie wiele, bardzo wiele, — mówię to bez przechwałek, bo zresztą przed kim miałabym się popisywać? ale może dlatego, że nie umiałam i nie mogłam korzystać z nich systematycznie, może dlatego, że źle do nich byłam przygotowaną, może nareszcie dlatego, że musiałam je czytać ukradkiem, ale powtarzam, nie dały mi one rozwiązania, któreby mnie zadowolnić mogło. Gdybym nie była kobietą, człowiekiem, łaknącym życia, domagającym się od niego szczęścia, chociażby krótkotrwałego, ale w każdym razie szczęścia, gdybym była jedynie umysłem czystym (wyczytałam to określenie w jakiejś bardzo grubej i bardzo uczonej książce) możebym się zadowolniła temi budynkami ułożonemi ze skutków i przyczyn, które uczeni wznieśli. W prawdzie gmachom tym służy za podstawę wielkie, niezmiernie wielkie: „dlaczego?“ ale tyle dają materjału do myślenia, że zanim się dojdzie do tej podstawy, starość zaskoczy, a śmierć człowieka sprzątnie i zmiecie ze świata. Ale — umysłem czystym nie jestem: mam ciało, serce, nerwy, czuję i myślę, pożądam i pragnę. Zagadki się mnożą, pytania rosną — odpowiedzi łaknę.
Radabym sama przed sobą wyjaśnić ostatecznie, czy troszcząc się, niepokojąc, cierpiąc po prostu — troszczę się i niepokoję o siebie tylko, czy o wszystkie (do mężczyzn, królów stworzenia, krainy i dziedziny wdzierać się nie śmiem) do mnie podobne istoty, stojące na rozdrożu niejako, przed drogowskazem, na którym dwa są tylko napisy: namiętność, a więc szał chwilowy, a po nim żal minionych wrażeń, i instynkt, a więc „będziesz dobrze najedzoną, będziesz jeździć w karecie, gdy zostaniesz... żoną?“
Zapewne, że punktem wyjścia (i to wyrażenie przejęłam z książek) dla moich własnych pragnień i pożądań jestem ja sama, boć pragnienia własne własnemi być muszą. Ale i teraz się nie chwalę jakąś godną pochwały miłością bliźnich; myśląc o sobie i odczuwając głęboko potrzebę kochania, myślę zarazem o mych rówieśniczkach, a dalej o wszystkich kobietach, które ciężkie jarzmo męzkiej władzy (nazywa się to: opieką męzką!) dźwigają. Nie wiem dla czego o tych mianowicie? Może dlatego, że ich widziałam, znam najwięcej, a zresztą i najwięcej ich być musi. Toć to są właśnie ofiary wszędzie obecnego instynktu! Po dwóch krańcach i w równej od tego środka granicy stoją: na dole ofiary namiętności — nieszczęśliwe kobiety upadłe, na górze — ideały, innemi słowy, to czego niema, co istnieje tylko „im Dichters Lands“... Jeśliby nawet gdzieś kiedyś jakoś istniała taka kobieta — byłaby wyjątkiem... Zapomniałam jeszcze o jednej kategorji płci naszej: o zakonnicach, siostrach miłosierdzia, o poświęcających się. Może się mylę — ale wyłączam je z szeregów, bo ich nie rozumiem wcale... Przypuszczam, że są to organizacje złamane, jakaś zachodzić w nich musi przewaga jednego pierwiastku nad drugim, brak im zrównoważenia sił fizycznych z duchowemi, na niekorzyść pierwszych. Często gra tu rolę strach, lęk, obawa niewiadomości i niepewność przyszłości, a często cierpienie... Czołem przed niemi, czołem przed ich zasługami, podziwiam je — ale naśladować-bym nie umiała: ja chcę kochać, ja muszę kochać...
A więc?...
A więc jestem przekonaną, że troszczę się o siebie, ale i o innych nie zapominam, uważając się za małą cząstkę tej ogromnej reszty innych.
Przekonanie to dodaje mi siły i odwagi. Z tem większym uporem (tylko nie kobiecym, nie!) z większą stanowczością domagać się będę odpowiedzi na moje tysiączne „dlaczego“ i tem goręcej pragnąć będę...
Czy można napisać?... A więc tak, szczerze otwarcie, wobec samej siebie, wobec sumienia własnego, z ręką na sercu powiadam: tem goręcej pragnąć będę miłości!...

Petersburg.Henryk Gliński.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Gliński.