<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Za chińskim murem
Wydawca Feliks Gadomski
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Techniczna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz zrana Malecki był już w pociągu w towarzystwie swoich chińczyków. Pociąg ruszył. Z okna przedziału Malecki widział kwadraty pól ryżowych, zalanych wodą, a na miejscach wyższych — plantacje herbaty.
— Wjeżdżamy do prowincji Hunań, jednej z najbogatszych w kraju — odezwał się do Maleckiego któryś z kupców. — Stąd rolnicy wysyłają ryż i najlepsze gatunki herbaty do największych miast i zagranicę. Tu mamy kopalnie węgla i różnych metali a szczególnie antymonu, miedzi i złota. Hunań ma wspaniałą przyszłość przemysłową i handlową!
Mówił to z zachwytem, wskazując na plantacje i wychylające się w oddaleniu wieże nad szybami kopalni. Wreszcie po paru godzinach pociąg stanął na stacji Joczou przy brzegu jeziora Tung-Ting.
— Joczou słynie ze specjalnego gatunku herbaty znanej pod marką „Zielony liść“. Przed rewolucją cały urodzaj tej herbaty podług prawa był wysyłany do cesarskiego dworu! — zawołał z zachwytem młody kupiec. — Teraz lada urzędnik spija ten specjał, a więc trudno o niego obecnie w Pekinie lub Szanchaju.
Westchnął i zamyślił się.
— Znowu wina rewolucji? — spytał z uśmiechem Malecki.
Chińczyk tylko podniósł ramiona.
— W Wuczangu rewolucja zniszczyła wrzody na szyjach gubernatorów a w Joczou dała pospólstwu „zielony liść“: Trudno wszystkim dogodzić!
Du-Saj śmiał się na głos, Chińczycy wtórowali mu.
Tegoż wieczora stanęli w Czangszi. Byli zmuszeni spędzić tu około doby, gdyż należało zaopatrzyć się w papiery na przejście granicy południowych Chin. Ponieważ około tej sprawy kręcili się Chińczycy, Malecki użył tego czasu na zwiedzenie stolicy prowincji Hunań, gdzie najdłużej opierano się europejczykom, żądającym założenia tu swoich misji i składów handlowych. Ludność miejscowa przechowuje z wielkim rygorem stare tradycje i jest bardzo zimno lub nawet wrogo do białej rasy usposobiona. Stąd właśnie najpierw rzucono hasła walki z „białemi szatanami“ i podniesiono powstanie „wielkiej pięści“ czyli bokserów, które z zawrotną szybkością opanowało całe Imperjum w r. 1899—1900 i dotoczyło się do granic Rosji, Korei i Tybetu.
Niechęć do europejczyków Malecki niezawodnie odczułby na sobie, gdyby nie to, że miał za towarzysza jednego z podróżujących z nim chińskich kupców, młodego ruchliwego Tao-Dziania. Przeszli z nim razem dwie największe ulice miasta, świadczące o dobrobycie i kulturalności mieszkańców. Malecki podziwiał piękne domy, sklepy i liczne ogrody, otaczające rządowe i prywatne gmachy. Szczególnie spodobała mu się ulica Tajpingów, zabudowana domami starej chińskiej architektury, tonącemi w doskonale utrzymanych, jakgdyby małych botanicznych ogrodach, gdyż tu obok sosen, cedrów, grabów i dębów rosły tamaryski, rododendrony, cyprysy, palmy i bambusy. Małe sadzawki były obramowane chińskiemi papirusami, trzciną cukrową i prawie zupełnie znikały pod kobiercami ze szmaragdowych liści lotosów. Siedem starożytnych, wzniesionych w trzecim wieku przed N. Chr. bram, w broniącym miasta potężnym murze, prowadziły do Czangszi, lecz w nowszych czasach dodano jeszcze pięć nowych, znacznie już lżejszych i zmodernizowanych. Ponieważ miasto długo i pomyślnie opierało się Tajpingom, których odparto zapomocą wielkiej armaty, stojącej niezmiennie na murze, Czangsza znana jest jako „miasto o bramach z żelaza“; ta nazwa stanowi punkt honoru każdego mieszkańca, urodzonego w walecznym grodzie z nad brzegów wartkiego Siangu, płynącego do jeziora Tung-Ting. W różnych punktach Czangszy Tao-Dziań pokazał Maleckiemu kilka tryumfalnych ark, monumentów i małych świątyń, wzniesionych ku uczczeniu pamięci sławnych mandarynów i bohaterów.
Chińczyk objaśnił, że mieszkańcy Czangszi, jak też i całej prowincji Hunań, należą do szlacheckich rodów, mając w liczbie swoich przodków sławnych wodzów, mandarynów, wice królów, gubernatorów i generałów.
— Tu odbywa się w piąty dzień piątego miesiąca „święto Smoka“, jedyna w całych Chinach bardzo wystawna i piękna ceremonja, poświęcona pamięci najsławniejszego naszego poety, — opowiadał Maleckiemu jego uprzejmy towarzysz. — Był to Czu-Juań, autor wzruszającej elegji Li-Sao. Poeta pochodził z Czangszi i gdy nie mógł się pogodzić z polityką bogdochana, żądającego od niego moralnego wpływu na ludność, zakończył życie samobójstwem, skoczywszy ze skały Jołu-Szan do nurtów rzeki. Ku czci jego wzniesiono na górze kilka świątyń i pomników, a także uniwersytet, który zarówno jak i góra, podług naszych astrologów, znajduje się „pod gwiazdą literatury“. Góra była znana i czczona oddawna. Jeszcze w 2205 r. przed chrześcijańską erą cesarz Ju-Wang zbudował z potężnych głazów pomnik dla przebłagania bóstwa rzeki Siang, nawiedzającego cały kraj powodzią.
W samem mieście przy ulicy Tajpingów, Malecki długo oglądał dziwny monument, pozostały po „królu Czangszi“ sławnym księciu Wu-Jui. Jest to głaz marmurowy z 3-go wieku przed N. Chr. niegdyś polerowany i z pewnością rzeźbiony, dziś pokryty szczelinami i wżerającemi się coraz głębiej czerwonemi plamami rdzy. Na tej płycie z marmuru niegdyś wypoczywał pod promieniami południowego słońca przyjaciel i opiekun księcia, wielki filozof Czia-J, późniejszy doradca „synów Nieba“ władców Chin.
Poza temi zabytkami zamierzchłych wieków, Czangsza imponowała Maleckiemu, jako ożywiony przemysłowy punkt. Liczne zakłady hafciarskie słyną na cały świat. Haft białym jedwabiem na czarnej tkaninie jest specjalnością Czangszy i został doprowadzony tu do wysokiego artyzmu. Białe żórawie w Tung-Tingu śród oczeretów lub nad powierzchnią jeziora są ulubionym tematem artystów i majstrów hafciarzy. Wyroby lniane, bambusowe oraz z żółtej miedzi są powszechnie znane w całym państwie, a na dalekich kresach — w Tybecie, Dżugarji, Urianchaju, mosiężne naczynie z Czangszy jest uważane za dowód najlepszego smaku i wielkiego dobrobytu.
Przy ulicy „Białego Konia“ Malecki na dużym bazarze oglądał wyroby miejscowych majstrów i podziwiał ich artyzm. Wszystkie sąsiednie miasta, jak Siangtan i inne, słyną z podobnych wyrobów, jednak głównym rynkiem dla nich od wieków jest Czangsza.
Chińczycy, po uzyskaniu potrzebnych przepustek, zaprosili Maleckiego do restauracji na obiad, obiecując mu dużo niespodzianek i wspaniałych potraw, gdyż miał to być słynny zakład na całe Chiny, a nosił bardzo obiecującą nazwę „Radość sytego człowieka“.
Gdy towarzystwo weszło na salę, nikogo z gości w niej nie zastali. Biało ubrani lokaje nieruchomo stali przy ścianie, wcale do przybyłych klijentów się nie zbliżając, lecz gdy jeden z kupców głośno klasnął w dłonie, cały tłum usługujących wybiegł i powrócił po chwili — prowadząc otyłego, czerwonego jak piwonja chińczyka-maître d‘hôtelu. Ten zbliżył się z niskiemi ukłonami, wyrzucając z siebie razem z głośnem sapaniem potoki najbardziej wyszukanych komplimetów, co później objaśnili Maleckiemu jego towarzysze.
Maître d‘hôtel rozpoczął długą odę na cześć swego zakładu. Rozpoczął od wymienienia przeróżnych znakomitości, które przez 200 lat istnienia „Radości sytego człowieka“ raczyły się przysmakami chińskiej kuchni. W tej liście najbardziej znanych gości bez ustanku się powtarzały słowa „syn tanga“, co miało oznaczać mandaryna[1], oraz „tuczun“ czyli dygnitarz lub wódz. Po tej mowie, cierpliwie wysłuchanej przez gości, otyły dyrektor „Radości“ zaczął wyliczać potrawy, jakie mógł polecić klijentom. Chińczycy, gdy wymieniał dania, od czasu do czasu klaskali w dłonie, co oznaczało zamówienie, a wtedy jeden z lokai w pochylonej postawie natychmiast wybiegał z sali, i pędził do kucharza. W taki sposób było zestawione „menu“ z kilkunastu dań. Malecki podziwiał organizację przedsiębiorstwa, dowodzące zwykłego u Chińczyków nieposzanowania czasu i zatrudnienia niepotrzebnej ilości pracowników.
Nie upłynęło kwadransa, gdy okrągły stół był zastawiony przerażającą wprost ilością małych miseczek i półmisków z różnemi potrawami. Pośrodku stało coś nakształt rosyjskiego samowaru, tylko z basenem na górze. W tym basenie leżały, prażąc się nad parą, długie, czarne kawałki, przypominające skrawki tłustej skóry wieprzowej. Te skrawki drżały i ruszały się jak galareta. Były to słynne „trepangi“, rodzaj robaków morskich, najeżonych miękiemi kolcami. To danie jest szczególnie poszukiwane przez smakoszów chińskich i istotnie mogło zadowolnić najwybredniejsze wymagania. Zalane słodkawym, dość ostrym sosem, bardzo się podobało Maleckiemu, który będąc dobrze obznajmiony z japońską kuchnią, śmiało probował wszystkie kreacje chińskiego kucharza. Umiał doskonale posługiwać się laseczkami z kości, zastępującemi noże, widelce, a nawet łyżki. Więc szło mu gładko. W głębokiej niebieskiej miseczce Malecki zauważył ryż, polany z góry ciemno brunatnym gęstym sosem. Były to rozgotowane płetwy rekina, podawane razem z ryżem, specjalnie przyrządzonym z jarzynami. Płetwy, zmienione w gęsty klej, nie miały dobrego smaku i przypominały bardzo buljon „Maggi“. Natomiast smaczną potrawę stanowiły cybulki lilji „sarana“, świeże latorośle bambusu i grochu, pstrągi z jeziora „Tung-Ting“, gotowana i zalana chińską „soją“ morska kapusta czyli wodorosty z rodzaju „fungi“ marynowane ostrygi, grzyby, rosnące na gnijących konarach dębów z Chinganu lub Sichota-Alin, oraz gotowana wieprzowina, zalana słodkim sosem z miodu i tartych migdałów.
Gdy obiad, jak się zdawało Maleckiemu, był skończony, Du-Saj wyciągnął swoje potężne ręce i zawołał:
— No teraz zaczniemy jeść!!
Okazało się, że była to dopiero zakąska. Obiad zaś, podług tradycji chińskiej, składał się z ryżu. Podawano go w różnych odmianach — gotowany w słodkiej wodzie, w wodzie słonej, gotowany z jarzynami, rybami, grzybami, miodem i migdałami. Każda poszczególna odmiana ryżu stanowiła osobną potrawę. Na stole zjawił się makaron z ryżu, placki i różne zupy z ryżu. Na ostatku wniesiono olbrzymią wazę napełnioną białym, jak śnieg ryżem, rozpadającym się na oddzielne ziarnka.
Był to sygnał końca obiadu. Natychmiast wniesiono tacę z małemi imbryczkami, napełnionemi aromatyczną herbatą — czarną, zieloną, kwiatową i mieszaną, a do niej różne konfitury, powidła, suszone owoce, miód, brunatny cukier trzcinowy i cegiełki szybko rozpuszczającego się cukru zwykłego. Milczący przedtem Chińczycy zaczęli rozmowę i zapalili swoje zabawne, wystarczające tylko na jedno, najwyżej na dwa pociągnięcia fajki, w zasadzie podobne do tureckiego „kaljanu“.
Malecki zauważył, że chińczycy upijali się herbatą, tak samo jak europejczycy upijają się winem. Pili po 20—30 małych filiżanek nadzwyczaj mocnej, działającej na mózg i serce herbaty. Jedni wpadali w stan silnego podniecenia, drudzy odczuwali zupełny zanik sił, znużenie i prawie zasypiali.
Uczta trwała bardzo długo. Gdy powracali do domu, niektórzy z Chińczyków trochę się zataczali. Malecki przypisywał to działaniu herbaty, lecz w hotelu Du-Saj, swoim zwyczajem, śmiejąc się szyderczo, rzekł:
— Herbata nawet najmocniejsza nie jest temu winna. Pan wie, że w Chinach obecnie nie wolno palić opjum. Musimy kryć się w tajnych norach, gdzie się zbierają nałogowcy. Lecz nie jest to całkiem bezpieczne! W norach mogą ich ograbić a nawet zamordować „chunchuzi“ — bandyci, lub też wykryć i zaaresztować policja. Dla szanujących się ludzi jest to rzecz ryzykowna. Mamy na to inne sposoby! Używamy mocno opjumowanego tytoniu. Nie jest to tak przyjemne jak czysta żywica maku, lecz w każdym razie sprawia to nałogowcom pewną rozkosz. Po niej zaś następuje owa chwiejność kroku, na którą pan zwrócił uwagę...
Du-Saj, wciąż się śmiejąc, pożegnał Maleckiego, a, ponieważ on też gorliwie szukał rozkoszy w opjumowanym tytoniu, wyszedł, zataczając się.





  1. Mandaryn nie jest słowem chińskiego pochodzenia. Wprowadzili go Portugalczycy, tworząc go od słowa „mandas — rozkazywać.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.