Zanim książka zawarta zostanie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Sydir Twerdochlib
Tytuł Zanim książka zawarta zostanie
Pochodzenie Cudza żona i mąż pod łóżkiem
Wydawca Ludowe Spółdzielcze Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowego Spółdzielczego Tow. Wydawniczego
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZANIM KSIĄŻKA ZAWARTA ZOSTANIE...

W roku ubiegłym, 1921, obchodził cały świat kulturalny setną rocznicę urodzin, a czterdziestą śmierci jednego z największych poetów ludzkości i zarazem jed nego z najgłębszych znawców duszy człowieczej — Fiodora Dostojewskiego.
Wielki ten twórca znany jest także Polsce i Polakom, nie w tym stopniu jednak, w jakim znany jest w Europie zachodniej, a także w Skandynawji lub w Niemczech, gdzie kompletne i na wysokim poziomie artystycznym utrzymane wydania dzieł twórcy „Braci Karamazowów“ w starannych przekładach, bynajmniej nie ostatnich lat są zjawi skiem. Polsce brak jest, niestety, dotychczas takiego pełnego wydania pism Dostojewskiego, to też genjalny ten znawca i analityk psyche ludzkiej nie oddziałał tu w tym stopniu na pogłębienie ujmowania zawiłych problematów życia przez ogół artystów pióra jak gdzieindziej. Szkoda wielka.
Niektóre dziedziny twórczości Dostojewskiego zupełnie nie są znane polskiemu czytelnikowi, inne niedostatecznie. Odnosi się to przedewszystkiem do jego — pism humorystyczno-satyrycznych. Często spotyka się u nas ludzi, nawet wśród warstw wykształconych, którzy nie wiedzą nawet, że Dostojewski, ten poważny i posępny tragik mrocznych przeżyć człowieka-zbrodniarza i człowieka-obłąkańca, wyrzutka czy więźnia, patrzył czasami na charaktery i sprawy ludzkie z innego kąta widzenia, z wesołym, niekiedy sarkastycznym, albo i szyderczym uśmiechem. Jakgdyby zmęczony ciągiem patrzeniem w mikroskop, na którego dnie przesuwały się przed jego oczami badacza i mędrca nieprzeliczone kultury Bacilli humani, odsuwał czasami od siebie to wszystko, co rodziło w duszy jego upiorne wizje piekła ziemskiego, a brał do rąk wypukłe zwierciadło, nastawiał je na świat i bawił się sam może jego obserwacją.
Czynił to z lubością i wielkiem powodzeniem zwłaszcza ten Dostojewski w sile męskiego wieku, w czasie, gdy minęła już gorąca młodość, a nie nastała jeszcze zimna starość! Nawet w śniegach dalekiego Sybiru będąc mieszkańcem katorgi (byłoby wprost dziwne, gdyby tradycyjny zwyczaj wszystkich rządów Rosji wysyłania najlepszych synów jej narodu do tajg, jeśli nie do grobu, oszczędził był autorowi „Wspomnień z martwego domu“ tej męczarni!), nie zgubił Dostojewski swego wypukłego zwierciadła ciętego satyryka. Tam powstały obie jego humorystyczne powieści „Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa)“ i „Wieś Stiepanczikowo i jej obywatele“ — obie wysokiej wartości artystycznej, jak wszystko, co wyszło z pod pióra Dostojewskiego.
Głęboki znawca Dostojewskiego, W. Rozanow, zaznacza, że twórcza praca autora nad temi obiema powieściami, — w Sybirze, — „była, zda się, pragnieniem człowieka, dawno zmarłego dla literatury i życia, by znowu poczuć się żywym — widzieć stronice, rozbłysłe scenami, jakie wyszły z tej, dawno pogrzebanej głowy...“
Dziwnym zbiegiem okoliczności na dziedzinę humorystyczno-satyryczną twórczości Dostojewskiego wcale niemal w Polsce nie zwrócono uwagi, mimo, że nierzadko słyszy się teoretyczne twierdzenie, iż sarmackiej naturze Polaka rzeczy pogodne w sztuce bliższe są od koszmarnych wizyj twórców, hołdujących estetyce szpetności. Z nowszej literatury rosyjskiej czytelnik polski zna „Sanina“ Arcybaszewa, galerię bosiaków Gorkiego, a nawet wstrętną „Jamę“ Kuprina (tę ostatnią aż w dwu wydaniach!), a nie ma sposobności przeczytać po polsku np. takiego Sałtykowa Szczedrina, zbyt rzadko spotyka się z Czechowem, a głośne w świecie nazwisko genialnego Gogola, jednego z najciekawszych satyrycznych twórców Wschodu Europy, byłoby dlań pustym dźwiękiem, gdyby nie teatralny „Rewizor z Petersburga“.
A właśnie teraz, gdy twarda rzeczywistość przywala nas okropnem brzemieniem nieznośnych stosunków powojennych i panoszącego się w nich bezczelnie wszelakiego plugastwa, głupoty i nihilizmu etycznego, należałoby dać inteligentniejszemu czytelnikowi możność zdrowego pośmiania się i beztroskiego odpoczynku duchowego na parę godzin, darząc go książkami w rodzaju zbiorku niniejszego. (Nie znaczy to wcale, że wszystko inne należy przekreślić.)
Z tego założenia wychodząc, przygotowano przekład wybranych rzeczy pogodnych Dostojewskiego[1]. Nie są to bynajmniej utwory mniej wartościowe od innych dzieł jego pióra, mimo, że niektórzy krytycy rosyjscy, jak np. Sluczewskij, dopatrują się w nich — wpływu Gogola. Owszem, posiadają nawet zalety, gdzieindziej w sztuce jego nie ujawnione, bo swoiste tylko sytuacjom i typom humorystycznym. Wyliczać ich nie potrzeba, tem bardziej, że polska krytyka literacka z pewnością sama je podkreśli, choćby np. arcyciekawy stosunek autora do kobiety w tryptyku powyższym, stanowiący odwrotną stronę medalu, jeśli się go zestawi z taką Sonją z „Winy i kary“ lub „Cichą“ („Krotkaja“), powinien wzbudzić jej zainteresowanie. W tym wypadku, twierdzenie wyżej wspomnianego krytyka i biografa rosyjskiego, że „Dostojewski był dla towarzystwa kobiecego obojętny, a nawet miał do niego pewną antypatję, i rzadko tylko, — jak to sam zaznacza w jednym ze swych listów z zagranicy 1862 r., — zdolny był do przy hołubienia młodej Wenecjanki w gondoli“ — urośnie do wymiarów głębszego symbolu...
Trochę chronologji — dla informacji.
Pierwsza z zamieszczonych tu w przekładzie humoresek,!. j. „CUDZA ŻONA I MĄŻ POD ŁÓŻKIEM“, w tej postaci, jak ją tu widzimy, wykończona została przez Dostojewskiego w r. 1865 dla pierwszego zbiorowego wydania pism jego.
Zrazu były to dwie osobne humoreski (p. t. „Cudza żona“ i „Zazdrosny mąż“, obie napisane w r. 1848) — w kilkanaście lat później związane zostały w jedną całość.
Ostatnia — „ROMANS W DZIEWIĘCIU LISTACH“ — pochodzi z roku 1847.
Obie stanowią tu dwa skrzydła wesołego tryptyku, którego obraz środKowy, — najciekawszy, — przedstawia groteska satyryczna p. t. „KROKODYL11 z roku 1865. A najciekawszy dlatego, bo groteska ta, jakkolwiek napisana przez Dostojewskiego przed kilkudziesięciu laty, ma w swem satyrycznem zacięciu pewien rys, bardzo aktualny. Obecnie, gdy bolszewizm i bolszewicy, ta pozorna antypoda caryzmu i carskiej absolutystycznej, „żelaznej11 biurokracji, rzucili całą Rosję, Ukrainę i inne, sąsiadujące z Rosją terytorja narodowościowe, w odmęt tragedji setki miljonów ludzi, niektóre powiedzenia największego pisarza Rosji nabierają szczególnej wagi i osobliwego oświetlenia. Dostojewski gorąco miłował szerokie masy ludowe, wiwisekcjonowane dziś bez litości przez krwawych oligarchów bolszewickich dla „eksperymentu dziejowego11 i własnego interesu.
„Z krokodyla wyjdzie teraz prawda i światłość!...“ (str. 86).
Czyż to jego powiedzenie, włożone w usta głównej postaci groteski satyrycznej, nie brzmi jak gorzka ironja wielkiego jasnowidza, który był nietylko genjalnym artystą, ale i wybitnym społecznikiem-myślicielem? W sztuce swej i publicystyce dawał on niejednokrotnie wyraz swym antypatjom ku temu wszystkiemu, co jest zgnilizną i próchnem zbutwiałem w kulturze Zachodu Europy. Był głęboko przeświadczonym „wostocznikiem“. Ale w swej genjalnej intuicji nie mógł Dostojewski nie przewidywać, do czego doprowadzą chłopa i robotnika rosyjskiego tacy, którzy i dziś w swem frymarczeniu tym chłopem, robotnikiem, całą ziemią rosyjską, i nie tylko rosyjską, tak podobni są do wzmiankowanego przezeń w „Krokodylu“ Ignatja Prokoficza, „znakomitego teoretyka“ i projektodawcy reform socjalno-ekonomicznych.
I bynajmniej nie byłoby to paradoksem, jeśliby ktoś zaryzykował twierdzenie, że np. całą, wplecioną w groteskę Dostojewskiego mowę Ignatja Prokoficza (str. 77, 78) czyta się dziś tak, jakby żywcem wycięta została z bolszewickiej „Prawdy“ lub odstenografowana podczas wszechbolszewickiego kongresu rad w Moskwie w r. 1922!
„Należy przedewszystkiem dać koncesję zagranicznym spółkom akcyjnym na wykupienie ziem naszych, całemi guberniami... Gdy już cała ziemia (rosyjska) będzie w rękach koncesjonowanych towarzystw zagranicznych, wtedy można wyznaczyć dowolne czynsze za wydzierżawienie...“ itp. itp.
Czyż nie to samo mówią i czynią dziś Leninowie, semiccy Zinowjewy, Troccy, Nachamkiesy-Stiekłowy et tutti quanti?
Jeśliby Dostojewski żył dzisiaj, to za sarkazm swego „Krokodyla“ z pewnością conajmniej siedziałby w lochach czrezwyczajki, taksamo, jak siedział „żywcem pogrzebany i zakopany w trumnie“ — jak pisał w r. 1854 — w sybirskiej katordze za inną „niebłagonadiożnost’’
Dziś też dopiero widzi się, jak absurdalne było posądzenie Dostojewskiego przez pewne współczesne mu, liberalne koła rosyjskie, że ostrze satyry swej w „Krokodylu“ wielki ten pisarz zwrócił przeciw... słynnemu działaczowi społecznemu Rosji tych czasów i powieściopisarzowi — Czernyszewskiemu. Ponieważ Dostojewski sam (w r. 1873 w „Grażdaninie“) odpowiedział na tę inwektywę, jest obowiązkiem sumienności przytoczyć, bodaj w skróceniu, tę jego odpowiedź. Oto ona:

W sprawie osobistej

„Nieraz już wzywano mnie do napisania moich pamiętników literackich. Nie wiem, czy je napiszę, bo mam słabą pamięć; wspominać, wogóle nie lubię. Niektóre jednak epizody mojej działalności literackiej mimowoli przedstawiają mi się z nadzwyczajną wyrazistością, nie bacząc na słabą pamięć. Oto, naprzykład, jedna anegdota:
Pewnego wiosennego rana odwiedziłem był ś. p. jegora Piotrowicza Kowalewskiego. Podobała mu się moja powieść „Wina i kara“, która pojawiła się wtedy w „Russkim Wiestniku“. Chwalił ją gorąco i wręczył mi pewne cenne dla mnie omówienie jej, napisane przez autora, którego nazwiska wyjawić nie mogę.
W czasie naszej rozmowy weszli do pokoju dwaj wydawcy dwu czasopism. Jedno z tych czasopism pozyskało sobie później niebywałą dotychczas w żadnem z naszych miesięczników liczbę prenumeratorów, wtedy jednak dopiero zaczynało się ukazywać. Drugie, przeciwnie, kończyło już swe uwagi godne i pełne wpływu na literaturę i publiczność istnienie; wtedy jednak, tego rana, wydawca jego nie wiedział jeszcze, że jego czasopismo znajduje się już tak blisko od swojego brzegu. Z tym oto wydawcą wyszliśmy do drugiego pokoju i pozostaliśmy sami.
Nie wymieniając jego nazwiska, powiem tyle tylko, że pierwsze moje z nim spotkanie w życiu, było nadzwyczaj gorące, do rzędu niezwykłych należące i wiecznie dla mnie pamiętne. Być może, że i on je pamięta. Wtedy jeszcze nie był on wydawcą. Potem zaszły różne nieporozumienia. Po moim powrocie z Sybiru spotykaliśmy się bardzo rzadko, raz jednak wypowiedział do, mnie słowa bardzo ciepłe i przy tej sposobności wskazał mi na pewne wiersze, — najlepsze z tych, jakie kiedykolwiek napisał. Dodam, że z wejrzenia i obyczajów, nikt mniej od niego nie wyglądał na poetę, a do tego z rodzaju „cierpiętników“. A tymczasem jest to jeden z najbardziej namiętnych i ponurych naszych poetów-„cierpiętników“.
— No, więc nawymyślaliśmy panu, rzekł (t. j. w jego czasopiśmie, za „Winę i karę“).
— Wiem, — odpowiedziałem.
— A wie pan, dlaczego?
— Dla zasady, zapewne.
— Za Czernyszewskiego.
Osłupiałem ze zdumienia:
— N. N., który napisał krytyczny artykuł, — mówił dalej wydawca — powiedział do mnie tak: „Powieść jego jest piękna, ponieważ jednak nie wstydził się on przed dwoma laty w swem opowiadaniu szydzić z nieszczęsnego wygnańca i skarykaturować go, to ja wyszydzę jego powieść.
— A zatem jest to ciągle jedna i ta sama głupia plotka o „Krokodylu”? zawołałem, pojmując. Czy i pan w nią wierzy? Czytał pan sam to opowiadanie, „Krokodyla“?.
— Nie, nie czytałem.
— Wszak to plotka, najpotworniejsza plotka pod słońcem. Trzeba chyba mieć bystrość i czucie poetyckie Bułgarina, by w tej opowieści swobodniej, dla śmiechu, wyczytać między ’wierszami taką „obywatelską“ alegorję, i to jeszcze o Czernyszewskim! Gdyby pan wiedział, co to za niedorzeczne naciąganie! Nigdy zresztą nie daruję sobie, że przed dwoma laty nie zaprotestowałem przeciwko tej podłej potwarzy, gdy tylko puszczono ją w obieg!
Rozmowę tę z wydawcą czasopisma, obecnie dawno już zgasłego, miałem przed siedmiu laty i dotychczas nie zaprotestowałem przeciw „potwarzy“; raz lekceważyłem sobie ją, to znowu „nie miałem czasu“ — Tymczasem niski ten postępek, przypisywany mi, pozostał we wspomnieniach niektórych osób faktem niewątpliwym, krążył po kółkach literackich, przesiąknął i do publiczności i niejednokrotnie już sprawiał mi nieprzyjemności. Pora już najwyższa wypowiedzieć się o tem wszystkiem bodaj jednem słowem, tem bardziej, że jest to teraz na czasie, i należy, jakkolwiek gołosłownie, przecież jednak zbić tę potwarz, zresztą także w najwyższym stopniu gołosłowną. Długiem swem milczeniem i lekceważeniem jej dotychczas iakgdybym sam ją potwierdzał“.
I Dostojewski następnie szczegółowo opowiada o całym przebiegu swej znajomości z Czernyszewskim, którą nawiązał z nim w r. 1859 po swym powrocie z Sybiru. Stwierdza, że Czernyszewski „podobał mu się i z całej postawy i z manier“, zaznacza, że chociaż niektórzy przypisywali charakterowi Czernyszewskiego pewną surowość i nietowarzyskość, on, Dostojewski, owszem, uważał, że „rzadko się spotyka człowieka bardziej miękkiego i serdecznego“ od Czernyszewskiego. Opowiada wreszcie, że obaj z Czernyszewskim odwiedzali się nawzajem, choć nie nazbyt często, zawsze jednak i przy każdem spotkaniu podawali sobie dłonie do uścisku. Znajomość ich doznała następnie przerwy, bo — Dostojewski przeniósł się na całych dziewięć miesięcy do Moskwy, a później Czernyszewski został aresztowany i zesłany na Sybir.
„Nigdy niczego — podaje Dostojewski — nie mogłem się dowiedzieć o jego sprawie i nie wiem dotychczas.
W półtora roku później, powziąłem pomysł napisania pewnej bajki fantastycznej, w rodzaju naśladowania powieści Gogola,,Nos“. Nigdy jeszcze nie próbowałem pisać w rodzaju fantastycznym. Była to czysto literacka igraszka, wyłącznie dla śmiechu. Przedstawiło mi się, poprostu, parę komicznych sytuacyj, które zachciało mi się rozwinąć“.
Z kolei podaje Dostojewski krótką treść „Krokodyla“ i charakterystykę osób, w opowiadaniu tem występują cych, przyczem główną postać, połkniętego przez krokodyla, czynownika, charakteryzuje w sposób następujący:
„Czynownik to średniej rangi, ale też i jeden z tych, którzy mają pewne warunki do niezależności, młody jeszcze, lecz zajadły samolub, przedewszystkiem głupiec, podobnie jak i niezapomniany major Kowalew, który utracił swój nos (w op. Gogola, — przyp. tłum.) jest on komicznie przekonany o swych wielkich zaletach, połowicznie wykształcony, uważa się jednak za genjusza, w biurze mają go za człowieka próżnego, i stale obrażony jest tem, że nie zwraca się na niego powszechnie uwagi. Jakgdyby mszcząc się za to, musztruje i tyranizuje swego przyjaciela, bez oznaczonego charakteru, wynosząc się ponad niego bystrością swego umysłu. Przyjaciel nienawidzi go, ale znosi wszystko dlatego, bo w ta jemnicy podoba mu się jego żona, która znowu jest kobietką młodą i ładną, „czysto peterburskiego typu“, głupiutką kokietką średnich sfer“.
Dostojewski zaznacza, że żartobliwe opowiadanie p. t. „Krokodyl“ jest nieskończone. „Kiedyś go z pewnością dokończę“, zaznaczył. Nie dokończył go jednak.
A oto, co zrobiono z tej drobnej rzeczy. Gdy tylko opowiadanie to pojawiło się w czasopiśmie „Epoka“ (w 1865 r.), nagle „Gołos“ zamieścił we fejletonie dziwną uwagę. Coś w tym rodzaju: „Napróżno autor „Krokodyla“ wstępuje na tę drogę; nie przyniesie mu to ani zaszczytu, ani oczekiwanego pożytku“ i t. d. 1 następnie kilka bardzo mglistych i wrogich ukłuć. Przeczytałem pobieżnie, niczego nie zrozumiałem, widziałem w tem tylko dużo jadu, nie wiedziałem jednak za co. Mglisty ten i fejletonowy głos nie mógł mi, rozumie się samo przez się, zaszkodzić; nikt z czytelników zarówno go nie zrozumiał, jak i ja sam; ale w tydzień później N. N. S. rzekł do mnie: „Wie pan, co oni tam myślą? Są tam przeświadczeni, że pański „Krokodyl“ jest alegorją, historją wygnania na Sybir Czernyszewskiego, i że pan chciał przedstawić i wyśmiać Czernyszewskiego“. Zdziwiłem się, nie bardzo jednak byłem zaniepokojony; mało to bywa rozmaitych domysłów? Zdanie to uważałem za zbyt jednostkowe i naciągnięte, by mogło ono pójść w kurs, i uważałem za rzecz zupełnie zbyteczną wszelkie protestowanie przeciw temu. Nigdy sobie tego nie daruję, bo zdanie ’to utrwaliło się i poszło w kurs. Calumniare audacter, semper aliquid haeret.
Jestem zresztą i teraz przekonany, że w każdym razie nie było to oszczerstwo... Była to poprostu tępota, uparta, złośliwa tępota jakiejś głowy „z kierunkiem“...
Co za alegorja? No, oczywiście, krokodyl przedstawia — Sybir; pyszałkowaty i lekkomyślny czynownik — Czernyszewskiego. Wpadł on w krokodyla i ciągle jeszcze żywi nadzieję, że nauczy cały świat...
A więc przypuszczano, że ja, sam były wygnaniec i mieszkaniec katorgi, napisałem wesoły paszkwil o podobnym wypadku...
Niech mi kto raczej zarzuci cokolwiek bodaj z całego mego życia na dowód, że podobny jestem do złego pamflecisty bez serca i że można było oczekiwać odemnie takich alegoryj“.
Dostojewski, z naciskiem podkreśla, że nieszczęściu Czernyszewskiego zawsze szczerze współczuł i współczuwa. I kończy:
„A może to nienawiść z powodu różnicy zapatrywań? Skądże? Czernyszewski nigdy nie urażał mnie swemi zapatrywaniami. Można bardzo szanować człowieka, rozchodząc się z nim w zapatrywaniach „radykalnie“.
I powołuje się wkońcu, jako na dowód swej lojalności wobec Czernyszewskiego na fakt, że w piśmie, przez siebie redagowanem, w „Epoce“, zamieszczony został artykuł krytyczny o „znakomitej“ powieści Czernyszewskiego „Co czynić“ („Czto diełat’“) z winnem uznaniem dla umysłowości i talentu Czernyszewskiego, „o czem nikt nigdy nie wątpił“.
„Złości mnie to bardzo, że tym razem mówiłem o sobie. Oto, co znaczy pisać pamiętniki literackie; nigdy ich nie napiszę. Bardzo żałuję, że niewątpliwie nadużyłem cierpliwości czytelnika.“
Tyle słów Dostojewskiego.
We Lwowie w kwietniu 1922 r.

Sydir Twerdochlib






  1. Oprócz tomu niniejszego znajduje się pod prasą także powieść p. t. „Sen wujaszka“ w przekładzie podpisanego tu tłumacza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fiodor Dostojewski i tłumacza: Sydir Twerdochlib.