Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | czwarty |
Część | druga |
Rozdział | XIX |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— A ta druga — mówił dalej sędzia pokoju — o której Paulina Lambert wspomina w swoim ostatnim liście?
— Tu jest tajemnica... — odpowiedział naczelnik wydziału śledczego.
— Tajemnica?
— Tak, i list o którym pan wspominasz, odkrywa jej początek... To dziewczę, odwiedzam od czasu do czasu przez i niejakiego pana Roberta, było znane tylko pod imieniem Renaty i pani Lhermitte nic nie wiedziała o jej rodzinie, gdyż pan Robert, którego nie znano ani miejsca zamieszkania, ani położenia społecznego, a który wyglądał na człowieka z najlepszej sfery, słusznie czy niesłusznie, uchodził nie za jej ojca, lecz za opiekuna... Niedawno umarł, przynajmniej tak mówią, i natychmiast potem, jakaś pani Urszula, ta sama co niegdyś przy wiozła Renatę, przyjechała aby ją zabrać...
— Dokądże ją zawiozła?
— Niewiadomo... Renata przyrzekła Paulinie Lambert że do niej napisze...
— Czy do trzy mała obietnicy?
— Nie, i pani Lhermitte, jak również Paulina Lambert, uważają to milczenie za bardzo dziwne, szczególniej po tem, co zaszło....
— A cóż to zaszło? — zapytał pan Villaret.
— Renata od tygodnia wyjechała niewiadomo dokąd, gdy jakaś pani w grubej żałobie przybyła i badała przełożoną co do dziewczęcia... Osoba ta, zdawało się, przywiązywała niezmierną wagę do odpowiedzi pani Lhermitte, która nie wiedząc nic, nie mogła jej dać żadnej wskazówki.
— W istocie, to rzecz dziwna, ale jak mi się zdaje, to nie ma żadnego związku ze sprawą panny de Terrys...
— Być może...
— Nadaremnie szukam łącznika... — szepnął sędzia śledczy, patrząc z zadziwieniem na naczelnika wydziału śledczego.
— Jak panu de Terrys było na imię? — zapytał ten ostatni.
Pan Villaret przerzucił jeden plik papierów lezących przed nim i odpowiedział:
— Robert Adryan...
— A więc, opiekun Renaty nazywał Robert... — Renata weszła na pensyę pani Lhermitte w miejsce Honoryny de Terrys i na kilka dni przed śmiercią hrabiego, wtedy gdy można było porachować godziny pozostające mu do życia. Zabrano tajemnie dziewczę, które znikło, razem z towarzyszącą mu kobietą. Czy się to panu nie wydaje dziwnem?
— Cóż pan mniemasz z tego wnosić?
— Hrabia mógł mieć to dziecko po śmierci żony, gdyż Renata jest o cztery lub pięć lat młodsza od panny Honoryny... Ta, dowiedziawszy się przypadkiem o istnieniu córki naturalnej hrabiego i bojąc się, aby jej się nie wymknęła część spadku po ojcu, usunęła nieprawe dziecię i nie zatrzymując się na tym pierwszym występku, zgładziła ojca, chcąc być wolną i jedyną posiadaczką jego majątku.
Pan Villaret uczynił znak zgrozy.
— To byłoby potwornem!... — zawołał.
— Potworném, zgoda, ale nie możliwém...
— Panna de Terrys nie znała Renaty...
— Tak utrzymuje, ale może kłamać...
— List Pauliny Lambert wspomina o niej bardzo pobieżnie.
— To nic — nie znaczy, gdyż panna de Terrys z pewnością nie zwierzała się ze swemi planami przed swoją przyjaciółką.
— Ależ ta Urszula?...
— Może wspólniczka, zapłacona za to aby usunąć nieszczęśliwą Renatę...
— A ta kobieta w żałobie, zgłaszająca się po dziewczynę?...
— Dawna kochanka hrabiego, poszukująca swego dziecka.
Sędzia śledczy objął rękoma czoło, wsparł łokcie na biurku i przez kilką nagle potrząsnął głową.
— Pan nie wierzysz w związek tych dwóch zbrodni? — zapytał naczelnik wydziału śledczego. — Łączący je węzeł nie objawia się panu tak jak mnie?
— Nie... Według mnie przypadek sprowadził pana na trop drugiej sprawy zupełnie niezależnej od pierwszej... Pan wiesz, że podobne wypadki często się zdarzają.
— Prawda, ale tutaj zbieg okoliczności jest zbyt uderzający, aby nie zasługiwał przynajmniej na wystudyowanie.
— Zajmę się tem, bądź pan pewny, ale to tylko dla uspokojenia sumienia... Ja pannę de Terrys, uważam za winną tylko drugiej zbrodni, a zupełnie niewinną pierwszej...
— Zatem przekonanie pańskie pod tym względem jest niewzruszone?...
— Prawie...
— Na czem się ono opiera?
— Jakkolwiek umyślnie powiększona tajemnica co do znikłego dziewczęcia jest niezgłębioną, przypuszczając, że nieprawy węzeł łączy ją z rodziną de Terrys, znaleźlibyśmy w papierach hrabiego jakową$ wskazówkę.
— Można było usunąć papiery, tak samo jak osunięto trucizny, która zabiła hrabiego.
Pan Villeret znowu potrząsnął głową.
Naczelnik wydziału śledczego zrozumiał, że sędzia trwał w swojej niewierze, nie nalegał.
— Czyś pan jeszcze nie badał panny de Terrys?... — zapytał.
— Nie... — Z wyjątkiem pierwotnego biadania, wymaganego przez prawo i czysto dla formy.
— Dla czegóż to opóźnienie?
— Czekam na protokół chemika, któremu poruczono dokonać analizy... Potrzebuję znać naturę użytej trucizny, aby od razu zgnębić oskarżoną...
— Czy się pan spodziewasz otrzymać przyznanie?
— Tak, lecz nie bez trudu. Walka będzie ciężka z tak zatwardziałą zbrodni arką... Samotność, która zawsze zmiękcza najtwardsze charaktery, na nią nie wywiera żadnego. wpływu... Od czasu jak się znajduje w więzieniu, pisała do mnie kilka listów, i ja w nich znajduję dzikie postanowienie utrzymywania że jest niewinną, bez względu na wszystko... Wezwę ją niedługo przed siebie. Tymczasem zaś zajmij się pan panną Renatą i tą Urszulą, Ja zaś przygotuję wezwania do głównych świadków, aby się stawili...
— Nie zapomnij pan o tym Paskalu Lantier, którego zachowanie się uderzyło mnie w dniu zabrania ciała.
— Jest on w liczbie tych, którzy najpierwej będą badani... — Tajemnica otaczająca; oprowadzenie śledztwa powinna nam usłużyć... Sądzą, że jestem na fałszywym tropie, a ciosy jakie zadam, będą tylko więcej stanowcze.
— Czy Paskal Lantier nie znajdował się w stosunkach pieniężnych z hrabią?
— Tak jest. Według ksiąg pana de Terryś przedsiębiorca zaciągnął od niego pożyczkę...
— Dużą?
— Tak jest.
— Czy dług ten jest wymagalny, czy też spłacony?...
— Nie umiem panu tego powiedzieć... Jeszczem nie badał interesu z tego punktu widzenia... Zresztą książki nie są prowadzone regularnie... Są w nich przerwy i opóźnienia w zapisywaniu.
— Czy przy przeglądaniu papierów hrabiego, znalazłeś pan jakie pokwitowanie Lantiera?
— Nie... Byłoby mnie to uderzyło.
— Może on zapłacił...
— W istocie, to być może...
— Czy masz pan jakie wiadomości o tym człowieku?...
— Mam i bardzo dokładne...
— Dobre czy złe?
— Zadawalniające... Przedstawia się on jako człowiek inteligentny, czynny, pracowity... Jedną ma tylko wadę...
Jaką?
— Gra na giełdzie.
— Nie on jeden gra, na nieszczęście... W naszej epoce gra na giełdzie zrosła się z naszemi obyczajami... Każdy chciałby jak najprędzej używać... chciałby się prędko zbogacić...
— Obyczaje tego Lantiera są dobre i postępowanie porządne... — mówił dalej sędzia pokoju. — Jakkolwiek wdowiec, nie słychać ażeby miął kochankę... Ma tylko jednego syna, który chodzi na kursa prawne i sposobi się na adwokata... Lantier cały zajęty jest swemi przedsiębierstwami... Zimowa pora stawią mu znaczne przeszkody, nie szkodząc jednak jego kredytowi, który jest pewny...
— Czy on był przyjacielem hrabiego?
— Czasem się widywali, ale ich stosunki, jak się zdaje, wynikały jedynie z interesów... Sprawdzę tę okoliczność. Nie zapomnij pan, proszę, żadnego z moich zleceń.
— Bądź pan spokojny... Zastawię sieci i będę pana o wszystkiem zawiadamiał...
Naczelnik wydziału śledczego wyszedł.
∗
∗ ∗ |
Nazajutrz była niedziela.
Paweł wybrał ten dzień — czytelnicy zapewne o tem pamiętają — aby zaprowadzić Renatę na ulicę Picpus dla przedstawienia jej swemu ojcu.
Paskal rzekł do niego:
— Pozostawiam ci wolny wybór kobiety, która będzie towarzyszką twego życia...
Tę kobietę on wybrał, ocalił, kochał, — albo raczej uwielbiał; ale pomimo zapewnienia ojcowskiego, doznawał jakiejś niespokojności co do spotkania, którego rezultat naprzód byłby chciał wiedzieć.
Z gorączkówą więc niespokojnością i wielkiem pomieszaniem umysłu czekał na chwilę projektowanej wizyty.
Ze swej strony córka Małgorzaty była niemniej niespokojną od Pawła.
Wizyta owa miała stanowić ważną epokę w jej zyciu.
Czy ojciec jego narzeczonego otworzy dla niej swoje, ramiona i serce?
Czy to małżeństwo, urzeczywistniające jej marzenia, będzie mogło przyjść do skutku, nim Paweł zostanie zanominowany na adwokata i w możnoności zajęcia jakiejś pozycyi?
Czy długo wypadnie czekać?
Czy jaka czarna chmura, z nagromadzonem gromami, nie zaciemni niespodzianie jaśniejącego nieba?
Pomimo trochę ciemnej natury tych rozmyślań, Renata nie była smutną, a ponieważ zalotność kobieca nigdy swych praw nie traci, myślała, aby się uczynić o ile można ładną, stając przed tym, którego wkrótce miała nazwać ojcem i którego przyrzekała sobie kochać z całych sił swojej niewinnej duszy.
Zresztą, te rozliczne zajęcia, nie przeszkadzały jej myśleć o przeszłością, o Urszuli, o swojej matce.
— Matko nieznana — mówiła sama do siebie — matko nieznana, a jednak droga, czyż ty nie ujrzysz mojego szczęścia, jeżeli mam być szczęśliwą?