Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | czwarty |
Część | druga |
Rozdział | XVIII |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Były więzień powrócił sam.
— Teraz — rzekł sam do siebie — muszę oczyścić mieszkanie... Wpakuję wszystko co mam w szufladach do jednej z moich waliz i jazda na ulicę Navarin. Jutro odwiedzę kochanego kuzyna Paskala i zawiadomię go o zmianie mieszkania... Najprzód zajmijmy się pieniędzmi i papierami... Reszta to bagatela...
Wydobył z kieszeni pęk kluczy, podszedł do komody oporządzonej w dniu wczorajszym przez Jarrelonge’a i otworzył ją.
Nagle zbladł bardzo.
Jego złoto i bilety bankowe znikły.
— Czy mi się w oczach mieni? — zapytał nędznik sam siebie ze drżeniem.
I rękami przewracał różne przedmioty rozrzucone po szufladzie.
Prawie natychmiast jednak wyprostował się ż wykrzywioną twarzą, ognistym wzrokiem i zawołał tonem przerażającej wściekłości.
— Do milion kroć! jestem okradziony!... i okradziony przez Jarrelonge’a!... Ach! rozbójnik!... człowiek, któregom obsypał dobrodziejstwami!... Głupie bydle ze mnie.. osioł... kretyn... głupiec!... A ja mu dowierzałem!... nie domyślałem się niczego!...
Nagle Leopold przerwał łajanie.
Po głowie jego druga myśl się przesunęła.
Otworzył drugą szufladę i zachwiał się na nogach jak człowiek ogłuszony ciosem.
— Wszystko!... — wymówił z trudnością głosem syczącym przez zęby. Wszystko zabrał, zbrodniarz!... Te papiery, mogące ocalić pannę de Terrys, a oskarżające mnie i Paskala, wszystko zabrał!... Ale na co? W jakim celu? Czy chce mnie zgubić? To być nie może!... On wie dobrze, że zgubiłby siebie razem że mną, a gilotyny się boi. Zapewne chce ze mnie pociągnąć... Myśli mi odprzedać te papiery i to drogo... Żąda udziału o który się upominał, a którego mu odmówiłem... A więc! tym udziałem będzie śmierć!... Łotr wie za wiele?
Zbieg z Troyes ciągle przewracał machinalnie, chociaż mu się zdawało pewnem, że jego wspólnik nic nie zostawił.
Nagle wydał okrzyk radości i pochwycił małą puszkę kryształową, skradzioną u hrabiego de Terrys i zawierającą proszek krotala.
— Przynajmniej o tem zapomniał, lub zaniedbał... — mówił dalej. — Tem gorzej dla niego!... — Oto jest broń, która go z pewnością dosięgnie, ale gdzie go znaleźć?... Ulica la Harpe, numer trzeci, powiedział... To kłamstwo. Zdecydowany mnie okraść, nie byłby mi naiwnie dał swego adresu! A! mości Jarrelonge, Paryż jest wielki, ale pomimo to potrafię ja cię wyśledzić!...
Gwałtowny gniew nigdy nie trwa długo.
Leopold powoli się uspokoił i nalawszy sobie dużą szklankę wody, którą wychylił od razu, mówił dalej, ze względnie zimną krwią:
— Koniec końcem stało się... W obecnej chwili nie ma na tę chorobę lekarstwa, ale dobre rachunki utrzymują przyjaźń, i Jarrelonge nic na tem nie straci że trochę poczeka... Ja zaspokoję jego rachunek... zapłacę mu dług z procentem... Przed chwilą uniosłem się po głupiemu... to nierozsądek... Spokój jest siłą człowieka... Spokojnie dokończę swoich przygotowań do przeprowadzenia się... Mam tylko kilka łuidorów w portmonetce i gdy by nie sprzedaż konia i powozu, łajdak. byłby Innie? zostawił na czysto... Mój kuzynek Paskal zastąpi brak... Jednakże ukryję przed nim znakomity postępek Jarrelonge’a! — Umarłby ze strachu, do wiedz i a wszy się, — że się znajduje na łasce zbrodniarza tak niskiego rzędu.
Leopold zapakował rzeczy, zamknął walizę! wyszedł.
Udał się prosto do przedsiębiorcy.
Na zapytanie, czy pan Lantier jest w domu, kąsyer który go przyjął, dał odpowiedź:
— Pana nie ma.
— O której powróci?
— Wieczorem dopiero i to bardzo późno.
— Czy to na pewno?
— Jaknajpewniej!... pojechał za interesem do kamieniołomów w Courcelles, koło Chantilly.
Leopold wydawał się bardzo zakłopotanym.
Kasyer widząc jego ambaras, mówił dalej:
— Jeżeli pan zechce pofatygować się jutro rano, to zastanie, pana Lantier...
— Ale jutro niedziela.
— Właśnie... Pan Lantier w niedzielę z rana nigdy nie wychodzi.
— Dobrze! — odpowiedział wspólnik Paskala. — Przyjdę jutro rano...
— I rozstawszy się z kasyerem, poszedł po dorożkę, sprowadził ją na ulicę Tocanier i kazał jej zabrać swoje tłomoki; lecz myśląc, że go może Jarrelonge szpiegował, pomyślał, że będzie roztropnie przedsięwziąść niejakie ostrożności przy przeprowadzeniu.
Zamiast więc dać woźnicy adres na ulicy Navarin, kazał się zawieźć na dworzec Ś-go Łazarza.
Tam oddał rzeczy do składu i poszedł na obiad do małej restauracyjki przy ulicy Amsterdamskiej.
W godzinę powrócił z inną dorożką, odebrał swoje walizy i pojechał na ulicę Navarin.
Jego nowe mieszkanie składało się z dwóch małych pokoików na dole.
Pokoiki te służące niegdyś za sklep, miały drzwi na ulicę, co Leopoldowi pozwalało wchodzić i wychodzić, nie będąc widzianym przez odźwiernego.
Ten otrzymawszy od nowego lokatora hojną gratyfikacyę, nie miał najmniejszego w świecie zamiaru szpiegować jego kroków.
Leopold bardzo krótko zabawił w domu.
Udał się pieszo na bulwary, minął ulicę Richelien, przeszedł most Saint-Péres, poszedł wybrzeżem i wszedł na ulicę la Harpe, tę ostatnią część drogi niegdyś tak znanej w cyrkule łacińskim i skasowanej w dziewięciu dziesiątych częściach przez upiększenia nowego Paryża i założenie skweru Cluny.
Dom oznaczony numerem trzecim, miał ciemną sień, w głębi której znajdowała się nie mniej ciemna 3zba odźwiernego.
Były więzień zapuścił się w sień i zapukał do izby.
Otworzył się lufcik zakurzony. Głos kobiecy zapytał:
— Co pan żąda?
— Pan Jarrelong, jeśli łaska...
— Pan Jarrelonge...
— Co to za jeden?...
— Komisant podróżujący...
— Nie znam....
— Wczoraj się miał wprowadzić...
— Nie znam... — powtórzył głos kobiecy. — Nie mamy nowego lokatora w domu... Do widzenia!
I lufcik się zamknął.
Leopold wyszedł.
— Z góry byłem pewny — szepnął — adres nie mógł być prawdziwy, alem się chciał przekonać... — Łotr chciał mi się wymknąć tym podstępem... Myli się... Potrafię go odszukać... Dziś wieczorem nie mam co robić... Jarrelonge musiał się dać zwerbować jakiemuś łotrowi, obejdę różne dziury i chyba djabeł mi przeszkodzi, jeżeli go nie znajdę...
Zostawmy zbiega szukającego swego złodzieja, i poprosimy czytelnika, aby się z nami pofatygował do gabinetu sędziego śledczego Villereta, prowadzącego sprawę znaną w sądzie sprawą Terrys.
Śledztwo ciągnęło się powoli, jakeśmy powiedzieli i objaśniliśmy po wódy tej zwłoki.
Naczelnik wydziału śledczego otrzymał polecenie udania się do Troyes i wybadania pani Lhermitte co do charakteru i przyzwyczajeń panny de Terrys, którą przez długi czas liczyła się do grona jej pensyonarek.
Po powrocie, urzędnik ów natychmiast udał się do gabinetu pana Villaret.
Ten po raz dwudziesty może przeglądał papiery i listy znalezione w pałacu Terrys w gabinecie nieboszczyka hrabiego i w pokoju Honoryny.
Nic mu nie dawało żadnego wyjaśnienia.
Nic go nie informowało.
Nic nie oskarżało dziewczęcia.
A jednak była winną!... wątpliwość pod tym względem była niemożebną, gdyż otrucie było niezaprzeczonem, i ponieważ z zeznań służących przekonano się, że panna de Terrys sama przygotowywała napój dla ojca.
Zameldowano naczelnika wydziału śledczego.
Pan Villeret kazał go matychmiast wprowadzić.
Nowo-przybyły trzymał zwitek papierów w ręku.
— Siadaj pan, kochany panie... — rzekł sędzia pokoju, wskazując na krzesło. Czyś pan zadowolony ze swojej podróży? Czy mi pan przywozisz jakie wskazówki?
— Przywożę ich albo mało, albo wiele, kochany sędzio...
— Albo mało, albo wiele! — powtórzył pan Villaret. — O, to zagadkowa odpowiedź... Wytłómacz się pan, proszę...
— Rzecz bardzo prosta... Albom się nic nie dowiedział, albo bardzo wiele... To zależy od pana, co sam raczysz przyznać...
— Widziałeś się pan z przełożoną?
— Widziałem i wybadałem ją szczegółowo...
— Cóż powiedziała o charakterze panny de Terrys?
— Rzeczy znane... Od najpierwszej młodości panna Honory na była zimna, wyniosła, niepodległa i próżniąca się tytułem i majątkiem ojcowskim...
— Do ilu lat była w Troyes?
— Do ośmnastu... Wyjechała ztamtąd przed sześciu laty, na wezwanie ojca którego nawet nieznane na pensyi... Hrabia długo przebywał W Indyach i właśnie od czasu, jak córka z nim zamieszkała, dostrzeżono stopniowy upadek jego zdrowia.
— Czyś pan zapytywał, do jakich szczególnie nauk panna de Terrys miała upodobanie?
— Jej gust pod tym względem nie miał w sobie nic kobiecego... Lubiła nade wszystko nauki ścisłe, matematykę, fizykę, chemię...
— Powiadasz pan fizykę, chemię.... Jednak w pałacu nie znaleziono żadnej książki, mającej związek z temi naukami... Ale to nie dowodzi niczego... panna de Terrys mogła je zniszczyć...
— To rzecz widoczna.
— Czy nie zauważono na pensyi, aby panna de Terrys miała, usposobienie do intryg, do romantycznych miłostek?
— Moje i poszukiwania czynione były głównie w tym kierunku.
— I...
— Jednak osiągnęły rezultat przeczący... Nigdy najmniejszy zarzut tego rodzaju nie był skierowany ku tej pensyonarce.
— Co to za przyjaciółka, będąca dziś jeszcze na pensyi, od której odbiera listy?
— Panna Paulina Lambert?
— Tak jest.
— To zachwycające dziecię, żywe, wesołe, serdeczne... Bez jej wiedzy wybadałem ją, lecz jakkolwiek ściśle związana z panną Honoryną, nie powiedziała ani słówka, z któregoby mogło błysnąć jakie światełko.