Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIII.

Student podał rękę córce Małgorzaty i młoda para odprowadzona aż do progu przez Paskala Lantier, opuściła dom przy ulicy Picpus.
— No, Renato, jestżeś szczęśliwa? — zapytał Paweł z uśmiechem.
— Przepełniona jestem szczęściem... — Dzień dzisiejszy zanotuję w swojem życiu... Jakże twój ojciec jest dobry.
— Wszak ci powiedziałem...
I oboje młodzi ludzie przyśpieszyli kroku, aby się połączyć z Juliuszem i Zirzą, którzy na nich czekali przy ulicy Saint-Mandé.
Była to kawiarnia, w której panowali państwo Baudu.
Nie mając innej w tych stronach, naturalnie tę im wskazał.
Przestąpiwszy próg, Paweł i Renata zostali zadziwieni i uradowani spotka wszy tam Wiktora Beralle, podmajstrzego z warsztatów Paskala, w towarzystwie Zirzy i przyszłego doktora.
— A! przebóg, to szczęśliwe spotkanie! — zawołał student ściskając Wiktora za rękę.
— Na honor, tak, panie Pawle i wiedząc od pana Verdier że nadejdziecie, czekałem na was z niecierpliwością. Papa i mama Baudu i moja mała Stefcia, chcę panu podziękować za trud, jakiś sobie zadał, chodząc ze mną do mego wuja do Bercy.
— To ja jestem i będę ci zawsze obowiązany, kochany Wiktorze, gdyż ten wieczór zdecydował moje szczęście.
I wskazywał na Renatę, która się uśmiechała do Wiktora.
— Pańskie szczęście było pogrzebane pod śniegiem... — odpowiedział ten ostatni — szczęściem wydostaliśmy je... Czyś pani zupełnie już przyszła do zdrowia?
— O! zupełnie... dzięki moim dobrym przyjaciołom...
— Ponieważ tu jesteście, czy pozwolicie przedstawić sobie moją narzeczoną?...
— Zachwycona będę z jej poznania i przepowiadając, że z takim jak pan mężem będzie szczęśliwa.
Baudu, jego zona i Stefania, szeptali przy kantorze.
Wiktor wezwał ich gestem.
Zbliżyli się i przedstawienie się odbyło; Baudu prosił, aby go zaszczycono przyjęciem absyntu przez mężczyzn, a madery przez damy, która to łaska była mu wyświadczona bez oporu.
Tymczasem jasnowłosa Zirza pytała po cichu Renaty:
— I cóż?
— Tak jestem uradowana; iż mi się wydaje że marzę!..
— Ojciec jego??
— Najlepszy w świecie człowiek... Przyjął mnie jak swoją córkę i małżeństwo zostało zdecydowane...
— Kiedyż się odbędzie?
— Zaraz jak tylko Paweł zostanie adwokatem... Najdalej za pół roku...
— Droga Renato!...
I dziewczęta z wylaniem uścisnęły się za ręce.
— Ale — rzekł Wiktor — spodziewam się, że nie po to przyszliście, aby zaraz powracać...
— Odejdziemy wtedy dopiero, gdy będzie czas na obiad — odpowiedział Paweł.
— Na obiad? Ależ tu są obiady i to bardzo dobre. Zapewniam was, że moja przyszła świekra gotuje tak, że można sobie palce oblizać!
— Nie słuchajcie — rzekła mama Baudu ze śmiechem. — Nie długo on gotów powiedzieć, że ja zakasuję najlepszych kucharzy w Paryżu.
— Powiem — potwierdził Wiktor — i powiem prawdę.
— Przekonamy się o tem — rzekł znowu Paweł — ale z warunkiem, że Wiktor i jego przyszła jeść będą z nami.
— Zbyt wiele honoru, panie Pawle, ale przyjmujemy... czy prawda Stefciu?
Dziewczę zarumienione jak wiśnia, z bojaźliwością potwierdziła.
Zakład był skromny, — prawdziwa restauracya podrogatkowa, — ale mama Bandu przewyższyła sama siebie; obiad był wyborny i zakropiony, jeżeli nie grubemi winami, to przynajmniej burgundem rzeczywistym i prawdziwym medokiem.
Paweł wpadł w wesołość i wszyscy podzielali jego usposobienie.
— Kiedyż wesele? — zapytał wypiwszy za zdrowie Stefanii.
Wiktor odpowiedział, patrząc na swoją przyszłą która znowu zarumieniła się po białka oczu.
— Niedługo, panie Pawle... W przyszłą niedzielę wywieszą ogłoszenia w merowstwie za kratką, a wieczorem cała rodzina zbierze się tu na obiad, szczerze i bez ceremonii... Przy tej sposobności załatwię polecenie do pana, jakie mi poruczono... Moi przyszli rodzice spodziewają się, że nam uczynisz przyjemność, jak równie panną Renata, pan Verdier i pani Zirza przychodząc na tę ucztę... Odmowa sprawiłaby nam wielkie zmartwienie.
— To też przyjmujemy z całego serca — odparł student — i w niedzielę stawimy się wszyscy...
Odpowiedź ta przyjętą została jednozgodnym oklaskiem.
Zostawmy naszych wesołych współbiesiadników przy stole i powróćmy do domu przy ulicy Picpus.
Gdy Paskal zamknął drzwi od dziedzińca za Pawłem i Renatą, wzrok jego przybrał wyraz nieopisanej nienawiści, usta mu się wykrzywiły i rozdął nozdrza, na podobieństwo dzikiego zwierza.
Nie mówiąc ani wyrazu, podniósł ścienioną pięść w stronę, w którą się udali młodzi ludzie, poczém powrócił do gabinetu.
Leopold Jeszcze blady ale uspokojony, stal ze skrzyżowanemi rękoma na środku pokoju.
Paskal z wzrokiem błyszczącym ód gniewu położył mu rękę na ramieniu i wstrząsnął, nim gwałtownie mówiąc głuchym głosem:
— Głupcze; co wierzysz w widziadła! Umarła żyje, słyszysz?... Żyje! Możecie być dumni, Jarrelonge i ty, żeście się pięknie popisali! Nie w rzekę wrzuciliście nieprawą córkę Roberta Valleranda, lecz w śnieg i Paweł, mój syn, wyciągnął ją z niego!... Paweł, który poszukuje zabójców Renaty i Urszuli Sollier!... Paweł, który w Jarrelonge’u odgadł jednego z zabójców i gonił za nim?... Paweł, który go w końcu wynajdzie i wydrze mu naszą tajemnicę... Stanowczo szatan jest przeciw nam! W chwili, gdyśmy się miełi za zupełnie wolnych od wszelkiego niebezpieczeństwa i blizkich odbioru spadku, córka Roberta wychodzi z grobu, w którym ją mieliśmy za pochowaną! Zginęliśmy, słyszysz Leopoldzie? Jesteśmy zupełnie zgubieni!...
— Słyszę, u kroćset! — odparł zbieg z Troyes.
— I cóż ty na to?
— Ja, przede wszystkiem powiadam abyś miał zimną krew...
— Czy to podobna aby ją mieć?...
— Ma się ją, jeżeli się chce, a strach jest złym doradcą...
Paskal upadł na krzesło, zgnębiony, dyszący.
— I to mój syn... — szepnął — mój syn stawia przedemną przeszkody! — Zaraz o nim pomówimy. Ale jeszcze raz, otrząśnij że się ze strachu.
— Czyż on nie jest usprawiedliwiony?
— Ja wiem, że w pierwszej chwili oprzeć się mu nie można. Ja sam przed chwilą straciłem głowę, widząc razem zmartwychwstałą umarłą i nieznajomego który ścigał Jarrelonge’a onegdaj wieczorem i gdyby nie ja, byłby go z pewnością dopędził.
— Jarrelonge nas zgubi... — wyjąkał Paskal narzekające.
— Jarrelonge będzie milczał... — odpowiedział Leopold.
— Czyś tego pewny?
— Tak, do kroćset, jestem tego pewny...
— Jakże mu nakazać milczenie.
— Czyniąc go niemym na zawsze... Obecnie on pierwszy powinien zniknąć... Ta przeklęta zwrotka zbyt często daje się słyszeć z ust jego... Trzeba mu ją wpakować w gardło.
— Jeszcze zbrodnia... — szepnął przedsiębierca.
— Ba! jedna mniej, jedna więcej... A zresztą czyż to zbrodnia?... Jesteśmy w wypadku prawnej obrony... Każdy ma prawo bronić swojej skóry...
— Masz słuszność.
— Jeszczeby też!
— Czy wiesz, gdzie wyszukać tęgo łotra?
— Nie, ale kto dobrze szuka ten z pewnością znajduje... a ja dobrze będę szukał...
— Co zaś do Renaty?
— Tym razem ona mi nie ujdzie...
— Czyż jej śmierć jest konieczna! Zastanawiam się, że ona nie zna ani swego ojca, ani matki i nie wie nazwiska notaryusza, do którego był adresowany list pochłoniony przez Marnę wraz z trupem Urszuli... Nic nią nie może kierować... Gdybyśmy ją zostawili przy życiu?...
Leopold wzruszył ramionami.
— Serce kurczęce! — zawołał. — W chwili, kiedy by się tego można najmniej spodziewać, ciebie porywają przystępy czułości, któreby mnie bardzo śmieszyły, gdyby nie przestraszały! Zrozumże, że Renata może kiedyś się znaleźć w obec swojej matki. Że twój syn Paweł — (jakkolwiek mu radziłeś aby nic nie mówił) — może o niej wspomnieć Małgorzacie Bertin i że od słówka do słówka, od zdania do zdania, od wywodu do wywodu, światło może zabłysnąć i matka odgadnąć swoją córkę!
— Prawda... — odpowiedział Paskal schylając głowę. — Trzeba ażeby znikła... Ale Paweł.
— Więc co?
— Paweł ją zechce pomścić...
— Tem gorzej dla niego...
Słysząc te wyrazy, Paskal zerwał się z krzesła na którem siedział, i ze zmienioną twarzą, ze wzrokiem pełnym ognia, zawołał:
— Paweł jest moim synem...
— Jest to nieprzyjaciel...
— Cóż to szkodzi? Skoro tylko Jarrelonge i Renata zostaną usunięci, nikt w świecie nie będzie mógł mu wskazać winnych. Zresztą, cokolwiek bądź zabraniam ci tknąć mego syna! Na twoje życie, zabraniam ci tego!
— Zgoda! nikt go nie tknie... — rzekł Leopold głośno.
A po cichu dodał:
— Zobaczymy!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.