Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | czwarty |
Część | druga |
Rozdział | XXIV |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Teraz — rzekł Paskal — co będziemy robili?
— Zajmiemy się tem co jest najpilniejsze... — odpowiedział były więzień. — Od jutrzejszego poniedziałku, Renata obejmuje obowiązek u niejakiej pani Laurier, kupcowej koronek na bulwarze Beaumarchais...
— Zatem słyszałeś?
— Wszystko, nie tracąc ani wyrazu, przyłożywszy ucho do drzwi. Mieszkanie małej znajduje się przy ulicy Beautreillis pod numerem ***.
— Tak jest...
— Pozwól mi więc działać...
— Jakiż twój plan?...
— W obecnej chwili nie mam żadnego, ale bądź spokojny i licz na moją płodną imaginacyę...
— Czy masz mi dać jakie zlecenie?
— Jedno.
— Jakie?
— Staraj się wydawać spokojnym, nawet gdyby umysł twój był miotany niespokojnością... Udawanie jest zbroją, która dobrze broni człowieka. Staraj się więc, aby twoja twarz i wzrok nie zdradzał żadnej twojej myśli... Bądź jak z bronzu i z marmuru. Jak tylko będę potrzebował twego czynnego współdziałania, to cię uprzedzę... Obecnie, unikajmy widywania się z sobą, chybaby tego była ważna potrzeba i bądź dobrej myśli!... Umarli raz mogą zmartwychwstać, ale nigdy dwa razy!...
Leopold uścisnął lodowatą dłoń Paskala i wyszedł nucąc starą piosenkę, lecz w gruncie daleko mniej spokojny niż się chciał okazać i dając sam przykład udawania, które zalecał swemu krewnemu.
— Najprzód pomyślmy o Jarrelonge’u... — rzekł kierując się do środka Paryża... Ten głupiec może skompromitować i w końcu nabawić kłopotu...
Zbieg obecnie miał bardzo małą szansę znalezienia swego eks-wspólnika, nie bardzo chętnego, aby wpaść w szpony tego, którego tak bezwzględnie okradł.
Jeżeli się mało, a nawet wcale nie obawiał denuncyacyi, bał się bardzo gniewu Leopolda, który mógł się objawić czynnie.
Bardzo się bojąc narazić na jaki wypadek, prawie wtedy tylko wychodził z domu, gdy potrzebował posiłku.
I to jeszcze pamiętał wybierać miejsca, w których zwykle nie bywał i jak najprędzej powracał do domu.
Zresztą zdawało mu się, że to dobrowolne zamknięcie nie mogło być długotrwałem, gdyż beż najmniejszej wątpliwości gniew Leopolda musiał wybuchnąć i zgasnąć jak ogień słomiany.
Jarrelonge ułożył w szufladach swojej komody przedmioty zawarte w walizie i ukrył pieniądze w szafce w murze, której jedną półkę opuścił na spod, tworząc tym sposobem podwójne dno trudne do odgadnięcia.
Posiadał przeszło dziesięć tysięcy franków.
Summa ta wydawała mu się znaczną.
Myślał:
— Przy cierpliwości i roztropności urzeczywistnię swoje marzenie, aby żyć ze swoich dochodów jak poczciwy obywatel, nie bojąc się policyi... Mam o czem czekać na jakiś poważny interes, jeden z tych na które to się długo czeka... Wystudyuję go... załatwię go sam i na stare lata zapewnię sobie byt uczciwy... Bez wspólników!... precz z nimi!... Wspólnicy prędzej czy później sprowadzają kłopoty...
Skradzione papiery, tak samo jak pieniądze starannie zostały zachowane.
Jarrelonge chciał sobie zdać sprawę z korzyści, jaką mógł z nich wyciągnąć.
Poszedłszy na ulicę Canettes dla odniesienia fałszywych kluczy, otrzymanych w dniu wczorajszym, powrócił na ulicę Beautreillis, napalił dobrze w piecu, do którego przysunął stół i paląc fajkę, zaczął przeglądać papiery.
Większa część odnosiła się do rzeczy dla niego niepojętych.
Niemniej jednak odłożył je na stronę mówiąc.
— Nie wiadomo... Może się to kiedyś przyda.
Zostawał ostatni list.
Mieścił się on w kopercie rozdartej od góry i tej to kopercie, noszącej stemple Paryża i Maison-Rouge Jarrelonge długo się przyglądał.
— A! a! — mruknął bandyta — albo się bardzo mylę, albo to będzie coś dobrego.
Wydobył list z koperty, rozwinął go, przeczytał i rzekł prawie głośno z radosnym wyrazem:
— Sapristi! nie myliłem się! To pyszne... To skarb! List, który pisał do małej, aby ją w ciągnąć w sidła i zawieźć na most Bercy!... Mając taki dowód w ręku, mam obronę przed nim, gdyby chciał być złośliwym! Mogę to sprzedać bardzo drogo, temu dobremu koledze!... Dla kogo, to on pracował i mnie kazał pracować z sobą? Oto, co chciałbym wiedzieć i czego tu znaleźć nie mogę... Gdybym tak przypadkiem odkrył to w tym rękopisie... Właściwie mówiąc, co to jest ten manuskrypt?... Widzę to z pierwszej stronicy: — Pamiętnik mego życia... — Bardzo dobrze, ale czyj pamiętnik?
Jarrelonge przewróci! kartkę.
Na drugiej stronicy przeczytał;
Potem niżej:
„Pisanie tego pamiętnika zacząłem 4 Marca 1873 roku, według notat zbieranyc hprzez całe życie i prowadzić ją będę aż do chwili zgonu“.
Pod tem był podpis:
— Hrabia Robert de Terrys.
— Hrabia Robert de Terrys.. — przesylabizował Jarrelonge. Zmarły bogacz, o którym mi mówiono z okazyi wyprawy, jaką moi koledzy chcieli dokonać do jego pałacu i która się nie udała z powodu żelaznych okiennic... Szlachcic co umarł otruty i którego córkę aresztowano pod zarzutem ojcobójstwa... — Ależ te pamiętniki muszą być bardzo ciekawe.. Jestem pewny, że tam znajdę cudowne rzeczy... Gdzie to skradł, ten zbój Leopold?
I nie czekając, uwolniony więzień zagłębił się w czytaniu pamiętników hrabiego de Terrys.
Nie będziemy mu towarzyszyli w tem czytaniu, gdyż pierwsze karty rękopisu, niczem się nie łączą z naszem opowiadaniem.
∗
∗ ∗ |
Student prawa, student medycyny i jasnowłosa Zirza, zjadłszy śniadanie u papy Bandu, odprowadzili Renatę do nowego mieszkania przy ulicy Beautreillis.
Było już późno i młodzi ludzie opuścili ją na progu domu po gorącym uścisku ręki zamienionym z Pawłem i Juliuszem i serdecznem ucałowaniu z Izabellą.
Postanowiono że ta, nazajutrz wieczorem o dziewiątej, odniesie swojej przyjaciółce niektóre należące do niej drobiazgi, pozostawione przy ulicy Szkoły Medycznej i ułożono spotkanie na przyszłą niedzielę.
Miano się zejść u Renaty, przed udaniem się na ulicę Saint-Maude, na zaproszenie rodziców Baudu i Wiktora Beralle.
W chwili rozstania się, Paweł i córka Małgorzaty mieli bardzo rozżalone serca i myśl, że mieli przepędzić kilka dni nie widząc się z sobą, napędzała im łzy do oczu, lecz powstrzymywał ich rozum i najprostsza przyzwoitość.
Trzeba było być posłusznym.
Renata otrzymała od odźwiernej wesołe powitanie z powinszowaniem, spiesznie weszła na czwarte piętro i otworzyła drzwi.
Wchodząc do swego mieszkania, biedne dziecię uczuło niewypowiedziany niepokój.
Pierwszy raz w życiu miała się znaleźć sama w obcym domu.
To osamotnienie przypominało jej całą smutną przeszłość.
Łzy nabiegły jej do oczu.
Oparła się temu wzruszeniu i ukląkłszy przy łóżku, szukała w modlitwie spokoju i odwagi.
Oczekiwanie jej nie było zawiedzione... — Jej smutne myśli rozproszyły się niby czarem... Wstała uspokojona, wzmocniona i udała się na spoczynek, myśląc o nieznanej matce i o Pawle którego kochała, i prawie natychmiast zasnęła.
Nazajutrz wstała wcześnie.
Trzeba było objąć obowiązek wyszukany jej przez Zirzę.
Zrobiła ład w swojem małem gospodarstwie, prędko się ubrała i poszła na bulwar Beaumarchais, do magazynu pani Laurier.
Ta czekała na nią, przyjęła przyjaznym uśmiechem, pochwaliła ją za akuratność i aż do śniadania, obznajmiała z biegiem interesów.
Renata była intelligentna.
Wieczorem wydawało się, że już oddawna była obznajmiona z handlem, co przy odejściu znowu spowodowało pochwałę pani Laurier.
O dziewiątej dziewczę powróciło na ulicę Beautreillis.
Odźwierna zatrzymawszy ją w bramie, oddała jej list.
Był to list od Pawła.
Młodzieniec zapisał cztery stronice wyrażeniami czułości, frazesami, które czytane na zimno, zdają się zupełnie śmiesznemi, a wyszukanemi, gdy się jest x młodym, gdy się kocha i jest kochanym.
Prosił Renaty ażeby do niego pisała.
Przez chwilę miał myśl pójść czekać na nią, gdy będzie wychodziła z magazynu, ale przypomniał sobie rady ojca i Zirzy, podobne do siebie z gruntu, jeżeli nie z formy; powiedział sobie, że musiał szanować reputacyę swojej narzeczonej nad wszystko w świecie i zamiast pójść, napisał.
Renata pożerała wzrokiem ten długi list, poczem nie odkładając, odpowiedziała z całej duszy i z całego serca.