Zemsta za zemstę/Tom drugi/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | drugi |
Część | pierwsza |
Rozdział | IX |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gospodarz wszedł i zbliżył się do łóżka, zostawiwszy Lantiera na korytarzu.
— Pani — rzekł — nie sam przychodzę.
— Czy doktór z panem idzie? — zapytała wdowa.
— Nie pani. — To gość, którego przychodzę pani oznajmić.
— Gość?... zapytała Małgorzata silnie zaniepokojona.
— Tak pani... — przyjechał z Paryża aby panią odwiedzić.
— Któż to jest?
— Szwagier pani pan Paskal Lantier.
Na to nazwisko, którego się wcale nie spodziewała, chora zadrżała.
Zkąd Paskal się dowiedział że była w Romilly?
— Czy znał jéj tajemnicę?...
A zresztą, mało ją to obchodziło... — Nie miała nic do skrywania... — Była nakoniec wolną i nie potrzebowała przed nikim zdawać rachunku...
— A więc! — rzekła po chwili namysłu — proszę wprowadzić pana Lantier... bardzo będę rada go widzieć.
Paskal słyszał.
Spiesznie przestąpił próg, gdy tymczasem gospodarz wychodził ze służącą — i podstąpił ku krewnéj, której twarz silnie zmieniona i prawie niepodobna do poznania niezmiernie go zdziwiła.
Biédna kobiéta wyciągnęła doń rękę.
— Kochana Małgorzato, — rzekł Paskal tonem wzruszenia, ściskając jéj rozpaloną rękę — dowiedziałem się, że jesteś tu bardzo chora... — Zmięszała mnie ta wiadomość... Nie mogłem przezwyciężyć niespokojności... — Jedynym sposobem przekonania się było przybyć tutaj... i jestem...
— Dziękuję ci, mój przyjacielu,, wzrusza mnie ten krok będący dowodem twego przywiązania,... o którém nie wątpiłam... Siadaj tu... tu blizko mnie.
Paskal siadł w głowach łóżka.
— Dzięki Bogu, — rzekł, — lepiéj się masz jak się dowiedziałem...
— Tak, teraz wyszłam z niebezpieczeństwa... — Prawdziwy cud sprawił doktór, który mnie leczy...
— Cóż ci się przytrafiło?
— Uderzenie na mózg a następnie początki jego zapalenia....
— Jakimże sposobem znalazłaś się w Romilly?.... Twoi służący nie umieli mi wyjaśnić powodu i celu twojéj podróży...
— Nic nie wie... — pomyślała Małgorzata. — Tém lepiéj...
Lantier mówił daléj:
— Gdyby nie panna de Terrys, która była przy ulicy Varennes, nie wiedziałbym o twojéj nieobecności... — Ona jest w rozpaczy nie wiedząc nic o tobie, i prosiła abym jéj koniecznie udzielił wiadomości o tobie...
— Droga Honoryna! — Kocha mnie jak gdybym była jej matką a ja jéj odpłacam równém przywiązaniem. — A Paweł?... — Mów mi o Pawle...
— Wyjechałem tak nagle, żem się z nim nie widział... gdyby nie to byłbym go z sobą zabrał...
— Nie potrzebnie byś mu przerywał zajęcia....
Gdy była mowa o Pawle, ton jakim Małgorzata wymawiała jego imię dowodził zainteresowania się jakie żywiła dla młodzieńca.
Z tém wszystkiém jednak Paskal nie uważał za właściwe odkryć swoje baterye i okazać o ile krok jego był interesownym.
— Ale, — mówił znowu, — przed chwilą nie otrzymałem od ciebie odpowiedzi... — Jeżeli zapytanie moje nie będzie niedyskretném to powiedz mi jakim sposobem znajdujesz się zdała od Paryża, w okolicy w któréj, o ile Wiem, nic cię nie wiąże...
Małgorzata nie okazując najmniejszego pomięszania, odpowiedziała:
— Interesa rozpoczęte przez pana Bertin niezwłocznie musiały być ukończone i zmusiły mnie do tej nagłéj podróży...
— Gdybyś mi była rzekła choć słówko, byłbym cię wyręczył, abyś nie potrzebowała być narażoną, na drogę.
— Obecność moja była konieczną...
— Ale ta tak gwałtowna choroba, — czyżby ona była skutkiem zawodu lub zmartwienia?
— Wcale nie... — Przeziębiwszy się na kolei dostałam zapalenia, które o mało nie stałą się śmierćtelném...
Chora z zupełną pewnością ukrywała prawdę, a zresztą jéj tłómaczenie było bardzo prawdopodobnym.
Gdyby Paskal znał połowę jéj tajemnicy, byłaby się może nie wahała z po wierzeniem mu całéj.
On nic nie wiedział.
Na cóż mu odkrywać wstyd bolesnéj przeszłości? — Na cóż go objaśniać o błędzie młodości, o błędzie, którego żywy dowód egzystował.
— Jeżeli się ma kiedy dowiedziéć prawdy — myślała Małgorzata, — lepiéj aby, ją mu kto inny odkrył a nie ja.
— Nakoniec, — rzekł Paskal, — odpowiadając na ostatnie zdanie siostry żony, — czy doktór ci obiecał prędki powrót do zdrowia?...
— Zapewnił mnie, że za tydzień będę mogła bez obawy wracać do Paryża...
— Przyjadę po ciebie?
— Tysiączne dzięki, ale na co to?... — Dla czego się masz odrywać od zajęć...
— Dla tego, aby ci nie pozwolić jechać saméj...
— Nie jestem sama.
— A — rzekł Paskal z udaném zadziwieniem.
Małgorzatą mówiła daléj:
— Wczoraj przyjechał Jovelet, a ja mogę liczyć na niego.
— Gdzież on jest?
Chora obawiając się nowych zapytań, zmieniła przedmiot rozmowy.
— Zatém, — rzekła, — przyjechałeś do Romilly jedynie aby zobaczyć się ze mną?
— Spodziewam się, że o tém nie wątpisz... — pilniejszego nic nie miałem...
— Jeszcze raz dziękuję... — zabawisz tutaj do jutra?
— Tak... — Dopiero jutro odjadę...
— Zjesz obiad w mojém pokoju, przy mojém łóżku.
— Takie jest moje życzenie, jeżeli ci to nie zrobi subjekcyi.
— Żadnéj... — Dziś czuję się, względnie, dobrze; nie dotrzymam ci towarzystwa przy stole, ale twoja obecność i rozmowa są dla mnie pożądane... — Będziemy mówili o tobie, o twoich przedsięwzięciach, interesach a szczególniéj o Pawle, o moim kochanym Pawle...
— Tak, zapewne, — odrzekł Paskal chwytając tak dobrze nastręczającą się sposobność; — a ponieważ czujesz dla swego siostrzeńca tak żywe zajęcie, pomówimy o powziętym przezemnie projekcie, o którym jak mi się zdaje wspomniałem ci parę słów w Paryżu...
— O projekcie?... — o jakim?...
— Idzie tu o możliwość małżeństwa pomiędzy Pawłem a pannę de Terrys...
— Pamiętam i zdaje mi się, że Honoryna nie czyniła żądnego zarzutu, lecz pamiętam żem także mówiła o tém z Pawłem, który jakoś nie bardzo się zgadzał.
— Czyste z jego strony dzieciństwo!...
— Nie objaśnił mi wprawdzie swoich powodów a ponieważ nie nadeszła pora do pomówienia na seryo o rzeczy, którą zupełnie potwierdzałem, zdawało mi się nieużyteczném nastawać...
— Może Paweł dzisiaj inaczéj myśli, — rzekł Lantier; — zresztą, przypuszczając, iż rzeczy zostały w tym samym stanie, moglibyśmy oboje odnieść zwycięztwo, nad jego niezręczném wahaniem... — Małżeństwo, o którém mowa, zapewniło by jego przyszłość i uczyniłoby go zupełnie szczęśliwym...
— Uważam że teraz jest bardzo pomyślną chwila do nowéj i naglącéj próby i według mego zdania nie trzeba się z takową ociągać... jest to rzecz pilna...
— Dla czego?...
— Panu de Terrys pozostaje niewiele chwil życia...
— Czy to być może?
— Na nieszczęście, tak... — On to czuje... Sam mi to powiedział... — Otóż, ty masz ogromny wpływ na niego... Zatém wypadałoby ten związek przyprowadzić przed jego śmiercią, do skutku...
— To prawda, że Honoryna i jéj ojciec pokładają we mnie zaufania.
— Zaufanie nieograniczone... zastosują się zupełnie do twojéj rady... a ty kochasz Pawła...
— Jak własnego syna...
— Ja wiem, to też nie kwestyonuję lecz potwierdzam... — Jest on jedyném dzieckiem twojéj siostry którąś tak kochała... — Od lat dziecięcych byłaś dla niego matką... dowody twojéj miłości nigdy go nie zawiodły...
— Pragnę mu dać nowe...
— Ja także wiem o tém, kochana Małgorzato; więc w zaufaniu mówię o twojéj przyszłości i poproszę cię, abyś na niego wywarła silny nacisk...
— Jestem gotowa, lecz jeżeli mi odpowie że go nie czuje wcale dla Honoryny miłości?
— Z łatwością go przekonasz przy piérwszém spotkaniu, — gdyż przyślę go do ciebie, natychmiast po powrocie do Paryża, — że miłość nie jest konieczną w początkach małżeństwa i że ona niezawodnie się późniéj objawi... — Siostrzeniec twój da się przekonać i nie będzie tak ograniczonym, aby odrzucić rękę panienki ładnéj i bogatéj, która go tylko pragnie pokochać...
— To prawda... — Paweł jest przez nią widziany bardzo dobrze... Ona by się w nim zakochała nie wiedząc nawet o tém, a jabym się temu wcale nie dziwiła...
— Paweł byłby szaleńcem, gdyby się wahał! — Pomyśl więc o tém, godna uwielbienia żona i posagi wynoszący przeszło milion!
— Przerwę ci tutaj, mój szwagrze... — rzekła Małgorzata. Być może że właśnie ten milion o którym mówisz będzie przeszkodą... — Jesteś w stosunkach z hrabią a ja znam Honorynę gruntownie.. Oboje są umysłu pozytywnego, są tém, co dziś nazywają ludźmi praktycznemi... — Jestem pewna, że Honoryna zechce; zostać poślubioną dla siebie saméj, nie zaś dla swego posagu... — Małżeństwo więc będzie wtedy możliwém, gdy majątek Pawła będzie prawie wyrównywał majątkowi panny de Terrys...
Paskal Lantier spodziewał się tego zdania.
Manewrował on bardzo zręcznie, aby je włożyć siostrze żony w usta.
Usłyszawszy jéj słowa zmarszczył brwi i przybrał zawiedzioną minę.
— Zachmurzyłeś się! — mówiła daléj Małgorzata. — Kłopocze cię kwestya posagu... domyślałam się tego...
— Ona więcéj niż mnie kłopocze, — odparł Paskal, — ona niweczy moje nadzieje.
— Przecież ty możesz coś uczynić?
— W téj chwili nic... — Kapitał swój włożyłem w przedsięwzięcia...
— W te przeklęte budowle!
— Nie potępiaj ich! Będą one źródłem wielkiego majątku dla mego syna....
— Majątkiem przypadkowym, podległym szansom mniej więcéj szczęśliwym, którego hrabia i jego córka nie przyjmują za gotowiznę...
— Niestety! — Więc nie ma co o tém myśléć... Żegnaj mi piękne marzenie!...
Przedsiębierca wydął ciężkie westchnienie, ścisnął czoło rękami i przez kilką sekund siedział jak oniemiały.
Małgorzata szanowała jego milczenie.