Zemsta za zemstę/Tom drugi/XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział XXIX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIX.

Prośba zaniesiona przez panią Sollier do Renaty, aby zostawiła drzwi otwarte, podyktowana była nie samą tylko chęcią zupełnego się odosobnienia.
Urszula w skutek nieporozumień, jakie zaszły pomiędzy nią i młodą panienką, doznawała nieokreślonego uczucia nieufności i zapytywała sama siebie, czy Renata nie zechce przyprowadzić swoich gróźb do skutku.
Powzięła ona stanowcze postanowienie walczyć ze snem, nadstawiać ucha na najmniejszy hałas i tym sposobem zdawać sobie sprawę z tego, co robi jej wychowanica. — Jak tylko noc dobrze zapadnie, nie będę już miała żadnej obawy — mówiła do siebie — a jeżeli mi doktór jutro nie pozwoli zawieźć Renaty do Paryża, to każę się zanieść na stacyę i położyć w wagonie.
Biedna kobieta nie chcąc zasnąć, usiłowała przypomnieć sobie wszystko, co tylko w tym dniu zaszło...
Skutek jaki nastąpił, nie odpowiedział jego oczekiwaniu.
Znużenie narzucone umysłowi, podwoiło ciążącą nad nią senność i uczyniło ją niezwyciężoną.
Myśli jej się plątały; — ociężałe powieki opadły, oczy się zamknęły i głowa spoczęła ciężko na poduszce.
Urszula spała.
Renata drzwi swoich nie zamknęła.
Siedząc przed kominkiem, ofiara łatwego do pojęcia niepokoju, ona także nadstawiała ucha na najmniejszy szelest, gdy tymczasem wzrok śledził posuwanie się wskazowki po tarczy zegarowej...
Zegar wskazywał dwanaście minut do ósmej.
Córka Małgorzaty czuła ściśnienia serca.
Ciałem jej wstrząsało nerwowo drżenie.
— Jeszcze kilka minut — myślała — a jeżeli pani Sollier nie zaśnie, to nie będę mogła zrobić ani jednego kroku, któregoby niedosłyszała i którymby się nie zaniepokoiła... — Odezwie się... zawoła mnie i będę musiała wyrzec się odjazdu, albo wyjawić jej swoje zamiary... — Ona wszystko uczyni aby im przeszkodzić, a kto wié, czy właściciel hotelu sądząc, że ona ma do mnie prawo, nie odmówi jej pomocy?... — Niepokój ten trudny do zniesienia.
Renata słyszała wyraźnie odgłos oddechu Urszuli.
Nagle odgłos ten stal się silniejszym i regularniejszym.
Renata zdwoiła uwagę i rzekła:
— Musi spać..
Wtedy opuściwszy fotel przed kominkiem, dziewczę na palcach postąpiło ku pokojowi Urszuli i wsunąwszy głowę przez uchylone drzwi, spojrzało.
Lampka nocna stojąca na stoliku, oświecała bladą twarz pani Sollier.
Zamknięte oczy, nieruchoma postawa Urszuli, nie zostawiały w umyśle Renaty żadnej wątpliwości.
Towarzyszka jej spała snem głębokim.
— Matko — rzekło dziewczę — słucham twego rozkazu, — spieszę do ciebie.
Wracając do kominka, na którym leżał jej kapelusz, włożyła go i śpiesznie zawiązała wstążki; okryła się salopą futrzaną, wzięła w rękę przygotowaną walizkę i otworzyła drzwi od korytarza.
Na progu stanęła.
Zdawało jej się, że nogi nie mogą utrzymać ciężaru jej ciała.
Serce jej uderzało w piersiach szybko i głucho.
Chwiejąca się, wahająca, wyszeptała:
— Boję się... — Zkąd ta bojaźń, gdy tak niecierpliwie oczekiwana chwila nadeszła?... — O! moja matko... moja matko... poradź mi... wspieraj mnie...
Te wyrazy wychodzące z ust Renaty, wywarły na niej wpływ magiczny.
Uczuła że jej siły wracają, że bojaźń, dręcząca przed chwilą jej umysł znika i przestąpiwszy próg, zamknęła po cichu drzwi od swego pokoju.
Korytarz był ciemny, ale dziewczę było przyzwyczajone do chodzenia po nim i idąc ostrożnie, doszła do schodów oświetlonych światłem wychodzącym przez oszklone drzwi zakładu i zaczęła schodzić na dół.
Nagle, w chwili gdy była na ostatnim stopniu, zatrzymała się przestraszona widząc, że przed nią ktoś stoi.
Głos dobrze jej znany, rozproszył jej obawę.
Była to służąca hotelowa, która interesując się mocno dziewczęciem, o projekcie ucieczki którego wiedziała, czekała na jej wyjście.
— To panienka... — rzekła — już kawał czasu na pannę czatuję... — Spiesz się panienka... pociąg zaraz nadejdzie.
— Odjeżdżam... — odpowiedziała Renata wsuwając jej w rękę sztukę złota. — A ty nie zapomnij...
— Niech się panienka nie boi... — Dziękuję. — Drzwi otwarte... Niech panienka prędko zmyka... — szczęśliwej podróży.
Renata wybiegła na ulicę.
Służąca zbliżyła się do oszklonego okna i przy świetle wydobywającym się przez szyby spojrzała na pieniądz trzymany w ręku.
— Dwadzieścia franków! — zawołała z radosnem podziwieniem. — A ja sądziłam, że to było dwadzieścia sous! — Ona jest hojna, ta młoda panienka, i musi być bogata skoro tak rozdaje luidory.
Córka Małgorzaty mając tylko plac do przebycia, weszła do sali zupełnie pustej.
Przystąpiła do otwartego okienka, lecz wzruszona, drżąca, stała nieruchoma i niema, trzymając portmonetkę w ręku.
— Dokąd? — zapytał kasyer biletów.
— Do Paryża... — odpowiedziało dziewczę, rzucając za siebie przerażonym wzrokiem.
— Której klasy?
— Pierwszej...
— Dziesięć franków, dwadzieścia pięć centymów....
Renata położyła dwadzieścia franków na deseczce okienka.
Podano jej bilet i resztę.
— A bagaże? — zapytała.
— Drzwi obok... i spiesz się pani... bo pociąg nadchodzi.
Dziewczę przestąpiło drzwi wskazane, weszła do ekspedycyi bagażów, podała walizkę i bilet urzędnikowi, który zważył lekki pakunek, zapisał go do książki, zażądał dziesięciu centymów i oddał jej pokwitowanie.
Na peronie wołano:
— Do Paryża! — proszę wsiadać...
Kasyer bagaży otworzył drzwi prowadzące na peron i rzekł:
— Przejdź pani tędy.
Renata prędko wyszła.
Jej pośpieszny chód, jej niespokojne ruchy, czyniły ją podobną do obłąkanej.
Pociąg był na stacyi.
Konduktorowie wołali:
— Maison-Rouge... Maison-Rouge...
Dziewczę zbliżyło się do jednego z nich i zapytało:
— Gdzie damski przedział, proszę pana?
— Pierwszej klasy?
— Tak, panie...
— Tutaj...
Damski przedział był próżny.
Renata wsiadła do niego.
Konduktor zamknął drzwiczki.
Zawiadowca dał znak, gwizdawka gwiznęła, tłoki zaczęły działać z hałasem i pociąg ruszył.
Będąc już w drodze, pć spełnieniu już tak stanowczego kroku, dziewczę poczuło, że trąci przytomność.
Nierozsądek powziętego postanowienia, zuchwalstwo popełnionego czynu, jasno jej się przedstawiły.
Jej niepokój rozwiany na chwilę, znowu ją ogarnął z nową siłą.
— Mój Boże — rzekła ze drżeniem — możem ja winna, żem się dała uwieść miłości dziecięcej? — Czy to nie szaleństwo, chcieć jakim bądź kosztem przeniknąć tajemnicę, która mnie przeraża?... Ale mogłażem oprzeć się wezwaniu mojej matki?... wezwaniu tak gorącemu, tak czułemu?
I zamilkła.
Złowroga myśl przebiegła po jej głowie.
— A gdyby ten list kłamał? — rzekła znowu — gdyby w tym liście kryła się zasadzka?...
Renata poczuła, że jej krew zastyga i wydobywszy z kieszeni list Leopolda, odczytała przy świetle lampy oświecającej przedział.
Dziwna rzecz! — Możnaby powiedzieć, że jakiś glos tajemny tłómaczył jej zdania tego listu, dwadzieścia razy odczytanego od wczoraj. Każde zdanie Wydawało jej się przewrotnem, — każdy wyraz kłamliwym.
Trudno opisać, co się działo w jej głowie przez kilka sekund.
Obłąkana, napoły szalona, zerwała się aby krzyknąć, wołać na pomoc i drżącemi rękami spuściła szybę.
Pociąg pędził jak kula armatnia.
Zimne powietrze nocy owiało twarz Renaty i to lodowate uczucie, rozpędzając jej gorączkę, sprawiło na niej nagłą reakcyę.
Dziewczę upadło na wyściełaną ławkę i wyszeptało:
— Byłam nieprzytomna! — Pa cóż to zwątpięnie? — Zkąd ten nierozsądny przestrach? — Mam że prawo wahać się i drżeć, gdy idzie o moją matkę? — Któżby na mnie zastawiał sidła? — W jakim celu? — Z jakiego powodu? — Czyż ja, której istnienie nikomu nie jest znane, mogę mieć nieprzyjaciół? Byłam szalona, lecz odzyskałam już rozum... Spieszę do ciebie, matko, szczęśliwa i ufna, aby cię już nigdy nie opuścic...
Renata podniosła szybę i kładąc się na pół w kącie przedziału, zagłębiła się w marzeniach o szczęściu i przyszłości...
Obraz młodego nieznajomego z Hotelu Prefektury w marzeniu tem także zajął miejsce i dziewczę nie myśląc prawie o śnie, zamknęło oczy, aby go lepiej widzieć.
Pociąg stanął i dało się słyszeć wołanie:
— Verneuil?... Verneuil-Chaumes!...
Renata otworzyła oczy.
Przedział w którym siedziała, znajdował się naprzeciw zegaru stacyjnego.
Zegar ten wskazywał dziesięć minut na dziesiątą.
— Za dwie godziny. — rzekła Renata z uśmiechem, — ujrzę przyjaciela, który do mnie pisze w imieniu matki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.