Zemsta za zemstę/Tom piąty/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział XVI
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XVI.

Doszli na ulicę Starej Drogi.
— Gdzie będziesz na mnie czekał? — zapytał belgijczyk.
— Wskaż mi miejsce — odpowiedział francuz.
— A więc, tam... — rzekł Oskar wskazując na piwiarnię. — Ja tam przyjdę.
Jarrelonge wszedł i kazał sobie podać kieliszek wódki.
Oskar wszedł do matki.
Stara kobieta wcale się go nie spodziewała. Tak samo jak w chwili odwiedzin Jarrelonge’a, siedziała przy piecu, na którym kociołek ciągle kipiał.
Były robotnik otworzył nagie drzwi i rzekł opryskliwie:
— Czy tu się kto pytaŁ o mnie.
I jednocześnie zbliżał się do flamandki.
Ta podniosła głowę i ukazała twarz zmienioną i oczy zamglone i mrugające.
W lewej ręce trzymała szklankę, a w drugiej jeszcze do połowy pełną butelkę.
W około niej powietrze nasycone było silnym odorem alkoholu.
Oskar od pierwszego rzutu oka poznał, że jego matka była pijana.
— Godferdam! — zawołał uderzając nogą.
Poczem wyrwał jej butelkę i szklankę.
Stara usiłowała po wstać i zdołała to do połowy uczynić, ale nie mogła się utrzymać na nogach i upadła na krzesło, wydając głuche krząknięcie.
— I ty śmiesz utrzymywać, że ja ci daję umierać z głodu!.. — mówił dalej były robotnik taboru z wściekłością. Zkąd masz pieniądze, za któreś kupiła tę jałowcówkę?
Flamandka utkwiła ogłupiały wzrok, w syna i wybełkotała:
— To ten pan...
— Jaki pan?
— Ten co przychodził co do roboty... w Brukselli... e stolarni...
— Co tam matka bajesz?... Jak on wyglądał, ten pan?... — Dosyć wysoki... z twarzą trochę czerwoną... w okrągłym kapeluszu... Odesłałam go pod „Schadzkę Marynarzy“.
Oskar domyślił się, że chodziło o człowieka którego już widział, ale tamten zapowiadał nowe odwiedziny, a te szczególniej go zajmowały.
— Czy nie przychodził kto inny? — rzekł znowu.
— Kto inny?... — powtórzyła stara, której zbyt ciężka głowa kiwała się to na jedną to na drugą stronę.
— Tak... Czy matka nie rozumiesz o co pytam?
Pani Loos wybełkotała kilka wyrazów bez związku.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.
Oskar uczuł, że jego serce bić przestaje.
Stara spuściła głowę na piersi i siedziała nieruchomie.
Spała głębokim snem opilstwa.
Zapukano powtórnie.
Były i robotnik taboru obtarł wierzchem ręki czoło zroszone potem, postąpił ku drzwiom i otworzył.
Na progu stał Paweł Lantier.
— Pan Oskar Loos? — zapytał.
— To ten... — pomyślał belgijczyk zdjęty nagle drżeniem — to ten przychodził oglądać wagon z zawiadowcą... Poznaję go... To ten znalazł kawałek łańcuszka uczepionego u stopnia.
Syn Paskala powtórzył:
— Pan Oskar Loos?
— Ja jestem...
— Mam z panem coś pomówić... — rzekł Paweł Przyglądając si@ temu z kim rozmawiał i poznając go zkolei.
— A więc! proszę wejść...
Paweł wszędł kilka kroków do pokoju.
Oskar zamknął drzwi.
Student powiódł w około wzrokiem niepozbawionym nieufności.
Oko jego spoczęło na uśpionej kobiecie.
Belgijczyk to spostrzegł.
— To moja matka — rzekł. — Wypiła trochę za wiele i armata by jej nie zbudziła. Możemy więc przy niej mówić, ponieważ jak mi się zdaje, masz pan coś do powiedzenia.
Mówiąc te wyrazy belgijczyk spostrzegł niewielkiej objętości przedmiot starannie zawinięty w gazetę, który przybyły trzymał pod pachą.
— Czy to pan mieszkałeś — odpowiedział Paweł — jeszcze dwa tygodnie temu przy ulicy des Rcollets w Paryżu.
— Tak jest, ja...
— Służyłeś, pan na kolei Wschodniej?
— Tak, panie.
— To pan świeciłeś, gdy pewnego wieczora ja z zawiadowcą oglądałem wagon Nr. 1326.
Oskar przybrał obojętną minę i odpowiedział:
— To bardzo być może, ale sobie tego nie przypominam...
— Zaraz to zobaczymy... Dla czego pan rzuciłeś służbę na kolei?
— Bo mi się nie podobała....
— To jest, że pana odprawiono...
— No to i cóż? Tam nie żartują! Podpiłem sobie raz przypadkiem... I warto też było o tem gadać?
— Więc mnie pan nie poznajesz?
— Nie, panie.
— Zapytaj pan pamięci... Przypomnij sobie, że pewnego wieczoru zawiadowca stacyi kazał panu świecić, pod czas rewizyi wagonu, i w którym zbrodnia została popełniona...
Oskar przybrał minę człowieka, który uważnie szuka w pamięci.
Paweł mówił dalej:
— Przypomnij pan sobie, żem spostrzegł kawałek łańcuszka niklowanego, uczepionego u stopnia wagonu... Przypomnij sobie, żem zabrał ten kawałek łańcuszka i żem go schował... Wszystkie te fakta są świeże, zapomnieć ich nie mogłeś, a zdajesz się pan posiadać tak zimną krew...
— Rzeczywiście — rzekł nagle belgijczyk — przypominam sobie...
— A! to co innego!... Więc zapewne pan musisz sobie także przypominać o woreczku, który wisiał na tym łańcuszku.
Oskar przybrał zdziwioną minę i szepnął:
— O jakim woreczku?... Nie było żadnego woreczka...
— Nie zapieraj się... — rzekł Paweł. — Radzę, ci, abyś się przyznał otwarcie... Jeżeli będziesz kłamał to wyszedłszy ztąd, udam się do policyi z pismem naczelnika wydziału śledczego z Paryża, jakie posiadam i zaniosę na ciebie skargę.
— Pan na mnie zaniesiesz skargę! — zawołał belgi jeżyk. — A to o co?
— Rozumie się jako na złodzieja, a może i wspólnika morderstwa popełnionego w wagonie Nr. 1826.
— To fałsz, panie! to fałsz!... Ja nikogo nie zamordowałem!...
— Zgadzam się na to, dopóki nie będę miał przeciwnych dowodów; ale ukradłeś woreczek, otworzyłeś go, przetrząsłeś i zabrałeś to co się w nim znajdowało...
— Nieprawda! nieprawda!... Woreczka nie było!
— Był i oto jest ten sam.
Paweł spiesznie rozwinął paczkę o której mówiliśmy wyżej.
Były robotnik kolejowy, jakkolwiek uprzedzony przez Jarrelonge’a i spodziewający się tego co miało nastąpić, uczuł nieprzezwyciężone pomięszanie na widok tego oskarżającego woreczka.
Student ujrzał że blednieje, i zawołał:
— Powtarzam raz jeszcze, że zaprzeczać na nic się me zdało... Przywłaszczyłeś sobie pieniądze i papiery zawarte w tym woreczku. Dosyć więc dzisiaj mego jednego słowa, abyś dziś jeszcze został aresztowany.
Z pod spuszczonych powiek Oskara, błysnął krwawy ogień, nikczemnik obejrzał się w około i wsunął rękę pod ubranie.
Student doskonale zrozumiał co się działo w umyśle złodzieja i wyjął z kieszeni rewolwer.
— Widzisz, żem przygotował środki obrony — rzekł, — powstrzymaj się więc od wszelkiego gwałtownego zamachu, bo inaczej, pod słowem honoru, sam sobie wymierzę sprawiedliwość!...
Wtedy były robotnik przypomniał sobie o zapomnianych na chwilę radach Jarrelonge’a.
— O! panie, bardzo proszę — rzekł słodkawo, — nie wystawiaj pan sobie, że ja godzę na pańskie życie... bardzo źlebyś mnie pan osądził... To coś pan mówił, nabawiło mnie zimnego dreszczu i zląkłem się, aby matka nie usłyszała... Błagam pana, nie oskarżaj mnie... Przebacza mi pan... Tak, znalazłem woreczek uczepiony u stopnia wagonu Nr. 1326... otworzyłem go. i widząc znajdujące się w nim. banknoty, nie miałem siły oparcia się pokusie nasuwanej przez nędzę... Gorączka paliła mi głowę... wziąłem pieniądze... teraz tego żałuję, ale już za późno... część wydąłem... a co zostało, oddam panu...
— E! — odparł żywo Paweł — mnie nie idzie o pieniądze...
— A więc o co?
— O listy, które się musiały znajdować razem z pieniędzmi... Czyś wiedział o tych listach?
— Tak panie, na dowód tego powiem, że jeden z nich był pisany do notaryuszą.
— Właśnie! — zawołał — Paweł z radością. — Spodziewam się żeś ich nie zniszczył?
— O! nie, panie... miałem nawet myśl chwilę wrzucić na pocztę list adresowany do notaryusza... Alem się cofnął...
— Zatem zatrzymałeś te listy?
— Rozumie się.
— Daj mi je.
— Kiedy?
— Zaraz.
— Chętnie bym to uczynił, ale to jest rzeczą, niemożliwą...
— Dla czego?
— Bo ich nie mam w swoich rękach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.