Zemsta za zemstę/Tom piąty/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom piąty
Część trzecia
Rozdział XXIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIII.

Renata, Juliusz Verdier i jasnowłosa Zirza dręczeni byli śmiertelnym niepokojem.
Upłynęło trzy dni, a oni nie otrzymali najmniejszej wiadomości od Pawła.
Juliusz zadawał sobie pytanie, czy nie lepiej byłoby wsiąść do pociągu i udać się do Antwerpii w celu poszukiwania swego przyjaciela.
Zirza bardzo popierała ten projekt.
Czyż trzeba mówić, że córka Małgorzaty, więcej jak ktokolwiek; bądź życzyła, sobie, aby ten projekt bezzwłocznie został wprowadzony w wykonanie
Nastąpiła jednak niespodziewana przeszkoda.
Student medycyny otrzymał od swego ojca depeszę, wzywającą go aby jaknajśpieszniej przybył do Poitiers, gdyż jego matka ciężko zachorowała.
Niepodobna się było wahać pomiędzy miłością ku matce, a prostą przyjaźnią.
Juliusz nie wahał się i wyjechał jeszcze tego wieczora, pozostawiając Zirzę samą i zlecając jej, aby uwiadomiła Renatę o nieprzepartej przeszkodzie, niedozwalającęj mu jechać do Belgii, z dodaniem szczególniejszego zalecenia, aby mu doniosła telegrafem o przybyciu Pawła, jak skóro się tylko o tem dowie.
Nazajutrz Zirza udała się na Ulicę Beatreillis przed wyjściem Renaty do sklepu i wykonała zlecenie Juliusza.
Paweł nie domyślał się, i to z powodu najlepszej ze wszystkich przyczyny, o niepokoju spowodowanym przez jego milczenie.
Napisał depeszę z zawiadomieniem o prędkim powrocie, ale posługacz z „Hotelu Wielkiego Placu“, któremu polecono ją odnieść do telegrafu, zgubił ją w drodze i wcale się do tego nie przyznał.
Zirza zastała swoją przyjaciółkę w łzach.
Pocieszała ją, jak umiała najlepiej, nie zdoławszy jednak rozproszyć głębokiego smutku, który zawładnął biednem dziewczęciem, i Renata w tym dniu poszła do pani Laurier z wezbranem sercem i mokremi oczyma.
Rozstając Się z nią Zirza powiedziała:
— Dziś ó dziewiątej przyjdę do ciebie. Jestem pewna, że u odźwiernego zastaniemy depeszę od Pawła.
Renata Westchnęła, nie dając żadnej odpowiedzi.
Nie śmiała mieć nadziei.
Popychadło Zenejda, odgrywając wybornie rolę jakiej ją Leopold wyuczył, spóźniła się więcej jak o pół godziny.
Żaliła się na gwałtowny ból głowy i chwilami tak kaszlała, że jej o mało piersi nie pękały.
Pani Laurier nie mogąc podejrzywać niegodnej komedyi, której ofiarą czyniła ją jej uczennica, otoczyła ją troskliwemi staraniami.
— To silny katar się zaczyna, moje dziecię — rzekła do niej — każę ci zrobić gorących słodkich ziółek i pójdziesz do domu wcześniej niż zwykle.
Córka Małgorzaty ze swojej strony rozczuliła się cierpieniami małej nędznicy, i wyszła aby jej kupić pudełko cukierków od kaszlu, dla ulżenia jej cierpieniu.
Dziewczyna, zepsuta, pomimo młodego wieku, aż do szpiku kości, śmiała się ukradkiem, widząc, że jej chorobę brano na seryo i znajdowała zabawnem, że jest pieszczoną przez poczciwe dziecię, które zamierzała tak haniebnie zdradzić.
Pani Laurier nie na rękę była nagła choroba popychadła, pozbawiająca ją pomocnicy niezbędnej do posyłek.
Otóż, owego dnia właśnie były ważne odstawy.
— Renato, moje dziecię — rzekła do córki Małgorzaty — muszę cię wysłać z posyłkami.
— Jestem gotowa na rozkazy pani.
— Weźmiesz dorożkę, ażeby być prędzej z powrotem.
— Dobrze, pani.
— Czyś przygotowała zamówione towary?
— Pozostaje mi tylko ułożyć w pudełku koronki dla hrabiny de Vergis...
— Zapewne, w każdym domu zapytają się o faktury... Przygotuję je, lecz oddaj je wtedy tylko, gdy ich zażądają.
— Rozumiem...
Renata natychmiast po śniadaniu wyszła z kilku małemi pudełeczkami. Koronki, to towar nie robiący wiele kłopotu.
Zenejda, chociaż obdarzona dzielnym apetytem, i nieograniczenie łakomą, zaledwie dotknęła jadła.
Sumiennie odgrywała ona swoją rolę i zdecydowała się na post, aby się nie zdradzić.
Następnie powróciła do zajęcia, lecz ponieważ pani Laurier zaleciła jej unikanie zmęczenia, możemy się łatwo domyśleć, że się nie bardzo brała do roboty.
Do sklepu przychodziło wiele kupujących.
Pani Laurier pozbawiona swój ej pomocnicy, musiała się rozrywać na wszystkie strony, chcąc zadowolnić wszystkich.
Zaczęła oddychać, i zdawało się że burza już przeszła, gdy do magazynu wszedł jakiś człowiek, mający lat około sześćdziesięciu pięciu.
Człowiek ten miał jak śnieg białą brodę i włosy.
Obszerne futro okrywało go całego, a niebieskawe binokle wzrok mu zasłaniały.
Na pierwszy rzut oka wyglądał on na bogatego cudzoziemca.
Pani Laurier domyślając się, że to będzie ważna praktyka, przyjęła go uprzejmym ukłonem i najwdzięczniejszym uśmiechem, pytając:
— Czem panu mogę służyć?
— Chciałbym obejrzeć koronki... — odpowiedział silnym akcentem południowym.
Słysząc ten dźwięk głosu uczennica zadrżała, żywo podniosła głowę i wytrzeszczonemu oczyma ciekawie wpatrywała się w nowo-przybyłego.
Pani Laurier mówiła dalej:
— Koronki, a do jakiego użytku?
— Do ubrania sukni.
— Wizytowej, czy balowej?
— Balowej.
— Zapewne wolanty?
— Właśnie.
— Z bogatych koronek?
Z point de Malines.
— Jak szerokich?
— Około czterdziestu centymetrów.
— Wiele będzie potrzeba do ubrania sukni?
— Około dwudziestu pięciu metrów...
Poczciwa pani Laurier znowu się uśmiechnęła.

Koronka zażądana przez nowo przybyłego była wysokiej ceny, dwadzieścia pięć metrów stanowiło dosyć okrągłą sumkę i miało jej przynieść zysk nie mały. Poszła ża kantor, wzięła pudełko oznaczone numerem, otworzyła je i wyjęła sztukę koronek, którą rozwinęła i rozłożyła na odwrotnej stronie ręki.
— Oto jest coś pięknego, proszę pana — rzekła. Nie sądzę, abyś pan mógł znaleźć co lepszego.
— Po czemu metr?
— Po pięćdziesiąt franków.
— To trochę za drogo.
— Drogo ale ładne. Zresztą, oto są inne... na niższą cenę...
Pani Laurier otworzyła drugie pudełko i rozwinęła przed kupującym inną sztukę koronki dosyć pospolitej, — wybieg kupiecki dobrze znany, służący do porównania towaru wprzódy pokazanego.
Cudzoziemiec znacząco skrzy wił usta i odpowiedział:
— Nie... Wezmę tamte...
— Ja to panu bardzo radzę... Piękne rzeczy zawsze sprawiają zadowolenie, gdy tymczasem kupiwszy coś gorszego, zawsze się żałuje... Ale my musimy trzymać na różne ceny... Powiedziałeś pan dwadzieścia pięć metrów, czy tak?
— Tak? pani...
— Czy pan posłucha dobrej rady?
— I owszem.
— A więc, weź pan całą sztuczkę... Może się trafić jaki wypadek i naprawa byłaby bardzo trudną... a może i niemożebną...
— Wieleż ma cała sztuczka?
— Trzydzieści metrów.
— Biorę... proszę zawinąć...
— Czy pan sam paczkę zabierze?
— Rozumie się... nie ciężka...
— Możnaby pana uwolnić od tego kłopotu... — Jeżeli pan chce, to każę odnieść pannie sklepowej...
— Nie trzeba... Ja mieszkam za rogatkami i kurs byłby, za długi...
— To nie przeszkadza... Ja mam kupujących w okolicach Paryża...: Mami ch w Saint-Germain... mam w Wersalu... i odsyłam im sprawunki, które u mnie robią...
— Wolę sam zabrać nawój sprawunek, proszę pani...
— Jak się panu podoba.
Podczas rozmowy pani Laurier starannie pakowała koronkę i obwiązywała leciutką paczkę różową wstążeczką.
— Prosiłbym panią o rachunek... — mówił dalej nieznajomy.
— Natychmiast...
Kupcowa zbliżyła się do kassy i wzięła blankiet rachunku.
— Na kogo mam wystawić? — mówiła dalej.
Na Izydora Fradin, właściciela domu, ulica Przylądka Nr. 37 w Port-Creteil.
Pani Laurier napisała:
Sprzedano, panu Izydorowi Fradin przy ulicy Przylądka Nr. 37 w Port-Creteil trzydzieści metrów koronek Malines, po pięćdziesiąt franków za metr. Summa tysiąc pięćset franków“.
Przykleiła markę, skasowała ją i pokwitowała rachunek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.