Zemsta za zemstę/Tom szósty/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XXV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXV.

— Leopold Lantier! — zawołali razem Zirza, Wiktor i Ryszard.
— Tak! — odpowiedział Paweł Lantier — nazwisko zhańbione... Przeklęte... nazwisko które ja noszę! Leopold Lantier skazany na całe życie, zbieg z więzienia w Troyes, złodziej i morderca jest wspólnikiem Paskala Lantier, mego ojca!
Z trzech piersi wydobył się krzyk przestrachu.
Paweł uniesiony rozpaczą i gniewem, mówił dalej:
— Tak, dobrzeście słyszeli, wspólnikiem mego ojca! Obadwa chcieli zabić Renatę, a wiecie dla czego? Bo spadek po Robercie Vallerand miał się wymknąć Paskalowi Lantier!... To haniebne! zabili panią Urszulę, aby jej skraść list pisany przez Roberta Valleranda do notaryusza paryzkiego... a przy pomocy tego listu, byliby dostali opieczętowane papiery... W zamian za te papiery, notaryusz z Nogent-sur-Seine byłbym oddał spadek po moim ciotecznym dziadku!... Wszystko to dowodzi!... wszystko ich oskarża i nie zadowoleni tem, dla uniknięcia zapłaty miliona, oskarżyli pannę de Terrys o ojcobójstwo, skradłszy wprzód dowód jej niewinności..: Ależ to jest potworne!... I to mój ojciec, Paskal Lantier, do współki z wyrzutkiem z więzienia głównego, popełnił te wszystkie zbrodnie!... I wy chcecie, abym nie rozpaczał!... I wy nie pojmujecie że jestem zgubiony!... Że Renata nigdy do mnie należeć nie będzie, i że tylko jeden mi pozostaje sposób uniknięcia wstydu, a tym sposobem jest śmierć!...
— Pawle! — rzekła Zirza — przesadzasz!...
— Ty wiesz dobrze, że nie.
— Nic nie dowodzi słuszności twoich oskarżeń. Ten mniemany Paweł Pelissier jeżeli w istocie jest Leopoldem Lantier, mógł sam działać, bez wspólnictwa z twoim ojcem...
— Obciąłem się o tem przekonać... Próbowałem powątpiewać... nie mogłem... Powątpiewanie jest niemożliwem... oczywistość uderza w oczy...
Wiktor w tej chwili myślał o tem, że spotkał Paskala Lantier i dziwił się jego obecności w Troyes.
On również nie wątpił.
Niemniej jednak zechciał pocieszyć i wzmocnić syna nędznika.
— Nie rozpaczaj pan, panie Pawle — rzekł do niego — bądź mężczyzną... bądź silnym!... Musisz pan zobaczyć owego Pelissiera, prawdziwego czy fałszywego... Jeżeli to jest jeden z Lantierów nie wydamy go sądom... Oprócz sprawiedliwości urzędowej, jest jeszcze inna...
— Zobaczę go... — odpowiedział student głuchym głosem.
Wiktor spojrzał na zegarek.
Ten wskazywał jedenastą.
— Czas w drogę... — rzekł do brata. — Pamiętaj o tem co ci powiem.
— Słucham i zapamiętam... — Wskazawszy mu położenie ulicy Portowej i oberży pod Czerwonym Kapeluszem, podmajstrzy ciągnął:
— Pod Czerwonym Kapeluszem zaczyna się korytarz w głębi sali, a w korytarzu tym są oddzielne gabinety. Jeżeliby Pawła Pelissiera nie było tam w chwili, gdy ty przyjdziesz, wejdziesz do pierwszego gabinetu, którego okno wychodzi do sali i każesz sobie podać śniadanie; gdy twój jegomość nadejdzie, zobaczysz jak będzie wchodził i dasz mu znak aby do ciebie przyszedł. Jeżeliby cię wyprzedził, to tam go zaprowadzisz...
— Dobrze.
— We właściwym czasie znajdziemy się wszyscy trzej w sali. Nami się nie zajmuj.
— Dobrze, biegnę...
I w istocie Ryszard pobiegł na ulicę Portową.
Paweł, Wiktor i Zirza szli za nim zblizka.
Podmajstrzy wydawał się zajętym i wyraz jego twarzy nie był zwodniczym.
Myślał on o straszliwem położeniu Syna swego zwierzchnika, położeniu, którego grozę oceniał i szukał w swoim umyśle jakiego sposobu na zaradzenie temu.
Zostawmy ich troje idących do oberży pod Czerwonym Kapeluszem i połączmy się z Paskalem Lantier, którego Wiktor widział wchodzącego do Hotelu Auby.
Paskal wychodził z Hotelu Prefektury, w którym jak nam wiadomo, zatrzymał się.
Odebrał on wręczony przez posłańca bilecik, napisany stylem telegraficznym:
„Przyjechałem do Troyes, hotel Auby. Przyjść zaraz.

Paweł Pelissier.

Obecność Leopolda w Troyes wydala się; Paskalowi niepokojącą.
Z nadzwyczajnym więc pośpiechem udał się do wskazanego hotelu.
— Pan Pelissier? — zapytał garsona.
— Na drugiem piętrze... Numer ósmy.
Paskal z szybkością młodzieńczą wbiegł ha schody i wszedł do pokoju zajmowanego przez swego kuzyna.
Ten czekał na niego z fizyognomią i w ubraniu mniemanego Fradina, lokatora z domku w Port-Creteil.
To przebranie zmieniało go w sposób tak zupełny, że przedsiębiorca nie łatwo mógł go poznać.
— Po coś przyjechał? — zapytał go.
— Bo mi trzeba pieniędzy...
— Dam, ale mi naprzód odpowiedz...
— Cóż chcesz wiedzieć?
— Jutro notaryusz z Nogent-sur-Seine ma się stawić w sądzie... Czy się nie mam czego obawiać?
— Zupełnie niczego, chociaż musiałem znacznie zmienić nasze plany.
— Renata?
— Żyje, ale w obecnej chwili papierów, które miała oddać notaryuszowi Audouardowi już nie ma w swojem ręku.
— Jakie papiery... — rzekł Paskal, po którego skórze dreszcz przebiegł.
— Te które jej wręczył notaryusz z ulicy Piramid, pokwitowanie z odbioru milionów i testament wujaszka Roberta...
Paskal zbladł.
— Ona ma te papiery? — wyjąkał stłumionym głosem.
— Miała... ale ich już nie ma...
— Powiedziałeś mi, że list powierzony Urszuli przez Roberta Vallerand zatonął w Marnie...
— Tak mniemałem, gdym ci to mówił... Źlem zrobił wierząc temu.
Leopold opowiedział swemu wspólnikowi o tém, jak się woreczek znalazł w rękach Ryszarda Beralle, o podróży Jarrelonge’a do Antwerpii i usiłowanem morderstwie, którego Paweł o mało nie został ofiarą..
— Mój syn! — zawołał Paskal. — To Jarrelonge napadł na mego syna?
— Który na nieszczęście się bronił rzekł Leopold z cynizmem.
Poczem mówił dalej, opisując swoje wydarzenie w Port-Creteil, sidła w które zamierzał schwytać Renatę i w które w jej miejsce wpadła Zirza z zamkniętemi oczyma, i skończył utrzymując, że w południe, człowiek przez niego płatny, miał mu przynieść papiery, które Renata posiadała.
Przedsiębiorca słuchał zdjęty przestrachem.
— Zdaje mi się że jesteśmy zgubieni... — rzekł drżącym głosem.
— Czy ci się śnili żandarmi! — odparł Leopold ze śmiechem.
— Nad wrażeniami trudno jest zapanować. Ja się boję....
— Czego?... Pokwitowania z odbioru milionów które wkrótce dostaniemy?
— Renata powie że je jej skradziono...
— Co nas to obchodzi? Będziemy się strzegli pokazywać to pokwitowanie, z którego posiadania trzebaby się wytłómaczyć, co byłoby dosyć trudnem, ale ono pozostanie niepodobnem do znalezienia i notaryusz, tak jakem to kiedyś utrzymywał, będzie musiał oddać dziedzictwo naturalnemu spadkobiercy, tak jak to mu prawo przykazuje... Renata niczem nie poprze swoich zapewnień... Dziewczyna bez rodziców i bez nazwiska, któżby jej wierzył? Nawet nikt jej słuchać nie zechce...
— Paweł jest przy niej i stanie w jej obronie...
— Czyż cię twój syn oskarży?... Nigdy w życiu! No, mój poczciwcze, ty bredzisz... Jesteśmy panami położenia i dla zamknięcia ust Pawłowi, dosyć będzie jeżeli mu pozwolisz ożenić się z Renatą... Miej ufność... Pozwól mi działać... Przyjdź dzisiaj wieczorem tutaj na obiad ze mną, a pokażę ci pokwitowanie z milionów.
Uspokojony nieco spokojem i zimną krwią swego krewnego, Paskal odetchnął.
— Mówiłeś mi, że ci potrzeba pieniędzy? — zapytał.
— Tak jest.
— Ile?
— Cztery tysiące franków na opłatę mego agenta... Zdaje mi się że to będzie dobrze umieszczony kapitał.
Przedsiębierca otworzył pulares i wyjął z niego cztery bilety bankowe, które podał Leopoldowi.
— Dobrze rzekł ten ostatni teraz odejdź... Oto godzina mojej schadzki...
— Zatem do wieczora?
— Do wieczora.
— Gdzie?
— Tutaj...
— O której?
— O piątej...
— Zgoda... będę akuratnym...
Paskal coraz niespokojniejszy, jakkolwiek usiłował się przekonać, że niepokój jego nie miał racyi bytu, powrócił do Hotelu Prefektury.
Leopold w kilka minut po nim wyszedł i udał się na ulicę Portową.
Dostał się na tę ulicę i wszedł pod Czerwony Kapelusz...
W ogólnej sali znajdowała się w tej chwili nader mała liczba gości.
Wejście Leopolda Lantier, ubranego ze względnym zbytkiem, wywarło wrażenie podziwu, gdyż zwykli goście źle sobie tłomaczyli obecność kogoś dobrze ubranego, w takiej dziurze.
Wchodząc do sali, nowo-przybyły rzucił w około okiem.
Szukał Ryszarda Beralle i nie widział go.
Wtedy spojrzenie jego spoczęło na zegarze wiszącym nad kantorem.
Zegar ten wskazywał wpół do dwunastej?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.