Zemsta za zemstę/Tom szósty/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XXVIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVIII.

Paweł był ponury i milczący.
Opanowała go myśl stała, myśl o samobójstwie.
Zdawało mu się niepodobieństwem przenieść wstyd, który nieszczęściem miał spaść na niego, chociaż on nic nie uczynił aby nań zasłużyć.
Straszliwie podupadły na duchu, chciał jaknajprędzej skończyć z życiem i z boleścią, ale przysiągł Wiktorowi czekać aż do następnego wieczora.
Wierny danemu słowu, zrezygnował się więc naczekanie, zapytując się sam siebie, jaki powód mógł skłaniać podmajstrzego do wymagania tej zwłoki, jakiego się ztąd spodziewał następstwa.
Syn Paskala Lantier chciał pójść do swego pokoju, zamknąć się w nim i pogrążyć w samotności.
Wiktor Beralle pragnąc całemi siłami przeszkodzić mu oddawać się swym czarnym myślom, nie chciał go odstąpić.
Leopold, ich więzień, odznaczał się przykładnem zachowaniem.
Zmiana ta nie kryła żadnej wstecznej myśli. Wynikała ona ze strachu.
Były więzień czuł, że jest na łasce tych dwóch ludzi, którzy się zamianowali jego stróżami.
Jedynym sposobem dla niego, aby otrzymać od nich litość, to rozumiał dobrze, było poddać im się zupełnie.
Zdawało mu. się, iż w ponurym wzroku Pawła czyta, iż ten bez wahania wydałby swego ojca w ręce sprawiedliwości, a następnie w śmierci szukał zapomnienia o wstydzie.
Otóż rusztowanie napawało go przestrachem niewypowiedzianym.
Nędznik nie cofający się wcale przed morderstwem dla przeprowadzenia swych planów majątkowych, nie chciał umierać.
Jakie były zamiary Wiktora Beralle?
Zagadka ta interesowała go więcej niż wszystko w świecie, gdyż jeżeli mógł być ocalonym, to ocalenie jego z pewnością pochodzić będzie od podmajstrzego.
Żywił niepewną nadzieję, że mu będzie pozwolonem opuścić Francyę i zniknąć gdzieś razem z Paskalem Lantier.
Ten, otrzymał bilecik podpisany przez Pawła Pelisssier.
Zgodnie z przypuszczeniem Wiktora, wcale się on nie zajmował charakterem pisma.
Zdawało mu się, że zawiadomienie nie mogło wyjść od nikogo innego tylko od wspólnika.
Uznał je więc za dobre i czuł się upewnionym i zadowolonym.
Upłynęła reszta dnia.
Wiktor i Ryszard kolejno pilnowali więźnia.
Każdy z nich z kolei, schodząc z warty, udawał się do pokoju Pawła, którego upadek ducha był straszliwy.
Nieszczęsny młodzieniec w ciągu kilku godzin o dziesięć lat się postarzał.
Zwolna jednakże jego cierpienie ustawało.
Jakaś odrętwiałość nie będąca snem, opanowała jego umysł i znieczuliła ból moralny.
Nazajutrz rano Paskal Lantier około jedenastej zjadł śniadanie w Hotelu Prefektury, i niecierpliwie czekał chwili, w której się miał udać do sądu.
Chwila ta nadeszła.
Na kwandrans przed pierwszą, przedsiębierca kazał się zameldować u podprokuratora, który go przyjął natychmiast i rzekł:
— Jesteś pan akuratny... Notaryusza Audouarda nie ma jeszcze, ale z pewnością przybędzie.. Zapowiedział to telegrafem... Uprzedzę pana prokuratora Rzeczypospolitej że pan czekasz na niego... Zdaje mi się, że on ma pana o coś zapytać.
— Czekam na jego rozkazy, panie — odpowiedział Paskal.
Podprokurator wszedł do gabinetu swego zwierzchnika.
Udając się do gmachu sądowego, przedsiębierca zaopatrzył się w zapas spokoju, zimnej krwi i energii...
Partya którą miał rozegrać, była stanowczą; stawkę stanowiły cztery czy pięć milionów.
Paskal wytknął sobie drogę postępowania, dającą się określić tak:
— Cokolwiekby nastąpiło i nie dziwie się ^niczemu, a nadewszystko nie okazywać wzruszenia. Trzeba być twardym jak brąz i marmur.
Upłynęło trzy minuty.
Podprokurator powrócił do przedsiębiercy.
— Zechciej pan wejść... — rzekł wskazując drzwi które zostawił otworem; pan prokurator Rzeczypospolitej czeka na pana.
Paskal z twarzą nieruchomą i miną obojętną wszedł do urzędnika.
Ten wskazał mu krzesło obok biurka i rzekł:
— Proszę siadać...
Wspólnik Leopolda usłuchał.
Prokurator mówił dalej:
— Potrzebuję zadać panu pytanie co do majątku, który, jak pan utrzymujesz, został złożony w depozyt u pana Audouarda.
— Jestem gotów odpowiedzieć.
— Więc to od wuja pańskiego, pana Roberta Vallerand, ma wychodzić myśl, że wartości stanowiące jego majątek, znajdowały się w rękach notaryusza z Nogent-sur-Seine?
— Tak panie, od niego.
— Czy on nie wymienił cyfry tego majątku?
— Mówił o kilku milionach...
— Obciąłbym wiedzieć cyfrę pewną, nie dla tego abym powątpiewał o uczciwości pana Audouarda, którego reputacya jest bez skazy, ale właśnie dla uniknięcia zadawania temu urzędnikowi pytań, któreby mu się mogły wydawać drażliwemi.
— Z największą chęcią objaśnił bym pana, gdybym mógł — odparł Paskal — ale nie znam tej cyfry.
W tej właśnie chwili otwarły się drzwi od gabinetu.
Woźny zameldował:
— Pan Audouard.
Przedsiębierca wstał.
Przelotne wzruszenie, którego nie mógł powściągnąć, powiększyło cokolwiek zwykłe bicie jego serca.
Prokurator Rzeczypospolitej podał rękę wchodzącemu notaryuszowi.
— Kochany panie — rzekł do niego, — tem przyjemniej pana, widzę, że odwiedziny pańskie są rzadkie.
— Zapewniam pana, że to wcale nie od mojej zalety woli... — odpowiedział notaryusz wesoło. — Przyjechałem na pańskie wezwanie, ale mocno zdziwiony, a szczególniej mocno zaciekwiony... Od dwóch dni zadaję sobie pytanie, czego pan możesz odemnie potrzebować...
— Idzie o rzecz bardzo ważną...
— O jaką?
— Czy pan znałeś Roberta Vallerand?
— Bardzo dobrze, był to mój klient i przyjaciel...
Paskal Lantier powinien się był spodziewać, takiej odpowiedzi. Jednakże po skórze jego; przebiegło lekkie drżenie.
— Mam honor przedstawić panu jego siostrzeńca... — mówił dalej prokurator, wskazując na przedsiębiorcę.
Notaryusz obrócił się do Paskala.
Obadwaj się sobie ukłonili.
— Pan Paskal został tu przezemnie wezwany, aby przedstawił swoje prawa do spadku po wuju, którego jest jedynym prawym spadkobiercą.
— Po tych wyrazach nastąpiło milczenie.
Przedsiębierca wlepiwszy wzrok w notaryusza, czekał z zakłopotaniem, bardzo podobnem do niepokoju.
Prokurator mówił dalej:
— Ponieważ przy zdjęciu pieczęci nie znaleziono żadnego testamentu, przeto nadzorca sądowy spisał inwentarz ruchomości, nieruchomości i kapitałów, bardzo skromny stan czynny spadku. Pan Paskal Lantier dowiedziawszy się o wysokości tegoż stanu czynnego, zwrócił naszą uwagę, że z pewnych słów swego wuja miał zasadę wnosić, że znaczna summa znajdować się musi w pańskim depozycie... Właśnie w tym przedmiocie, mój kochany panie, prosiłem o przybycie do mojej kancelaryi, chcąc uzyskać od pana wyjaśnienie...
— Które panu dam wyraźnie i kategorycznie — odpowiedział notaryusz z Nogent-sur-Seine. — Pan Lantier mówi prawdę... Robert Vallerąnd złożył u mnie znaczną summę...
— Mówią o milionach.
— Cztery miliony, cztery kroć dwadzieścia pięć tysięcy franków.
— Więc byłem dobrze powiadomionym! — zawołał Paskal z radością...
— Jaknajlepiej, tak panie — odparł pan Audouard, kładąc nacisk na swoje wyrazy. — Na depozyt ten wydałem Robertowi Vallerand pokwitowanie, zobowiązawszy się słowem, zwrócić ten majątek tylko tej osobie, która mi wręczy kopertę opieczętowaną z jego podpisem, zawierającą, oprócz mego pokwitowania, pewne papiery familijne.
— Koperty tej u pana Valleranda nie znaleziono, — przerwał prokurator Rzeczypospolitej.
— I bardzo naturalnie.
— Dla czego?
— Bo ona była w miejscu pewnem, w skrzyni mego kolegi Emila Auguy, notaryusza paryzkiego przy ulicy Piramid.
Paskal Lantier uczuł, że krew zastyga mu w żyłach.
Zatem notaryusz o tem wiedział.
Co teraz nastąpi?
Opanował go wzrastający niepokój; pot zwilżał mu skronie; w uszach odzywały się dziwne dźwięki.
Niemniej jednak ostatecznym wysiłkiem przywołał siłę woli i zdołał ukryć swoje pomieszanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.