Zemsta za zemstę/Tom szósty/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | szósty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXIX |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— A więc — zapytał żywo prokurator Rzeczypospolitej, — czy koperta ta jeszcze znajduje się w skrzyni pańskiego kolegi?
— Nie — odpowiedział pan Audouard — i to z najprostszego w świecie powodu... została mi przyniesiona dziś rano przez prawdziwą, jedyną spadkobierczynię Roberta Vallerand.
Tym razem Paskal się zerwał z przerażeniem, pewny, że został zdradzony przez Leopolda.
— Prawdziwą... jedyną spadkobierczynią Roberta Valleranda, uprawnioną córkę Roberta i Małgorzaty Berthier... — mówił dalej notaryusz. — Zatem, jak to było moim obowiązkiem, wręczyłem temu dziewczęciu kapitały będące jej własnością, tak jak mi zaleconem było przez list mego przyjaciela dołączony do wydanego przezemnie pokwitowania.
„Mam honor przedstawić panu prokuratorowi Rzeczypospolitej list i pokwitowanie.
I pan Audouard położył na biurku papiery o których mówił.
Paskal nie mógł sobie czynić i nie czynił żadnego złudzenia.
Wszystko się waliło.
Zniszczenie nadziei było kompletne i bez ratunku.
Teraz mu wypadało tylko odegrać śmiało komedyę dla oswobodzenia się od podejrzeń, przynajmniej chwilowo, i zyskania czasu do ucieczki.
Nie mogąc uniknąć ruiny, próbował przynajmniej głowę ocalić.
— Córka Roberta! — zawołał udając zdziwienie. Ależ mój wuj nigdy nie był żonatym.
— Jednakże miał córkę zapisaną do akt stanu cywilnego w Romilly, której metryka oto jest, należycie poświadczona...
Mówiąc te słowa, notaryusz rozkładał arkusz papieru stemplowego.
Poczem dodał:
— Jakkolwiek żadne powątpiewanie jest niemożebnem i moje słowa nie potrzebują potwierdzenia, prosiłem jednak pannę Renatę Vallerand, córkę mego przyjaciela, aby mi tu towarzyszył wraz z matką.
— Z matką... — wyjąkał przedsiębierca zmięszany.
— I swoją przyjaciółką panną de Terrys — mówił dalej notaryusz. — Czekają w przedpokoju.
Piorun uderzający w środek gabinetu prokuratora Rzeczypospolitej mniej straszne byłby wywarł na Paskalu wrażenie, jak to nazwisko niespodziewanie wymienione.
Na chwilę stracił głowę, ale i tym jeszcze razem przy szedł do siebie.
— Pozwól mi pan się oddalić. — rzekł. — Obecność moja tutaj jest od tej chwili niepotrzebna i prawie śmieszna. Urzędnik sądząc, że tu gra rolę prosty zawód spadkobiercy wyzutego z dziedzictwa i nie uważając przedsiębiercy za bardzo sympatycznego, nie odpowiadając uśmiechnął się i zadzwonił.
Wszedł woźny.
— Wprowadź te panie co czekają... polecił urzędnik...
— One wiedzą o wszystkiem... — pomyślał Lantier. — Oskarżą mnie... Jestem zgubiony!... Ach! nikczemny Leopold!...
Drzwi o tworzyły się powtórnie.
Weszła Renata wsparta na ręku matki, a za niemi szła Honoryna.
Prokurator Rzeczypospolitej wstał na ich przyjęcie i ukłonił im się z uszanowaniem.
Paskal blady i drżący, chciałby, aby podłoga się pod nim zapadła.
Ujrzawszy go Małgorzata zadrżała.
— Pan Lantier!... — zawołała.
— Tak jest pani — odpowiedział urzędnik. — Pan Lantier który mniemał, że dziedziczy po swoim krewnym i który nie bez zdziwienia widzi, że majątek Roberta Vallerand przechodzi w ręce panienki o której istnieniu nie wiedział...
— A! — rzekła Małgorzata, rzucając na swego szwagra spojrzenie z wyrazem niepodobnym do opisania, — on nie wiedział...
— Nie, pani.
— A więc! przedstawiam mu swoją córkę, Renatę Valierand, córkę Roberta.
Paskal machinalnie się skłonił.
Myślał:
— Ona mnie nie oskarża!... Co to znaczy?...
Prokurator Rzeczypospolitej mówił dalej:
— Panna Renata znajduje się obecnie w posiadaniu majątku swego ojca... Dzięki ostrożnościom przedsięwziętym przez Roberta Vallerand, właściwie tu nie ma mowy o spadku, lecz o zwrocie depozytu w zamian za pokwitowanie... Charakter naturalnej córki, panny Renaty, w obecnym wypadku, wcale mi się nie zdaje czynić ją niezdolną do posiadania całego majątku... — Czy nie masz pan, panie Lantier, jakiego przeciw temu zarzutu?
— Żadnego, panie prokuratorze... — wyjąkał Paskal.
— Zatem, więcej pana nie zatrzymuję...
Nędznik ukłonił się ze sztywnością automatu i postąpił parę kroków ku drzwiom.
Ramienia jego dotknęła Małgorzata.
Zadrżał i obrócił się do siostry żony.
— Czy na mnie zaczekasz na ulicy, kochany Paskalu... — rzekła do niego. — Mamy do pomówienia o twoim synu...
— Zaczekam...
Wspólnik Leopolda wyszedł potrącając się o ściany, jak człowiek pijany.
Ujrzawszy się na dziedzińcu gmachu sądowego, stanął.
— Co się dzieje? — zapytywał sam siebie, obcierając chustką skronie zroszone potem. — Nic... ani słowa oskarżenia!... Panna de Terrys usprawiedliwiona, ponieważ jest wolna... Renata sama tylko panią tak pożądanych, przezemnie milionów!... tyle zbrodni popełnionych napróżno! Pozostaje mi tylko ucieczka... Dziś wieczorem stanę w Paryżu... zabiorę wszystkie pieniądze jakie posiadam, a jutro przejadę granicę... Od jutra, za granicą, rozpocznę nowe życie pod fałszywem nazwiskiem...
Powziąwszy takie postanowienie, Paskal poszedł dalej.
Miał wyjść z dziedzińca, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu.
Zbrodniarz obrócił się szybko i ujrzał się w obec podmajstrzego. Wiktora Beralle.
— Ty! — zawołał zdumiony — ty tutaj!...
— Ja sam, panie Lantier.
— Co ty robisz w Troyes?
— Ocalam pana od hańby. Nie dla pana, lecz dla pańskiego syna.
Paskal stracił głowę.
— Ocalasz mnie!... — powtórzył drżącym głosem. Przybyłeś mnie ocalić.
— Tak jest.
— Czy przychodzono na ulicę Picpus mnie aresztować?
— Milczenie!... O takich rzeczach mówić w tem miejscu, gdzie jesteśmy, jest nieroztropnością... Pójdę z panem do hotelu i tam pomówimy...
— Tak... tak... pójdź...
I Paskal biorąc Wiktora pod rękę, poszedł chwiejącym krokiem do Hotelu Prefektury.
Drzwi od jego pokoju były otwarte.
W pomięszaniu swego umysłu nawet tego nie dostrzegł.
Wszedł.
Zaledwie przestąpiwszy próg, wydał okrzyk, osłupienia i przestrachu na widok Leopolda Lantier, swego krewnego, swego wspólnika, pilnowanego przez Ryszarda.
— I ty śmiesz mi się pokazać, kiedy przez ciebie zostałem zgubiony! — zawołał z wściekłością.
— Ba, mój poczciwcze — odparł zbieg z więzienia — nie mamy nic sobie do wyrzucenia... jeżeli ty jesteś zgubiony, to i ja jestem także...
I pokazywał swoje związane ręce.
Paskal szczękał zębami.
— Co to znaczy? — rzekł spoglądając na Wiktora niepewnym i mrugającym w dzień biały wzrokiem nocnego ptaka.
Podmajstrzy odpowiedział wyjmując z kieszeni rewolwer.
— To znaczy, że pan jesteś w naszej mocy...
— Co ty chcesz odemnie?...
— Chcę abyś pan podzielił ten sam los co i twój zacny kuzynek Leopold...
— Mnie wiązać!... mnie!...
— Tak jest! A jeżeli pan nie będziesz słodki jak baranek, to słowo honoru w łeb ci wy palę!...
W rozmowę wmięszał się były więzień.
— Kuzynku — rzekł — nie opieraj się, radzę ci... On by to zrobił co powiada i stracilibyśmy ostatnie szanse... Podmajstrzy ma jakąś myśl, ukrywa ją, ale zdaje mi się, że ona jest dla nas korzystną...
Ryszard przyniósł resztę sznura.
Przystąpił do przedsiębiorcy i szepnął mu do ucha:
— Panie przedsiębiorco, bądź pan grzeczny... Tak będzie lepiej... Przecież sznurek to nie morze do wypicia...
Paskal znękany, złamany, prawie bezprzytomny, upadł na krzesło i poddał się biernie.
Robotnik nader zręcznie skrępował mu ręce.
Nagle dał się słyszeć hałas niespodziany.
Zapukano do drzwi pokoju.
— No — pomyśleli razem Paskal i Leopold, — teraz pewne koniec... Otóż i żandarmi...
Wiktor pobiegł otworzyć.
Na progu ukazały się: Małgorzatą, Renata i Honoryna.
Obecność tych trzech kobiet wydała się zbrodniarzom tak samo niepokojący jak obecność żandarmów, gdyż zarówno z przestrachem i wstydem spuścili głowy.