Zemsta za zemstę/Tom szósty/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XXVII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVII.

— On myśli się zabić... — powtórzył Wiktor. — Przebóg, ja to wiem aż nadto dobrze, ale nie trzeba aby się zabił!... Synowie nie odpowiadają za winy ojców... Gdzież byłaby sprawiedliwość, ażeby hańba winowajcy spadała na niewinnego? Potrafię więc przeszkodzić jego projektowi samobójstwa...
— Cóż przedsięweźmiesz?
— Koniec cię objaśni.
— Czemże ci mogę służyć?
— Wyjeżdżając do Nogent-sur-Seine pierwszym pociągiem... Rozumiesz mnie?...
— Doskonale... Trzeba będzie o wszystkiem powiedzieć pani Bertin, czy tak?
— O wszystkiem, bez wyjątku...
— Ale Paweł?
— Z tej strony nie ma się obawiać niczego fatalnego i bezzwłocznego... Przysiągł mi, że poczeka do jutrzejszego wieczora.
— Trzeba; będzie, aby pani Bertin i Renata, jutro, odbywszy wizytę u notaryusza, tutaj były...
— Tak, tak właśnie...
— Będą... Ja wyjeżdżam...
— Czy masz pani pieniądze?
— Więcej niż mi potrzeba...
— Dziękuję za twoje dobre chęci, droga pani Izabelllo... Ja wracam tam, na górę...
Zirza wyszła udając się na kolej, gdy tymczasem Wiktor połączył się z bratem i Pawłem Lantier, którzy pilnowali Leopolda Lantier.
Ten ostatni, czyniąc z potrzeby cnotę, położył <się do łóżka.
— Sznury... — rzekł Wiktor do Ryszarda.
Młodzieniec rozwinął paczkę zawiniętą w szary papier i wydobył zwój sznura cienkiego lecz silnego, który kupił w drodze.
— Chcecie mnie związać? — rzekł były więzień z szyderczą miną.
— Tylko ręce...
— Zapewniam was że to niepotrzebne... Wcale nie myślę uciekać...
— To być może, ale ja nie dowierzam...
— Jak ci się podoba... Wiąż, będę cierpliwy...
— Trudno byłoby, ażebyś nim nie był...
Ryszard kazał podnieść więźnia i silnie skrępował mu ręce z tyłu.
— Tym sposobem mój brat sam wystarczy do pilnowania cię, jeżeli ja i pan Paweł będziemy potrzebowali wyjść... A teraz poproszę pana Pawła, aby razem z Ryszardem wyszedł obstalować dla nas wszystkich śniadanie... Tymczasem ja sobie porozmawiam z panem Leopoldem Lantier...
Młodzieńcy wyszli z pokoju.
Były więzień i podmajstrzy zostali sami.
— Spiesznie pomówmy i cicho... — rzekł ten ostatni — ojciec pana Pawła jest w Troyes...
— Prawda, ale zkąd o tem wiesz?
— Widziałem dziś rano jak wchodził do Hotelu Auby.
— Ja tam stanąłem... — rzekł Leopold.
— Z nim?
— Nie.
— A on gdzie mieszka?
— W Hotelu Prefektury.
— Tam gdzie i syn!... — pomyślał Wiktor. — Nie trzeba aby Paweł tam wracał.
Poczem rzekł:
— Widzieliście się, ty i pan Paskal?
— Tak.
— I ułożyli?
— Naturalnie.
— Co pan Paskal robi w Troyes?
— Ale cóż znaczą te wszystkie pytania?
— Zapowiedziałem ci, że twój los od ciebie zależy... Słuchaj więc, odpowiadaj szczerze, bez wahania, bez wykrętów, jeżeli chcesz, abym ci nie przypomniał o rusztowaniu, które cię czeka.
Słysząc ten złowrogi wyraz: rusztowanie! Leopold zbladł lit został zdjęty konwulsyjnem drżeniem.
— Czy mnie nie wydacie, jeżeli będę mówił. — wyjąkał głosem przez strach stłumionym.
— Najprzód mów... potem zobaczymy... Co tu pan Paskal robi?
— Czeka na kogoś.
— O kim mowa.
— O notaryuszu z Nogent-sur-Seine...
— Czy on ma przyjechać do Troyes?
— Tak.
— Kiedy?
— Jutro rano.
— Po co?
— Do prokuratora Rzeczypospolitej, który go wzywał i który ma zażądać od niego wyjaśnień w przedmiocie spadku po Robercie Vallerand, który obecnie jest w jego rękach.
— O której godzinie jutro, notaryusz ma się stawić w sądzie?
— O pierwszej...
— A pan Paskal?
— W tym samym czasie co i on, lecz jeżeli się nie zobaczy dziś ze mną na umówionej schadzce, to z pewnością nie pójdzie...
— Dla czegóż?
— Bo z mojej nieobecności wyciągnąłby wniosek bardzo logiczny... mianowicie: Wszystko stracone!
— Dosyć twego jednego słowa aby go uspokoić.
— Pewno, jeżeli pozwolicie mi się z nim widzieć.
— Widzieć nie... Ale napiszesz do niego...
Leopolda zdjęło nerwowe drżenie.
— Wy chcecie go wydać... — wybełkotał. Ależ to i mnie także wydacie...
— Przeciwnie, ja wam otwieram bramę ocalenia...
— Cóż więc chcecie uczynić?
— To cię nie obchodzi, bylebym cię ochronił od gilotyny...
— Rozwiąż mi ręce, napisze...
— Niepotrzeba... — odparł Wiktor — charakter pana Fradin, Pawła Pelissier, Leopolda Lantier musi być tak rozmaity, jak fizyognomia tych zacnych osób... Dosyć więc będzie napisać, a pan Paskąl nie będzie wątpił że list pochodzi od ciebie... Ja napiszę... przygotuj się do dyktowania...
Wiktor usiadł przy stoliku, na którym znajdował się kałamarz, papier i pióro.
— Zaczynaj... — rzekł.
Leopold posłuszny dyktował:
„Jadę do Paryża, interes osobisty i ważny. Więc nie przychodź do hotelu Auby. Wszystko dobrze; kopertę opieczętowaną mam. Nie ma żadnej obawy, możesz działać.“

„Paweł Pelissier“.

Podmajstrzy napisał i podpisał.
Złożył list, włożył go w kopertę którą zapieczętował i napisał na wierzchu adres następujący:

„Panu Paskalowi Lantier
Hotel Prefektury
w miejscu.“

Położył list na stole i wstał z krzesła.
— Teraz — rzekł — potrzebne mi pokwitowanie, które ci wydał mój brat i papiery, które mogą, kompromitując ciebie, skompromitować tych, których za sobą pociągnąłeś...
— To pokwitowanie i papiery są w moim pularesie... — odpowiedział Leopold.
— A twój pulares?
— W kieszeni mego palta futrzanego...
Wiktor poszukał wspomnionego przedmiotu, znalazł go z łatwością, otworzył, a pierwszym ujrzanym papierem było pokwitowanie napisane i podpisane przez Ryszarda.
Na ten widok dreszcz przebiegł mu po skórze.
— Szaleniec!... nieszczęśliwy!... — wyszeptał głosem słabym jak powiew wiatru — tego zbyt wiele, aby się dostał na galery! cudem został ocalony!...
I zmiąwszy pokwitowanie w ręku, wrzucił je w ogień.
Toż samo zrobił z różnemi papierami i zostawił tylko bilety bankowe w pularesie, który następnie włożył do kieszeni.
Po ukończeniu tej czynności, Wiktor przetrząsnął inne kieszenie.
Z jednej wyjął małą puszkę kryształową.
— Co się tutaj zawiera? — zapytał Leopolda.
Ten odpowiedział:
— Śmierć...
— Rozumiem... To puszka skradziona u hrabiego de Terrys, czy tak?
— Tak.
— Zawierająca gwałtowną truciznę, którą obciąłeś zgładzić panią Izabellę?
Zbieg z więzienia uczynił znak potakujący głową.
— Zabieram ją... — rzekł Wiktor.
I schował puszkę do kieszeni.
Poczem kończył przegląd kieszeni nędznika, ale nie znalazł więcej nic podejrzanego.
W tej chwili do pokoju wszedł Ryszard.
— Śniadanie gotowe... — rzekł.
— Dobrze... Siadajcie z panem Pawłem... Ja tymczasem będę czuwał... Jak skończycie, przyjdziesz mnie zmienić tutaj, i nakarmisz naszego więźnia, który sam jeść nie może...
— Rozumiem.. — odparł młodzieniec.
I wyszedł.
Pominiemy szczegóły nie mające ważniejszego znaczenia.
Gdy się wszyscy posilili, Ryszard poszedł do Hotelu Prefektury odnieść list adresowany do Paskala Lantier i jednocześnie miał polecenie zapłacić rachunek Pawła, gdyż student, ustępując naleganiom Wiktora, zgodził się pozostać w hoteliku blizkim drogi żelaznej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.