<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zielony Promień
Rozdział XXI. Burza szalejąca w grocie
Pochodzenie Promień Zielony i Dziesięć godzin polowania
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1887
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Stanisław Miłkowski
Tytuł orygin. Le Rayon vert
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.
Burza szalejąca w grocie.

Olivier Sinclair był zupełnie zdrów i cały a chwilami nawet zupełnie bezpieczny. Ciemność nie pozwalała mu rozejrzeć się w około. Dzień zaledwie kiedy niekiedy słał tu swoje blaski, mianowicie w przerwach uspokajających się fal.
Olivier Sinclair nadaremnie usiłował rozpoznać miejsce, w którem prawdopodobnie ukrywała się miss Campbell, ale nie mógł.
Zawołał:
— Miss Campbell! Miss Campbell!
Jakże opisać jego radość, gdy usłyszał cichy głos:
— Panie Olivierze! Panie Olivierze!
Miss Campbell zatem żyła.
Ale jakim sposobem i gdzie mianowicie zdołała się ukryć?
Olivier jeszcze raz wytężył wzrok.
W samym zagięciu skały znajdował się rodzaj framugi utworzonej z natury. Tutaj łączyły się także ze sobą pilastry. Tym sposobem tworzyło się ukrycie doskonale zabezpieczone od wejścia doń fal morskich. Legenda nazywała to: „krzesłem Fingala“.
Tam właśnie pomieściła się na razie miss Campbell.
Zagłębiona w marzeniach młoda dziewczyna ujrzała wybuchającą nawałnicę, czuła że jest narażona na wielkie niebezpieczeństwo ale nie tracąc odwagi, starała się wszelkimi środkami dostać do krzesła Fingala.
Tu też odnalazł ją Olivier.
— Ach miss Campbell, jak można było tak niebacznie narazić się na niebezpieczeństwo! Myśmy myśleli że już pani nie żyjesz.
— Ale pan mię uratowałeś, panie Olivierze, rzekła miss Campbell, bardziej roztkliwiona narażeniem się Oliviera jak istotnem niebezpieczeństwem jakie jej jeszcze groziło.
— Przybyłem tutaj, aby panią uwolnić, oswobodzić, i jakoś dostałem się aż do pani z pomocą Bożą. Nie doznajesz pani trwogi?
— Bynajmniej. Ponieważ pan tu jesteś, niczego się zgoła nie obawiam. A wreszcie czyliż mogłam dać przystęp do mego serca innemu uczuciu niż uwielbienie. Patrz!
Miss Campbell cofnęła się aż w głąb swego schronienia, Olivier Sinclair stojąc przy niej usiłował zabezpieczyć to miejsce od wdzierania się fal.
Oboje umilkli. Nie potrzebowali przecież mówić, wszak się doskonale w tej chwili rozumieli.
Mimo całej odwagi i jednej i drugiego, niebezpieczeństwo nie minęło wcale, lecz przeciwnie zaczęło dopiero przybliżać się. Już kilkakrotnie fale uniosły się tak daleko, że oblały podnóże tej części skały w której znajdowało się krzesło Fingala, i nieulegało wątpliwości, że nadejdzie chwila, w której huragan, w której nawałnica dwoje tych ludzi spłucze, jak martwy kawał drzewa. Tem więcej że na nowo zahuczało, zajaśniały błyskawice i padł piorun.
Wówczas Olivier zwrócił się do miss Campbell. Patrzył na nią ze wzruszeniem, którego nie wywołało wcale blizkie niebezpieczeństwo.
Ale miss Campbell była uśmiechającą, zachwycała się majestatycznością widowiska, burzą szalejącą w zamkniętej grocie!
W tej chwili olbrzymi bałwan wzniósł się tak wysoko, że prawie dotknął wejścia do framugi krzesła Fingala. Olivier był przekonany że on i miss Campbell zostaną pochwyceni falą i uniesieni.
Pochwycił ją tedy w ramiona, jakby pragnął od tego napadu bronić ją własnem życiem i osobą.
— Olivierze! Olivierze! szepnęła młoda dziewczyna nie mogąca zapanować nad swojem wzruszeniem.
— Nie obawiaj się niczego Heleno, odpowiedział Olivier. Bronić cię będę Heleno... ja...
Nie dokończył. Nie śmiał wyznać tych wyrazów w obec okropnej katastrofy, która nieustannie zagrażała ich życiu.
Przedewszystkiem należało mieć przytomność umysłu, na tę odwagę zdobył się dzielny młodzieniec.
Ale jednak już to skutkiem wyczerpania się sił fizycznych, a być może sił moralnych ducha, młodzieniec czuł że jest bliskim omdlenia.
Wyczerpany zbyt długą walką z szalejącym żywiołem, mimo nadludzkich wysiłków nie mógł utrzymać się na nogach. Przerażało go to, że ją samą pozostawi, na łup fal i bałwanów.
— Heleno... moja droga Heleno... szepnął, za moim powrotem do Oban... dowiedziałem się... to ty... to dzięki tobie, byłem uratowany z odmętów Corryvrekan.
— Jak to wiedziałeś o tem Olivierze... odpowiedziała miss Campbell prawie zamierającym głosem.
— Tak jest... i dziś skwitowałem się z tobą zupełnie... Uratuję cię z groty Fingala.
Jakim sposobem Olivier przy wyczerpaniu sił i przy nowym napływie szalejących fal, mógł mówić o ratunku? Nie podobna aby mógł obronić swoją towarzyszkę. Dwa lub trzy razy fale prawie ich pociągały ze sobą... A jeżeli rzeczywiście oparł się temu, nie było to skutkiem fizycznej siły, ale z tej jedynie przyczyny, że czuł rękę otaczającą go, jakby żelaznym pierścieniem, że tym sposobem nie zginie sam ale z nią razem.
Mogło być już w pół do dziewiątej wieczorem. Nawałnica dosięgła swego zenitu. Rzeczywiście wody morskie pędziły do groty Fingala z gwałtownością trudną do określenia. Wstrząsały one posadami skały i ścianami groty, odpadały wielkie kawały granitu, wytwarzając swym upadkiem czarniawe otwory w spienionych falach.
Czyliż pod tak straszliwym uporem wód, pilastry podpierające sklepienie nie ulegną, nie zostaną zrujnowane, nie opadną z kolei. Czy wreszcie nie runie całe sklepienie groty?
Olivier Sinclair obawiał się wszystkiego. I on równie doświadczał jakiejś szczególnej trwogi, której sobie nie mógł wytłumaczyć. Brakło mu zupełnie powietrza, zdawało się że atmosferę tę unosiły ze sobą fale, bo kiedy ustępowały, znowu powracała mu swoboda oddechu.
W tych warunkach miss Campbell odczuła strudzenie i była bliska omdlenia.
— Olivierze! Olivierze! szeptała tuląc się do niego.
Olivier Sinclair wcisnął się wraz z nią w najtajniejszy zakątek framugi. Chciał ją ogrzać, chciał własnym oddechem, własnem życiem ją ożywić.
Lecz już woda prawie dostała się do połowy ich ciał, jeżeli i on w tej chwili utraci przytomność oboje będą zgubieni.
Ale młodzieniec posiadał jeszcze siłę opierania się kilka godzin. Podtrzymywał on miss Campbell i własną osobą osłaniał od uderzeń rozwścieklonych fal oceanu. Wśród nieprzeniknionej ciemności słychać było ryk, huk, świst szalejących wód. Nie był to już głos Selmy wydającej harmonijne tony w pałacu Fingala. Było to szczekanie psów kamczatki, o których mówi Michelet: że idą wielkiemi gromadami szczekając przeraźliwie i wściekłość ich można porównać do wściekłości północnego Oceanu.
Nakoniec morze zaczęło zwolna opadać.
Olivier zauważył że fale coraz bardziej zyskują na szerokości rozlewając się w całej przestrzeni. W ciemności jednak dotąd panującej, grota Fingala zarysowała się, również ciemną barwą.
Najwyższe miejsce groty już było wolne od wody.
Nadeszła chwila wydobycia się z tej straszliwej groty.
Pomimo to jednak miss Campbell nie odzyskała dotąd wcale przytomności umysłu, Olivier Sinclair, wziął ją w objęcia i silnie trzymając zwolna posuwał się po zwilżonych stopniach skały.
Wielokrotnie jednak musiał się cofać gdy napływały wody, to znowu z szybkością pomykać naprzód, aby ubiedz zbliżające się bałwany morskiej wody.
Nakoniec, kiedy już znalazł się prawie na dole, nowa masa wody wparła do wejścia groty, zdawało mu się, że oboje będą starci o ściany skały, że ich uniesie prąd, wszakże i tym razem zdołał się jeszcze oprzeć, i kiedy morze cokolwiek ustąpiło, wytężywszy wszystkie siły, wydobył się nareszcie z groty.
Prawie w okamgnieniu dotarł do miejsca gdzie w śmiertelnej trwodze stali wujowie Melvill, Partridge i pani Bess, która uprzedzona o nieszczęściu, przybiegła tutaj gotowa oczekiwać na panienkę noc całą.
Byli zatem oboje uratowani.
Tutaj, wysiłek sztuczny zdradził Oliviera i złożywszy miss Campbell w ręce przyjaciół i wujów, sam potoczył się i padł na ziemię.
Gdyby nie jego odwaga i narażenie własnego życia, miss Campbell byłaby zgubiona nie ochybnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stanisław Miłkowski.