Zimowa powieść/Przedmowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zimowa powieść |
Podtytuł | Przedmowa |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W długie wieczory, zimą u komina, gdy siedli wszyscy, a czas płynął powoli, bajki sobie opowiadano, przyniesione z daleka. Jak dziś ktoś czyta, a wszyscy słuchają, tak dawniej ktoś wybrany opowiadał, i skupiano się ciekawie koło niego. Zwykle bywał to ktoś starszy, jakiś wędrowiec, co wiele błądził po świecie, rycerz, co miecz wyszczerbiony odpasał... a wybierano historye dziwne i cudowne, w których i ludzie niepowszedni i przygody osobliwe występowały. Zimowa powieść u komina mówiła o strachach i upiorach, o dziwnie zagubionych i cudownie odzyskanych dzieciach, o podrzutkach wychowanych u pastuszków, przemieniających się w książątka i t. p.
Taką zupełnie jest Zimowa powieść Szekspira, w której i kraje jakieś na świecie nieznane i postacie zwykle po nim nie chodzące się zjawiają. Jesteśmy tu w krainie Czechów wprawdzie, ale morzem oblanej, i niem tylko oddzielonej od Sycylii. Fantastyczni panują w niej władzcy, a kiedy się to dzieje, Bóg jeden wie, bo król wysyła posły do wyroczni delfickiej Apollina. Jednem słowem, świat to zaczarowany wieczornej bajki zimowej i dramat z niej zrobiony snuje się jak baśń wieczorna. Między pierwszym a ostatnim aktem kilkanaście lat upływa, z Sycylii do Czech, przerzuca nas poeta co chwila przez morze, a Czas, który tu tak wielką gra rolę, sam nawet osobiście występuje, tłómacząc widzom, dlaczego wszechwładna jego dłoń błyskawicą nas przenosi z jednej chwili na drugą, odległą od niej, nagle i bez przejścia... Czas zastępuje tu chóry użyte gdzieindziej, dla wypełnienia opowiadaniem zbyt obfitych wypadków, które się nie pomieściły na scenie.
Cóż można więcej wymagać od takiej zimowej powieści nad to, by silnie słuchaczów zajęła?
Wydawcy Szekspira w r. 1623 Zimową powieść, zawsze wedle Dantejskiego systemu, jako szczęśliwie i wesoło zakończoną, umieścili w komedyach, gdy Cymbelina, bardzo do niej podobnego całym tokiem i kolorytem, a zapewne współczesnego, włożyli między tragedye. Tymczasem, choć w Zimowej powieści nie zbywa na scenach weselszych, cały nastrój jest raczej tragiczny niż komiczny. Powieść to straszna i łzy wyciskająca.
Z czego opowiadanie to pierwotnie zrodzić się mogło, powiemy zaraz; drukowana jej osnowa, znajduje się, o ile wiadomo, po raz pierwszy na papier przelana przez sławnego Roberta Greene’a, który u Tomasza Cadman’a, pod znakiem Biblii, wydał powieść, bardzo swego czasu rozpowszechnioną, pod tytułem: Pandosto czyli Tryumf Czasu.
Prawdopodobnie jakieś dawniejsze źródło służyło Greene’owi, gdyż Lopez de Vega w swoim Marmol de Felisardo, zdaje się także czerpać z niego. Zimowa powieść przypomina ten dramat, zdaniem Schack’a. (Geschichte der dramat: Literatur in Spanien).
Powieść Greene’a, której do r. 1609, gdy prawdopodobnie użył jej Szekspir, wyszło najmniej jedenaście wydań, służyła poecie za osnowę. Szedł za nią dosyć wiernie, ale ze swobodą sobie właściwą w szczegółach i charakterach, usprawiedliwiając wypadki, zbogacając suchą treść, kolorując postacie i nadając im życie.
Treść opowiadania Greene’a jest tu nieodzownie potrzebną, dla poznania użytku, jaki z niej uczynił poeta.
Król czeski (King of Bohemia) świeżo zaślubiony z córką cesarza rosyjskiego (Emperor of Russia), (sic), przyjmuje u siebie towarzysza młodości i przyjaciela Egista, króla Sycylii. Robert Greene, który, jak wiadomo, był magistrem uniwersytetu w Cambridge, i uchodził za bardzo uczonego, zapewnia nas, że naówczas Czechy leżały nad morzem.
Szekspir poszedł naturalnie za tak poważnem świadectwem.
Przyjęty nadzwyczaj uprzejmie król Sycylii, nietylko przez przyjaciela, ale przez żonę Pandosta, Bellaryę, której mąż nakazuje, aby dla dostojnego gościa starała się być miłą. Królowa wywiązuje się z tego polecenia aż nadto gorliwie. Ile razy król czeski oddala się dla spraw publicznych, prowadzi gościa do ogrodu i siada zabawiać go w cienistej altanie. Wieczorem, gdy król Sycylii odchodzi do sypialni, królowa zawsze idzie za nim, zobaczyć, czy mu na czem nie zbywa. W końcu Pandosto znajduje, że tego może jest nadto, że mógłby być zazdrosnym; zaczyna spoglądać koso. Nie podoba mu się to wieczorne zamykanie się z gościem w sypialnym jego pokoju, chociaż Greene nic w tem nie widzi zdrożnego. Pandosto zazdrosny wpada w końcu w gniew, ale królowa i gość wcale tego nie zdają się widzieć. Królowi czeskiemu zdaje się, iż jest na pewno zdradzonym przez żonę i przyjaciela, pragnie już tylko zemsty i namawia niejakiego Franiona, który był podczaszym przy królu Sycylii, aby mu do napoju wmieszał coś takiego, coby go na wieki uśpiło. Franion opiera się nieco, Pandosto grozi mu śmiercią i przymusza. Lecz gdy do trucia przychodzi, podczaszego rusza sumienie, wyznaje wszystko przed królem Sycylii i razem z nim uchodzą do floty, która na nich czeka i do Sycylii odwozi.
Pandosto, dowiedziawszy się o ucieczce, wpada w gniew i wściekłość jeszcze większą, że mu się ofiara wymknęła. Królowę natychmiast rozkazuje wrzucić do więzienia. Tu ona wydaje na świat córkę, której Pandosto nie uznaje za swe dziecię i skazuje na stracenie. Na łódce ma być na morze puszczoną. Następnie zwołuje król sąd na wiarołomną królowę i sam w nim zasiada. Bellarya w obronie swej odwołuje się do wyroczni delfickiej. Niepodobna odmówić jej tej apelacyi. Sześciu czeskich szlachciców jedzie do Delfów i znajdują tam za ołtarzem już wcześnie wygotowany pergamin pod pieczęcią, z własnoręcznym Apollina podpisem. Wyrocznia w dekrecie, złotemi pisanym literami, upewnia, że Bellarya jest niewinną, Egistus nieposzlakowany, Franion, człowiek uczciwy, a Pandosto niegodziwy zdrajca.
Dekret ten, (nie spodziewając się, aby był tak nieprzyjemny) czytają publicznie. Królowi zadana zdrada nadzwyczaj staje się bolesną, ale szanując Apollina, przeprasza żonę pokrzywdzoną i obiecuje poprawę. Wtem, kara bogów, posłaniec wpada z oznajmieniem, że syn króla, Garinter, umarł nagle. Królowa, posłyszawszy to, pada na wznak, mdleje i umiera. Tym sposobem król czeski skarany jest za niesłuszne żony posądzenie.
Dziecię rzucone, jak Mojżesz, w skorupce jakiejś na wodę, przepływa szczęśliwie od brzegów Czech do Sycylii, i tam je stary pastuch, Porrus, poławia, wychowując jak własne dziecię, pod imieniem Faunii. Pilnuje ona trzody. Szesnaście lat tak upływa, Faunia wyrasta na prześliczną pasterkę sycylijską, o której wdziękach wieści aż na dwór króla dochodzą. Syn królewski Dorastus, raz ją spotkawszy na polowaniu, mocno się w niej rozmiłowuje i chce nawet koniecznie z nią żenić, chociaż ojciec dla niego życzy sobie co najmniej księżniczki. Kochankowie umawiają się uciec i pobrać sekretnie, a Capnio, guwerner młodego księcia, pomaga im litościwie do tego. Zabierają z sobą i starego Porrusa, który o mało że ich nie zadenuncyował.
Burzę przebywszy na morzu, okręt niosący parę młodą, przybija naturalnie do portu czeskiego. Tu, jako ludzi podejrzanych, biorą ich wszystkich do kozy i prowadzą przez króla. Dorastus powiada, że jest panem z Trans-Polonii (z za Polski), a narzeczoną przedstawia jako Włoszkę, z Padwy rodem. Faunia tak jest śliczną, że Pandosto choć stary, mocno się dla niej zapala. Dla ułatwienia sobie zbliżenia do niej, wsadza do więzienia małżonka, grożąc, że go nie uwolni, chyba za okupem, którego domyślać się łatwo. Faunia się opiera, król czeski grozi użyciem przemocy. Wtem, właśnie w porę przybywa poselstwo od króla Sycylii. Pandosto bieży je przyjąć i od Sycylijczyków dowiaduje się, że Dorastus (Meleagrus) jest synem króla, a panienka prostą pastuszką, która go oczarowała. Posłowie proszą, aby im wydano Dorasta, a pannę, Porrusa i Capnia stracono. Król czeski mając do Faunii złość, chętnie się zgadza na to.
Już ich prowadzą na stracenie, gdy Porrus wyznaje, że nie jest ojcem Faunii i opowiada, jakim sposobem dziecię mu się dostało. Pandosto poznaje w niej córkę własną. Ogromne wzruszenie i radość w całych Czechach: żenią dwoje młodych; ale Pandosto, mając na sumieniu, że o mało nie popełnił okropnej zbrodni, odbiera sobie życie.
Różni się tem opowiadanie Greene’a głównie od Zimowej powieści, że Greene przywiązuje się do historyi Dorasta i Faunii, a Szekspir do zazdrośnika.
Uczony historyk Dr Caro, za którego zdaniem idzie znakomity tłómacz Zimowej powieści p. Gustaw Ehrenberg (Kraków, 1871), i naostatek, znawca i badacz, poeta i historyk, p. Stanisław Koźmian, chcą widzieć w powieści Greene’a odgłos historyi Ziemowita III, o której mówią starzy kronikarze nasi, i wpływ polskich podań, do Anglii z ust do ust zaniesionych.
W tym przedmiocie uczynimy tu kilka uwag, a naprzód przywiedziemy w całej rozciągłości podanie o Ziemowicie, które się znajduje w historyi Mazowsza Kozłowskiego. Bartoszewicz odwołuje się do niego w Encyklopedyi[1].
Ziemowit III, książę Mazowsza, bawiąc na dworze cesarza Karola IV, do którego jeździł skarżyć się na Krzyżaków, stary już naówczas, bo miał lat sześćdziesiąt, poznał tam córkę księcia Władysława na Ziembicy (Münsterberg) i Anny księżnej heskiej, piękną bardzo, dziewiętnastoletnią dziewicę, Ludomiłę.
Pojął ją Ziemowit za żonę i żył lat kilka bezpotomnie. Pojechawszy raz do siostry starszej żony swej, Heleny księżnej cieszyńskiej, gdy tam bawił, któryś z jego dworzan wygadał się, że księżna Ludomiła miała stosunek miłosny z podczaszym nadwornym Dobkiem, i że z tej przyczyny była przy nadziei. Plotki te doszły do uszów starego Ziemowita, który gniewem zdjęty strasznym zapragnął zemsty. Wnet wysłał do Płocka z rozkazem uwięzienia Dobka, i sam też pośpieszył na Mazowsze. Dobek tymczasem uszedł, zostawiwszy listy do obojga książąt, w których oświadczał, że udawał się do Ziemi Świętej z pewnym kapłanem, którego przed rokiem poznał w Pomeranii. Ziemowit żonę osadził w więzieniu w Rawie, panny jej wzięto na męki; ale od tych nie dowiedziano się nic, prócz, że Dobek był księżnej powiernikiem i ulubieńcem. W więzieniu księżna Ludomiła powiła syna Henryka. W kilka tygodni potem z rozkazu księcia została uduszoną.
Dziecko na wychowanie oddane na wieś, niedaleko Rawy, było tam przez trzy lata; odkraść je potem kazała kobiecie siostra przyrodnia Salomea, księżna szczecińska. W Pomeranii wychowywał się Henryk, odbierając wychowanie stanowi swemu przyzwoite.
Siedem lat upływało od śmierci Ludomiły, gdy ks. Ziemowit, zawsze zawzięty, o powrocie Dobka z Ziemi Świętej się dowiedział, i o tem, że w Prusach przebywał. Przepłacono ludzi, użyto wszelkich środków, aby go sprowadzić do Płocka. Gdy ściągnionego zdradą stawiono przed księciem, uderzył go sam czekanem w głowę, i natychmiast, kazawszy oprawcom pochwycić, końmi go dał rozszarpać.
Przy domierzaniu tej kary okazało się dopiero, że nieszczęśliwy Dobek był kobietą, zatem niewinnym. Książę przeląkł się dwoistego występku swego; zaczęto badać i dowiedziano się, że biedna ofiara była córką jakiegoś duchownego, który ją wychowywał u siebie po męsku przebraną. W tym stroju Dobek się dostał na dwór książęcy. W czasie niebytności księstwa, ojciec ją zabrał z sobą do Ziemi Świętej, gdzie umarł. Za powrotem znalazła testament ojca i rozmyślała, co miała począć, gdy ją zdradą ściągnięto do Rypina, a stamtąd do Płocka.
Książę był przerażony, z żalu i zgryzoty zachorzał ciężko. Już na łożu będącemu, z Cieszyna przybyły Franciszkan, ojciec Rajmund, wyjawił drugą tajemnicę okropną, że ten, który potwarz o Dobku rzucił na księżnę, wyjawił przed nim na spowiedzi umierając, iż dla brudnych jakichś widoków księżnę niesłusznie obwinił. Książę, któremu ojciec Rajmund różne sekretne szczegóły, z ust umierającego powzięte, powtórzył dla dowodu, miał się odezwać: Chyba zły duch tobie, ojcze, takie rzeczy objawił, których oprócz mnie i tej osoby (potwarcy) nikt wiedzieć nie mógł. Franciszkanin starał się księcia uspokoić, sprawiono księżnie pogrzeb uroczysty, poszły ofiary na kościoły, zaczęła się pokuta. Dowiadywano się o dziecko, które powierzone było staremu słudze, ale się okazało, że je nieznani jacyś ludzie porwali.
Przybyła w czasie choroby ojca księżna szczecińska, starała się go pocieszać także i zaprosiła do siebie. Tu gdy starszy książę przybył, na progu zamku chłopak cudnej urody, układny i roztropny, powitał go piękną mową. Książę był tem mocno ujęty, gdy księżna Salomea razem z nim padła do nóg ojcu, objawiając mu, że to był syn Ludomiły.
Książę, widząc w nim podobieństwo do siebie, z żalu za matką niewinnie straconą pokochał go bardzo, przyznał za syna i dawszy mu nauki, do stanu duchownego go sposobił. Książę Henryk był później proboszczem płockim i łęczyckim, ojciec nawet zbrojną ręką go do Łęczycy wprowadzał, ale w stanie tym nie wytrwał. Losy jego dalsze już do powieści nie należą.
Legenda nasza, dziwnie piękna, wprawdzie ma niejaką analogię z powieścią Green’a, lecz jest w szczegóły obfitszą, bogatszą i wielce też od niej różną. W podobnych opowiadaniach analogie spotykają się, niekoniecznie dowodząc pochodzenia. Miłoby zapewne było przekonać się, że coś polskiego użył wielki poeta, który kilkakroć w swych dramatach Polskę i Polaków wspomina, nie chcemy się spierać ani dowodzić przeciwnie, lecz rzecz jest dla nas więcej niż wątpliwą. Legend podobnych o kobietach posądzonych, których niewinność została odkrytą, o dzieciach przeznaczonych na stracenie i znalezionych, w średniowiecznych wszystkich krajów podaniach jest bardzo wiele. Powtarzają się one, będąc wypadkiem obyczajów i życia, a niekoniecznie uchwyconej powieści. Sąd więc o tem zostawiamy czytelnikom.
Zimowa powieść drukowaną była po raz pierwszy w zbiorowem wydaniu roku 1623, podzielona (co rzadko się zdarzało) na akty i sceny, a w końcu opatrzona spisem osób. (The Names of the Actors).
O przedstawieniu jej w r. 1611 d. 15 maja w teatrze Globus pisze dr. Simon Forman. Szczególnie rola Autolikusa łotra, zrobiła na nim wrażenie. „Łotr, pisze, cały w łachmanach, przyszedł udając chorego, a odarł ze wszystkiego swego kuma, pieniądze całe biedakowi wychwycił; potem ze swoim kramem szedł do pasterzy, i tych oszukał i odarł, potem suknie zamienił z synem króla czeskiego i dworakiem został i t. d. Trzeba się strzedz takich udanych żebraków i tego rodzaju ichmościów, aby im nie dawać wiary“.
W listopadzie tegoż roku zapisano w aktach marszałka dworu, iż grano na dworze: „Sztukę zwaną „Zimowa powieść“. Przedstawiała ją trupa Szekspira“. W tychże aktach 1623 roku wzmianka jest, że ją aktorowie podali do cenzury, z powodu, że dawny egzemplarz dramatu, który podpisał były marszałek, sir George Buck, zaginął. Hemminge musiał dać słowo, że w sztuce nie było nic złego i że nie została zmienioną. Poczem wydano pozwolenie bezpłatnie. A że sir G. Buck wszedł w obowiązki 1610 roku, widać, że Zimowa powieść później była przedstawianą.
Jest to więc dzieło ostatniej epoki twórczości Szekspira, i chociaż w ogóle koloryt i forma odpowiada temu twierdzeniu, są w niem, jak się zdaje, i wcześniejszej pracy ślady.
Możnaby wnosić, że wprzódy rzucona ogólnymi rysy na papier, około roku 1610 stanowczo była ukończona. Czuć tu już wprawę zupełną, swobodę wielką, pewność w kreśleniu charakterów, fantazyę szeroko władnącą państwem, którego granice zdobyczami swemi rozciągnęła daleko. Wiersz i styl także do ostatniej epoki odnieść dramat nakazują.
Bujna ta fantazya poety, której puszczał Szekspir wodze z taką swobodą, uczeńszym mężom i pedantom onego czasu nie była do smaku... Ben Johnson w przedmowie do jednej ze swych sztuk przycina poetom, którzy: „bajki, burze (Tempest’s) i inne tego rodzaju farsy wyciągają na scenę“.
Ben Johnson zapewne był w stanie dowieść, że Czechy nie leżały nad morzem, i że na Bermudach nigdy się Aryele i Kalibany nie gnieździły, ale napisać takiej Zimowej powieści, z suchej osnowy, niedorzecznie opowiedzianej przez Greene’a, dać jej życie, uczynić ją tak wzruszającą i powabną, na to potrzeba było Szekspira.
Dryden i Pope Zimową powieść sądzili także surowo, znajdując ją słabą i dziecinną; Pope nawet kilka tylko scen w niej przypisywał Szekspirowi. Samuel Johnson wyznaje, że dramat, mimo swych nieforemności, jest bardzo zajmujący. Poetyczny wdzięk tej powieści, tego poematu, mało komu był dostępny, płytko i powierzchownie sądzono ją z form zewnętrznych, nie wchodząc w to, co okrywały. Niemieckiej krytyce przyznać należy, że ona ją pierwsza oceniła i uznała jednem z najcelniejszych dzieł poety. We Francyi, dopiero w ostatnich czasach sprawiedliwość jej oddano.
Wskazaliśmy w komedyi Wiele hałasu o nic, jak Szekspir umyślnie posługuje się najlichszemi na pozór narzędziami do rozwiązania najzawilszych węzłów, aby wiekuistej Sprawiedliwości pokazał wszechwładztwo, z ludzkich naśmiewające się sił i środków. W Zimowej powieści mamy tego dowód w roli łotra Autolikusa, który ułatwiając zabranie się na statek, jest właściwie sprawcą szczęśliwego końca. „On, powiada Gervinus, po przebłaganiu bogów jest wesołem uosobieniem losu, jak w pierwszej części Antygon tragicznem. Autolikus, zgodnie z imieniem swem, jest synem Merkurego, rzezimieszkiem jak on, wzorem genialnego filuta, jak z romansu Picarda wyjętym, nową zupełnie postacią w szeregu charakterów Szekspira. Popróbowawszy wszelkich losów i ludzi, bywał naprzód w usługach książęcych, potem go ze dworu precz wysmagano, wodził małpy, pachołkiem był u oprawcy, na teatrzyku lalki pokazywał, ożenił się z cygana babą, chodzi z kramikiem, zawsze w najlepszym humorze, niczem niezrażony bezwstydnik, niebezpieczny znawca ludzi, nie wierzący w życie przyszłe, z uchem ostrem, z okiem bystrem, z ręką zręczną, gotów grać wszelkie role, słowem dla artysty w nim było zadanie, które Szekspir stawić im lubił“.
Zahartowany w łotrowstwie, dla Floryzela zachowuje on jednak przywiązanie. Milczy o ucieczce, dla wyrządzenia psoty królowi, potem pasterzy prowadzi na okręt, aby ucieczce nie przeszkadzali. Co w tem było niepoczciwego, pod szczęśliwej gwiazdy wpływem, zmienia się na najlepsze; „robi on dobrze“ mimo swej woli.
Antygona fałszywa uczciwość prowadzi do zguby, Autolikusa oszukaństwo losy obu królewskich domów szczęśliwie rozwiązuje i samemu łotrowi na dobre wychodzi. Właściwie należała mu szubienica; lecz gdy się wszystko tak wesoło i tak pomyślnie klei, i jego los lepiej wypada, niż on zasługiwał.
Zdaniem Gervinusa, czwarty akt, pełnością swą, ruchem, życiem, pięknością, mało ma równych w dziełach Szekspira, choć piąty wyżej się jeszcze podnosi czarodziejską sceną z grobu powstającej Hermiony.
W istocie samej poetyczny to obraz i poruszające widowisko „królów godne“. Jak wszystko u poety naszego, tak i sam tytuł nawet, tak właściwie dobrany, tłómacząc cudowność opowiadania, przyczynia się do podniesienia go.
Uwagi Gervinusa o swobodnem wyłamaniu się z klasycznych prawideł jedności miejsca i czasu, ciekawe porównaniem z Burzą, w której oboje zachował ściśle poeta, wobec tytułu „Powieści zimowej“ już zbytecznemi się zdają. Dawał on poecie zupełną swobodę nie ograniczając go niczem, a dramat zyskał, przelatując przestrzeń tę wielką, na poetycznym wdzięku i moralnem swem znaczeniu.