Zimowa powieść/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Zimowa powieść
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Winter’s Tale
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

ZIMOWA POWIEŚĆ.

ZIMOWA POWIEŚĆ.

W

W długie wieczory, zimą u komina, gdy siedli wszyscy, a czas płynął powoli, bajki sobie opowiadano, przyniesione z daleka. Jak dziś ktoś czyta, a wszyscy słuchają, tak dawniej ktoś wybrany opowiadał, i skupiano się ciekawie koło niego. Zwykle bywał to ktoś starszy, jakiś wędrowiec, co wiele błądził po świecie, rycerz, co miecz wyszczerbiony odpasał... a wybierano historye dziwne i cudowne, w których i ludzie niepowszedni i przygody osobliwe występowały. Zimowa powieść u komina mówiła o strachach i upiorach, o dziwnie zagubionych i cudownie odzyskanych dzieciach, o podrzutkach wychowanych u pastuszków, przemieniających się w książątka i t. p.

Taką zupełnie jest Zimowa powieść Szekspira, w której i kraje jakieś na świecie nieznane i postacie zwykle po nim nie chodzące się zjawiają. Jesteśmy tu w krainie Czechów wprawdzie, ale morzem oblanej, i niem tylko oddzielonej od Sycylii. Fantastyczni panują w niej władzcy, a kiedy się to dzieje, Bóg jeden wie, bo król wysyła posły do wyroczni delfickiej Apollina. Jednem słowem, świat to zaczarowany wieczornej bajki zimowej i dramat z niej zrobiony snuje się jak baśń wieczorna. Między pierwszym a ostatnim aktem kilkanaście lat upływa, z Sycylii do Czech, przerzuca nas poeta co chwila przez morze, a Czas, który tu tak wielką gra rolę, sam nawet osobiście występuje, tłómacząc widzom, dlaczego wszechwładna jego dłoń błyskawicą nas przenosi z jednej chwili na drugą, odległą od niej, nagle i bez przejścia... Czas zastępuje tu chóry użyte gdzieindziej, dla wypełnienia opowiadaniem zbyt obfitych wypadków, które się nie pomieściły na scenie.
Cóż można więcej wymagać od takiej zimowej powieści nad to, by silnie słuchaczów zajęła?
Wydawcy Szekspira w r. 1623 Zimową powieść, zawsze wedle Dantejskiego systemu, jako szczęśliwie i wesoło zakończoną, umieścili w komedyach, gdy Cymbelina, bardzo do niej podobnego całym tokiem i kolorytem, a zapewne współczesnego, włożyli między tragedye. Tymczasem, choć w Zimowej powieści nie zbywa na scenach weselszych, cały nastrój jest raczej tragiczny niż komiczny. Powieść to straszna i łzy wyciskająca.
Z czego opowiadanie to pierwotnie zrodzić się mogło, powiemy zaraz; drukowana jej osnowa, znajduje się, o ile wiadomo, po raz pierwszy na papier przelana przez sławnego Roberta Greene’a, który u Tomasza Cadman’a, pod znakiem Biblii, wydał powieść, bardzo swego czasu rozpowszechnioną, pod tytułem: Pandosto czyli Tryumf Czasu.
Prawdopodobnie jakieś dawniejsze źródło służyło Greene’owi, gdyż Lopez de Vega w swoim Marmol de Felisardo, zdaje się także czerpać z niego. Zimowa powieść przypomina ten dramat, zdaniem Schack’a. (Geschichte der dramat: Literatur in Spanien).
Powieść Greene’a, której do r. 1609, gdy prawdopodobnie użył jej Szekspir, wyszło najmniej jedenaście wydań, służyła poecie za osnowę. Szedł za nią dosyć wiernie, ale ze swobodą sobie właściwą w szczegółach i charakterach, usprawiedliwiając wypadki, zbogacając suchą treść, kolorując postacie i nadając im życie.
Treść opowiadania Greene’a jest tu nieodzownie potrzebną, dla poznania użytku, jaki z niej uczynił poeta.
Król czeski (King of Bohemia) świeżo zaślubiony z córką cesarza rosyjskiego (Emperor of Russia), (sic), przyjmuje u siebie towarzysza młodości i przyjaciela Egista, króla Sycylii. Robert Greene, który, jak wiadomo, był magistrem uniwersytetu w Cambridge, i uchodził za bardzo uczonego, zapewnia nas, że naówczas Czechy leżały nad morzem.
Szekspir poszedł naturalnie za tak poważnem świadectwem.
Przyjęty nadzwyczaj uprzejmie król Sycylii, nietylko przez przyjaciela, ale przez żonę Pandosta, Bellaryę, której mąż nakazuje, aby dla dostojnego gościa starała się być miłą. Królowa wywiązuje się z tego polecenia aż nadto gorliwie. Ile razy król czeski oddala się dla spraw publicznych, prowadzi gościa do ogrodu i siada zabawiać go w cienistej altanie. Wieczorem, gdy król Sycylii odchodzi do sypialni, królowa zawsze idzie za nim, zobaczyć, czy mu na czem nie zbywa. W końcu Pandosto znajduje, że tego może jest nadto, że mógłby być zazdrosnym; zaczyna spoglądać koso. Nie podoba mu się to wieczorne zamykanie się z gościem w sypialnym jego pokoju, chociaż Greene nic w tem nie widzi zdrożnego. Pandosto zazdrosny wpada w końcu w gniew, ale królowa i gość wcale tego nie zdają się widzieć. Królowi czeskiemu zdaje się, iż jest na pewno zdradzonym przez żonę i przyjaciela, pragnie już tylko zemsty i namawia niejakiego Franiona, który był podczaszym przy królu Sycylii, aby mu do napoju wmieszał coś takiego, coby go na wieki uśpiło. Franion opiera się nieco, Pandosto grozi mu śmiercią i przymusza. Lecz gdy do trucia przychodzi, podczaszego rusza sumienie, wyznaje wszystko przed królem Sycylii i razem z nim uchodzą do floty, która na nich czeka i do Sycylii odwozi.
Pandosto, dowiedziawszy się o ucieczce, wpada w gniew i wściekłość jeszcze większą, że mu się ofiara wymknęła. Królowę natychmiast rozkazuje wrzucić do więzienia. Tu ona wydaje na świat córkę, której Pandosto nie uznaje za swe dziecię i skazuje na stracenie. Na łódce ma być na morze puszczoną. Następnie zwołuje król sąd na wiarołomną królowę i sam w nim zasiada. Bellarya w obronie swej odwołuje się do wyroczni delfickiej. Niepodobna odmówić jej tej apelacyi. Sześciu czeskich szlachciców jedzie do Delfów i znajdują tam za ołtarzem już wcześnie wygotowany pergamin pod pieczęcią, z własnoręcznym Apollina podpisem. Wyrocznia w dekrecie, złotemi pisanym literami, upewnia, że Bellarya jest niewinną, Egistus nieposzlakowany, Franion, człowiek uczciwy, a Pandosto niegodziwy zdrajca.
Dekret ten, (nie spodziewając się, aby był tak nieprzyjemny) czytają publicznie. Królowi zadana zdrada nadzwyczaj staje się bolesną, ale szanując Apollina, przeprasza żonę pokrzywdzoną i obiecuje poprawę. Wtem, kara bogów, posłaniec wpada z oznajmieniem, że syn króla, Garinter, umarł nagle. Królowa, posłyszawszy to, pada na wznak, mdleje i umiera. Tym sposobem król czeski skarany jest za niesłuszne żony posądzenie.
Dziecię rzucone, jak Mojżesz, w skorupce jakiejś na wodę, przepływa szczęśliwie od brzegów Czech do Sycylii, i tam je stary pastuch, Porrus, poławia, wychowując jak własne dziecię, pod imieniem Faunii. Pilnuje ona trzody. Szesnaście lat tak upływa, Faunia wyrasta na prześliczną pasterkę sycylijską, o której wdziękach wieści aż na dwór króla dochodzą. Syn królewski Dorastus, raz ją spotkawszy na polowaniu, mocno się w niej rozmiłowuje i chce nawet koniecznie z nią żenić, chociaż ojciec dla niego życzy sobie co najmniej księżniczki. Kochankowie umawiają się uciec i pobrać sekretnie, a Capnio, guwerner młodego księcia, pomaga im litościwie do tego. Zabierają z sobą i starego Porrusa, który o mało że ich nie zadenuncyował.
Burzę przebywszy na morzu, okręt niosący parę młodą, przybija naturalnie do portu czeskiego. Tu, jako ludzi podejrzanych, biorą ich wszystkich do kozy i prowadzą przez króla. Dorastus powiada, że jest panem z Trans-Polonii (z za Polski), a narzeczoną przedstawia jako Włoszkę, z Padwy rodem. Faunia tak jest śliczną, że Pandosto choć stary, mocno się dla niej zapala. Dla ułatwienia sobie zbliżenia do niej, wsadza do więzienia małżonka, grożąc, że go nie uwolni, chyba za okupem, którego domyślać się łatwo. Faunia się opiera, król czeski grozi użyciem przemocy. Wtem, właśnie w porę przybywa poselstwo od króla Sycylii. Pandosto bieży je przyjąć i od Sycylijczyków dowiaduje się, że Dorastus (Meleagrus) jest synem króla, a panienka prostą pastuszką, która go oczarowała. Posłowie proszą, aby im wydano Dorasta, a pannę, Porrusa i Capnia stracono. Król czeski mając do Faunii złość, chętnie się zgadza na to.
Już ich prowadzą na stracenie, gdy Porrus wyznaje, że nie jest ojcem Faunii i opowiada, jakim sposobem dziecię mu się dostało. Pandosto poznaje w niej córkę własną. Ogromne wzruszenie i radość w całych Czechach: żenią dwoje młodych; ale Pandosto, mając na sumieniu, że o mało nie popełnił okropnej zbrodni, odbiera sobie życie.
Różni się tem opowiadanie Greene’a głównie od Zimowej powieści, że Greene przywiązuje się do historyi Dorasta i Faunii, a Szekspir do zazdrośnika.
Uczony historyk Dr Caro, za którego zdaniem idzie znakomity tłómacz Zimowej powieści p. Gustaw Ehrenberg (Kraków, 1871), i naostatek, znawca i badacz, poeta i historyk, p. Stanisław Koźmian, chcą widzieć w powieści Greene’a odgłos historyi Ziemowita III, o której mówią starzy kronikarze nasi, i wpływ polskich podań, do Anglii z ust do ust zaniesionych.
W tym przedmiocie uczynimy tu kilka uwag, a naprzód przywiedziemy w całej rozciągłości podanie o Ziemowicie, które się znajduje w historyi Mazowsza Kozłowskiego. Bartoszewicz odwołuje się do niego w Encyklopedyi[1].
Ziemowit III, książę Mazowsza, bawiąc na dworze cesarza Karola IV, do którego jeździł skarżyć się na Krzyżaków, stary już naówczas, bo miał lat sześćdziesiąt, poznał tam córkę księcia Władysława na Ziembicy (Münsterberg) i Anny księżnej heskiej, piękną bardzo, dziewiętnastoletnią dziewicę, Ludomiłę.
Pojął ją Ziemowit za żonę i żył lat kilka bezpotomnie. Pojechawszy raz do siostry starszej żony swej, Heleny księżnej cieszyńskiej, gdy tam bawił, któryś z jego dworzan wygadał się, że księżna Ludomiła miała stosunek miłosny z podczaszym nadwornym Dobkiem, i że z tej przyczyny była przy nadziei. Plotki te doszły do uszów starego Ziemowita, który gniewem zdjęty strasznym zapragnął zemsty. Wnet wysłał do Płocka z rozkazem uwięzienia Dobka, i sam też pośpieszył na Mazowsze. Dobek tymczasem uszedł, zostawiwszy listy do obojga książąt, w których oświadczał, że udawał się do Ziemi Świętej z pewnym kapłanem, którego przed rokiem poznał w Pomeranii. Ziemowit żonę osadził w więzieniu w Rawie, panny jej wzięto na męki; ale od tych nie dowiedziano się nic, prócz, że Dobek był księżnej powiernikiem i ulubieńcem. W więzieniu księżna Ludomiła powiła syna Henryka. W kilka tygodni potem z rozkazu księcia została uduszoną.
Dziecko na wychowanie oddane na wieś, niedaleko Rawy, było tam przez trzy lata; odkraść je potem kazała kobiecie siostra przyrodnia Salomea, księżna szczecińska. W Pomeranii wychowywał się Henryk, odbierając wychowanie stanowi swemu przyzwoite.
Siedem lat upływało od śmierci Ludomiły, gdy ks. Ziemowit, zawsze zawzięty, o powrocie Dobka z Ziemi Świętej się dowiedział, i o tem, że w Prusach przebywał. Przepłacono ludzi, użyto wszelkich środków, aby go sprowadzić do Płocka. Gdy ściągnionego zdradą stawiono przed księciem, uderzył go sam czekanem w głowę, i natychmiast, kazawszy oprawcom pochwycić, końmi go dał rozszarpać.
Przy domierzaniu tej kary okazało się dopiero, że nieszczęśliwy Dobek był kobietą, zatem niewinnym. Książę przeląkł się dwoistego występku swego; zaczęto badać i dowiedziano się, że biedna ofiara była córką jakiegoś duchownego, który ją wychowywał u siebie po męsku przebraną. W tym stroju Dobek się dostał na dwór książęcy. W czasie niebytności księstwa, ojciec ją zabrał z sobą do Ziemi Świętej, gdzie umarł. Za powrotem znalazła testament ojca i rozmyślała, co miała począć, gdy ją zdradą ściągnięto do Rypina, a stamtąd do Płocka.
Książę był przerażony, z żalu i zgryzoty zachorzał ciężko. Już na łożu będącemu, z Cieszyna przybyły Franciszkan, ojciec Rajmund, wyjawił drugą tajemnicę okropną, że ten, który potwarz o Dobku rzucił na księżnę, wyjawił przed nim na spowiedzi umierając, iż dla brudnych jakichś widoków księżnę niesłusznie obwinił. Książę, któremu ojciec Rajmund różne sekretne szczegóły, z ust umierającego powzięte, powtórzył dla dowodu, miał się odezwać: Chyba zły duch tobie, ojcze, takie rzeczy objawił, których oprócz mnie i tej osoby (potwarcy) nikt wiedzieć nie mógł. Franciszkanin starał się księcia uspokoić, sprawiono księżnie pogrzeb uroczysty, poszły ofiary na kościoły, zaczęła się pokuta. Dowiadywano się o dziecko, które powierzone było staremu słudze, ale się okazało, że je nieznani jacyś ludzie porwali.
Przybyła w czasie choroby ojca księżna szczecińska, starała się go pocieszać także i zaprosiła do siebie. Tu gdy starszy książę przybył, na progu zamku chłopak cudnej urody, układny i roztropny, powitał go piękną mową. Książę był tem mocno ujęty, gdy księżna Salomea razem z nim padła do nóg ojcu, objawiając mu, że to był syn Ludomiły.
Książę, widząc w nim podobieństwo do siebie, z żalu za matką niewinnie straconą pokochał go bardzo, przyznał za syna i dawszy mu nauki, do stanu duchownego go sposobił. Książę Henryk był później proboszczem płockim i łęczyckim, ojciec nawet zbrojną ręką go do Łęczycy wprowadzał, ale w stanie tym nie wytrwał. Losy jego dalsze już do powieści nie należą.
Legenda nasza, dziwnie piękna, wprawdzie ma niejaką analogię z powieścią Green’a, lecz jest w szczegóły obfitszą, bogatszą i wielce też od niej różną. W podobnych opowiadaniach analogie spotykają się, niekoniecznie dowodząc pochodzenia. Miłoby zapewne było przekonać się, że coś polskiego użył wielki poeta, który kilkakroć w swych dramatach Polskę i Polaków wspomina, nie chcemy się spierać ani dowodzić przeciwnie, lecz rzecz jest dla nas więcej niż wątpliwą. Legend podobnych o kobietach posądzonych, których niewinność została odkrytą, o dzieciach przeznaczonych na stracenie i znalezionych, w średniowiecznych wszystkich krajów podaniach jest bardzo wiele. Powtarzają się one, będąc wypadkiem obyczajów i życia, a niekoniecznie uchwyconej powieści. Sąd więc o tem zostawiamy czytelnikom.
Zimowa powieść drukowaną była po raz pierwszy w zbiorowem wydaniu roku 1623, podzielona (co rzadko się zdarzało) na akty i sceny, a w końcu opatrzona spisem osób. (The Names of the Actors).
O przedstawieniu jej w r. 1611 d. 15 maja w teatrze Globus pisze dr. Simon Forman. Szczególnie rola Autolikusa łotra, zrobiła na nim wrażenie. „Łotr, pisze, cały w łachmanach, przyszedł udając chorego, a odarł ze wszystkiego swego kuma, pieniądze całe biedakowi wychwycił; potem ze swoim kramem szedł do pasterzy, i tych oszukał i odarł, potem suknie zamienił z synem króla czeskiego i dworakiem został i t. d. Trzeba się strzedz takich udanych żebraków i tego rodzaju ichmościów, aby im nie dawać wiary“.
W listopadzie tegoż roku zapisano w aktach marszałka dworu, iż grano na dworze: „Sztukę zwaną „Zimowa powieść“. Przedstawiała ją trupa Szekspira“. W tychże aktach 1623 roku wzmianka jest, że ją aktorowie podali do cenzury, z powodu, że dawny egzemplarz dramatu, który podpisał były marszałek, sir George Buck, zaginął. Hemminge musiał dać słowo, że w sztuce nie było nic złego i że nie została zmienioną. Poczem wydano pozwolenie bezpłatnie. A że sir G. Buck wszedł w obowiązki 1610 roku, widać, że Zimowa powieść później była przedstawianą.
Jest to więc dzieło ostatniej epoki twórczości Szekspira, i chociaż w ogóle koloryt i forma odpowiada temu twierdzeniu, są w niem, jak się zdaje, i wcześniejszej pracy ślady.
Możnaby wnosić, że wprzódy rzucona ogólnymi rysy na papier, około roku 1610 stanowczo była ukończona. Czuć tu już wprawę zupełną, swobodę wielką, pewność w kreśleniu charakterów, fantazyę szeroko władnącą państwem, którego granice zdobyczami swemi rozciągnęła daleko. Wiersz i styl także do ostatniej epoki odnieść dramat nakazują.
Bujna ta fantazya poety, której puszczał Szekspir wodze z taką swobodą, uczeńszym mężom i pedantom onego czasu nie była do smaku... Ben Johnson w przedmowie do jednej ze swych sztuk przycina poetom, którzy: „bajki, burze (Tempest’s) i inne tego rodzaju farsy wyciągają na scenę“.
Ben Johnson zapewne był w stanie dowieść, że Czechy nie leżały nad morzem, i że na Bermudach nigdy się Aryele i Kalibany nie gnieździły, ale napisać takiej Zimowej powieści, z suchej osnowy, niedorzecznie opowiedzianej przez Greene’a, dać jej życie, uczynić ją tak wzruszającą i powabną, na to potrzeba było Szekspira.
Dryden i Pope Zimową powieść sądzili także surowo, znajdując ją słabą i dziecinną; Pope nawet kilka tylko scen w niej przypisywał Szekspirowi. Samuel Johnson wyznaje, że dramat, mimo swych nieforemności, jest bardzo zajmujący. Poetyczny wdzięk tej powieści, tego poematu, mało komu był dostępny, płytko i powierzchownie sądzono ją z form zewnętrznych, nie wchodząc w to, co okrywały. Niemieckiej krytyce przyznać należy, że ona ją pierwsza oceniła i uznała jednem z najcelniejszych dzieł poety. We Francyi, dopiero w ostatnich czasach sprawiedliwość jej oddano.
Wskazaliśmy w komedyi Wiele hałasu o nic, jak Szekspir umyślnie posługuje się najlichszemi na pozór narzędziami do rozwiązania najzawilszych węzłów, aby wiekuistej Sprawiedliwości pokazał wszechwładztwo, z ludzkich naśmiewające się sił i środków. W Zimowej powieści mamy tego dowód w roli łotra Autolikusa, który ułatwiając zabranie się na statek, jest właściwie sprawcą szczęśliwego końca. „On, powiada Gervinus, po przebłaganiu bogów jest wesołem uosobieniem losu, jak w pierwszej części Antygon tragicznem. Autolikus, zgodnie z imieniem swem, jest synem Merkurego, rzezimieszkiem jak on, wzorem genialnego filuta, jak z romansu Picarda wyjętym, nową zupełnie postacią w szeregu charakterów Szekspira. Popróbowawszy wszelkich losów i ludzi, bywał naprzód w usługach książęcych, potem go ze dworu precz wysmagano, wodził małpy, pachołkiem był u oprawcy, na teatrzyku lalki pokazywał, ożenił się z cygana babą, chodzi z kramikiem, zawsze w najlepszym humorze, niczem niezrażony bezwstydnik, niebezpieczny znawca ludzi, nie wierzący w życie przyszłe, z uchem ostrem, z okiem bystrem, z ręką zręczną, gotów grać wszelkie role, słowem dla artysty w nim było zadanie, które Szekspir stawić im lubił“.
Zahartowany w łotrowstwie, dla Floryzela zachowuje on jednak przywiązanie. Milczy o ucieczce, dla wyrządzenia psoty królowi, potem pasterzy prowadzi na okręt, aby ucieczce nie przeszkadzali. Co w tem było niepoczciwego, pod szczęśliwej gwiazdy wpływem, zmienia się na najlepsze; „robi on dobrze“ mimo swej woli.
Antygona fałszywa uczciwość prowadzi do zguby, Autolikusa oszukaństwo losy obu królewskich domów szczęśliwie rozwiązuje i samemu łotrowi na dobre wychodzi. Właściwie należała mu szubienica; lecz gdy się wszystko tak wesoło i tak pomyślnie klei, i jego los lepiej wypada, niż on zasługiwał.
Zdaniem Gervinusa, czwarty akt, pełnością swą, ruchem, życiem, pięknością, mało ma równych w dziełach Szekspira, choć piąty wyżej się jeszcze podnosi czarodziejską sceną z grobu powstającej Hermiony.
W istocie samej poetyczny to obraz i poruszające widowisko „królów godne“. Jak wszystko u poety naszego, tak i sam tytuł nawet, tak właściwie dobrany, tłómacząc cudowność opowiadania, przyczynia się do podniesienia go.
Uwagi Gervinusa o swobodnem wyłamaniu się z klasycznych prawideł jedności miejsca i czasu, ciekawe porównaniem z Burzą, w której oboje zachował ściśle poeta, wobec tytułu „Powieści zimowej“ już zbytecznemi się zdają. Dawał on poecie zupełną swobodę nie ograniczając go niczem, a dramat zyskał, przelatując przestrzeń tę wielką, na poetycznym wdzięku i moralnem swem znaczeniu.




OSOBY:

Leontes, król sycylijski.
Mamilliusz, jego syn.

Kamillo,   panowie sycylijscy.
Antygon,
Kleomenes,
Dyon,

Polixenes, król czeski.
Floryzel, syn jego.
Archidamus, pan czeski.
Autolikus, rzezimieszek.
Stary Pasterz, mniemany ojciec Perdyty.
Pajac, syn jego.
Majtek.
Dozorca więzienia.
Czas, jako chór.
Hermiona, żona Leontesa.
Perdyta, córka Leontesa i Hermiony.
Paulina, żona Antygona.

Emilia,   damy honorowe Hermiony.
Dwie inne Panie, 
Mopsa,   pasterki
Dorkas, 

Panowie, Szlachta, Panie, Sędziowie, Służba, Pasterze i Pasterki.

Scena częścią w Sycylii, częścią w Czechach.
ZIMOWA POWIEŚĆ.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Sycylia. Przedpokój w pałacu Leontesa.
(Kamillo i Archidamus.)

Archid.  Kamillo, jeśli przypadkiem odwiedzisz Czechy z powodów podobnych tym, które mnie tu sprowadziły, ujrzysz, jak ci już powiedziałem, wielką różnicę między naszemi Czechami, a waszą Sycylią.
Kamillo.  Zdaje mi się, że na przyszłe lato król sycylijski zamierza oddać wizytę królowi czeskiemu, która mu się słusznie należy.
Archid.  Jeśli nas przyjęcie nasze zawstydzi, niech nas usprawiedliwi miłość nasza, bo prawdziwie —
Kamillo.  Proszę cię —
Archid.  Wierzaj mi, mówię to z głębokiego przekonania. Nie możemy z równą wspaniałością — w tak rzadki — nie wiem, jak się mam wyrazić. Uczęstujemy was usypiającymi napojami, aby zmysły wasze niezdolne dostrzedz niedostatku, nie mogąc nas wielbić, nie mogły nas przynajmniej oskarżać.
Kamillo.  Płacisz zbyt drogo, co my chętnie dajemy.
Archid.  Mówię tylko, jak mnie przekonanie uczy i co mi moja uczciwość w usta kładzie.
Kamillo.  Król sycylijski nie może dość przychylności okazać królowi czeskiemu. Razem chowali się w dzieciństwie, i wtedy już przyjaźń takie puściła między nimi korzenie, że teraz musi rozrastać się w gałęzie. Odkąd wiek dojrzalszy i wymagania królewskiej godności rozerwały ich towarzystwo, ich spotkania, choć nie osobiste, po królewsku były zastąpione przez wymianę darów, listów i poselstw przyjaznych, tak, że choć nieprzytomni zdawali się żyć razem, podawać sobie ręce przez morza i ściskać się, że tak powiem, z przeciwnych kończyn wiatrów. Niech niebo miłość ich zachowa!
Archid.  Zdaje mi się, że niema na ziemi ani dość złośliwości, ani przyczyn, któreby ją zmienić były w stanie. — Niewypowiedzianą macie pociechę w waszym młodym księciu Mamilliuszu: jest to pan większych nadziei, niż kiedykolwiek widzieć mi się zdarzyło.
Kamillo.  W zupełności podzielam twoje o nim zdanie. Szlachetne to dziecię poddanych wśród cierpień pociesza, stare serca odświeża. Ci, którzy na kulach chodzili, nim się urodził, pragną żyć, aby go mężem jeszcze zobaczyć.
Archid.  A gdyby nie to, czy umarliby chętnie?
Kamillo.  Gdyby nie znaleźli innej wymówki, dla której żyćby pragnęli.
Archid.  Gdyby król nie miał syna, pragnęliby żyć na kulach, dopókiby się go nie doczekał. (Wychodzą).

SCENA II.
Sala w pałacu.
(Leontes, Polixenes, Hermiona, Mamilliusz, Kamillo i Dwór).

Polix.  Już dziewięć przemian niebios wodnej gwiazdy
Pasterz naliczył, jak tron jest nasz pusty,
A gdyby równie długie znów miesiące
Zbiegły, mój bracie, na mem dziękczynieniu,
Jeszczebym w końcu twój piękny kraj rzucił
Wiecznym dłużnikiem: dlatego, jak zero

W liczby Wysokiem postawione miejscu,
Jednem: dziękuję, tysiąckroć pomnażam,
Go przed niem stoi.
Leontes.  Wstrzymaj dziękczynienia;
Będziesz je spłacał w godzinę rozstania.
Polix.  Więc jutro, królu. Dręczy mnie obawa,
Co wypaść może w mej nieobecności.
Bodaj w mej ziemi wiatr nie powiał ostry,
I przeczuć moich nie sprawdził boleśnie!
Zbyt długo, królu, ciężarem ci byłem.
Leontes.  Możem znieść więcej, niźli ty nałożyć.
Polix.  Muszę powracać.
Leontes.  Chociaż tydzień jeszcze.
Polix.  Nie, królu, jutro.
Leontes.  To choć czas rozdzielmy:
Ale dalszego nie zniosę oporu.
Polix.  Błagam cię, królu, nie nalegaj dłużej;
Niema języka na tej wielkiej ziemi,
Który od twego łatwiejby mnie skłonił;
Anibym teraz twej odmówił prośbie,
Choć z własną krzywdą, gdyby trzeba było;
Lecz interesa do domu mnie ciągną.
Broniąc mi tego, miłością mnie chłostasz.
Mój pobyt tylko kłopotem dla ciebie;
Przez wzgląd dla obu, bywaj zdrów, mój bracie!
Leontes.  Niema królowo, przemówże nakoniec.
Hermiona.  Chciałam, o panie, milczenie zachować,
Ażby ci przysiągł, że nie może zostać.
Wszystkie twe prośby nazbyt zimne były.
Powiedz, żeś pewny, iż w czeskich dzielnicach
Wszystko bezpieczne, o tem zapewniają
Wczorajsze wieści, a gdy to mu powiesz,
Jego najlepszą odbierzesz mu twierdzę.
Leontes.  O, Hermiono, dobrześ powiedziała.
Hermiona.  Jeśli królowi za synem jest tęskno,
To ma swą wagę; ale to niech wyzna,
Niech to przysięże, a puścisz go wolno,
My kądzielami stąd go wypędzimy.

Lecz się poważam od twej obecności
Tydzień pożyczyć. Gdy do Czech zabierzesz
Mojego męża, pozwalam mu z góry
Miesiąc zabawić nad jego odjazdu
Dzień wyznaczony; choć wierzaj, Leontes,
Że cię nie kocham jeden tyk zegaru
Mniej, niźli żona swego męża kocha.
A więc zostaniesz?
Polix.  Nie, pani.
Hermiona.  Zostaniesz.
Polix.  Prawdziwie, pani nie mogę.
Hermiona.  Prawdziwie!
Daremnie błahą chcesz mnie zbyć przysięgą.
Choćbyś chciał gwiazdy przysięgą odrywać
Od niebios sklepu, ja mówię: zostaniesz;
Zaprawdę, królu, nie możesz odjechać:
Zaprawdę pani tak dobre, jak pana.
Jeszcze chcesz jechać? A więc mnie przymusisz,
Że cię zatrzymam jak mojego więźnia,
A nie jak gościa; sam opłacisz koszta,
A odjeżdżając od dzięk będziesz wolny.
Wybieraj między gościem albo więźniem,
Bo ja przysięgam na twoje „prawdziwie“,
Ze jedno z dwojga musisz teraz wybrać.
Polix.  Pani, więc gościem twoim zostać wolę.
Być twoim więźniem, znaczy cię obrazić,
Co dla mnie, pani, trudniej jest dokonać,
Niżeli tobie obrazę ukarać.
Hermiona.  Więc nie dozorcą, ale gospodynią
Jestem ci teraz. Więc mi opowiadaj
O figlach waszych z owych lat młodzieńczych:
Piękni, jak wnoszę, byli z was panicze.
Polix.  Tak jest, królowo, szczęśliwe chłopięta
Bez myśli o tem, co w przyszłości drzemie,
Pewni, że jutro będzie tak jak dzisiaj,
Że młodość z nami na wieki zostanie.
Hermiona.  A czy nie większym mąż mój był psotnikiem?
Polix.  Byliśmy oba jak bliźnie baranki,

Kiedy na słońcu igrają wesoło,
Dają niewinność w zamian za niewinność.
Grzechów nauki nieświadomi oba,
Aniśmy śnili, że ją znali inni.
Gdybyśmy ciągle takie wiedli życie,
Słabego ducha gdyby nigdy wyżej
Nie była wzniosła silniejsza krew w żyłach,
Śmiało z nas każdy mógłby rzec przed niebem:
Jestem niewinny, prócz pierworodnego
Grzechu ludzkości.
Hermiona.  Wypada więc wnosić,
Że czas stracony dognaliście później.
Polix.  O, święta pani, później na nas spadły
Mnogie pokusy: w tamtych dniach młodości
Dziewczyną jeszcze była żona moja;
Ty, droga pani, jeszcześ nie przebiegła
Przed młodem okiem mego towarzysza.
Hermiona.  Przebacz nam, Boże! Z twojej więc powieści
Wypadnie, jeśli wyciągnąć chcesz wnioski,
Że jestem czartem wraz z twoją królową.
Za wszystkie grzechy, których my przyczyną,
My odpowiemy, jeśliście spełnili
Z nami grzech pierwszy, jeśli z tylko z nami
W grzechuście trwali, jeśli z żadną inną
Wasza się noga nie poślizła nigdy.
Leontes.  Jak stoi sprawa?
Hermiona.  Zostaje się z nami.
Leontes.  Na moją prośbę nie chciał przecie zostać.
Nigdy wprzód jeszcze, droga Hermiono,
Nie, nigdy w lepszym nie mówiłaś celu.
Hermiona.  Nigdy?
Leontes.  Nie, nigdy, raz jeden wyjąwszy.
Hermiona.  Co? aż dwa razy mówiłam do rzeczy?
Powiedz mi, proszę, kiedy po raz pierwszy?
Tucz mnie pochwałą jak domowe ptastwo.
Jeden czyn dobry, gdy ginie bez wzmianki,
Morduje tysiąc przyjść za nim gotowych.
Wasze pochwały są zapłatą naszą.

Słodkim całunkiem pognasz nas mil tysiąc,
Nim jedno staje wymęczysz ostrogą.
Mym dobrym czynem ostatnim ta prośba,
Gdzie jest czyn pierwszy? jeśli cię rozumiem,
On ma starszego brata; o, daj Boże,
By imię jego było: przebaczenie!
Raz jeden wprzódy mówiłam do rzeczy?
Kiedy? jak pragnę dowiedzieć się, kiedy?
Leontes.  Podówczas, kiedy trzy gorzkie miesiące
Zatruły prawie na śmierć moją duszę,
Nim otworzyłaś twoją białą rękę,
Na znak miłości dałaś ją i rzekłaś:
Królu, na wieki odtąd jestem twoją.
Hermiona.  A, to prawdziwie było przebaczenie.
Niech i tak będzie; wiedzcie więc, panowie,
Dwa tylko razy mówiłam do rzeczy:
Raz, by na zawsze zyskać króla męża,
Raz, na dni kilka króla przyjaciela

(Daje rękę Polixenesowi).

Leontes  (na str.). To za gorąco! Tak mieszać uczucia,
Jest to krew mieszać. Czuję tremor cordis,
Serce mi skacze, lecz nie, nie z radości.
Uprzejmość może świadków się nie lękać,
W wylaniu serca czerpać poufałość,
W granicach przecie niewinności zostać.
Nie wątpię o tem, wiem, że to być może:
Lecz ściskać dłonie, ale szczypać palce,
Jak oni teraz, uśmiechać się sztucznie,
Jak do zwierciadła, wzdychać znowu potem
Jak sarna, kiedy od postrzału ginie,
Tego nie lubi moja myśl ni czoło. —
Ha, Mamilliuszu, jestżeś moim synem?
Mamil.  Jestem, mój ojcze.
Leontes.  Tak myślisz? Zaprawdę.
O, ty mój gaszku! Skąd nos twój czerwony
Mówią, że nos twój mego wierną kopią.
Mój kapitanku, kto dał ci w nos byka?
Unikaj byków: byki rogi noszą.

(Patrząc na Pólixenesa i na llermionę).

Po jego palcach jakby po klawiszach
Wciąż biega ręką. — No, drogie cielątko,
Czy jesteś moje?
Mamil.  Jestem, jeśli pragniesz.
Leontes.  Abyś zupełnie do mnie był podobny,
Na twojej głowie brak ci mych narostów.
A przecie, mówią, jesteśmy podobni,
Jak krople wody: to mówią kobiety,
Którym koniecznie mówić coś potrzeba.
Lecz choćby były fałszywe jak wiatry,
Jak wodne fale, lisy farbowane,
Jak kostki tego, co nie zna różnicy
Pomiędzy twojem a pomiędzy mojem,
Zawsze jest prawdą, gdy mówią: to dziecię
Podobne do mnie. Pójdź tu, moje chłopię,
Słodki błazenku, laleczko, spójrz na mnie
Blękitnem okiem, — jakto? — matka twoja
O wyobraźni! ty aż na dno serca
Sztylet twój wpychasz; robisz podobnemi
Rzeczy, na które podobieństwa niema,
Ty z marzeniami w tajnej jesteś zmowie,
Z przywidzeniami ty działasz do spółki,
A nic jest twoim wiernym towarzyszem.
Ale się czasem i z rzeczywistością
Sprzymierzyć możesz, jak to robisz teraz,
Jak ja to czuję w przewróconym mózgu
I kostniejącem na róg mojem czole.
Polix.  O czem tak dumasz, królu sycylijski?
Hermiona.  Jakiś niepokój duszą jego miota.
Polix.  Cóż to, mój królu?
Leontes.  Jak tam, drogi bracie?
Hermiona.  Na twojem czole pomieszanie widać;
Jakież uczucie duszę twą zmąciło?
Leontes.  Jestem spokojny, wierz mi, Hermiono.
Jak czasem zdradza natura swe głupstwo,
I czułość swoją! staje się szyderstwem
Dla dusz chłodniejszych! Rozważając rysy

Mego dziecięcia, nagle mi się zdało,
Żem się w tył cofnął lat dwadzieścia i trzy,
W moich zielonych aksamitnych majtkach
Biegałem wesół z sztyletem stępionym,
Aby ozdoba, jak się często dzieje,
Szkodną nie była. Myślałem, jak wtedy
Byłem podobny do tego migdałka. —
Słuchaj, czy wziąłbyś za siekierkę kijek?
Mamil.  Nie, ojcze, raczej biłbym się za swoje.
Leontes.  Biłbyś się? Boże, daj ci dnie szczęśliwe!
Bracie, czy kochasz swego królewicza,
Jak my naszego?
Polix.  Kiedy jestem w domu,
On jest mych zabaw i myśli przedmiotem;
To moim wrogiem, to mym przyjacielem,
Moim dworakiem, żołnierzem, statystą;
On mi dnie lipca na grudniowe skraca;
On szczebiotaniem myśli moje leczy,
Które inaczej krewby mi zwarzyły.
Leontes.  Szlachcic ten przy mnie ten sam sprawia urząd.
Pójdę z nim teraz, a ciebie, mój królu,
Twym poważniejszym zostawiamy krokom.
Bądź mu uprzejmą, luba Hermiono,
Wszystko, co drogie, niech dlań tanie będzie,
Po tobie bowiem i po tym łotrzyku
On pierwsze prawo do mego ma serca.
Hermiona.  Jeżeli zechcesz połączyć się z nami,
Będziem czekali na ciebie w ogrodzie.
Leontes.  Idźcie, gdzie chcecie, znajdę was, dopóki
Niebo nad wami. — Teraz ryby łapię,
Choć nie widzicie, gdzie zapuszczam wędkę.

(Na stronie, patrząc na Polixenesa i Eermionę).

Więc dalej, dalej! Jak swe trzyma usta!
Jak obróciła dziobek swój ku niemu!
Ach, jak naprzeciw powolnego męża
W śmiałość się zbroi!

(Wychodzą: Polixenes, Hermiona i Dwór).

Już się oddalili.

O, pokalana po uszy! — Rogaty! —
Idź grać, mój chłopcze; matka twa grać poszła,
I ja gram także, lecz tak nędzną rolę,
Że wyświstany do grobu się schronię;
Śmiech i szyderstwo dzwonem moim będą.
Idź grać, mój chłopcze! — Byli już przede mną,
Albo się mylę, byli już rogacze.
I dziś, i teraz właśnie, kiedy mówię,
Mąż jest niejeden, co żony dłoń trzyma,
Nie myśląc biedny, że może przed chwilą
Staw jego spuścił i ryby mu wybrał
Sąsiad Śmiechalski, najkochańszy sąsiad.
Jest w tem pociecha myśleć, że są ludzie,
U których sąsiad, właśnie tak jak u mnie,
Mimo ich woli bramy poroztwierał.
Gdyby rozpaczał każdy mąż zwiedziony,
Każdy dziesiąty człowiek jużby wisiał.
Niema lekarstwa: nierządny planeta
Potężnym wpływem rozsiewa zarazę
Na wschód i zachód, północ i południe.
Niema barykad na kobiety wiarę,
Ona do woli wpuszcza i wypuszcza
Z twierdzy twej wroga twego z bagażami.
Tysiące na tę słabość chorowały,
Nie znając swojej choroby. — Cóż, chłopcze?
Mamil.  Mówią, że jestem podobny do ciebie.
Leontes.  W tem podobieństwie jest trochę pociechy.
Ty tu, Kamillo?
Kamillo.  Czekam na rozkazy.
Leontes.  Idź, Mamilliuszu, idź się teraz bawić!

(Wychodzi Mamilliusz).

Król ten potężny zostaje tu dłużej.
Kamillo.  Kotwica długo nie chciała jąć gruntu,
Lecz zapuszczona ślizgała się ciągle.
Leontes.  Czy uważałeś?
Kamillo.  Nad twoje błagania
Przenosił naprzód swoje interesa.
Leontes.  I tyś to spostrzegł? — O, widzę już, tłumy

I patrzą na mnie i szemrzą do ucha:
Nasz sycylijski król jest — i tam dalej.
Rzecz już daleko, gdy i ja wiem o niej.
Jak się to stało, że zostać tu przyrzekł?
Kamillo.  Na naszej dobrej królowej błaganie.
Leontes.  Prośby królowej! o tak, to być może.
Dobrej! powinna być dobrą, lecz nie jest. —
Czy prócz twojego jaki mózg rozumny
Rzecz całą zbadał? Bo myśl twa, jak gąbka,
Więcej jak inna z każdej wyssie sprawy.
Czyli natury tylko subtelniejsze,
I lepsze głowy spostrzegły się na tem,
A niższe duchy są jak krety ślepe
Na całą sprawę? Odpowiedz, Kamillo.
Kamillo.  Na całą sprawę? Sądzę, wszyscy wiedzą,
Że król tu czeski na dłużej zostaje.
Leontes.  Co?
Kamillo.  Król tu czeski na dłużej zostaje.
Leontes.  Tak, lecz dlaczego?
Kamillo.  Aby zaspokoić
Twoje, mój królu, i królowej prośby.
Leontes.  Aby królowej zaspokoić prośby?
Co? zaspokoić? Przestań; dosyć na tem!
Kamillo, ja ci dotąd powierzałem
Najdroższe serca mego tajemnice,
Równie jak wszystkie stanu interesa.
Ty, jakby kapłan, pierś mą oczyszczałeś,
Ja, jak pokutnik, lepszy odchodziłem.
Lecz się zawiodłem na twej uczciwości,
Na tem przynajmniej, com brał za uczciwość.
Kamillo.  Uchowaj Boże!
Leontes.  Nie masz uczciwości,
Lub, jeśli masz ją, brak ci na odwadze.
Uczciwość twoją skoślawiłeś w drodze,
Tak że do mety nie zdołałeś dobiedz;
Albo też jesteś mym niedbałym sługą,
Choć w tobie całą mą pokładam ufność;
Lub jesteś głupcem, widziałeś, jak inny

Kosztowną stawkę oszukaństwem wygrał,
Lecz, obojętny, za żart wszystko wziąłeś.
Kamillo.  Dobry mój królu, mogę być niedbałym,
Tchórzem i głupcem, bo od wad tych żaden
Człek nie jest wolny, bo jego niedbalstwo,
Trwoga lub głupstwo na jaw mogą wybiedz
Wśród nieskończonych ziemi tej wydarzeń.
Lecz, królu, jeśli kiedy w twojej służbie
Byłem niedbały, to głupoty winą;
Jeśli rozmyślnie rolę głupca grałem,
To przez niedbalstwo na skutki niebaczne;
Jeśli się czynu dokonać wahałem,
Gdy mi wypadek wątpliwym się zdawał,
A wykonanie groziło nieszczęściem,
To była krótka, chwilowa obawa,
Która najmędrsze chwyta czasem serca.
Wszystko to ludzkiej natury słabości,
Żadna uczciwość nie jest od nich wolna.
Lecz błagam, królu, bądź ze mną otwarty,
Racz mi pokazać grzechów mych oblicze,
Gdy ich nie poznam, grzechy nie są moje.
Leontes.  Czy nie widziałeś (ale bez wątpienia
Widziałeś, albo twoje okulary
Mniej przeźroczyste od rogala rogów),
Czy nie słyszałeś, (o rzeczy tak jasnej
Wieści milczenia zachować nie mogły),
Czy nie myślałeś, (bo mózg ten niezdolny
Do ludzkich myśli, co o tem nie myślał’),
Że moja żona niewierna! Chcesz, wyznaj,
Tak, albo wyznaj, lub powiedz bezczelnie,
Że nie masz oczu, ni uszu, ni myśli,
Wyznaj, że moja żona rozpustnicą,
Że na ostatnie zasługuje imię,
Jak pusta prządka, która się oddala,
Długo przed ślubem, swemu kochankowi.
Powiedz i dowiedź.
Kamillo.  Podobnych potwarzy
Nie chciałbym słuchać na moją królowę,

Abym ich zaraz szablą tą nie skarcił.
Niech zginę, królu, ale nigdy jeszcze
Mniej ci przystojnych słów nie wymówiłeś.
Ich powtórzenie byłoby występkiem
Czarnym, jak dzieło słowa sprawdzające.
Leontes.  Więc nic są szepty, lic do lic zbliżenie,
Nic ust całunki, mieszanie oddechów?
Nic śmiech przerwany głębokiem westchnieniem,
(Znak nieomylny łamiącej się wiary)
Nóg zakładanie, krycie się po kątach?
Nic chęć przemiany godzin na minuty,
Południa w północ? nic żywe pragnienie,
By wszystkich oczy bielmem zaleciały,
Ażeby mogli grzeszyć niewidziani?
Czyli dla ciebie i to nic nie znaczy?
Więc świat ten niczem, niczem co na święcie,
Niczem to niebo i czeski król niczem,
Niczem ma żona, w tem niczem nic niema,
Jeśli to niczem.
Kamillo.  O, dobry mój królu,
Racz się wyleczyć z tych chorych przywidzeń,
Wyleczyć spiesznie, bo są niebezpieczne.
Leontes.  To niech i będą, skoro są prawdziwe.
Kamillo.  Nie, nie, mój królu!
Leontes.  Są, są, a ty kłamiesz,
Ty kłamiesz, kłamiesz! Jak cię nienawidzę!
Jesteś nikczemnym, podłym niewolnikiem,
Zawsze gotowym wszystkiemu pobłażać.
Oko twe razem złe i dobre widzi,
I obu sprzyja. Gdyby krew mej żony
Była popsuta tak, jak jest jej dusza,
Padłaby trupem przed godziny końcem.
Kamillo.  Kto, o mój królu, kto uwiódł jej duszę?
Leontes.  Ten, co ją nosi na szyi jak medal —
Monarcha czeski. Gdyby moi słudzy
Wierni mi byli, otwierali oczy
Tak na mój honor jak na swoje zyski,
Toby spełnili, coby przeszkodziło

Dalszym robotom; tak, ty, jego cześnik,
Którego z nizin wyniosłem do szczytu,
Któryś mógł patrzeć, jak niebo na ziemię,
Ziemia na niebo, na me pokrzywdzenie,
Ty, tak, ty mógłbyś zaprawić mu czarę,
Coby mu oczy zamknęła na wieki;
Ten napój byłby kordyałem dla mnie.
Kamillo.  Królu, gotowy byłbym to wykonać,
A nie kielichem gwałtownej trucizny,
Ale napojem trawiącym powoli
Ogień żywotny, lecz daruj mi, królu,
Jeśli nie wierzę w plamę tę mej pani,
Która aż dotąd wzorem cnoty była.
Jam kochał ciebie —
Leontes.  Zgnij więc wśród wątpienia!
Toż myślisz, że mam tak zmącone myśli,
Iż sam swej własnej męczarni szukałem?
Chciałem splugawić czystość mego łoża,
Gdy czystość snem jest, kiedy jej splamienie
Jest kolcem, cierniem, pokrzywą, os żądłem?
Rzucić zakałę na krew mego syna,
Którego kocham jak mego, bo wierzę,
Że jest mym synem; chciałżebym to zrobić,
Gdybym dojrzałych przyczyn na to nie miał?
Kto bez powodów chciałby tak oszaleć?
Kamillo.  Wierzyć ci muszę; więc czeskiego króla
Jak pragniesz, panie, własną zgładzę ręką;
Ale ty, królu, skoro tamten zniknie,
Twoją królowę do łaski racz przyjąć,
Przez wzgląd na syna, aby zahamować
Po dworach obcych języków złośliwość.
Leontes.  Jak ty mi radzisz, jużem wprzódy w myśli
Działaniom moim bieg podobny wytknął.
Honor królowej szwanku nie poniesie.
Kamillo.  Więc teraz, królu, z pogodnem obliczem,
W jakie się przyjaźń ubiera wśród uczty,
Witaj królowę i króla czeskiego.
Jam jego cześnik; jeśli z mojej ręki

Odbierze puhar zdrowego napoju,
Nie licz mnie, królu, do sług twoich rzędu.
Leontes.  Dość tego! Dopełń twojej obietnicy,
A bądź połowy serca mego pewny;
Złam ją, a własne pokruszysz w kawałki.
Kamillo.  Dopełnię, królu.
Leontes.  Tak, jak mi radziłeś,
Twarz mą w przyjazne uśmiechy oblekę.

(Wychodzi).

Kamillo.  O, biedna pani! — Lecz ja, co mnie czeka?
Mamże dobrego otruć Polixena,
Dlatego, że mi król to rozkazuje,
Który w otwartej będąc z sobą wojnie,
I w nasby także wojnę tę chciał zbudzić?
Lecz czyn spełniony podniesie mię w górę.
Ha! gdybym nawet tysiąc miał przykładów,
Ze kwitł szczęśliwie, kto się raz poważył
Na pomazańca pańskiego wznieść rękę,
I takbym nawet nie podjął się zbrodni;
Ale gdy tego nie znalazłem śladów
Na pergaminie, spiżu lub kamieniu,
Niech zbrodniarz nawet od czynu się wstrzyma.
Co mam więc robić? Muszę dwór opuścić,
Bo, cobądź pocznę, zły koniec mnie czeka.
Szczęśliwe gwiazdy, prowadźcie mnie teraz!
Otóż król czeski. (Wchodzi Polixenes).
Polix.  To rzecz niepojęta;
Przyjaźń ma, widzę, blednąc tu poczyna.
Ani wyrazu! — Dzień dobry, Kamillo.
Kamillo.  Witaj, o królu!
Polix.  Co słychać na dworze?
Kamillo.  Nic ciekawego.
Polix.  Królewskie oblicze
Tak się zaćmiło, jakgdyby utracił
Powiat, tak drogi dlań jak własne życie.
Właśniem go z zwykłem spotkał powitaniem,
Gdy on na stronę źrenice odwrócił,
Z ust swoich uśmiech pogardy upuścił,

I odszedł. Darmo w myśli mojej szukam,
Coby tak nagle przemienić go mogło.
Kamillo.  Królu, powodów nie śmiem szukać.
Polix.  Nie śmiesz?
Lub czyli nie wiesz? Lub czy wiesz, a nie śmiesz?
Bądź ze mną szczery. Tak jest, nie śmiesz mówić;
Boć sam dla siebie, co wiesz, wiedzieć musisz,
A nie śmiesz, czego powiedzieć nie możesz.
Dobry Kamillo, rysów twoich zmiana
Jest mi zwierciadłem, w którem własną zmianę
Dobitnie czytam, bo muszę być cząstką
Tych przeobrażeń, gdy jasno postrzegam
Przeobrażonym siebie z niemi razem.
Kamillo.  Jest słabość, która część dworu posiadła,
Lecz jej imienia powiedzieć nie mogę:
Ty nią nas, królu, choć zdrów, zaraziłeś.
Polix.  Ja zaraziłem? Nie przemieniaj, proszę,
W bazyliszkowe spojrzenia mych spojrzeń.
Widziałem tłumy, którym oczy moje
Przyniosły szczęście, lecz nikomu śmierci.
Dobry Kamillo, jak jesteś szlachcicem,
Uczonym, pełnym doświadczenia mężem,
(Skarb równie drogi jak nazwisko ojców,
Którzy szlachetną krew nam przekazali)
Błagam cię, jeśli wiesz o tajemnicy,
Której znajomość potrzebną jest dla mnie,
Nie więź jej, błagam, w myśli twoich cieniu.
Kamillo.  Królu, nie mogę na to odpowiedzieć.
Polix.  Jam słabość przyniósł, chociaż sam zdrów jestem?
Słuchaj, Kamillo, muszę mieć odpowiedź.
Więc cię zaklinam na wszystko, co człowiek
Honorem zowie — którego ta prośba
Cząstką nie małą — powiedz mi, zaklinam,
Jakie nieszczęście widzisz, że się czołga
Ku mej osobie, blizkie czy dalekie;
Jeśli je można usunąć, co począć,
Lub na cierpliwość jak się przygotować?
Kamillo.  Odpowiem teraz, na honor zaklęty

Przez męża, który jest honoru pełny.
Słuchaj mej rady i spełnij ją, królu,
Szybko, jak słowa z mych ust wybiegają,
Inaczej oba zawołamy wkrótce:
Giniem! dobranoc!
Polix.  Mów dalej, Kamillo.
Kamillo.  On mi rozkazał dziś cię zamordować.
Polix.  Kto, on, Kamillo?
Kamillo.  Król.
Polix.  Król? a dlaczego?
Kamillo.  On myśli, raczej z pewnością przysięga,
Jakby był świadkiem, albo pomocnikiem
Twojej rozpusty, żeś się żony jego
Występnie dotknął.
Polix.  Jeślim go obraził,
Krew ma najlepsza na jad niech się zgęści,
Niech imię moje na zawsze zostanie
W parze z tym, który Najlepszego zdradził!
Niech sława moja, gdziekolwiek przybędę,
W najtępszych nozdrzach zbudzi obrzydzenie;
Niechaj świat cały mojego zbliżenia
Jak najstraszniejszej unika zarazy,
O której głoszą podania lub księgi!
Kamillo.  Gdybyś mu przysiągł, że się w zdaniu myli,
Na wszystkie gwiazdy na niebie świecące,
Na tych gwiazd wszystkich potęgi i wpływy,
Równiebyś łatwo zakazać mógł morzu
Księżyca słuchać, jak przysięgą twoją
Jego przywidzeń budowę obalić,
Która, na wierze jego fundowana,
Przetrwa z nią razem do końca żywota.
Polix.  Lecz jak wyrosła myśl ta w jego duszy?
Kamillo.  Nie wiem; lecz lepiej unikać, co wzrosło,
Niżeli pytać, jak się urodziło.
Jeśli więc ufasz mojej uczciwości,
Zamkniętej w skrzyni tej, którą wraz z sobą
W zakład zabierzesz, uciekaj tej nocy.
O wszystkiem służbę twoją zawiadomię,

Po dwóch, trzech razem, w wielkiej tajemnicy,
Przez różne furtki z miasta wyprowadzę.
Co do mnie, w dłoń twą losy moje składam,
Bo tem wyznaniem wszystko tu straciłem.
Odrzuć wahanie, bo na przodków honor,
Wyznałem prawdę; jeżeli zamierzasz
Dowodów szukać, ja nie śmiem tu zostać,
Ani ty, panie, jesteś bezpieczniejszy
Niż ten, którego sam król na śmierć skazał,
A egzekucyę przysięgą zatwierdził.
Polix.  Wierzę ci. Serce w jegom twarzy widział.
Daj mi twą rękę. Bądź moim sternikiem:
Godność twa odtąd mojej jest sąsiadem.
Okręty moje gotowe, żeglarze
Już na mój odjazd od dwóch dni czekają.
Drogie stworzenie zbudziło tę zazdrość,
Zazdrość tak wielką, jak piękny jej przedmiot,
I tak gwałtowną, jak on jest potężny;
A kiedy myśli, że mu honor skalał
Ten, który zawsze bratem mu się mienił,
Zemstę zaprawia tem większą goryczą.
Strach mnie ocienia. Niech teraz fortuna
Zbawcą mi będzie! Niebo niech pocieszy
Grzesznych podejrzeń niewinną przyczynę!
Śpieszmy Kamillo! Jeśli mnie ocalisz,
Będę cię odtąd jak ojca szanował.
Śpieszmy!
Kamillo.  Od wszystkich bram swojej stolicy
Król mi powierzył klucze, więc bez zwłoki
Ze sposobności korzystać nam trzeba;
Idźmy więc, panie! ja drogę pokażę.

(Wychodzą).

AKT DRUGI.
SCENA I.
Sycylia. — Pałac.
(Hermiona, Mamilliusz i Damy).

Hermiona.  Zabierzcie chłopca, nie jestem już w stanie
Znieść jego krzyków.
1 Dama.  Pójdź ze mną, paniczu;
Czy chcesz się ze mną bawić?
Mamil.  Nie chcę, nie chcę.
1 Dama.  Dlaczego nie chcesz?
Mamil.  Bo tybyś mnie chciała
Całować ciągle, i tak do mnie mówić,
Jakgdybym jeszcze był dzieckiem. Ja wolę
Ciebie.
2 Dama.  Dlaczego?
Mamil.  Nie temu, że twoje
Brwi są czarniejsze, choć brwi czarne, mówią,
Pewnym kobietom najlepiej do twarzy,
Byleby tylko niezbyt były gęste,
Lecz jak półksiężyc piórem zakreślony.
2 Dama.  Kto cię nauczył tego, mój paniczu?
Mamil.  Jam się nauczył tego z kobiet twarzy.
Powiedz mi, proszę, jaki brwi twych kolor?
1 Dama.  Niebieski, panie.
Mamil.  Szydzisz sobie ze mnie;
Damy z niebieskim widziałem już nosem,
Lecz nigdy jeszcze brwi z niebieskim włosem.
2 Dama.  Słuchaj, paniczu, królowa, twa matka,
Ze dniem się każdym coraz zaokrągla,
Wkrótce dostaniem nowego książęcia,
Wtedy, paniczu, będziesz igrał z nami,
Jeśli zechcemy.
1 Dama.  Królowej ciężarność
Jest niewątpliwa. Błogosław jej Boże!

Hermiona.  Co tam za mądre toczycie rozprawy?
Pójdź tu sam, chłopcze, znów jestem dla ciebie.
Siadaj tu przy mnie, praw mi jaką powieść.
Mamil.  Maż to być powieść smutna, czy wesoła?
Hermiona.  Jak najweselsza.
Mamil.  Smutna lepsza w zimie,
Właśnie też umiem jedną o upiorach.
Hermiona.  Więc mi ją powiedz. Siadajże tu przy mnie,
Staraj się tylko, a wiem, że to umiesz,
Żeby twój upiór strasznie mnie przeraził.
Mamil.  Był raz mąż pewny —
Hermiona.  Siądź wprzódy. Dalej.
Mamil.  Mieszkał przy cmentarzu —
Ale ci muszę cicho opowiadać,
Żeby mnie świerszcze tam nie posłuchały.
Hermiona.  Więc dobrze, — czekaj, — praw mi ją do ucha.

(Wchodzą: Leontes, Antygon i Panowie).

Leontes.  Tam go spotkałeś z dworem i Kamillem?
Dworz.  Królu, w jodłowym spotkałem ich lasku;
Nigdym nie widział takiego pośpiechu.
Sam byłem świadkiem, jak na statki wsiedli.
Leontes.  Jak przenikliwy sąd niebo mi dało!
Ale przeklęty jestem zbytkiem wiedzy!
W puharze pająk mógł długie dnie moknąć,
Człowiek mógł spełnić puhar i wyjść zdrowy,
Bo myśli jego zatrute nie były.
Lecz pokaż oczom hydnego pająka,
Powiedz, co wypił, a wnet gardło jego,
I piersi jego połamią konwulsye —
Jam spełnił puhar i widział pająka.
Kamillo, widzę, był mu pośrednikiem
W spisku na moje życie i koronę.
Me podejrzenia wszystkie się sprawdziły:
Fałszywy podlec, któremum dał służbę,
Jemu się wprzódy wynajął, odsłonił
Wszystkie me plany, teraz mnie zostawił
Przedmiotem wzgardy i śmiechów swych celem.
Lecz kto im bramy otworzył tak łatwo?

1 Pan.  Jego powaga, królu, która często
Była potężną jak twoje rozkazy.
Leontes.  Wiem o tem dobrze. — Przywiedźcie tu dziecię.
(Do Hermiony) Cieszę się, pani, żeś go nie karmiła,
Bo choć w swej twarzy rysów mych ma ślady,
Ty w żyłach jego twej krwi masz za wiele.
Hermiona.  Cóż to jest? żarty?
Leontes.  Wynieście stąd chłopca,
Niechaj się odtąd nie przybliża do niej.
Wynieście chłopca! Niech się ona bawi
Z dziecięciem, które w łonie swojem nosi,
Bo ojcem jego jest król Polixenes.
Hermiona.  Ja mówię: nie jest, i przysięgnę na to,
A ty, jakkolwiek do przeczenia skłonny,
Uwierzysz mojej przysiędze.
Leontes.  Panowie,
Na twarz jej wasze obróćcie źrenice,
A jeśli oczy powiedzą: „jak piękna“!
Serc sprawiedliwość waszych niechaj doda:
„Co za nieszczęście, że cnotliwą nie jest“!
Sypcie pochwały na zewnętrzną postać,
Bo ich jest godna, lecz zaraz ruch ramion,
Lub ha! stłumione, te malutkie piętna
W ustach potwarzy, ale nie, zbłądziłem,
W ustach litości, bo potwarz się rzuca
Tylko na cnotę — to ha! ten ruch ramion,
Po słowie „piękna“! drogę wam zaskoczy,
Zanim dodacie: „i cnotliwa razem“.
Bo wiedzcie o tem, wiedzcie z ust człowieka,
Którego prawda najboleśniej rani,
Że Hermiona jest cudzołożnicą.
Hermiona.  Gdyby to słowo wyrzekł nędznik jaki,
Najgorszy nędznik na tej wielkiej ziemi,
Za toby słowo większym był nędznikiem:
Ale ty, panie, tylkoś się omylił.
Leontes.  I ty, o pani, tylko przez omyłkę
Za Leontesa wzięłaś Polixena.
O! ty istoto, której nie chcę nazwać

Wedle twych zasług, bo nie chcę przykładem
Dawać powodu, by potem lud prosty
Jednym językiem wszystkie sądził stopnie,
Złamał zapory, które dziś się wznoszą,
Między książęciem, a między żebrakiem. —
Jak powiedziałem, jest cudzołożnicą,
Z kim? powiedziałem, a teraz dodaję,
Że jest zdrajczynią, że za powiernika
Wzięła Kamilla, który dobrze wiedział,
O czemby sama, bez rumieńca wstydu,
Z swym współ-zbrodniarzem wiedzieć nie powinna,
Że jest nierządną jak ostatnia dziewka,
Którą pospólstwo słowy poniewiera,
Ze o ucieczce ich wiedziała wszystko.
Hermiona.  Nie, na me życie, wszystko mi to obce!
Jaki żal, królu, serce twoje ściśnie,
Kiedy się prawda wyświeci, gdy ujrzysz,
Że mnie przed dworem niewinnie osławiasz!
O! królu, wtedy omyłki wyznanie
Ledwo mi zdoła boleść mą zapłacić.
Leontes.  Tu myłki niema; bo jeśli się mylę,
Na takich prawdę fundując podstawach,
Ta wielka ziemia nie zniesie ciężaru
Frygi dziecięcia. Precz z nią do więzienia!
Kto jedno słowo w obronie jej powie,
Ten w oczach moich zbrodni winnym będzie.
Hermiona.  Zła jakaś gwiazda panuje nad światem.
Niechaj cierpliwość będzie tarczą moją,
Aż przyjaźniejsze zejdą znów planety.
Dobrzy panowie, łez na rozkaz nie mam,
Jak płeć ma nasza; brak tej próżnej rosy
Może litości waszej źródło suszy;
Lecz czysta boleść tutaj jest zamknięta,
Której płomienia palącego duszę
Łez żadna struga zalać nie potrafi.
Raczcie mnie, błagam, taką sądzić mysią,
Jaką wam miłość wasza poddać może.
Teraz królewska wola niech się stanie!

Leontes  (do straży). Długoż mam czekać? Znajdęż posłuszeństwo?
Hermiona.  Kto pójdzie ze mną? Upraszam cię, królu,
Dozwól mi kobiet moich towarzystwa:
Widzisz, pomocy ich stan mój wymaga.
(Do kobiet) A wy, nie płaczcie; niema łez powodu.
Jeśli się kiedy dowiecie, że pani
Stała się godną kary i więzienia,
Wtedy niech wasze łzy mnie towarzyszą:
Dzisiaj ta kara będzie mi zasługą.
Bądź zdrów, mój królu! Nigdym nie pragnęła
Smutnym cię widzieć, teraz pewna jestem,
Że cię niedługo smutnym widzieć muszę.
Król wam pozwala, idźmy towarzyszki!

(Wychodzą: Królowa i Damy pod strażą).

1 Pan.  Błagam cię, panie, przywołaj królowę.
Antygon.  Rozkazy twoje racz rozważyć wprzódy,
By sprawiedliwość gwałtem się nie stała,
Nie pokrzywdziła trzech dostojnych osób:
Ciebie, mój królu, królowej i syna.
1 Pan.  Co do niej, królu, stawiam życie moje,
Jeśli ofiarę moją przyjąć raczysz,
Że jest niewinną przed niebem i tobą
Występku, który zarzucasz jej teraz.
Antygon.  Jeśli się ona występną okaże,
Zmienię na stajnię żony mej komnatę,
Zawsze z nią razem, nie będę jej wierzył,
Tylko gdy będę widział ją przed sobą;
Cal bowiem każdy wszystkich kobiet świata,
Ba! każdy atom siedliskiem jest fałszu,
Jeżeli ona pogwałciła wiarę.
Leontes.  Dość tego, milczcie!
1 Pan.  Łaskawy mój panie —
Antygon.  W twojej, nie naszej sprawie przemawiamy.
Jakiś oszczerca podły myśl twą uwiódł —
Za co niech ogień piekielny go pożre!
Ach, gdybym znał go, z mej zginąłby ręki!
Jeśli jej honor takiej skazie uległ —
Ja mam trzy córki, starsza jedenaście,

Druga lat dziewięć, trzecia pięć ma tylko,
Jeśli się sprawdzi na niej oskarżenie,
One mi ciężko za grzech jej zapłacą.
Na honor, królu, wszystkie trzy omniszę,
Żadna z nich wiosny czternastej nie ujrzy,
Ani w fałszywy płód życia nie wieje.
Oprócz nich, nie mam innego potomka,
Alebym wolał sam rzezańcem zostać,
Niż je matkami bękartów zobaczyć.
Leontes.  Dość na tych słowach! Ty wąchasz tę sprawę
Zmysłem tak zimnym, jak nos umarłego;
Ja widzę, czuję, (chwytając go za rękę) czuję, jak ty czujesz
Moje dotknięcie, tak jasno to widzę,
Jak ty mą rękę!
Antygon.  Jeśli tak jest, królu,
Dla cnoty sypać nie trzeba mogiły;
Niema jej ziarnka, by na jedną chwilę
Chmurną twarz ziemi rozpogodzić można.
Leontes.  Więc słowo moje wiary u was nie ma?
1 Fan.  W tej sprawie, królu, wolałbym, wyznaję,
By me, nie twoje słowo miało wiarę;
Więcej mnie czyste jej pocieszy imię,
Niźli sprawdzenie twego podejrzenia.
Gań mnie, jak zechcesz, królu, za te chęci.
Leontes.  Lecz na co z wami spory te daremne?
Czemu własnego nie słucham natchnienia?
Mym przywilejom rad waszych nie trzeba,
Choć dobroć moja zasięga ich teraz.
Kiedy w głupocie, sztucznej czy prawdziwej,
W prawdzie nie chcecie, czy też nie możecie
Jak ja smakować, pamiętajcie o tem,
Że nam rad waszych nie potrzeba więcej:
Cała ta sprawa, jej zyski i straty,
Od naszej woli wyłącznej zależą.
Antygon.  Pragnąłbym, królu, abyś całą sprawę
W twojej milczącej rozsądził był myśli
Bez uczestników.
Leontes.  Czy mogłem tak zrobić?

Albo cię starość w głupca przemieniła,
Albo wyszedłeś głupcem z łona matki.
Domysł, zbudzony zażyłości zbytkiem,
Nowy miał dowód w Kamilla ucieczce,
I nigdy pewno, bez świadectwa oczu,
Domysł pewniejszych świadków nie pokazał
Nie jako dowód, lecz jak potwierdzenie
Rzeczy sprawdzonych przez okoliczności:
To mnie do śpiesznych znagliło przedsięwzięć.
Lecz dla lepszego zarzutów sprawdzenia,
Pomny, że w sprawie tak potężnej wagi
Byłaby zbrodnią nasza popędliwość,
Do delfickiego wysłałem Apolla
Kleomenesa z Dyonem, a wiecie
Jaką naukę z roztropnością łączą;
Przez nich wyroczni odbierzemy słowa.
Działania moje duchowna jej rada
Wstrzyma lub popchnie. Czy dobrze zrobiłem?
1 Pan.  Dobrze, mój królu.
Leontes.  Choć dla mnie nie trzeba
Nowych dowodów, lecz wyroczni słowa
Mogą ustalić chwiejące się myśli
Tych, których dotąd głupia łatwowierność
Nie chciała jeszcze czystej ujrzeć prawdy.
Za dobre jednak uznaliśmy wprzódy
Z przed oczu naszych królowę usunąć,
Aby dwóch zbiegów uknowany spisek
Nie był spełniony występną jej ręką.
A teraz, idźmy! do ludu przemówię,
Sprawa ta zbudzi —
Antygon  (na str.).Śmiech tylko, rozumiem,
Byle się cała prawda wyświeciła. (Wychodzą).


SCENA II.
Więzienie.
(Paulina i jej Służba).

Paulina.  Stróża więzienia zawołaj co prędzej,
Powiedz, kto jestem. (Wychodzi jeden ze służby).

Dobra moja pani,
Godnego ciebie dworu nie ma ziemia,
A cóż w tem ciemnem robić masz więzieniu?

(Wchodzi Dworzanin z Dozorcą więzienia).

Znasz mnie, przypuszczam?
Dozorca.  Znam, dostojna pani,
Jako osobę, którą czczę głęboko.
Paulina.  A więc cię proszę, wiedź mnie do krolowej.
Dozorca.  Nie mogę, pani, wyraźne rozkazy
Bronią mi twojej posłusznym być woli.
Paulina.  To jest. masz rozkaz, by honor i cnotę
Zamknąć przed okiem cieszącej przyjaźni.
Czy mogę widzieć chociaż jej kobiety?
Którąbądźkolwiek, naprzykład Emilię?
Dozorca.  Racz tylko, pani, świadków tych oddalić,
A ja Emilię bez zwłoki przywiodę.
Paulina.  Proszę cię, śpiesz się. Odejdźcie na stronę.

(Wychodzi Służba).

Dozorca.  Pani, rozmowie przytomnym być muszę.
Paulina.  Niech i tak będzie. (Wychodzi Dozorca). Boże, co zachodu,
Ażeby splamić, co było bez plamy!

(Wchodzą: Dozorca i Emilia).

Droga Emilio, o powiedz mi, proszę,
Jak się ma nasza królowa i pani?
Emilia.  Zdrowa, o ile na to pozwalają
Takie nieszczęścia przy takiej wielkości.
Lecz nagła trwoga i ciężkie strapienie
(A cięższych serce kobiety nie znało),
Dziecię do życia wywiodły przedwcześnie.
Paulina.  Czy syn?
Emilia.  Nie, córka; rozkoszne niemowlę,
I życia pełne, dziś źródło pociechy
Dla pani naszej, która często mówi:
„Jestem niewinną, jak ty, biedny więźniu“.
Paulina.  Co bez wahania stwierdzę mą przysięgą.
O, te przeklęte króla przywidzenia
Bodaj przepadły! Ja mu prawdę powiem,
Rzecz ta kobiecie najlepiej przystoi.

Jeżeli słodycz z moich ust wypłynie,
Niech mi na zawsze język skamienieje,
Mojej krwiookiej wściekłości tłómaczem
Nie będzie więcej! Proszę cię, Emilio,
Oświadcz królowej moje posłuszeństwo;
Jeśli mi zechce niemowlę powierzyć,
Ja je poniosę przed królewskie oczy,
I głośnym jego będę tam obrońcą.
Widok dziecięcia może zmiękczy serce:
Nie raz milczenie czystej niewinności
Było silniejsze od głośnej wymowy.
Emilia.  Szlachetna pani, honor twój i dobroć
Tak są widoczne, że twe przedsięwzięcie
Musi szczęśliwy uwieńczyć dziś skutek.
Nikt ci w przymiotach nie wyrówna, pani,
Do tak wielkiego potrzebnych poselstwa.
Racz wejść na chwilę do przyległej sali,
A ja królowej myśl twoją przełożę.
Dziś o podobnym marzyła projekcie,
Lecz przez obawę odmowy, nie śmiała
Żadnego z dworzan prośbą swoją kusić.
Paulina.  Powiedz Emilio, że ust nie oszczędzę,
A jeśli tyle znajdę w nich wymowy,
Ile odwagi w piersiach moich czuję,
Niech o szczęśliwym skutku nie rozpacza.
Emilia.  Niech za to, pani, Bóg ci błogosławi!
Wejdź do tej sali; biegnę do królowej.
Dozorca.  Jeśli królowa zechce oddać dziecię,
Sam nie wiem, jaka czeka na mnie kara,
Gdy je wypuszczę bez upoważnienia.
Paulina.  O, co do tego, dobrej bądź otuchy.
Łona jej było niemowlę to więźniem,
Matki natury działaniem i prawem
Wyszło na wolność i na światło dzienne,
Nie było cząstką gniewu królewskiego,
Nie ma udziału w występku królowej,
Jeśli jest jaki.
Dozorca.  Wierzę ci, o pani.

Paulina.  Bądź dobrej myśli; przysięgam, ja stanę
Pomiędzy tobą a niebezpieczeństwem. (Wychodzą).


SCENA III.
Sala w pałacu.
(Leontes, Antygon, Panowie i Dwór).

Leontes.  Snu ani chwili, we dnie ani w nocy
Słabością serca uledz tak cierpieniu —
Tak jest, to czystą byłoby słabością,
Gdyby nie żyła słabości przyczyna.
Na jej połowę — na cudzołożnicę —
(Bo król nierządnik uszedł mojej ręki
I wszystkich spisków przez zemstę natchnionych),
Na nią przynajmniej mogę hak zarzucie.
Gdy ją grób połknie lub ogień pochłonie,
Odzyskam może pół mego pokoju.

(Wchodzi Dworzanin).

Kto tam?
Dworz.  Mój królu —
Leontes.  Jakie zdrowie chłopca?
Dworz.  Noc miał spokojną i mamy nadzieję,
Że słabość jego dziś się przesiliła.
Leontes.  Patrz, na szlachetność małego chłopięcia!
Jakgdyby czując matczyną niesławę,
Pochylił główkę i siły utracił,
Do swego serca hańbę jej przyczepił,
Wyrzekł się śmiechów, snu i apetytu,
I sechł widocznie. Zostaw mnie samego,
A spiesz do księcia. (Wychodzi Dworzanin).
Precz, precz myśli o nim!
Myśl sama zemsty, tą szukanej drogą,
Tylko mnie groźna. Sam przez się potężny,
A potężniejszy przez związki i przyjaźń
Niech tak zostanie, przyjdzie może pora
Na niej przynajmniej pomscijmy się teraz!
On i Kamillo śmieją się dziś ze mnie,
I urągają się boleściom moim;

Leczby ich odbiegł śmiech, gdybym ich dosiągł,
I śmiech odbiegnie tę, którą mam w ręku.

(Wchodzi Paulina z dziecięciem).

1 Pan.  Nie, wejść nie możesz.
Paulina.  Raczej, dobry panie,
Bądź mi pomocą; toż więcej uważasz
Na gniew tyrana, niż życie królowej,
Niewinnej duszy, której czystość większa,
Niż zazdrość jego.
Antygon.  Dosyć na tem!
1 Pan.  Pani,
Król noc bezsenną przepędził i nie chce.
Aby ktokolwiek zbliżył się do niego.
Paulina.  Nie tak gorąco, łaskawy mój panie!
Powiedz królowi, że mu sen przynoszę.
O, wiem ja dobrze, iż tobie podobni,
Którzy się za nim jak cienie czołgają,
Na każde próżne wzdychają westchnienie,
O, wiem ja dobrze, iż tobie podobni
Karmią przyczynę tych nocy bezsennych.
Ja niosę słowo prawdy i lekarstwa,
Słowo uczciwe, które myśl oczyści,
Źrenicom jego słodki sen kradnącą.
Leontes.  Co to za wrzawa?
Paulina.  To nie wrzawa, królu,
Lecz o twych sprawach konieczna rozmowa.
Leontes.  Precz z tą kobietą! Czyż ci, Antygonie,
Nie rozkazałem, ażeby się nigdy
Do mej osoby zbliżyć nie ważyła?
Antygon.  Twój rozkaz, królu, oświadczyłem żonie,
Twoim i moim groziłem jej gniewem,
Jeśli próg twego pałacu przestąpi.
Leontes.  Jakto? więc nie masz nad nią dość powagi?
Paulina.  Dość ma powagi, gdzie uczciwość każe,
Lecz w tem, jeżeli twym śladem nie pójdzie,
Do ciemnych lochów za cnotę nie wtrąci,
Nie znajdzie, królu, powagi nade mną.
Antygon.  Słyszysz, mój królu. Gdy raz się znarowi,

Puszczam jej cugle, bo nic jej nie wstrzyma.
Paulina.  Łaskawy panie, słuchaj mnie, zaklinam,
Słuchaj tej, która wierną jest poddanką,
Najposłuszniejszym radcą i lekarzem,
Która, ażeby ulżyć twym boleściom,
Mniej za pozorem gorliwości goni,
Niż ci, co formą poświęceń cię zwodzą.
Od twojej dobrej przychodzę królowej.
Leontes.  Dobrej królowej?
Paulina.  Tak, dobrej królowej,
Powtarzam, panie, twej dobrej królowej,
A jej dobroci dowiodłabym mieczem,
Gdybym ostatnim mężem tylko była
Twojego dworu.
Leontes.  Wywiedźcie ją z sali!
Paulina.  Niech się ten pierwszy dotknąć mnie poważy,
Który z was mało oczy swoje ceni.
Odejdę sama, gdy spełnię poselstwo.
Dobra królowa dobrą jest, albowiem
To — ci niemowlę, córkę tę powiła,
Błogosławieństwu poleca ją twemu.

(Kładzie dziecię na ziemi).

Leontes.  Precz z tą przebrzydłą, śmiałą czarownicą!
Precz z tą rajfurką w sztuce swej ćwiczoną!
Paulina.  O nie, mój królu, ja sztuce tej obca,
Jak ty sam jesteś, co mnie skarżysz o nią;
Twym przywidzeniom równa ma uczciwość,
A to, Bóg świadkiem, aż nadto jest dosyć,
Jak świat dziś stoi, zwać się uczciwością.
Leontes.  Zdrajcy, czy żaden za drzwi jej nie wypchnie?
Precz z nią! niech z sobą bękarta zabierze.
(Do Antyg.) Ty, stara babo, ty, przez swoją kurę,
Ty, z własnej grzędy spędzony, czy słyszysz?
Oddaj bękarta twemu Herodowi.
Paulina.  Dłoń twa na wieki niech będzie przeklęta,
Jeśli księżniczki dotknąć się odważysz
Pod tem fałszywem podłości nazwiskiem,
Którem ją shańbił!

Leontes.  On się żony boi!
Paulina.  Chciałabym, królu, byś ty bał się twojej,
Wtedybyś dzieci twoje zwał twojemi.
Leontes.  Ha, zdrajców gniazdo!
Antygon.  Nie, zdrajcą nie jestem,
Na to ci światło niebieskie przysięgam.
Paulina.  Ani ja, królu, i nikt tu z przytomnych
Prócz ciebie tylko; ty, święty twój honor,
Twojej królowej, twego niemowlęcia,
Twojego syna wydajesz na żądło
Potwarzy, stokroć od miecza ostrzejsze.
Ty, królu, nie chcesz (przekleństwo nad nami,
Że cię do tego zmusić nie możemy),
Wzdrygasz się wyrwać uprzedzeń korzenia
Tak spróchniałego jak kamień jest zdrowy,
Jak zdrowe serce stuletniego dębu.
Leontes.  Nie wstrzymanego języka przekupka,
Pobiła męża, teraz mnie wyzywa!
Ten płód jest nie mój lecz Polixenesa;
Precz z nim z mych oczu, niechaj z matką razem
Spłonie na stosie!
Paulina.  Dziecię to jest twoje,
A jak to stare powiada przysłowie:
Tem gorzej, że tak podobne do ciebie.
Patrzcie, panowie, choć mały obrazek,
Ale jest cały ojca swego kopią;
Jego nos, oczy, usta i zmarszczenie,
Jego jest czoło, ba! nawet i dołki,
Rozkoszne dołki twarzy i podbródka,
Jego uśmiechy i kształt jego dłoni,
i palców jego i jego paznokci.
Matko naturo, coś ją utworzyła
Na jej rodzica szczere podobieństwo,
Jeśli i myśli w twojej są potędze,
Do jej kolorów nie mieszaj żółtego,
Aby jak ojciec nie marzyła później,
Że nie są dziećmi męża jej, jej dzieci!
Leontes.  Obrzydła baba! —

A ty, nędzniku, warteś szubienicy,
Że jej języka wstrzymać nie potrafisz.
Antygon.  Każ tylko mężów mnie podobnych wieszać,
Ledwo ci jeden poddany zostanie.
Leontes.  Precz z nią! raz jeden jeszcze ci powtarzam.
Paulina.  Najokrutniejszy, najdzikszy monarcha
Nie może więcej —
Leontes.  Spalić cię rozkażę!
Paulina.  Nie dbam o życie. Nie ten jest kacerzem,
Kto w ogniu płonie, lecz kto ogień nieci.
Nie chcę cię, królu, tyranem nazywać,
A jednak srogość ta przeciw królowej,
Kiedy jedynym występku dowodem
Są wyobraźni twojej przywidzenia,
Tyranią trąci, i przed światem całym
Osławi czyste niegdyś imię twoje.
Leontes.  Przez posłuszeństwo, któreście mi winni,
Precz z tą kobietą! Gdybym był tyranem,
Powiedz, gdzie teraz byłoby twe życie?
Tyranembyś mnie nie śmiała nazywać,
Gdybyś wiedziała, że nim jestem. Precz z nią!
Paulina.  Odejdę sama, — gwałtu nie potrzeba.
Patrz na to dziecię, — dziecię to jest twoje.
Niech jej lepszego Bóg da opiekuna!
Wy, co tak czuli na jego szaleństwa,
Żaden mu ulgi, żaden nie przyniesie,
Nie, nigdy, nigdy! Królu, już odchodzę (wychodzi).
Leontes.  Ty, zdrajco, tyś ją podmowił do tego!
Ha! moja córka! Precz z nią! Antygonie,
Ty, który dla niej tak tkliwe masz serce,
Weź ją natychmiast i oddaj płomieniom.
Tak jest, płomieniom, ty sam własną ręką,
A za godzinę spełnienie rozkazu
Donieś i dowiedź, albo twoje życie
I wszystko twoje w godzinę utracisz.
Jeśli odmówisz, jeśli chcesz koniecznie
Na mą się wściekłość narazić, odpowiedz,
A moją dłonią mózg tego bękarta

Z czaszki wytrącę. Rzuć dziecię to w płomień,
Bo ty twą żonę, ty na mnie nasłałeś!
Antygon.  Nie ja, mój królu; przytomni panowie,
Moi szlachetni w służbie twej koledzy,
Gdy zechcą, mogą mnie usprawiedliwić.
1 Pan.  Królu, on żony przyjścia tu nie winien.
Leontes.  Wszyscyście kłamcy!
1 Pan.  Błagam cię, mój królu,
Naszym wyznaniom racz lepszą dać wiarę.
Zawsze uczciwą nieśliśmy ci służbę,
Teraz cię, królu, na klęczkach błagamy,
Jako nagrodę za nasze usługi
Przeszłe i przyszłe, wyrok twój odwołaj,
Bo jest okrutny, bo jest straszny, krwawy,
I straszne skutki pociągnie za sobą.
Wszyscy klękamy — (klękają).
Leontes.  Mamże jak piórko z każdym chwiać się wiatrem?
Mamże doczekać, aż bękart ten klęknie,
I ojcem swoim zwać się mnie odważy?
Lepiej niech teraz spłonie, niżbym potem
Miał ją przeklinać. — Lecz nie, niechaj żyje,
Jest inny sposób. — (Do Antyg.) Zbliż się tu, szlachcicu,
Ty, co tak czule z damą Małgorzatą,
Małżonką twoją, pracowałeś nad tem,
By życie tego bękarta zachować,
Bo, że bękartem jest, tak jestem pewny,
Jak jestem pewny, że twa broda siwa —
Coś gotów zrobić, aby ją ocalić?
Antygon.  Wszystko, mój królu, co zdolność potrafi,
Szlachetność każe: wszystko jestem gotów;
Resztki krwi mojej z rozkoszą przeleję,
Aby niewinne życie jej zachować,
Wszystko, co można, wykonam.
Leontes.  Więc dobrze,
Lecz pomnij, jedna jota niespełniona
Jest śmiercią twoją, twej bezczelnej żony,
Której na teraz przebaczam zuchwałość.
Na twoją lenną polecam ci wiarę,

Unieś z Sycylii to dziecię bękarcie
Na jaką pustą i odległą ziemię,
I tam je zostaw, bez żadnej litości,
Jego losowi na łasce klimatu;
Bo tak jak dziwny dał je nam przypadek,
Tak sprawiedliwie zlecam ci pod karą
Utraty duszy i tortur cielesnych
Na obcych, pustych zostawić je brzegach,
Gdzie je los niechaj zbawi, lub zabije.
Weź je!
Antygon.  Przysięgam dopełnić rozkazu,
Choć dobrodziejstwem śmierć byłaby śpieszna.
Pójdź, biedne dziecię! Niech opatrzne duchy
Kruki i kanie na mamki ci ześlą!
Mówią, że kiedyś wilki i niedźwiedzie
Wygnały z serca dzikość przyrodzoną,
I wypełniały ten czyn miłosierdzia.
Królu, szczęśliwszym bądź, niż zasługuje
Rozkaz okrutny! — Ty biedna sieroto,
Na śmierć skazana, niech błogosławieństwo
Niebios za tobą z ojca okrucieństwem
Walczy szczęśliwie! (wychodzi z Dziecięciem).
Leontes.  Nie chcę wychowywać
Dzieci nie moich. (Wchodzi Dworzanin).
Dworz.  Miłościwy panie,
Godzina temu, jak przybyły wieści
Od twoich posłów do Delfów wyroczni,
Że Kleomenes i Dyon szczęśliwie
Do portu wbiegli i na dwór twój śpieszą.
1 Pan.  Pośpiech ich, królu, prześcignął rachuby.
Leontes.  Byli w podróży dni dwadzieścia i trzy.
Pośpiech dowodzi, że wielki Apollo
Chce prawdę całą na jaw śpiesznie wywieść.
Bądźcie gotowi; zwołać całą radę,
Bo przed nią chcemy sprawę tę wytoczyć,
A jak publiczna była skarga nasza,
Tak i sąd cały publiczny niech będzie.
Dopóki ona żyje, w moich piersiach

Serce ciężarem. Zostawcie mnie teraz,
A mych rozkazów nie spuszczajcie z myśli.

(Wychodzą).

AKT TRZECI.
SCENA I.
Sycylia. — Ulica.
(Kleomenes i Dy on).

Kleom.  Klimat jest świeży, powietrze jest słodkie,
A wyspa żyzna; świątynia prześciga
Sławę powszechnem przyznaną jej zdaniem.
Dyon.  Moje, przed wszystkiem, uderzyły myśli
Niebieskie czaty, bo tak je zwać muszę,
I niezrównana kapłanów powaga.
O, a ofiary! jaka uroczystość
Pośród nadziemskich świątyni obrzędów!
Kleom.  A głos wyroczni straszny i głuszący,
Podobny trzaskom piorunów Jowisza,
Tak mnie odurzył, żem się prochem sądził.
Dyon.  Jeśli podróży wypadek przyniesie
Radość królowej, (co daj nam o Boże!)
Tak jak nam przyniósł wesele i pośpiech,
Czas nasz nie będzie stracony daremnie.
Kleom.  Wielki Apollo, zmień wszystko na dobre!
Te głośne skargi przeciw Hermionie
Nie po mej myśli.
Dyon.  Gwałtowny bieg sprawy
Wnet musi wszystko wyjaśnić i skończyć.
Kiedy wyrocznia, (którą wielki kapłan
Tak tajemniczą osłonił pieczęcią)
Jawną się stanie, treść jej niewątpliwie
Niezwykłe prawdy ludowi pokaże.

Tymczasem śpieszmy; nakaż świeże konie,
A niech wesele u mety nas czeka! (Wychodzą).


SCENA II.
Sycylia. — Trybunał.
(Leontes, Panowie, Sędziowie siedzą w porządku).

Leontes.  Ten sąd, z boleścią musimy to wyznać,
Ciężką jest raną dla naszego serca,
Bo oskarżona królewską jest córką,
A żoną naszą, zbyt tylko nam drogą;
Niech o tyranię nikt nas nie posądza,
Kiedy na jawność sądu zezwalamy,
Który potępi ją, lub uniewinni.
Przywiedźcie więźnia.
Woźny.  Królewską jest wolą,
Aby królowa w swej własnej osobie
Przed sąd stanęła. Panowie, milczenie!

(Wchodzą: Hermiona pod strażą, Paulina i Damy).

Leontes.  Czytaj akt oskarżenia.
Woźny.  Hermiono, królowo dostojnego Leontesa, króla Sycylii, oskarżoną tu jesteś o zbrodnię stanu, o cudzołóstwo z Polixenesem, królem czeskim, o sprzysiężenie się z Kamillem na życie naszego pana i króla, twojego królewskiego małżonka. Gdy okoliczności wykryły część ich planów, ty, Hermiono, gwałcąc wiarę i obowiązki wiernego poddanego, radziłaś im i pomogła, aby w ucieczce ratunku szukali.

Hermiona.  Gdy co mam mówić, musi to być tylko
Wszystkich oskarżeń prostem zaprzeczeniem,
I gdy jedynem z mej strony świadectwem
Jest to, sędziowie, które sama daję,
Daremno powiem: „tak, jestem niewinną“,
Bo gdyście cnotę mą wzięli za zbrodnię,
Świadectwo moje za kłamstwo weźmiecie.
Lecz jeśli bóstwo ludzkie czyny widzi,
(Jak silnie wierzę) o, wtedy, nie wątpię,

Że ma niewinność twarz oskarżycieli
Wstydem oblecze, a przed cierpliwością
Tyrania zblednie. — Królu, wiesz najlepiej,
(Choć niewiadomość udawać chcesz teraz)
Że przeszłe życie moje było czyste,
Tak czyste, szczere, jak dziś me nieszczęścia,
A równych nieszczęść nie znajdziesz w powieściach
Zmyślonych, żeby rozrzewnić słuchacza.
Patrzcie, spólniczka królewskiego łoża,
Spólniczka tronu i córka królewska,
Matka książęcia pełnego nadziei,
Dziś się rozprawiam o życie i honor
W obliczu wszystkich, co mnie słuchać raczą.
Me życie cenię jak moje boleści —
Skończyć je pragnę — lecz czysty mój honor,
Ten z przodków biorę, i dzieciom go winnam,
I tego bronię. Niech twoje sumienie
Świadczy mi, królu, czy nim Polixenes
Na dwór twój przybył, czy twojej miłości
Godną nie byłam? Od jego przybycia
Jakimże krokiem niebacznym, występnym
Zarzut ściągnęłam? Jeśli przekroczyłam
Na jedną jotę granice honoru
Czynem, lub wolą, lub myśli skłonnością,
Najbliżsi krewni moi niech nie mają
Nic dla mogiły mojej prócz pogardy!
Leontes.  Jeszczem nie słyszał, by zbrodniom podobnym
Na bezczelności zaprzeczenia brakło,
Kiedy jej dosyć było do spełnienia.
Hermiona.  W słowach twych, królu, niemało jest prawdy,
Ale ich do mnie stosować nie możesz.
Leontes.  Bo wyznać nie chcesz.
Hermiona.  Wyznać nie powinnam
Niepopełnionych grzechów, za me grzechy.
Wyznaję: króla, z którym mnie oskarżasz,
Kochałam, bo to honorem zasłużył,
Miłością, jaka przystała kobiecie
Mojej godności, miłością nie inną

Jak ta, mój królu, którąś sam nakazał;
Inaczej bowiem grzechbym popełniła
Przeciw wdzięczności, przeciw posłuszeństwu,
I przeciw tobie i przyjacielowi,
Którego miłość, odkąd mówić mogła —
Od lat dziecinnych — zawsze była twoją.
A co do spisku, smaku jego nie znam,
Choć mi potrawę dziś tę zastawiacie.
Wiem tylko, królu, o cnotach Kamilla;
Czemu opuścił dwór twój, i bogowie,
Jeżeli więcej ode mnie nie wiedzą,
Są nieświadomi.
Leontes.  O jego ucieczce
Zarówno dobrze wiedziałaś, jak o tem,
Co po ucieczce wykonać przyrzekłaś.
Hermiona.  Twego języka nie rozumiem, królu,
Od marzeń twoich życie me zależy,
Rób z niem, co zechcesz.
Leontes.  Własne czyny twoje
Są mem marzeniem. Gdy z Polixenesem
Miałaś bękarta — ja tylko marzyłem.
Jak wstydu nie masz, (bo podobne tobie
Nie znają wstydu) tak nie masz i prawd}7;
Lecz zaprzeczenie na nic się nie przyda.
Jak płód twój rzucić na puszczę kazałem,
Bo nie ma ojca, któryby go uznał,
(Co więcej twoją, niźli jego zbrodnią)
Tak ty uczujesz sprawiedliwość naszą,
I śmierci czekaj za największą łaskę.
Hermiona.  Błagam cię, królu, oszczędź tych pogrożek;
Śmierci tej szukam, którą ty mnie straszysz,
Bo życie dla mnie straciło już urok.
Koronę życia mojego — twą miłość,
Czuję, straciłam, choć nie wiem, dlaczego;
Mój pierworodny, drugie szczęscie moje,
Wydarty z objęć moich, jakbym była
Zapowietrzoną; trzecia rozkosz moja,
Pod nieszczęśliwą urodzona gwiazdą,

Z niewinnem mlekiem na niewinnych ustach,
Od moich piersi na śmierć powleczona;
Ja ogłoszona za cudzołożnicę
Po ulic rogach; mnie zemsta nieskromna
Odmawia srogo położnic spoczynku,
Kobietom wszystkich przyznanego stanów;
Ta zemsta, wkońcu, tutaj mnie przywlekła,
Wprzód nim natura wróciła mi siły.
Powiedz mi teraz, czego mam żałować?
Powiedz mi, czemu lękać się mam śmierci?
Skończ więc, coś zaczął, lecz słuchaj mnie wprzódy,
Słów tylko moich nie tłómacz omylnie:
Nie dla żywota — on piórka nie waży —
Ale dla mego czystego honoru,
Którybym chciała przed światem ocalić,
Skoro mam zginąć ofiarą podejrzeń,
Których jedynym świadkiem zazdrość twoja,
Pozwól, że powiem: to srogość nie prawo.
Więc w przytomności zebranych tu sędziów,
Ja do wyroczni uciekam się sądu:
Niech sam Apollo sędzią moim będzie.
1 Pan.  Twoje żądanie, pani, sprawiedliwe;
A więc przynieście odpowiedź wyroczni.
Ogłoście światu wyrok Apollina.

(Wychodzi kilku Urzędników).

Hermiona.  Cesarz moskiewski moim był rodzicem.
Gdyby żył jeszcze, ach, i gdyby widział
Sąd swojej córki, ogrom jej boleści,
Nie pomsty jednak, lecz litości okiem!

(Wchodzą Urzędnicy z Kleomenesem i Dyonem).

Pisarz.  Zbliż się, Dyonie, zbliż się, Kleomenie,
I oba na ten miecz sprawiedliwości
Przysiążcie, żeście oba w Delfach byli,
Ze stamtąd tajną wyrocznię niesiecie,
Kapłana ręką opieczętowaną,
Żeście się świętej pieczęci nie tknęli,
Ani tajemnic świętych nie czytali.
Kleom. i   Dyon.Na to przysięgam.

Leontes.  Rozłam więc pieczęcie,
Czytaj wyrocznię.

Pisarz  (czyta). Hermiona jest czystą, Polixenes niewinnym, Kamillo wiernym poddanym, Leontes tyranem zazdrosnym. Niewinne jego dziecię prawowicie poczęte, a król żyć będzie bez dziedzica, jeśli straconej nie znajdzie.

Panowie.  Błogosławiony niech będzie Apollo!
Hermiona.  Błogosławiony!
Leontes.  Czy wiernie czytałeś?
Pisarz.  Czytałem, królu, jak na piśmie stoi.
Leontes.  W całej wyroczni niema słowa prawdy;
Wszystko jest fałszem; sąd niech sądzi dalej!

(Wchodzi Dworzanin).

Dworz.  Królu, mój panie!
Leontes.  Cóż to?
Dworz.  Królu, me poselstwo
Zrobi mnie celem twojej nienawiści:
Syn twój, królewicz, dręczony obawą
Niepewnych skutków matki swojej sądu,
Skonał.
Leontes.  Co? skonał?
Dworz.  Tak, królu mój, skonał.
Leontes.  Gniewny Apollo i same niebiosa
Niesprawiedliwość moją dziś chłostają.

(Hermiona mdleje).

Cóż to?
Paulina.  Wiadomość zabiła królowę.
Spójrz na jej lica, na śmierci patrz dzieło!
Leontes.  Weźcie królowę. Tylko zbytek żalu
Pierś jej przepełnił; życie wróci jeszcze.
Zbyt wielem własnym podejrzeniom ufał.
Błagam was, czułych nie szczędźcie zachodów,
Wróćcie jej życie! (Wychodzą: Paulina i Damy
z Hermioną).Przebacz mi, Apollo
Grzeszne bluźnierstwo przeciw twej wyroczni! —
Przywrócę dawną przyjaźń z Polixenem,
Miłość królowej odzyskam na nowo,

Na dwór przywołam dobrego Kamilla,
Który jest mężem prawdy i litości:
Bo kiedy we mnie i zazdrość i zemsta
Zbudziły myśli krwawe, on, Kamillo,
Miał być narzędziem mojem, on miał otruć
Polixenesa, mego przyjaciela,
Ale uczciwa jego myśl spóźniła
Gwałtownych moich rozkazów spełnienie.
Gdym za uczynek obiecał nagrodę,
Nieposłuszeństwu śmiercią zagroziłem,
On, i ludzkości i honoru pełny,
Gościowi memu odsłonił me spiski,
Wielką fortunę w Sycylii zostawił,
Rzucił się w odmęt niepewnych przypadków,
Za skarb jedyny honor swój unosząc.
Jak cnota jego przez rdzę mojej błyszczy!
Jak czyny moje przy jego litości,
O, jak są czarne! (Wchodzi Paulina).
Paulina.  O dniu nieszczęśliwy!
Przetnijcie gorset, aby serce moje
Rwąc jego taśmy, nie pękło z nim razem!
I Pan.  Ach, dobra pani, co rozpacz ta znaczy?
Paulina.  Tyranie, jakież dla mnie masz męczarnie?
Koło, pal, ogień, tortury, pieczenie,
Lub gotowanie w ołowiu, oleju?
Stare, czy świeżo wymyślone męki?
Każde me słowo twoich jest najgorszych
Godne katuszy. Patrz, co twa tyrania,
I twoja zazdrość, twoje przywidzenia
Za puste, błahe i dla chłopiąt małych,
Dla dziewczyn, które dziewięć wiosn nie liczą,
Patrz, co zrobiły, a potem oszalej.
Bo wszystkie twoje minione szaleństwa
Tego coś zrobił, są tylko przyprawą!
To nic, żeś zdradził twego przyjaciela —
To tylko dowód niewdzięcznego szału;
I to niewiele, że splamić pragnąłeś
Honor Kamilla podłem królobójstwem;

Małe to grzechy przy straszniejszych zbrodniach
Rzuceniu córki na pożarcie krukom,
Na śmierć lub nędzę, chociażby sam szatan
Z płonących oczu łzy wprzódy uronił,
Nimby na takie odważył się dzieło;
Ani na ciebie bezpośrednio spada,
Że w piersiach księcia uczucie honoru,
Wysokie myśli w duszy młodocianej
Rozdarły serce, które pojmowało,
Że głupi ojciec drogą hańbił matkę;
O! nie, nie za to zdać musisz rachunek,
Lecz za ostatnią — a wy, gdy wymówię,
Biada! wołajcie — królowa, królowa —
To słodkie, drogie stworzenie — umarła!
A zemsta jeszcze nie spadła nań z nieba!
1 Pan.  Broń nas od tego, niebieska potęgo!
Paulina.  Tak jest, umarła; przysięgam, umarła!
Jeśli nie wierzysz, idź słowa me sprawdzić.
Jeśli jej licom, oczom blask przywrócisz,
Żyłom jej ciepło, a oddech jej piersiom,
Będę jak bogom służyć ci na ziemi.
Lecz ty, tyranie, zbrodni twych nie żałuj,
Bo dla nich niema żalu ni pokuty,
I jedna tylko zostaje ci rozpacz.
Nie, tysiąc kolan lat dziesięć tysięcy,
Nagie, na nagiej krzemienistej skale
Klęcząc wśród zimy i wśród wiecznej
Jeszczeby źrenic bożych ku twej stronie
Zwrócić nie mogły!
Leontes.  Mów dalej! mów dalej!
Nigdy zbyt wiele powiedzieć nie możesz,
Bo zasłużyłem, by wszystkie języki
Słowa goryczy wymierzyły na mnie.
1 Pan.  Przestań! Cokolwiek wydarzyć się mogło,
Śmiałością mowy obraziłaś króla.
Paulina.  Żałuję tego. Gdy błąd popełniłam,
A wiem o błędzie, nie wstydzę się żalu.
Zbyt mnie niewieścia uniosła gwałtowność,

Szlachetne jego zbyt dotknęłam serce:
Co nad ratunek, niech będzie nad smutek.
Niech słowa moje żalów twych nie budzą,
Lecz raczej, królu, niech kara mnie dotknie,
Ze przypominam, co zapomnieć trzeba.
O, przebacz, panie, szalonej kobiecie!
Me przywiązanie do twojej królowej —
Znowu szaleję, nie wspomnę jej więcej,
Ni o królowej, ni o dzieciach twoich,
Ani o mężu moim wspomnę więcej,
Choć i on zginął. Pociesz się ty, królu,
A ja zamilknę.
Leontes.  Dobrześ mówiła, gdy mówiłaś prawdę;
Nad twoją litość przenoszę wyrzuty.
Prowadź mnie teraz do ciała królowej
I mego syna; jeden grób je zamknie,
A na grobowcu, dla wiecznej mej hańby,
Przyczynę zgonu ich wypisać każę:
Co dzień odwiedzę grobu ich kaplicę,
Płakać nad niemi pociechą mi będzie.
Póki natura woli mej dotrzyma,
Świętym do tego zwięzuję się ślubem.
Prowadź mnie teraz do moich boleści. (Wychodzą).


SCENA III.
Czechy. — Pusta okolica nad morzem.
(Antygon z Dziecięciem i Majtek).

Antygon.  Więc jesteś pewny, że okręt nasz przybił
Do pustyń czeskich?
Majtek.  Jestem pewny, panie,
Lękam się tylko, by nie w złą godzinę.
Burzą nam grozi rozdąsane niebo,
Jakby nas chciało za czyn nasz ukarać.
Antygon.  Niechaj się stanie święta jego wola!
Powróć do statku i daj nań baczenie;
Ja też powrócę za niedługą chwilę.

Majtek.  Śpiesz się; nie odchodź zbytnie od wybrzeża,
Bo grozi burza, prócz tego, wokoło
Snują się ciągle dzikich zwierząt stada.
Antygon.  Nie trwóż się; wracaj; nie zwlekę przybycia.
Majtek.  Dobrze, żem tak się z tej wywinął sprawy.

(Wychodzi).

Antygon.  Pójdź, biedne dziecię! Nie wierzyłem dotąd,
Że zmarłych dusze na ziemię wracają,
Lecz matkę twoją widziałem tej nocy,
Lub sen do jawu nigdy podobniejszy,
Nie, nigdy nie był. Zbliża się istota,
Skroń chyląc bladą w tę i tamtą stronę;
Nigdy kobiety nie widziałem jeszcze
Tak pełnej żalu, a tak pięknej razem.
W białej osłonie, jakby świętość sama,
Spłynęła cicha do mojej kajuty;
Trzykroć przede mną pochyliła czoło,
Chwytała oddech, jakby chciała mówić,
A gdy przez oczy, jakby dwa strumienie,
Spłynęła rozpacz, te słowa mi rzekła:
„Kiedy los, przeciw lepszej twojej woli,
Zrobił cię katem mej biednej sieroty
Wedle przysięgi, którą wykonałeś,
Na czeskich brzegach samotne są miejsca,
Tam, płacząc, zostaw płaczące me dziecię,
A gdy ją wszyscy mają za straconą
Na wieki wieków, nazwij ją Perdytą!
Za czyn tak srogi, spełniony przez ciebie,
Nie ujrzysz nigdy żony twej Pauliny“.
Rzekła, i płacząc w wiatr się rozpłynęła.
Gdym z przerażenia ochłonął po chwili,
Myśli mi przyszły, że to nie marzenie.
Sny są igraszką, lecz ten sen jedyny
Za przewodnika zabobonnie biorę.
Wierzę, śmierć sroga królowę spotkała,
A to niemowlę, płód Polixenesa,
Wolą Apolla na ten brzeg zagnane
Na śmierć lub życie, wśród ziemi rodzica.

Rośnij szczęśliwy, biedny, piękny kwiatku!

(Kładzie Dziecię na ziemię).

Tu leż, a z tobą ten znak i podarek,

(kładzie zawiniątko).

Który wystarczy i na wychowanie
I na twój posag, gdy zechce fortuna.
Burza się zbliża. — Uboga sieroto,
Za grzechy matki na los porzucona,
Płakać nie mogę, lecz pierś krwią mi zaszła!
Jestem przeklęty, skoro mnie do tego
Przysięga zmusza. — Bądź zdrowa, na wieki!
Dzień się zachmurza bardziej, coraz bardziej;
Straszna cię piosnka do snu ukołysze.
Wśród dnia tak niebios ciemnego sklepienia
Jeszczem nie widział. — Co za dzikie wrzaski!
Muszę się śpieszyć. To krzyk polowania.
Boże, zginąłem! (Ucieka ścigany przez niedźwiedzia).

(Wchodzi stary Pasterz).

Pasterz.  Chciałbym, żeby nie było przedziału między dziesiątym, a dwudziestym trzecim rokiem życia, albo przynajmniej żeby go młodość przespała, bo w całym ciągu tego pośredniego czasu widzimy tylko uwiedzione dziewczyny, pokrzywdzonych starców, kradzież i bijatyki. Czy słyszysz? Chciałżeby kto prócz tych niedowarzonych mózgów dziewiętnasto- lub dwudziestodwuletnich na taki czas polować? Spłoszyli mi dwie z moich najlepszych owiec, które, lękam się bardzo, prędzej wilki niż właściciel ich znajdzie. Ale jeśli gdzie, to chyba nad morzem spotkać mi się je uda szczypiące bluszcz nadbrzeżny. — Co się to znaczy, fortuno? Cóż to znaleźliśmy takiego? (Podnosi Dziecię). Panie odpuść! wszak to niemowlę, prześliczne niemowlę! Chłopiec czy dziewczyna? Piękne, piękne dziecię! Ani wątpliwości, jakiś wybryk. Choć nie jestem w książkach ćwiczony, z miny widzę, że to jakiejś szlachcianki sprawa; robota na schodach, w garderobie, lub za drzwiami. Tym, co cię ulepili, cieplej było niż tobie, biedna sieroto. Wezmę ją z litości, lecz zaczekam, póki mój syn nie wróci; przed chwilą dawał mi znaki. Hop! hop!
Pajac  (wchodząc). Hop! hop!
Pasterz.  Co? tak blizko? Jeśli chcesz widzieć rzecz, o której mówić jeszcze będziesz, kiedy umrzesz i zgnijesz, przybliż się. Co tobie?
Pajac.  Widziałem dwa takie widowiska na lądzie i na morzu — Lecz nie mogę powiedzieć na morzu, teraz bowiem wszystko jest niebo: między morze a firmament nie wsadziłbyś końca szpilki.
Pasterz.  Powiedz chłopcze, co takiego?
Pajac.  Chciałbym tylko, żebyś był widział, jak się dąsa, jak szaleje, jak brzegi zalewa. Ale to nie należy do rzeczy. O, bolesne krzyki biednych ludzi! To ich widzisz, to znowu tracisz z oczu; raz okręt bodzie księżyc koronnym masztem, to znów ginie wśród piany i drożdży, jakgdybyś w beczkę korek rzucił. A teraz co do lądowej służby — widzieć, jak niedźwiedź szarpał jego łopatkę, słyszeć, jak wołał do mnie biedak o pomoc i powiedział, że się nazywa Antygon, że jest szlachcicem. Lecz skończmy naprzód z okrętem; widzieć, jak morze go połknęło, lecz naprzód słyszeć, jak biedne dusze ryczały, a morze z nich się śmiało, i jak biedny szlachcic ryczał, a niedźwiedź śmiał się z niego, a oba ryczeli głośniej od morza i burzy.
Pasterz.  Przez Boga żywego! kiedy się to stało, chłopcze?
Pajac.  Teraz! teraz! Jeszcze nie mrugnąłem okiem od czasu, jak wszystko to widziałem. Ludzie nie ostygli jeszcze pod wodą, a niedźwiedź nie skończył jeszcze obiadować na szlachcicu; zajada go jeszcze.
Pasterz.  Co za szkoda, że mnie tam nie było! byłbym uratował staruszka.
Pajac.  A ja żałuję, żeś nie był przy okręcie, aby go uratować, tylko że tam twoja litość nie miałaby podstawy.
Pasterz.  Straszne wypadki! straszne wypadki! Ale patrz tylko, chłopcze. Czy widzisz? Ty spotykasz umierających, ja nowonarodzonych. To mi widok dla ciebie! Patrz tylko! Sukienka jakby na szlacheckiem dziecku. A tam co leży? podnieś, podnieś chłopcze i rozwiń. Tak, zobaczmy. Mówiono mi, że mnie wróżki zbogacą — to jakiś podrzutek — rozwiń — co tam znalazłeś, chłopcze?
Pajac.  Masz skarby na stare lata. Jeśli ci są przebaczone grzechy twojej młodości, masz teraz żyć z czego. Złoto! samo złoto!
Pasterz.  Wróżek to złoto i wróżek złotem się pokaże. Chłopcze, zbierz to i dobrze schowaj. A teraz, do domu! do domu najbliższą drogą! Jesteśmy szczęśliwi, chłopcze! a żebyśmy szczęśliwi zostali, trzeba tylko tajemnicy. Niech sobie, gdzie chcą, idą moje owce. Dalej, chłopcze, najbliższą drogą do domu!
Pajac.  Ty wracaj najbliższą drogą z twojem znaleźnem, ja pójdę wprzódy zobaczyć, czy niedźwiedź odszedł od szlachcica i jak wiele z niego pożarł. Niedźwiedzie są niebezpieczne tylko, kiedy głodne. Jeśli co z niego zostało, pogrzebię.
Pasterz.  Dobry to uczynek. Jeśli potrafisz rozpoznać z tego, co zostało, kto on jest, wracaj, żebyś mnie do niego poprowadził.
Pajac.  Najchętniej, a razem spuścimy go do grobu.
Pasterz.  Szczęśliwy dzień, chłopcze! co rok będziemy go obchodzić dobrymi uczynkami. (Wychodzą).


AKT CZWARTY.
(Wchodzi Czas jako Chór).

Czas.  Ja, co zacieram żale i rozkosze,
Odsłaniam prawdę i błędu mamidła,
Jako czas dzisiaj rozwijam me skrzydła;
Więc za występek nie bierzcie mi, proszę,
Jeśli szesnaście przeskoczę jesieni,
I przepaść całą zostawię wśród cieni,

Bo ja obalam prawa moją siłą,
Nowe zwyczaje buduję w godzinie. —
Niechże czas teraz tak jak dawniej płynie,
Gdy to, co dzisiaj jest, jeszcze nie było.
Gdy świat się rodził, ja mu świadkiem byłem,
Jak będę świadkiem, gdy to, co dziś świeci,
Co świeżo kwitnie, zgaśnie i przeleci,
Jak stare dzieje, o których mówiłem.
Gdy to od waszej zyskam cierpliwości,
Zwracam klepsydrę; scena się starzeje,
Jakbyście spali długie lat koleje.
W Leonta piersiach zazdrość już nie gości,
Z rozpaczy w ciemnej zamyka się sali.
Myślcie, słuchacze, żeście się zbłąkali
W czeskich dzielnicach, na pięknej dolinie.
Już wam mówiłem o królewskim synie,
Któremu daję imię Floryzela.
Dziś do Perdyty chyżym pędzę lotem:
Wdzięk jej, jak wiosna, oczy rozwesela.
Nie chcę wam mówić, co stanie się potem:
Ujrzycie wszystko, co przyszłość powije.
Pasterska córka i to, co z nią żyje,
Przedmiotem czasu od tej będzie chwili.
Baczcie mnie słuchać, jeśliście spędzili
Czas kiedy gorzej, jeśli nie, za trudy
Czas wam nie życzy nigdy większej nudy.

(Wychodzi).

SCENA I.
Czechy. Pokój w pałacu Polixenesa.
Polixenes i Kamillo).

Polix.  Proszę cię, Kamillo, nie nalegaj więcej. Cierpieniem jest dla mnie odmówić, o co prosisz, ale zezwolić na to byłoby śmiercią.
Kamillo.  Już lat piętnaście, jak nie widziałem mojej ojczyzny. Choć większą część życia obcem oddychałem powierzem, tam pragnę kości moje ziożyć. Prócz tego, pokutujący król, pan mój, wzywa mnie do siebie; jeśli mnie zbytek miłości własnej nie zaślepia, może potrafię ulgę jaką przynieść głębokiej jego boleści; to jest drugą podnietą mojego odjazdu.
Polix.  Jeśli mnie kochasz, Kamillo, ni o zacieraj wszystkich twoich zasług minionych, opuszczając mnie teraz. Potrzebę twojej obecności twoja własna dobroć stworzyła; lepiejby było nie mieć cię wcale, niż dzisiaj cię stracić. Potworzyłeś interesa, których nikt prócz ciebie rozwikłać nie potrafi, musisz więc albo do ukończenia ich zostać, albo zabrać z sobą wszystkie twoje dawne zasługi. Jeśli tych zasług nie oceniłem dostatecznie (bo nigdy ich ocenić nie mogłem zbyt wysoko), usiłowaniem będzie mojem wdzięczniejszym się okazać, a zyskiem moim będzie większa twoja przyjaźń. O tej fatalnej ziemi sycylijskiej, proszę cię, nie mów mi więcej; imię jej samo dręczy mnie pamiątkami tego pokutnika, jak go nazywasz, nawróconego króla, mojego brata, którego straty poniesione przez śmierć najdroższej królowej i dzieci jeszcze teraz musimy jakby świeże opłakiwać. Powiedz, kiedy widziałeś księcia Floryzela, naszego syna? Równem jest dla królów nieszczęściem widzieć dzieci wyrodne, jak tracić je, gdy ich cnoty wypróbowane już były.
Kamillo.  Panie, trzy dni temu, jak widziałem księcia. Jakie być mogą jego przyjemniejsze zatrudnienia, nie wiem, lecz od pewnego czasu ze smutkiem uważałem, że stroni od dworu i nie tak gorliwie jak dawniej oddaje się ćwiczeniom swojej książęcej godności przystojnym.
Polix.  I ja spostrzegłem to samo. Niespokojny, wziąłem na służbę oczy, które nieobecność jego śledzą. Od nich to odebrałem wiadomość, że książę rzadko się oddala od domu prostego pasterza, człowieka, który, jak mówią, z niczego, w niepojęty dla sąsiadów sposób, nagle przyszedł do nadzwyczajnych dostatków.
Kamillo.  Słyszałem, panie, o tym człowieku. Ma on córkę rzadkiej urody; sława jej rozeszła się dalej, niżby się można było spodziewać po wieści, w takiej chatce poczętej.
Polix.  I o tem także odebrałem doniesienie. Lękam się haczyka, który tam ciągnie mojego syna. Pójdziemy razem aż na miejsce; tam, nie pokazując, kim jesteśmy, zrobimy kilka pytań pasterzowi, a przy jego prostocie, nie trudno będzie, jak sądzę, wywiedzieć się o przyczynie odwiedzin mojego syna. Proszę cię, bądź moim pomocnikiem w tej sprawie, a odłóż na stronę myśli o Sycylii.
Kamillo.  Chętnie słucham rozkazów twoich, królu.
Polix.  Mój najlepszy Kamillo! Teraz musimy się przebrać.

(Wychodzą).

SCENA II.
Droga w blizkości chaty Pasterza.
(Autolikus wchodzi śpiewając).

Autol.  Kiedy już narcyz z ziemi kiełkuje,
Hej, ho! dziewczyna pląsa w dolinie,
Bo słodkiej wiosny oddechy czuje;
W zimowych piersiach świeża krew płynie.

Już dziewki płachty wynoszą z doma;
Hej, ho! jak wdzięcznie ptaszyna nuci!
Do mej też gęby przyszła oskoma,
Bo kwarty piwa i król nie rzuci.

Skowronek w górze swą piosnkę dzwoni,
W krzakach mu wtórzy kosów świstanie,
To mi muzyka, kiedy wśród błoni
Drzemię z kochanką schowany w sianie!

Służyłem kiedyś u księcia Eloryzela i w swoim czasie chodziłem w bogatych aksamitach, ale teraz jestem bez służby.

Mamże dlatego płakać w rozpaczy?
Księżyc rozświeca nocne ciemności;

Im mi się bardziej droga majaczy,
Do mego celu idę tem prościej.

Bo jeśli druciarz zarabiać może,
Włócząc się z torbą z sioła do sioła,
Ja też rachunki moje otworzę,
Chociaż mnie ceklarz po kwit zawoła.


Ja handluję płachtami; kiedy kania buduje gn:azdo, baczność na drobniejszą bieliznę! Ojciec mój nazywał się Autolikus, a że jak ja wylągł się pod Merkurym, jak ja wędził drobnostki. Dzięki kostkom i dziewkom strój ten kupiłem, a moim kapitałem jest niewinne rzemiosło rzezimieszka. Szubienica i rozbój na wielkiej drodze, to za wysokie dla mnie rzeczy, na widok postronka i batoga strach mnie bierze. Co do przyszłego życia, myśl o niem zwykle przesypiam. Zdobycz! zdobycz! (Wchodzi Pajac).
Pajac.  Zobaczmy. Każde jedenaście baranów, kamień; każdy kamień, czterdzieści i coś złotych; piętnaście set ostrzyżonych ile przyniesie?
Autol.  (na str.). Jeśli włosień dotrzyma, złapałem ptaszka.
Pajac.  Bez szczot do ładu z tem nie dojdę. Zobaczmy teraz, co na strzyż mam kupić. „Trzy funty cukru; pięć funtów porzeczek, ryżu“ — co też ta moja siostra chce robić z ryżem? Lecz mój ojciec zrobił ją panią święta, ona więc nakazuje sprawunki. Zrobiła już dwadzieścia cztery bukiety dla strzygaczy; wszystko doskonałe śpiewaki na trzy głosy, tylko że większa część tenorzyści i basiści; ale jest między nimi purytanin, który śpiewa psalmy przy towarzyszeniu kobzy. Trzeba mi szafranu na danie farby pierogom z gruszkami; muszkatołowych kwiatów, daktyli, nie, tego niema w mojej notatce, muszkatołowych gałek siedm; jeden lub dwa korzenie imbieru, to potrafię wyżebrać; cztery funty suszonych śliwek i tyleż rodzynków.
Autol.  Och, czemuż się rodziłem! (Jęczy i tarza się po ziemi).
Pajac.  W imię —
Autol.  O, ratuj mnie, ratuj! obedrzej choć te łachmany, a potem śmierć! śmierć!
Pajac.  Biedna duszo, tobie trzeba raczej więcej wdziać łachmanów, niż zrzucać te, które masz na sobie.
Autol.  O, panie, obrzydliwość ich obraża mnie więcej, niż plagi, które odebrałem, a były silne — miliony!
Pajac.  Biedny człowieku! Milion plag, to nie żarty.
Autol.  Odarli mnie, panie, i zbili mnie, moje pieniądze i ubiór zabrali, a włożyli na mnie obrzydłe te rzeczy.
Pajac.  Piechur czy kawalerzysta?
Autol.  Piechur, słodki panie, piechur.
Pajac.  Prawda, musiał to być piechur, sądząc po łachmanach, które ci zostawił; jeśli to ma być płaszcz kawalerzysty, płaszcz ten siarczyste przebył tarapaty. Daj mi rękę, wstać ci pomogę. Dalej, daj rękę!

(Podnosi go).

Autol.  Och, dobry panie, ostrożnie! Och!
Pajac.  Niestety, biedna duszo!
Autol.  Och, dobry panie, ostrożnie! dobry panie. Zdaje mi się, panie, że moja łopatka wywichnięta.
Pajac.  Próbuj, czy możesz utrzymać się na nogach.
Autol.  Powoli, dobry panie (kradnie mu sakiewkę) Dobry panie, powoli! Miłosierną oddałeś mi przysługę.
Pajac.  Czy ci potrzeba pieniędzy? mam tu kilka groszy dla ciebie.
Autol.  Nie, dobry, słodki panie, nie; proszę cię, panie, nie. Mam krewnego o trzy ćwierci mili, do którego właśnie szedłem, on da mi pieniędzy i wszystkiego, na czem mi zbywa. Nie ofiaruj mi pieniędzy, błagam cię, bo mi zakrwawiasz serce.
Pajac.  Co to był za rodzaj człowieka ten rozbójnik?
Autol.  Był to człowiek, panie, któregom widział włóczącego się z olejkami; wiem, że służył kiedyś u księcia, lecz nie mogę powiedzieć, dobry panie, dla której z cnót swoich był, jak tego jestem pewny, kijami z dworu wypędzony.
Pajac.  Dla jakiego ze swoich występków, chcesz zapewne powiedzieć. Niema cnót, któreby kijami z dworu wypędzano; kochają tam cnotę i chętnie zatrzymują, choć prawda, że zatrzymać nie mogą.
Autol.  Występków, chciałem powiedzieć, panie. Znam go dobrze. Potem wodził małpy; potem był woźnym i komornikiem; potem pokazywał w jasełkach historyę marnotrawnego syna i wziął za żonę córkę druciarza o milę od wioski, w której mieszkam i w której leżą moje posiadłości, a przebiegłszy niejedną łotrowską profesyę, osiadł wkońcu na oszustwie. Niektórzy nazywają go Autolikus.
Pajac.  Precz z tym rzezimieszkiem! na moje życie, to złodziej! Chodzi po odpustach, jarmarkach i hecach niedźwiedzich.
Autol.  Prawda, panie, ten sam, panie, ten sam; ten to oszust tak mi się przysłużył.
Pajac.  Niema tchórzliwszego łotra w całych Czechach. Gdybyś tylko był spojrzał z góry i plunął na niego, zaręczam ci, byłby drapnął.
Autol.  Muszę ci się przyznać, mój panie, że i ze mnie zuch niewielki; z tej strony ubogie moje serce, a przysiągłbym, że wiedział o tem dobrze.
Pajac.  Jakże ci teraz?
Autol.  Słodki panie, daleko lepiej, niż było; mogę utrzymać się na nogach i chodzić. Muszę więc pożegnać się z tobą, dobry panie, i zwolna wlec się ku domowi mojego krewnego.
Pajac.  Mamże cię wyprowadzić na drogę?
Autol.  Nie, piękny panie, nie, słodki panie.
Pajac.  Więc bywaj zdrów! Idę po korzenie na strzyż naszych owiec.
Autol.  Szczęść ci Boże! słodki panie. (Wychodzi Pajac). Twoja kieska nie dość gorąca na kupno korzeni. I ja też będę na waszej strzyży. Jeśli ta pierwsza sztuka nie pomoże mi do wypłatania drugiej, a strzygacze nie pokażą się baranami, niech mnie z naszej listy wykreślą, a wciągną do księgi cnoty.

Dalej twą ścieżką, dalejże w cwały,
Płot niech nie wstrzyma podróży!

Wesołe serce dzień leci cały,
Leniwca i mila znuży (wychodzi).


SCENA III.
Chatka Pasterza.
(Floryzel i Perdyta).

Floryzel.  Ten ubiór nowe nadaje ci życie,
Ty nie pasterką ale jesteś Florą
W maju wschodzącą. To owiec strzyżenie,
Zda mi się, bogów mniejszych jest zebraniem,
Ty ich królową.
Perdyta.  Łaskawy mój panie,
Nie mnie przystoi zbytki twoje ganić,
I przebacz, proszę, że o nich wspominam.
Ty wielkość twoją, cel miłości kraju,
Przyćmiłeś, panie, pasterskim ubiorem,
Mnie, wiejskie dziewczę, w półboginię strojąc;
I z dawna każde nasze święto
Nie było silnie szaleństwem zaprawne,
Które przytomni ze zwyczaju trawią,
Ubioru tego widokby mnie wstydził,
Byłby zwierciadłem, w którembym widziała
Nizkość mą własną,
Floryzel.  Dzień ten błogosławię,
W którym mój sokół przeleciał przez pole
Twojego ojca.
Perdyta.  Boże, sprawdź te słowa!
Wielkość twa, panie, bojaźni niezwykła,
Ale mnie stanów różnica zatrważa;
I teraz, panie, drżę już na myśl samą,
Gdyby twój ojciec, takim jak ty trafem
Zbiiżył się do nas; jakżeby poglądał
Na dzieło swoje w tak podłej oprawie?
Coby on mówił? jakiem jabym okiem
W tych pożyczanych patrzyła falbanach
Na twarzy jego surowej przytomność?

Floryzel.  Nie myśl o niczem, tylko o weselu.
Bogowie sami zniżali swe bóstwo,
I dla miłości byli zwierzętami:
Potężny Jowisz był bykiem i ryczał,
Zielony Neptun baranem i beczał,
Złoty Apollo, bóg w ognistej szacie,
Jak ja był prostym, ubogim pasterzem;
A ich przemiany, przysięgam, nie były
Dla większych wdzięków ni w czystszych zamiarach,
Bo mi honoru nie prześciga żądza,
Ni szał goręcej pali mnie od wiary.
Perdyta.  Lecz, drogi panie, twe postanowienie
Ustąpi, kiedy napotka zawady,
A spotkać musi w królewskiej potędze.
Wtedy nas czeka jedna z konieczności:
Albo ty musisz zamiar twój poświęcić,
Albo ja życie.
Floryzel.  Najdroższa Perdyto,
Błędną tą myślą nie zachmurzaj, proszę,
Wesela święta. Albo twoim będę,
Albo się ojca mojego wyrzeknę;
Bo, droga, moim własnym być nie mogę,
Niczem nikomu, jeślim nie jest twoim.
Będę ci wierny choćby przeznaczenie
„Nie!“ zawołało. Bądźże więc wesołą,
Podobne myśli uduś w tem, co widzisz.
Twoi się goście schodzić zaczynają;
Wypogódź lice, jakby to już dzień był
Naszego ślubu, który zejść nam musi,
Skorośmy na to przysięgli oboje.
Perdyta.  A ty, fortuno, ty nas nie opuszczaj!

(Wchodzą: Pasterz, Polixenes i Kamillo przebrani, Pajac, Mopsa, Dorkas i Pasterze).

Floryzel.  Patrz, twoi goście. Teraz, moja droga,
Czas, by nam lice zrumieniła radość.
Pasterz.  Wstyd, córko! Kiedy stara moja żyła,
W dniu tym szafarzem, piwniczym, kucharzem,
Zarazem panią była i służącą;

Witała wszystkich i służyła wszystkim;
Śpiewała piosnkę, tańczyła z kolei;
Dopiero w środku, już na końcu stołu,
To na tamtego, to tego ramieniu,
Oparła rękę; twarz w ogniu od pracy,
A trunek, który piła dla ochłody,
Piła do wszystkich. Ty stoisz na stronie,
Jakgdyby ciebie dzisiaj zaproszono,
A nie tyś była uczty gospodynią.
Proszę cię, pozdrów nieznanych przyjaciół,
Bo to jest droga lepszej znajomości.
Porzuć wstydliwość, pokaż się, czem jesteś
Uczty tej panią. Witajże nas teraz,
Jeżeli pragniesz, aby trzody twoje
Rosły szczęśliwie.
Perdyta  (do Polix, i Kamilla). Witam was, panowie!
Mojego ojca taka była wola,
Żebym dnia tego była gospodynią,
A więc was witam! Dorkas, daj mi kwiaty.
Przyjmijcie, proszę, rutę i rozmaryn,
Które przez zimę liść i woń chowają,
A dobra pamięć niech wam towarzyszy!
Witajcie u nas!
Polix.  Urodna pasterko,
Słusznie, że starcom dajesz kwiaty zimy.
Perdyta.  Rok się starzeje, lato nie skonało,
Drżąca się jeszcze zima nie zrodziła;
Kwiat najpiękniejszy pory tej — goździki,
I lak pstrokaty, bękartem natury
Zwany czasami; wiejski mój ogródek
Kwiatów tych nie ma i nie chcę ich sadzić.
Polix.  Piękna dziewczyno, czemu nie dbasz o nie?
Perdyta.  Bo mi mówiono, że jest jakaś sztuka,
Która w ich listków pstrzeniu dzieli władzę
Z twórczą naturą.
Polix.  Że tak jest, przypuśćmy;
Lecz niema środków lepszenia natury,
Jeśli natura środków tych nie dała;

A tak więc sztuka, o której powiadasz,
Że chce naturze dodawać, jest sztuką.
Natury samej. Czyliż, piękne dziewczę,
Nie szczepim słodszej płonki na pniu dzikim,
W podlejszej korze szlachetniejszym pączkiem
Budząc owoce? Przyznasz, to jest sztuka,
Która poprawia, przemienia naturę,
Ale ta sztuka sama jest naturą.
Perdyta  Prawda.
Polix.  Więc napełń ogródek twój lakiem,
I odtąd, proszę, nie zwij go bękartem.
Perdyta.  Nigdy się grzędy mej nie dotknę rydlem,
By jednę laku gałązkę zasadzić.
Jak nie chcę, gdybym malowała lice,
Żeby ten młodzian mówił, że to pięknie,
I że dla różu miłości mej szukał.
To kwiaty dla was: gorąca lawenda,
Mięta i cząber, wonny majeranek,
Kaczyniec, co się kładzie spać ze słońcem,
I z słońcem oko płaczące otwiera;
Wszystkie te kwiaty średniego są lata,
I ludziom wieku średniego przystoją.
Jeszcze raz szczerem pozdrawiam was sercem!
Kamillo.  Gdybym był jedną owcą z twojej trzody,
Rzuciłbym trawę, a karmił się okiem.
Perdyta.  Takbyś wnet wysechł, że wiatry styczniowe
Na wskróśby mogły przez ciebie przewiewać. —
A ty, mój piękny, piękny przyjacielu,
Ach, czemuż nie mam kilka wiosny kwiatów,
Aby je zbratać z twego życia wiosną!
(Do Wieśniaków) I dla was także.
(Do Wieśniaczek) I dla was, me siostry,
Na których świeżych, zielonych gałązkach
Czysty, dziewiczy rozwija się pączek!
O Prozerpino! gdzie kwiaty, twą dłonią
Z Plutona wozu w trwodze poronione?
Powrót jaskółki przedzące narcyzy,
Które pięknością zwodzą wiatr kwietniowy;

Fiołki skromne, lecz czystsze, lecz słodsze
Nad wzrok Junony i oddech Cytery;
Blade pierwiosnki, co w dziewictwie giną,
Wprzódy nim Feba w całym ujrzą blasku,
(Los smutny, często grożący dziewicom);
Harde łyszczaki, korony cesarskie,
Irys i wszystkie lilii odmiany,
Chciałabym wszystkie w jeden uplesc wianek,
Osuć cię niemi, słodki przyjacielu.
Floryzel.  Jak umarłego?
Perdyta.  Nie, jak darń zieloną,
Na której miłość bawi się i drzemie,
Albo też tak jest, jakby umarłego,
By cię w ramionach mych pochować żywcem.
Weźcie te kwiaty! — Ale gram, jak widzę,
Jak ich już nieraz widziałam grających
Nową sielankę na Zielone Świątki.
Odzież ta moje przewróciła myśli.
Floryzel.  Wszystko, co robisz, zawsze najpiękniejsze;
Gdy mówisz, chciałbym, byś mówiła ciągle;
Gdy śpiewasz, chciałbym, by śpiew był ci środkiem
Kupna, przedaży, dawania jałmużny,
Twojej modlitwy, chciałbym, żeby piosnka
Była rozkazów domowych tłómaczem;
Gdy tańczysz, słodka, chciałbym cię przemienić
Na morską falę, byś wiecznie tańczyła,
Taniec jedynem był ci zatrudnieniem;
Bo każda cząstka każdej twej czynności
Obecny czyn twój jak koroną wieńczy.
I wszystkie czyny twoje są królami.
Perdyta.  O, Doryklesie, zbytnie te pochwały,
I gdyby młodość i szczera krew twoja,
Która tak pięknie z twych liców przemawia,
Nie poświadczały, żeś pasterz bez plamy,
Miałabym prawo myslec, Doryklesie,
Żeś drogą fałszu miłości mej szukał.
Floryzel.  Tak mało, sądzę, powodów masz trwogi,
Jak ja mam mało trwogę w tobie budzić.

Ale do tańca! Daj rękę, Perdyto,
I tańczmy społem jak synagorlice,
Które się nigdy rozłączyć nie myślą.
Perdyta.  Przysięgam za nie.
Polix.  Nigdy piękniejsze dziewczę z nizkiej strzechy
Zielonej darni nogą nie trącało.
Wszystko, co robi, zda się szlachetniejsze
Nad dom ten biedny, i nad ród jej wyższe.
Kamillo.  Szeptania jego krew jej wywołały:
To jest prawdziwa królowa śmietanki.
Pajac.  Dalej, zaczynaj!
Dorkas.  Mopsa niech twoją tanecznicą będzie;
Czosnkiem całunek jej zaprawić musisz.
Mopsa.  Teraz — prawdziwie —
Pajac.  Tylko ani słowa!
Dzisiaj się musim zabawić przystojnie.
Dalej! zaczynaj! (Muzyka. Taniec pasterzy i pasterek).
Polix.  Dobry pasterzu, powiedz teraz, proszę,
Co to za młokos z córką twoją tańczy?
Pasterz.  Zwą go Dorykles. a jak sam powiada,
Jest on rozległych pastwisk posiadaczem,
A choć to z jego tylko ust słyszałem,
Wierzę mu jednak, prawda z ócz mu patrzy.
Mówi, że córkę mą kocha, — tak myślę,
Bo nigdy księżyc tak wiernie w wód stoku,
Jak on w mej córki przegląda się oczach.
Lecz prawdę mówiąc, nie łatwo jest zgadnąć,
Które z nich dwojga bardziej zakochane,
Polix.  Tańczy prześlicznie.
Pasterz.  Każdą rzecz tak robi;
Choć ja to mówię, com milczeć powinien.
Jeśli Dorykles weźmie ją za żonę,
Ona w dom jego przyniesie w posagu
To, o czem teraz nie śni mu się nawet.

(Wchodzi Sługa).

Sługa.  O, panie, gdybyś tylko słyszał kramarza przy drzwiach domu, nigdybyś odtąd nie chciał tańczyć przy bębenku i piszczałce, nie, nawet kobzaby cię nie poruszyła. Śpiewa kilka piosneczek prędzej, niżbyś ty liczył pieniądze; wydaje je z siebie, jakby się karmił balladami, a uszy wszystkich ludzi rosną przy jego piosenkach.
Pajac.  Nie mógł przyjść w lepszą porę; niech wejdzie. Aż na zbyt lubię ballady, zwłaszcza jeśli smutny przedmiot wesołą ma nutę, albo rzecz bardzo wesoła odśpiewana jest płaczliwie.
Sługa.  Ma piosneczki dla mężczyzn i kobiet wszelkiego wzrostu. Żadna modniarka nie dobierze tak rękawiczek swoim kupującym. Ma najprześliczniejsze miłosne piosenki dla dziewczyn, a bez rozpusty, aż dziwna; a na końcu każdej zawsze coś delikatnego, jak dana! dana! hoc! hoc! i puc! puc! a gdzieby jaki inny szerokogębny ladaco złe miał myśli, że tak powiem, i chciał z jakim grubym żartem wyskoczyć, to on kładzie w usta dziewczyny odpowiedź: hop! dobry chłopcze, nie krzywdź mnie! i tak go wciąż odprawia, powtarzając: hop! dobry chłopcze, nie krzywdź mnie!
Polix.  To jakieś poczciwe człeczysko.
Pajac.  Wierzaj mi, panie, mówisz o niegłupim chłopaku. Czy ma z sobą jakie inne towary?
Sługa.  Ma wstążki wszystkich kolorów tęczy; koronki, więcej, niż ich potrafi odmówić najpotężniejsza w całych Czechach dewotka, choć on je na hurt kupuje; lnianki, tasiemki, batysty, płócienka, a śpiewa o nich, jakby to byli bogi i boginie; myślałbyś, że koszula jest aniołem, tak śpiewa do rękawków i kołnierzyka.
Pajac.  Proszę Cię, przyprowadź go; a niech wejdzie, śpiewając.
Perdyta.  Powiedz mu tylko, żeby nie było nieprzystojnych słów w jego piosence.
Pajac.  Są kramarze, siostro, więcej warci, niż ci się zdaje.
Perdyta.  Ani wątpię, dobry bracie, więcej niż mi się kiedykolwiek zdawać może. (Wchodzi Autolikus, śpiewając).

Autol.  Płótno gdyby z śniegu wite,
Krepa gdyby z kruczych piórek;
Rękawiczki jak z róż szyte,
Paciorków z bursztynu sznurek;

Maski na nosy i lice;
Woń kochana przez dziewice;
Złote czepce i gorsety,
I do kryzów pręt stalowy,
Wszystko, co trza dla kobiety
Na ubiór od stóp do głowy.
Hej, chłopcy, kupujcie, bierzcie,
Lub kochanek łez się strzeżcie!

Pajac.  Gdybym nie kochał Mopsy, nie dostałbyś ode mnie ani szeląga, ale że jestem jej niewolnikiem, muszę więc oddać ci w niewolę parę groszy za wstążki i rękawiczki.
Mopsa.  Przyrzekłeś mi je przed świętami, ale i teraz nie będą za późno.
Dorkas.  On ci przyrzekł coś więcej, niż to, jeśli ludzie nie kłamią.
Mopsa.  Tobie wypłacił on już wszystko, co ci obiecał, a kto wie, może nawet i wypłacił co więcej, co jednak wstydziłabyś się mu zwrócić.
Pajac.  Czy już między dziewczynami nic się obyczajności nie zostało? Będąż one tara nosić spódnice, gdzieby nosić powinny głowy? Alboż to przy dojeniu krów, kładzeniu się do łóżka, suszeniu słodu, nie macie dosyć czasu wygadać się o tych sekretach. Ale nie, wam trzeba koniecznie paplać o tem przy wszystkich naszych gościach. Szczęście, że rozmawiają na stronie; wygadajcie się raz dobrze, i ani słowa więcej o tem!
Mopsa.  Skończyłam. Przyrzekłeś mi kupić piękny galonik i parę perfumowanych rękawiczek.
Pajac.  Czy ci nie mówiłem, co mi się w drodze trafiło, jak wszystkie moje pieniądze straciłem?
Autol.  O, prawda, panie; nie brak teraz na oszustach, i uczciwym ludziom trzeba się mieć na ostrożności.
Pajac.  Bądź spokojny, dobry człeku, nie stracisz nic między nami.
Autol.  Tak się spodziewam, panie, a mam przy sobie kilka kosztowności.
Pajac.  A tu co masz? ballady?
Mopsa.  Proszę cię, kup mi kilka. Lubię drukowane ballady, bo jestem przynajmniej pewna, że to prawda.
Autol.  Mam tu balladę na smutną nutę, jak żona lichwiarza powita mu naraz dwadzieścia worów pieniędzy i jak się jej zachciało jeść głowy żmii i ropuchy z sosem.
Mopsa.  I myślisz, że to prawda?
Autol.  Czysta prawda. Rzecz się stała miesiąc temu.
Dorkas.  Zachowaj mnie, panie, od męża lichwiarza!
Autol.  Stoi tam zapisane imię akuszerki, niejaka pani Piwożłopska, i pięciu czy sześciu uczciwych niewiast przytomnych połogowi. Na cóżbym miał kłamstwa roznosić po świecie?
Mopsa.  Proszę cię, kup mi ją.
Pajac.  Więc odłóż ją na stronę. Pokaż teraz więcej ballad; inne towary kupimy później.
Autol.  Mam tu starą balladę o rybie, która się pokazała nad brzegiem, we środę, ośmdziesiątego kwietnia, czterdzieści tysięcy sążni nad wodą i śpiewała tę balladę przeciw twardym sercom dziewczyn; myśleli ludzie, że to była kobieta w zimną rybę zmieniona za to, że nie chciała oddać się młokosowi, który ją kochał. Jest to ballada bardzo smutna, a tak prawdziwa jak smutna.
Dorkas.  Myślisz, że i to także prawda?
Autol.  Podpisało się pięciu podsędków, a świadków więcej, niżby wlazło w moją skrzynię.
Pajac.  Odłóż więc i tę na stronę. Co więcej?
Autol.  Tu jest wesoła ballada, ale bardzo piękna.
Mopsa.  Pokaż nam teraz co wesołego.
Autol.  Ta ballada wszelki śmiech przechodzi, a śpiewa się na nutę: „Dwie się w jednym pokochały“. Niema dziewczyny w zachodnich prowincyach, któraby jej nie śpiewała; że ma odbyt, zaręczam.
Mopsa.  My dwie umiemy tę nutę; jeśli chcesz podjąć się trzeciego głosu, piękną rzecz usłyszysz. Ballada jest na trzy głosy.
Dorkas.  Nauczyłyśmy się nuty przed miesiącem.
Autol.  Ja też mogę moją część odśpiewać; bo trzeba wam wiedzieć, że to jest moje rzemiosło. Więc dalej, zaczynajmy.

Autol.  Odczep mi się, bo iść muszę,
Gdzie? nie ode mnie się dowiesz.
Dorkas.  Gdzie?
Mopsa.  O, gdzie?
Dorkas.  Gdzie?
Mopsa.  Wszak przysiągłeś na twą duszę,
Że sekreta mi te powiesz.
Dorkas.  Pozwól mi iść w ślady twe.
Mopsa.  Idziesz w pole lub do młyna.
Dorkas.  Czy tu, czy tam, zawsze wina.
Autol.  Nie.
Dorkas.  Co? nie?
Autol.  Nie.
Dorkas.  Mnieś przysiągł miłość bez skazy.
Mopsa.  Mnieś ją przysiągł tysiąc razy.
Więc gdzie idziesz, powiedz, gdzie?

Pajac.  Skończymy piosneczkę, jak będziemy sami. Ojciec mój i panowie w poważną zapuścili się rozmowę, nie trzeba im przeszkadzać. Chodź z nami a zabierz skrzynię. Dziewczyny, kupię prezenta dla obu, a ty, kramarzu, pokaż twoje najlepsze towary. Za mną, dziewczyny!

Autol.  (na str.). A dobrze za nie zapłacisz.
(Śpiewa). Może kupić chcesz wstążeczki,
Może szychu do czapeczki?
Gołąbeczku, wybierz sam.
Czy jedwabiu dla kochanki,
Czy przepaski, czy falbanki?
Pierwszej mody wszystko mam.
Kto pieniądze ma w kieszeni,
Niech się przybyć tu nie leni,
Za pieniądze wszystko dam.

(Wychodzą: Pajac, Autolikus, Dorkas i Mopsa. Wchodzi Sługa).

Sługa.  Panie, jest tam trzech furmanów, trzech owczarzy, trzech pastuchów, trzech świniopasów, wszyscy postroili się w kudły i nazywają się psałterzami, a mają taniec, o którym dziewczyny powiadają, że jest bigosem podrygów, dlatego, że one nie mają w nim udziału; ale im się zdaje, że taniec ten, jeżeli się nie wyda za gwałtowny ludziom, którzy nie znają nic prócz walca, będzie arcyzabawny.
Pasterz.  Precz z nimi! Już i tak mieliśmy dosyć głupich figlów. Wiem, panie, że was fatygujemy.
Polix.  Tych tylko fatygujesz, którzy nam rozrywkę przynoszą. Proszę cię, pozwól wejść tej poczwórnej trójce pasterzy.
Sługa.  Jedna z tych trójek, jak powiada sama, tańczyła przed królem, a najgorszy z nich skacze dwanaście stóp i połowę, pod miarę.
Pasterz.  Skończ twoją gadaninę. Skoro się to podoba moim zacnym gościom, powiedz, niech wejdą. Śpiesz się tylko.
Sługa.  Czekają u drzwi na rozkazy.

(Wychodzi; po chwili wraca z dwunastu Wieśniakami przebranymi za Satyrów. Tańczą i wychodzą).

Polix.  O! ojcze, z czasem więcej będziesz wiedział.
(Na str.) Czy już nie zaszły rzeczy zbyt daleko?
Czas ich rozdzielić. Cn prosty i szczery.

(Głośno do Floryzela, który przechodzi)

Piękny pasterzu, serce twoje pełne
Myśl twą odrywa od zabaw i tańca.
Kiedym był młody, a jak ty się kochał,
Kochance mojej darów nie szczędziłem;
Z jedwabnych skarbów odarłbym kramarza,
I wszystko złożył u stop jej w ofierze.
Tyś nic nie kupił i pójsc mu dozwolił.
Gdyby kochanka chciała cię oskarżyć
O brak miłości lub szlachetnej myśli,
Nie bardzo łatwo znalazłbyś odpowiedź,
Jeżeli tylko przychylność jej cenisz.
Floryzel.  O, panie, ona nie dba o drobnostki.
Podarki, których ode mnie wymaga,
Są w sercu mojem troskliwie zamknięte;
Jej są własnością, choć ich nie oddałem.

O! droga, słuchaj westchnień mej miłości;
W obliczu starca, który kochał kiedyś,
Dłoń twoją biorę, tak miękką jak puchy,
Białą jak puchy, jak murzyna zęby,
Śnieg przez północny wiatr dwakroć przesiany.
Polix.  Co dalej będzie? Jak pięknie ten pasterz
Umywa rękę wprzódy już tak białą!
Ja ci przerwałem; wróćmy do przysięgi:
Pozwól nam słyszeć twoje oświadczenia.
Floryzel.  Więc słuchaj, starcze, i bądź świadkiem moim.
Polix.  Czy i mój sąsiad?
Floryzel.  On i wszyscy ludzie,
Ziemia i niebo i świat nieskończony.
Gdybym był królem wszystkich królów ziemi,
I godnym tego; gdybym był młodzianem
Pięknym, jak nigdy oczy nie widziały,
Prześcignął wszystkich siłą i mądrością,
Bez jej miłości pogardziłbym wszystkiem,
Dla jej usługi poświęciłbym wszystko,
Lub bez niej wszystko potrąciłbym w piekło.
Polix.  Piękna ofiara.
Kamillo.  Żywego uczucia
Słowa dowodzą.
Pasterz.  A ty, córko moja,
Czy masz dla niego równe oświadczenia?
Perdyta.  Nie jestem w stanie, jak on, pięknie mówić,
Ni myśleć piękniej. Na wzór moich uczuć,
Czystości jego tworzę sobie obraz.
Pasterz.  Dajcie mi ręce: zawarta ugoda.
Przy was, nieznani przyjaciele, świadkach,
Moją mu córkę oddaję w małżeństwo,
Z posagiem równym jego posiadłościom.
Floryzel.  Ten posag będzie w cnotach twojej córki.
Bo gdy ktoś umrze, posiadłości moje
Przejdą ogromem wszystkie twe marzenia,
Rozbudzą w tobie podziw nieskończony.
Lecz teraz skończmy układy przy świadkach.
Pasterz.  Daj mi twą rękę; córko, daj mi twoją.

Polix.  Powoli tylko, pasterzu, powoli.
Powiedz mi, proszę, czy masz jeszcze ojca?
Ploryzel.  Mam; i cóż z tego?
Polix.  Czyli wie on o tem?
Floryzel.  Ani wie o tem, ni wiedzieć powinien.
Polix.  Ja przecie myślę, że w dzień ślubu syna
Ojciec przy stole najwłaściwszym gościem.
Powiedz mi, proszę, czy ojciec twój stary
Jest już niezdolny do poważnych myśli?
Czy nie ogłupiał przez wiek i choroby?
Czy rozpoznaje ludzi? mówi? słyszy?
O interesach własnych czy rozprawia?
Czy go o łoże kalectwo rzuciło?
Czy działa, jakby do dzieciństwa wrócił?
Floryzel.  Nie, dobry panie, ojciec mój jest zdrowy,
Silniejszy niźli wielu w jego wieku.
Polix.  A więc przysięgam na białą mą brodę,
Że tym postępkiem ojca twego krzywdzisz,
Święte synowskie łamiesz obowiązki.
Słuszna, by syn mój sam wybierał żonę,
Lecz równie słuszna, ażeby i ojciec,
Którego szczęście całe w dzieciach leży,
W ważnej tej sprawie do rady należał.
Floryzel.  Wszystko przyznaję; ale są przyczyny,
Choć mi ich odkryć teraz nie wypada,
Dla których sprawę tę przed ojcem taję.
Polix.  Powiedz mu o niej.
Floryzel.  Nie mogę powiedzieć.
Polix.  Powiedz mu, proszę.
Floryzel.  Nie, nie chcę, nie mogę.
Pasterz.  Powiedz mu, synu, gdy wybór twój pozna,
Żadnej do smutku nie znajdzie przyczyny.
Floryzel.  Nie, nie, nie mogę. — Wy bądźcie świadkami
Naszego ślubu.
Polix.  Będziemy świadkami
Twego rozwodu, ty młody paniczu, (odkrywa się)
Którego synem moim nazwać nie śmiem.
Dziedzicu berła, kij pasterski wziąłeś!

Ty, stary zdrajco, jakże ubolewam,
Że kości twoje śląc na szubienicę,
Tylko o tydzień skrócę twoje życie!
A ty, ty świeża, piękna czarownico,
Coś pewno znała królewskiego głupca,
Z którym się łączysz —
Pasterz.  Biedne serce moje!
Polix.  Piękność twą każę cierniami podrapać,
Zrobić uboższą nad stan twój ubogi.
Ty, czuły chłopcze, jeżeli się dowiem,
Że wzdychasz jeszcze za tem pieścidelkiem,
Od mej korony ciebie wydziedziczę,
Ani cię uznam krwi mojej pokrewnym,
Jakbyś pochodził od Deukaliona.
Pamiętaj o tem! Nat dwór wracaj z nami!
Na teraz, chamie, choć gniew nasz zbudziłeś,
Od jego strasznych uwalniam cię ciosów.
Ty, czarodziejko, dość godna pastucha,
I tego, który wart twoim być mężem,
Gdyby i o nasz nie szło także honor,
Jeśli mu kiedy twą klamkę otworzysz,
Albo do twoich przyciśniesz go piersi,
Pomnij, tak straszną śmierć dla ciebie znajdę,
Jak jesteś czułą! (Wychodzi).
Perdyta.  Na wieki zgubiona!
Nie drżałam przecie; bo już chciałam nieraz
Wprost mu powiedzieć, że to samo słońce,
Które nad jego pięknym dworem świeci,
Przed chatą naszą oblicza nie kryje,
Lecz równie jasnem patrzy na nią okiem.
(Do Floryzela) Ty, młody panie, proszę cię, racz odejść.
Przepowiedziałam, jak się to zakończy.
Błagam cię, pomnij na stan swój wysoki.
Marzenie moje, gdym się raz zbudziła,
Nie będzie dłużej w myślach mych królować, —
Lecz pójdę owce me doić, i płakać.
Kamillo.  Co ci to, ojcze? Przemów wprzód, nim umrzesz.
Pasterz.  Nie mogę mówić, ani mogę myśleć,

Ani śmiem wiedzieć tego, co wiem teraz.
(Do Floryzela) Panie, zgubiłeś starca, który przeżył
Lat osiemdziesiąt, który się spodziewał,
Że wśród pokoju zstąpi do mogiły,
Na łożu ojca umrze, i swe kości
Przy kościach jego poczciwych położy;
Dziś mnie kat w odzież śmiertelną owije,
Bez błogosławieństw kapłańskich w proch rzuci.
(Do Perdyty) Nędznico, wiedząc, że on był książęciem,
Śmiałaś jednakże miłość z nim zamienić!
Ach, gdybym umarł choć godziną wprzódy,
Umarłbym w chwili, w której umrzeć chciałem!

(Wychodzi).

Floryzel.  Czemu, Perdyto, poglądasz tak na mnie?
Tak, jestem smutny lecz nieustraszony,
Wstrzymany w biegu, lecz niezmienny w celach;
Jestem, czem byłem, Silniej się opieram,
Im silniej ojciec cugiem w tył mnie ciągnie:
Nie ja na smyczy dam się poprowadzić.
Kamillo.  Łaskawy książę, znasz ojca charakter:
Na teraz żadnej nie posłucha mowy,
Którą zapewne nie myślisz go drażnić;
Nawet widoku twojego nie zniesie;
Dlatego, radzę, chroń się jego spojrzeń,
Dopóki cała wściekłość nie ostygnie.
Floryzel.  I ja tak myślę. Wszak jesteś Kamillo?
Kamillo.  Tak jest, mój książę.
Perdyta.  Jak często mówiłam,
Że to nas czeka! jak często mówiłam,
Że godność moja dopóty trwać będzie,
Dopóki o niej ludzie nie usłyszą!
Floryzel.  Nie, godność twoją wtedy tylko stracisz,
Gdy ja pogwałcę raz daną ci wiarę:
A wtedy ziemię niech skruszy natura,
I w proch obróci wszystkie jej zarodki!
Podnieś twe oczy! — A teraz, mój ojcze,
Wymaż me imię z twojego dziedzictwa,
Bo ja zostaję dziedzicem mych uczuć.

Kamillo.  Słuchaj rad, książę —
Floryzel.  Już się poradziłem
Miłości mojej, jeżeli mój rozum
Chce jej usłuchać, usłucham rozumu,
Gdy nie, me serce szaleństwo przenosi;
Witaj szaleństwo!
Kamillo.  To rozpaczy rada.
Floryzel.  Być może, ale wiary mej dopełnia;
Muszę ją przeto uczciwością nazwać.
Kamillo, słuchaj: nie, za Czechy całe,
Nie, za blask cały, który mnie tu czeka,
Za wszytskie skarby, które słońce widzi,
Lub wielka ziemia w wnętrznościach swych kryje,
Lub morze chowa w nieznanych głębinach,
Pięknej kochance przysięgi nie złamię.
Proszę cię przeto, — skoro zawsze byłeś
Wiernym mojego ojca przyjacielem, —
Jak tylko zniknę, a wierz mi, nie myślę
Widzieć go więcej, — gniewu jego wściekłość
Łagodź twą radą, bo ja niestrwożony,
Sam na sam pójdę w zapasy z fortuną.
Powiedz mu, że się puściłem na morze
Z tą, której posiąść nie mogłem na lądzie.
Szczęśliwie dla mnie, jest okręt w blizkości,
Choć w innym celu w strój przybrany cały;
Wiedzieć, gdzie płynę, nie zda ci się na nic,
Ani jest myślą moją ci powiedzieć.
Kamillo.  Książę mój, chciałbym, ażeby twój umysł
Słuchał rad chętniej, albo służył lepiej
Twym interesom.
Floryzel.  Słuchaj mnie, Perdyto.

(Odwodzi ją na stronę).

(Do Kamilla) Za krótką chwilę posłucham twych uwag.
Kamillo  (na str.). Zamiarów jego odmienić nie zdołam;
Uciekać pragnie: jakbym był szczęśliwy,
Gdybym mógł teraz i cel mój osiągnąć,
I razem wiernie sprawie jego służyć,
I kupić drogi widok mej Sycylii,

Nieszczęśliwego króla znów zobaczyć,
Za którym wzdycham z takiem upragnieniem!
Floryzel.  Dobry Kamillo, myśl moja ciężarna
Tak ważną sprawą, że na bok odrzucam
Czcze ceremonie (chce odchodzić).
Kamillo.  Spodziewam się, książę,
Żeś nieraz słyszał o biednej mej służbie,
I o miłości mej dla twego ojca?
Floryzel.  Zasługi twoje wielkie i szlachetne:
Twe czyny śpiewać jest mojego ojca
Wieczną muzyką, a jego staraniem
Zapłacić za nie, tak jak o nich myśli.
Kamillo.  Dobrze więc, książę; jeśli raczysz wierzyć,
Że szczerze kocham króla twego ojca,
A więc i tego, który mu najdroższy —
Ciebie, mój książę; — słuchaj mojej rady,
Jeżeli silne twe postanowienie
Zmienić się może, ja honorem ręczę,
Że tam cię poślę, gdzie twoje przyjęcie
Będzie wysokiej godności twej równe,
Gdzie z twą kochanką żyć będziesz w pokoju,
Bo od niej, widzę, nic cię nie rozdzieli,
Chyba, co nie daj Boże! śmierć twa jedna.
Weź ją za żonę, ja dołożę starań,
W nieobecności twej przebłagać ojca,
Do przebaczenia umysł jego skłonić.
Floryzel.  Mów, w jaki sposób zdołasz cud ten zrobić?
Abym cię nazwał więcej niż człowiekiem,
Na przyszłóść całą ufność w tobie złożył?
Kamillo.  Wybrałżeś miejsce, gdzie się pragniesz schronić?
Floryzel.  Nie, jak przypadek nad wszelkie rachuby
Tej mojej dzikiej wyprawy jest winą,
Tak się dziś brańcem przypadku uznaję,
Igraszką pierwszych wiatrów, co powieją.
Kamillo.  Więc słuchaj, książę, słuchaj mojej rady:
Gdy nie chcesz myśli powziętej odmienić,
Uciekać pragniesz, zwróć bieg do Sycylii,
A tam się pokaż na dworze Leonta

Z twoją księżniczką, skoro nią być musi;
On ją przystroi jak godną spólniczkę
Twojego łoża. Zda mi się, że widzę,
Jak swe ramiona otwiera Leontes;
Wita cię, płacząc, i od ciebie, syna,
Jakby od ojca błaga przebaczenia,
Całuje ręce świeżej twej księżniczki;
Po krótkiej walce gniewu a dobroci,
Pierwszy potrąca na samo dno piekła,
Gdy druga w piersiach jego chyżej rośnie
Niż czas, lub myśli.
Floryzel.  Zacny mój Kamillo,
Jakiż dam pozór moim odwiedzinom?
Kamillo.  Powiedz, że ojciec twój, król cię przysyła
Z pociechy słowem, słowem pozdrowienia.
A sposób, w jaki masz z nim postępować,
Co masz powiedzieć, jak w ojca imieniu,
O rzeczach tylko nam trzem dziś wiadomych,
Obejmę pismem, w którem ci wyłożę,
Co masz i kiedy w jaki mówić sposób,
By się nie spostrzegł, ale ciągle myślał,
Żeś przyniósł z sobą ojca twego piersi,
I mówisz, jakbyś w sercu jego czytał.
Floryzel.  Dzięki ci! w słowach twoich jest nadzieja.
Kamillo.  Krok ten przynajmniej więcej obiecuje,
Niż bieg szalony po wodach bezdrożnych,
Brzegach, o których nie marzyłeś dotąd,
Na których tylko nędza cię czekała,
A pośród smutków jedyną pociechą
Nadzieja ciągle gorzko zawodząca;
Gdzie wierną jedna zostanie kotwica,
A i tej służbą będzie to najlepszą,
Że cię zatrzyma, gdziebyś nie chciał zostać.
Wszak wiesz, że szczęście miłości jest węzłem;
Miłość i serce i świeże jej lica
Zmienia niedola.
Perdyta.  W tem część tylko prawdy.
W niedoli, prawda, lica poblednieją,

Lecz serce zawsze świeże pozostanie.
Kamillo.  Tak mówisz, pani? W ojca twego domu
Podobne dziecię w siedm lat się nie zrodzi.
Floryzel.  Dobry Kamillo, ona przez swe serce
Tak wyższa od nas, jak jest niższą rodem.
Kamillo.  Nie mogę mówić: co za wielka szkoda,
Że brak jej nauk, bo widzę, że mistrzów
Uczyćby mogła.
Perdyta.  O, racz skończyć, panie!
Tylko rumieńcem mogę podziękować.
Floryzel.  Droga Perdyto! — Lecz ach! straszne ciernie,
Na których stoim! Drogi mój Kamillo,
Wprzód mego ojca, a teraz mój zbawco,
Domu naszego lekarstwo kosztowne!
Co mamy robić? Patrz, moja wyprawa
Króla czeskiego nie świadczy mnie synem;
Jakże w Sycylii —
Kamillo.  Nie trwóż się, mój książę.
Wiesz, że w Sycylii cały mój majątek:
Tak po królewsku w wszystko cię opatrzę,
Jakby twa rola była moją rolą.
Lecz, książę, abym lepiej cię przekonał,
Że ci na niczem nie zbędzie, posłuchaj.

(Rozmawiają na stronie. — Wchodzi Autolikus).

Autol.  Ha, ha, ha! co za głupia ta uczciwość! a ufność, jej rodzoniutka siostrzyczka, co za prostoduszna pani! Cały mój brak wyprzedałem; nie został mi ani jeden fałszywy kamyk, ani jedna wstążeczka, zwierciadełko, wonianka, spinka, pugilares, piosneczka, nożyk, tasiemka, rękawiczka, sprzączka, bransoletka, rogowy pierścionek; rozkupili wszystko; cisnęli się, kto pierwszy ma kupić, jakgdyby moje cacka były poświęcane i przynosiły nabywcy błogosławieństwo. Tym sposobem widziałem, czyja kieska najtuczniejsza, a com widział, na dobry mój użytek zachowałem w pamięci. Dobry mój pajac, któremu niewiele brakuje, żeby został rozsądnym człowiekiem, tak się rozkochał w piosneczce dziewek, że nogą nie ruszył, dopóki się nie nauczył słów i nuty, co tak do mnie przywabiło resztę trzody, że wszystkie inne zmysły w oczach im u więzły; można było targać spódnice, a nikt się nie postrzegł. Cóż więc było trudnego rzezać mieszki? Można im było odpiłować klucze na łańcuszkach wiszące; nie było słuchu, nie było czucia tylko dla piosneczki mojego panicza; wszystko zajmowało się jedynie tą marnością. Ja też w czasie tego letargu wypróżniłem większą część ich świątecznych sakiewek, i gdyby nie był nadszedł stary dziad, wrzeszcząc jak opętany na córkę i królewskiego syna i nie odstraszył moich gawronów od słomy, nie zostałaby jedna żyjąca sakiewka z całej armii.

(Kamillo, Floryzel i Perdyta wychodzą na przód sceny).

Kamillo.  Nie, bo tą drogą listy me przesłane,
Tak jak ty spiesznie, wątpliwość usuną.
Floryzel.  A otrzymane od króla Leonta —
Kamillo.  Twojego ojca gniewy przebłagają.
Perdyta.  O, szczęść ci, Boże! każde słowo twoje
Pomyślność wróży.
Kamillo  (spostrzegają Autolika). Kogóż tu spostrzegam?
Niech i on naszem zostanie narzędziem;
Nic nie omińmy, co nam pomódz może.
Autol.  (na str.). Jeśli mnie podsłuchali — szubienica.
Kamillo.  Co ci się stało, dobry przyjacielu, że tak drżysz cały?
Uspokój się, nikt cię tu krzywdzić nie myśli.
Autol.  Panie, ja jestem biedny człowiek —

Kamillo.  Zostań więc biedny, nikt cię okraść z twojej biedy nie zamierza. Jednakże, co do zewnętrznych oznak tej biedy, musimy zrobić zamianę. Rozbierz się więc natychmiast — pojmujesz, że muszą być tego ważne powody — i zmień ubiór z tym panem. Choć i tak już zarobisz na targu, weź jeszcze to w dodatku.
Autol.  Panie, ja jestem biedny człowiek. (Na stronie) Znam ja}}cię dobrze.
Kamillo.  Spiesz się tylko. Pan ten, jak widzisz, już napół oskubany.
Autol.  Panie, czy to naprawdę? (Na str.) Wącham w tem jakiś figiel.
Floryzel.  Proszę cię, spiesz się tylko.
Autol.  Prawda, że dostałem zadatek, ale sumienie mi go przyjąć zabrania.
Kamillo.  Spiesz się, odpinaj.

(Floryzel i Autolikus zmieniają, odzież).

Szczęśliwa pani, niech się me proroctwo
Spełni na tobie! — Teraz, spiesz na stronę,
Zapuść na czoło kapelusz kochanka,
I twarz zamaskuj, zmień całe ubranie,
O ile możesz, przekształć całą postać,
Ażebyś mogła wśród ciekawych oczu,
Które, jak myślę, kroki twoje śledzą,
Wejść niepoznana na pokład okrętu.
Perdyta.  Sztuka, jak widzę, tak jest ułożona,
Że i ja także rolę grać w niej muszę.
Kamillo.  Niema lekarstwa. — Czyście już gotowi?
Floryzel.  Gdyby mnie własny ojciec teraz spotkał,
Nigdy mnie swoim nie nazwałby synem.
Kamillo.  Bez kapelusza musisz teraz zostać.
Spieszmy się, pani. — Bądź zdrów, przyjacielu.
Autol.  Żegnam cię, panie.
Floryzel.  Droga Perdyto, cośmy zapomnieli!
Proszę cię, słowo (Rozmawiają na stronie).
Kamillo  (na str.). Pierwszym moim krokiem
Będzie, królowi donieść o ucieczce,
O miejscu, w którem schronienia szukają;
Może go zdołam do pogoni skłonić,
Moją Sycylię zobaczę z nim razem,
Do której ciągle jak kobieta wzdycham.
Floryzel.  Wiedź nas fortuno! Kamillo, spieszymy
Nad brzegi morza.
Kamillo.  Im prędzej, tem lepiej

(Wychodzą: Floryzel, Perdyta i Kamillo).

Autol.  Rozumiem sprawę; słyszę ją. Rzezimieszek musi mieć otwarte ucho, bystre oko i wprawną rękę, dobry nos także nie jest zanadto do wywietrzenia roboty dla innych zmysłów. Widzę, że teraz są czasy, w których kwitną i rosną w górę niesprawiedliwi. Co za doskonała zamiana bez dodatku! co za doskonały dodatek bez zamiany! Niema wątpliwości, tego roku bogowie patrzą na nas przez szpary, i możemy wszystko ex tempore przedsiębrać. Sam książę knuje coś nieuczciwego, wymyka się od ojca, a ciągnie za sobą klocek. Gdybym nie myślał, że uwiadomić o tem króla byłoby uczciwym uczynkiem, zrobiłbym to; ale gdy jestem pewny, że utaić całą sprawę jest łotrowstwem, nie ’mruknę słowa, żeby zostać wiernym mojej profesyi. (Wchodzą: Pasterz i Pajac) Na stronę! na stronę! Zbliża się nowa praktyka dla czynnego mózgu. Każdy zaułek, każdy sklep, kościół, trybunał, egzekucya, dostarczają roboty przemyślnemu człowiekowi.
Pajac.  Patrz tylko, patrz tylko, co z ciebie za człowiek! Tu niema innej rady, jak powiedzieć królowi, że to podrzutek, a nie krew twoja i ciało.
Pasterz.  Nie, słuchaj tylko!
Pajac.  Nie, słuchaj tylko!
Pasterz.  Słucham; kontynuj.
Pajac.  Skoro nie jest ani krwią twoją ani ciałem, krew twoja ani ciało nie obraziły króla, a tak, ani krew twoja ani ciało karane przez króla nie będą! Pokaż rzeczy, które przy niej znalazłeś, wszystkie znaki prócz tych, które ma na sobie, a jak to zrobisz, pozwól prawu, niech sobie śwista, zaręczam —
Pasterz.  Powiem królowi wszystko co do słowa, tak jest, i wszystkie figle jego syna, który, mogę powiedzieć, nie postąpił sobie uczciwie ani ze swoim ojcem, ani ze mną, chcąc mnie zrobić szwagrem królewskim.
Pajac.  Tak jest, najmniej byłbyś mu szwagrem, a wtedy łut krwi twojej byłby o nie wiem ile droższy.
Autol.  (na str.). Bardzo mądrze, moje kundle!
Pasterz.  Więc do króla! Znajdzie on w tem zawiniątku dosyć powodów, żeby się skrobać po brodzie.
Autol.  Nie wiem, ale zdaje mi się, że to zaskarżenie może przeszkodzić ucieczce mojego pana.
Pajac.  Daj tylko Boże, żebyśmy go znaleźli w pałacu.
Autol.  Choć nie jestem uczciwym z natury, jestem nim czasem z wypadku. Wsadźmy do kieszeni kramarską brodę. (Zdejmuje fałszywa brodę) Cóż to, chamy? gdzie idziecie?
Pasterz.  Do zamku, z przeproszeniem wielmożnego pana.
Autol.  Co tam macie za interes? co? z kim? co to za zawiniątko? miejsce waszego pobytu? imię i nazwisko? wiek? majątek? wychowanie? wszystko, o czem wiedzieć należy? mówcie!
Pajac.  Panie, jesteśmy prości ludzie.
Autol.  Wierutne kłamstwo; jesteś krzywy i połamany. Tylko żadnych kłamstw, bardzo proszę! Kłamstwo tylko kupcom przystoi, którzy nas kłamstwem nieraz oszukują, a my im za nie płacimy bitymi talarami, zamiast płacić morderczą stalą. Nie dają nam nawet kłamstwa za darmo.
Pasterz.  Z pozwoleniem wielmożnego pana, czy pan od dworu?
Autol.  Z pozwoleniem czy bez pozwolenia, jestem od dworu. Czy nie widzisz dworskiej miny w tych fałdach? Czy chód mój nie ma w sobie dworskiej miary? Czy nos twój nie czuje ode mnie dworskiego zapachu? Czy nie traktuję twojej nizkości z dworską pogardą? Czy sądzisz, iż dlatego, że dobrocią albo gwałtem chcę się o interesie twoim dowiedzieć, nie jestem dworzaninem? Jestem dworzaninem od stóp do głowy, a do tego dworzaninem, który może poprzeć lub zrujnować twój tam interes; dlatego rozkazuję ci, powiedz natychmiast twoją sprawę.
Pasterz.  Mój interes, panie, jest do króla.
Autol.  Jakiego masz przy nim adwokata?
Pasterz.  Nie rozumiem, z przeproszeniem, co to znaczy?
Pajac.  Adwokat jest dworski wyraz na bażanta. Powiedz, że nie masz żadnego.

Pasterz.  Żadnego, panie; ani bażanta, ani bażancicy.
Autol.  Szczęśliwy, kto się prostakiem nie rodził!
Ale natura i mnie mogła stworzyć
Jemu podobnym — więc nie chcę nim gardzić.

Pajac.  To musi być jakiś wielki dworski urzędnik.

Pasterz.  Ubiór ma bogaty, ale nie bardzo przystojnie go nosi.
Pajac.  Tem większy pan, im dziwaczniejszy; wielki człowiek, wierzaj; poznaję to po sposobie, w jaki dłubie zęby.
Autol.  To zawiniątko, co w niem? mów natychmiast! Co w tej szkatułce?
Pasterz.  Panie, w tem zawiniątku i w tej szkatułce są sekreta, o których nikt wiedzieć nie może prócz króla, a wiedzieć o nich będzie za godzinę, byłem otrzymał pozwolenie.
Autol.  Staruszku, stracona twoja praca.
Pasterz.  Dlaczego, panie?
Autol.  Króla niema w zamku. Poszedł na pokład nowego okrętu dla rozpędzenia melancholii i przewietrzenia się; bo jeśliś zdolny do rzeczy poważnych, trzeba ci wiedzieć, że król przepełniony jest żalem.
Pasterz.  Tak powiadają, panie; a to z powodu syna, który chciał się ożenić z córką pasterza.
Autol.  Jeśli ten pasterz jeszcze nie w dybach, radzę mu, niech ucieka. Męki, które go czekają, tortury, które będzie musiał wytrzymać, połamałyby grzbiet człowieka, a serce potwory.
Pajac.  Czy tak myślisz, panie?
Autol.  Nietylko on sam będzie cierpiał, co najcięższego dowcip ludzi, a najstraszniejszego zemsta wymyślić są w stanie, ale i wszyscy jego krewni, choćby w pięćdziesiątym stopniu, wszyscy przejdą przez ręce katowskie. Smutna to rzecz, ale konieczna. Stary łotr, świstacz za owcami, podły baraniarz, prowadzić córkę do takich honorów! Niektórzy powiadają, że będzie ukamienowany; ale to śmierć za łagodna dla niego, mojem zdaniem. Ciągnąć tron nasz do owczarni! Wszystkie śmierci za mało! najstraszniejsza za łagodna!
Pajac.  Czy staruszek ten ma syna? Czy słyszałeś co o tem, jaśnie panie?
Autol.   Ma syna, który będzie żywcem ze skóry odarty, potem wysmarowany miodem i postawiony przy osiem gnieżdzie, tam będzie stał, póki na trzy ćwierci i łut nie umrze; potem, przywrócony do życia okowitą albo jaką inną gorącą infuzyą; potem, ranami okryty, w najgorętszym dniu w kalendarzu przepowiedzianym, postawiony przy ceglanym murze, na południowem słońcu, dopóki go muchy na śmierć nie zajedzą. Ale co mamy mówić o tych łotrach, na których nędzę uśmiechać się należy, gdy ich występki tak są straszne? Powiedzcie mi raczej, bo z oczu patrzy wam prostota i uczciwość, co macie do króla? Dzięki mojej szlacheckiej powadze powiodę was tam, gdzie się teraz król znajduje, przedstawię was jego dostojnej osobie, szepnę za wami słówko, a jeśli jest człowiek prócz króla, który może sprawę waszą załatwić, widzicie tego człowieka przed sobą.
Pajac.  Zdaje mi się, że to człowiek wielkiej władzy; dalej, ojcze, posmaruj mu łapę; bo choć władza jest upartym niedźwiedziem, niedźwiedzia tego często można za nos złotem wodzić. Pokaż wnętrze twojej sakiewki zewnętrzu jego ręki i ani słowa więcej. Pamiętaj, ukamienowany i żywcem ze skóry odarty!
Pasterz.  Jeśli wielmożny pan raczy zająć się naszą sprawą, daję złoto, które mam przy sobie; dodam drugie tyle, a zostawiam tego młodego człowieka na zastaw, poki reszty nie przyniosę.
Autol.  Skoro załatwię, co przyrzekłem?
Pasterz.  Tak jest, jaśnie panie.
Autol.  Więc daj mi połowę. Czy jesteś interesowany w tej sprawie?
Pajac.  Pod pewnym względem, jaśnie panie. Ale choć położenie moje bardzo opłakane, spodziewam się jeszcze, że nie będę ze skóry odarty.
Autol.  To czeka pastuszego syna; on musi wisieć dla przykładu.
Pajac.  Pociecha! śliczna pociecha! Spieszmy do króla i odkryjmy nasze dziwne tajemnice. Niech się dowie, że ona nie jest ani twoją córką, ani moją siostrą; inaczej, zginęliśmy! Dam ci, jaśnie panie, tyle, ile dał ten staruszek, jak tylko się sprawa załatwi, a dopóki pieniądze nie nadejdą, zostanę, jak on powiada, na zastaw.
Autol.  Przestaję na waszem słowie. Idźcie naprzód ku brzegom morskim, na prawo, ja popatrzę tylko ku płotowi i pospieszę za wami.
Pajac.  To nasze błogosławieństwo ten człowiek; tak jest, mogę powiedzieć, to nasze błogosławieństwo.
Pasterz.  Spieszmy naprzód, jak polecił. Usłużyć nam było jego przeznaczeniem. (Wychodzą: Pajac i Pasterz).
Autol.  Gdybym nawet wziął postanowienie zostać uczciwym człowiekiem, widzę, żeby odtąd nie pozwoliła na to fortuna; ona mi pieczone gołąbki przynosi do gąbki. Mam teraz podwójną okazyę: złoto i sposobność usłużenia księciu, mojemu panu, a kto wie, jak się to wszystko może obrócić na moją korzyść. Poprowadzę dwa te ślepe krety na pokład jego okrętu, jeśli uzna za dobre znowu na ląd ich wysadzić i przekona się, że ich skarga do króla nie tyczy się go wcale, niech mnie nazwie łotrem za tę moją usłużność: zahartowany jestem na ten tytuł i towarzyszącą mu hańbę. Bądźcobądź, przedstawię mu ich, sprawa może mieć swoją wagę (wychodzi).


AKT PIĄTY
SCENA I.
Pokój w pałacu Leontesa.
(Leontes, Kleomenes, Dyon, Paulina i Dwór).

Kleom.  Królu, już dosyć; jako święty człowiek
Pokutowałeś, i nie znam występku,
Którego żal twój nie mógłby odkupić.
Tak jest, pokuta miarę grzechów przeszła.

Zrób wkońcu, królu, jak zrobiło niebo:
Win swych zapomnij i przebacz sam sobie.
Leontes.  Ilekroć wspomnę na nią i jej cnoty,
Własnej mej hańby zapomnieć nie mogę
I krzywdy sobie samemu zrobionej.
Wszak ja królestwo me osierociłem,
Zabiłem słodką moją towarzyszkę:
Nigdy na słodszej żaden mąż nadziei
Swych nie budował.
Paulina.  Prawda, prawda, królu.
Gdybyś zaślubił wszystkie po kolei,
Albo od każdej żyjącej kobiety
Wziął piękność jedną i wzór jeden zlepił,
Tej, którąś zabił, nie zrównałbyś jeszcze.
Leontes.  Tak myślę. Zabił! zabił! więc zabita!
A jam ją zabił! Słowo jednak twoje
Ciężko mnie rani; słowo to tak gorzkie
Na twym języku, jak na myślach moich.
Proszę cię, zbyt go często nie powtarzaj.
Kleom.  Nigdy, o pani! Jest rzeczy tysiące,
O których mowa, w tych czasach bolesnych,
Lepsząby ludziom oddała przysługę
I twej dobroci przystałaby lepiej.
Paulina.  Ty do dworaków tych liczby należysz,
Którzy do nowych skłonić go chcą ślubów.
Dyon.  Jeśli ty życzeń naszych nie podzielasz,
Nie masz litości nad narodem całym,
Ani pamięci na imię królewskie;
Nie pomnisz, jaki ogrom niebezpieczeństw,
Jeśli monarcha bezpotomnie zejdzie,
Zwalić się może na królestwo nasze,
I pożreć tłumy obojętnych widzów.
Cóż jest świętszego jak z pierwszej królowej
Szczęścia się cieszyć? i cóż jest świętszego,
Jak dla narodu obecnej pociechy,
Przyszłego dobra, znowu łoże króla
Pobłogosławić słodką towarzyszką?
Paulina.  Od śmierci pierwszej, godnej tego niema,

A oprócz tego czyliż bogów wola
Swych celów tajnych nie chce dopełnienia?
Czyż nie powiedział wam boski Apollo,
Czy nie ta była treść jego wyroczni,
Że się dziedzica król nasz nie doczeka,
Póki stracone nie znajdzie się dziecię?
Co rozumowi tak zda się potworne,
Jak żeby grób swój Antygon otworzył,
I wrócił do mnie, gdy zginął z dziecięciem.
Waszą jest radą, aby król pogwałcił
Niebios wyroki, woli się ich oparł.
(Do Leont.) Niech ci potomstwo troski nie zadaje,
Królu, korona twa znajdzie dziedzica.
Swoją zostawił Alexander Wielki
Najgodniejszemu — jego też następcą
Mógł być najlepszy.
Leontes.  Dobra Paulino,
Wiem, że czcisz pamięć mojej Hermiony.
O, gdybym poszedł był za radą twoją,
Jeszczebym teraz przeglądał się może
W pełnych źrenicach mojej Hermiony,
Jeszczebym skarby na ustach jej zbierał!
Paulina.  Potem zostawiał jeszcze bogatszemi
Za to, co dały.
Leontes.  Co mówisz, jest prawdą.
Zon takich niema — nie pojmę też żony.
Bo gorsza od niej, lepiej traktowana,
Duszę jej świętą wróciłaby w ciało,
I tu, gdzie słowem krzywdzimy jej pamięć,
Zbiegłaby nagle gnana niepokojem,
Wołając: „Czemu dla mnie byłeś innym?“
Paulina.  Gdyby podobną władzę posiadała,
Tak wołać słuszne miałaby powody.
Leontes.  Miałaby; myślby moją podkusiła,
Ażebym drugą żonę zamordował.
Paulina.  Gdybym tą duszą zabłąkaną była,
Jabym ci wiecznie do uszu szeptała:
Patrz na jej oczy, czy ich osłupiałość

Była powodem, że na nią padł wybór?
A potem krzykiem przeciągłym, straszliwym
Rzuciła słowo: „Pamiętaj na moje!“
Leontes.  O gwiazdy, gwiazdy! — wszystkie inne oczy
Węgle zagasłe! O, bądź bez obawy,
Nie pojmę innej ja żony, Paulino.
Paulina.  Chceszże mi przysiądz, że nie pojmiesz żony,
Póki ja na to nie dam zezwolenia?
Leontes.  Nigdy, niech tak mi niebo dopomoże!
Paulina.  Panowie, bądźcie przysięgi tej świadkiem.
Kleom.  Nazbyt go kusisz.
Paulina.  Dopóki kobieta
Do Hermiony jak portret podobna
Ócz twych nie spotka —
Kleom.  O, pani, racz skończyć!
Paulina.  Lecz, królu, jeśli żonę pojąć pragniesz,
Jeśli nic woli twej nie może złamać,
Pozwól, niech twoją wybiorę królowę.
Nie będzie młoda, tak jak pierwsza była,
Lecz będzie taka, że gdyby na ziemię
Duch twojej pierwszej królowej powrócił,
Z radością w twychby widział ją objęciach.
Leontes.  Wierna Paulino, małżonki nie pojmę,
Póki mi nie dasz na to zezwolenia.
Paulina.  Które dam wtedy, gdy pierwsza ożyje —
Nigdy inaczej. (Wchodzi Dworzanin).
Dworz.  Jakiś nieznajomy,
Który się mieni księciem Ploryzelem,
Polixenesa synem, z swą księżniczką,
Piękną, jak pięknej nie widziałem jeszcze,
O twe królewskie prosi posłuchanie.
Leontes.  A czego żąda? Nie przybywa do nas
Z całym przepychem swego ojca godnym.
Przyjazd tak nagły, tak niespodziewany,
Nie jest długiego namysłu owocem,
Ale przypadku i potrzeby dziełem.
Jaką ma świtę?
Dworz.  Kilku towarzyszy

Nizkiego rodu.
Leontes.  Czyś widział księżniczkę?
Dworz.  Widziałem; równie pięknej córki ziemi
To jasne słońce nie widziało jeszcze.
Paulina.  O Hermiono, jak obecna chwila
Śmie się nad lepszą minioną wynosić,
Tak grób twój dzisiaj miejsce oddać musi
Temu, co kwitnie dzisiaj. Ty sam, panie,
Czy nie mówiłeś, czyli nie pisałeś,
(Lecz teraz, widzę, pismo twoje zimne,
Jak jego przedmiot) że nigdy nie było,
I nigdy, nigdy nie będzie jej równej?
Tak niegdyś wiersz twój z pięknością jej płynął;
Dziwne przemiany zaszły, gdy dziś mówisz,
Że znasz piękniejszą.
Dworz.  Przebacz mi, o pani!
O jednej, wyznam, prawie zapomniałem,
A druga, skoro twe uderzy oczy,
Wiem, że i język twój także podbije.
Ach, gdyby ona chciała stworzyć sektę,
Wszystkich sekciarzy zgasłaby gorliwość,.
Każdy, któremu rzekłaby: „idź za mną!“
Byłby jej więźniem.
Paulina.  Ale nie kobiety.
Dworz.  Kobiety za to będą ją kochały,
Że jest kobietą od mężów godniejszą,
Mężowie za to, że kobiet jest wszystkich
Kwiatem najczystszym.
Leontes.  Idź, Kleomenesie,
I sam, z przyjaciół twoich zacnem kołem,
Oboje prowadź do naszych uścisków.

(Wychodzą: Kleomenes, Tanowie i Dworzanin).

Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego
Przyjazd tak nagły.
Paulina.  Ach, gdyby nasz książę,
Ta perła dzieci, godziny tej dożył,
Mógłby o palmę z gościem twoim walczyć:
W ich wieku ledwo miesiąc był różnicy.

Leontes.  Proszę cię, przestań, bo wiesz, że na nowo
On mi na każde umiera wspomnienie.
Gdy ten młodzieniec przed oczy mi stanie,
Lękam się, Jękam, aby słowa twoje
Takich w mej głowie nie zbudziły myśli,
Że się mój rozum zamąci. To oni!

(Wchodzą: Kleomenes, Floryzel, Tcrdyta i Dwór).

Książę, twa matka wierną była ślubom,
Odbiła w tobie obraz twego ojca.
Gdybym dziś liczył lat dwadzieścia jeden,
Tak mi twojego ojca przypominasz,
Żebym cię bratem jak jego nazywał,
I zaczął mówić o dzikich wybrykach,
W pierwszej młodości naszej dokonanych.
Witam cię z serca! i ciebie, bogini,
Piękna księżniczko! — Niestety, straciłem,
Straciłem parę, któraby stać mogła
Pomiędzy niebem i pomiędzy ziemią,
I jak wy teraz, podziwienie budzić!
Straciłem także przez szaleństwo moje,
Twojego ojca towarzystwo, przyjaźń;
Choć życie moje jest cierpienia ciągiem,
Chcę je przedłużyć, aby choć raz jeszcze,
Raz go zobaczyć.
Floryzel.  Królu, z jego woli
Zwiedzam Sycylię, od niego przynoszę
Szczere jak brata króla pozdrowienie.
Gdyby ułomność, towarzysz starości,
Życzeniom jego siły nie odjęła,
Samby przemierzył i morza i lądy,
Które tron jego od twojego dzielą,
By tego ujrzał — tak mówić mi zlecił —
Którego więcej kocha niźli berła,
Niźli tych wszystkich, którzy berła dzierżą.
Leontes.  O, bracie! krzywdy, którem ci wyrządził,
Budzą się we mnie, a poselstwo twoje
Tak czułe, dobre, jest jakby wyrzutem
Memu lenistwu. Onżeli wystawił

Ten wzór piękności na dziką swawolę
Zimnych bałwanów strasznego Neptuna,
By mnie pozdrowić, mnie, com nie jest godny
Trosk jej najmniejszych, a mniej jeszcze godny
Jej niebezpieczeństw?
Floryzel.  Ona, dobry królu,
Z Libii przybywa.
Leontes.  Gdzie waleczny Smalus
Miłość w poddanych, w obcych trwogę budzi?
Floryzel.  Od niego, królu. On z nią się żegnając,
Strugą łez dowiódł, że córką jest jego.
Pomyślnym wiatrem południowym gnany,
Przybyłem woli ojcowskiej dopełnić.
Część służby mojej od brzegów Sycylii
Do Czech wysłałem, by donieść królowi
Nietylko skutek libijskiej wyprawy,
Lecz żony, moje szczęśliwe przybycie
Na dwór twój, królu.
Leontes.  A niechaj bogowie
Wszelką zarazę z powietrza odwieją,
Dopóki w naszej przebywacie strefie!
Twojego ojca wszystkie cnoty zdobią,
Ja jednak przeciw jego świętej głowie
Grzech popełniłem; zagniewane niebo
Za karę moje wydarło potomstwo,
Gdy ojca twego, wedle jego zasług,
Tak dobrym synem pobłogosławiło.
Ach, jak szczęśliwy byłbym, gdybym teraz
Na syna mego i córkę mógł patrzeć,
Tak jak wy pięknych! (Wchodzi Dworzanin).
Dworz.  Najłaskawszy panie,
To, co mam donieść, nie miałoby wiary,
Gdybym niezbitych dowodów nie przyniósł.
Król Czech przeze mnie pozdrawia cię, panie,
Prosi, byś jego syna chciał zatrzymać,
Który, nie pomny swojej powinności,
Swojej godności, od swojego ojca,
Od swych nadziei uciekł po kryjomu,

Z córką pasterza.
Leontes.  Mów, gdzie jest król czeski?
Dworz.  Tu, w twojem mieście; od niego przychodzę.
W nieładzie mówię, bo nieład przystoi
Zdziwieniu memu i memu poselstwu.
Śpiesząc w pogoni za tą piękną parą,
Wśród drogi spotkał brata i rodzica
Mniemanej pani, którzy dom rodzinny
Razem z tym młodym księciem opuścili.
Floryzel.  Widzę, Kamillo, którego uczciwość
I honor wszystkie wytrzymały próby,
Zdradził mnie teraz.
Dworz.  Skargę możesz zanieść,
Bo i on razem z ojcem twoim przybył.
Leontes.  Jakto? Kamillo?
Dworz.  Kamillo, mój królu,
Który z biedaków ciągnie wywód słowny.
Jeszczem nie widział nigdy większej trwogi:
To przyklękają, to całują ziemię,
Za każdem słowem krzywoprzysięgają;
Król swoje uszy zatyka i grozi
Wśród śmierci samej nową jeszcze śmiercią.
Perdyta.  Biedny mój ojcze! Samo niebo na nas
Szpiegów nasłało, i nie chce zezwolić
Na związki nasze.
Leontes.  Czyście zaślubieni?
Ploryzel.  Nie, królu, nawet nie mamy nadziei.
Gwiazdy wprzód, widzę, ziemię pocałują,
Nim los na nasze pozwoli złączenie.
Leontes.  Powiedz, czy ona królewską jest córką?
Floryzel.  Będzie nią, skoro żoną mą zostanie.
Leontes.  Co, dzięki ojca twego pośpiechowi,
Zbyt jest odległe. Żałuję, mój książę,
Że gniew królewski ściągnąłeś na siebie;
Żałuję równie, że wybór twój nie jest
Tak w urodzenie jak piękność bogaty,
Byś mógł w pokoju kochankę posiadać.
Floryzel.  Droga, spójrz na mnie; drogaŁ choć mój ojciec,

Chociaż fortuna, wróg mój zaprzysięgły,
W świat mnie pogonią, nie mają dość siły,
Ażeby zmienić miłość mą dla ciebie.
A ty, o królu, pomnij na twą młodość,
Na twoją miłość jak moja namiętną,
A przez tę pamięć, bądź obrońcą moim!
Na twoją prośbę, jakby fraszkę jaką,
Największą łaskę ojciec mój wyświadczy.
Leontes.  Gdyby tak było, prosiłbym u niego
O tę księżniczkę, która dlań jest fraszką.
Paulina.  W oczach twych, królu, zbyt wiele młodości.
Twoja królowa na miesiąc przed śmiercią
Stokroć godniejszą spojrzeń takich była,
Niż na nią rzucasz.
Leontes.  W tych nawet spojrzeniach
O niej myślałem. — Lecz do twojej prośby:
Śpieszę do ojca; skoro twa namiętność
Nie czyni krzywdy twemu honorowi,
Licz na mą przyjaźń dla niej i dla siebie.
Z tą myślą idę, dlatego śpiesz za mną,
I zważaj bacznie na moje zachody. (Wychodzą).


SCENA II.
Przed pałacem.
(Autolikus i Dworzanin).

Autol.  Proszę cię, panie, czy byłeś całej tej sprawie przytomny?
1 Dworz.  Byłem przy otwarciu zawiniątka, słyszałem, jak stary pasterz opowiadał sposób, w jaki je znalazł. Po krótkiej chwili zadziwienia rozkazano nam wszystkim oddalić się z izby. Zdaje mi się tylko, że słyszałem, jak pasterz powiedział, że znalazł niemowlę.
Autol.  Jakże pragnę dowiedzieć się końca!
1 Dworz.  Opowiadanie moje bezładne. Zmiany, jakie spostrzegałem na twarzach króla i Kamilla, największe budziły podziwienie. Wytrzeszczali tak na siebie oczy, że się zdawało, że im z jam wyskoczą. W ich milczeniu była wymowa, język w ich ruchach; powiedziałbyś, że usłyszeli o odkupieniu albo o zniszczeniu jakiego świata. Zadziwienie bez granic było widoczne; ale najmędrszy widz, jeśli nie wiedział nic więcej nad to, co widział, nie mógł zgadnąć, czy zadziwienia tego treścią była radość czy rozpacz. To tylko wątpliwości nie podlega, że jedna lub druga najwyższego dosięgła szczebla. (Wchodzi drugi Dworzanin). Ale zbliża się pan, który może wie co więcej o tej sprawie. Jakie przynosisz nowiny, Rogero?
2 Dworz.  Fajerwerki! wesele! Słowa wyroczni spełnione; znalazła się królewska córka; tyle cudów wydarzyło się w tej godzinie, że wszyscy poeci opisać ich nie będą w stanie. (Wchodzi trzeci Dworzanin). Lecz nadchodzi marszałek Pauliny, on może powiedzieć wam więcej. Jak stoją rzeczy, dobry panie? Nowina, która uchodzi za prawdziwą, tak wygląda na starą bajkę, że jej wiarogodność bardzo podejrzana. Czy król znalazł dziedzica?
3 Dworz.  Wszystko prawda najwiarogodniejsza, jeśli kiedykolwiek prawda dowiedzioną była przez okoliczności. Zdaje mi się, że byłem naocznym świadkiem wszystkiego, co słyszałem, taka jest zgodność w dowodach. Płaszcz królowej Hermiony; — jej dyament na szyi dziecięcia; — znalezione przy niem listy Antygona, w których rękę jego poznano; — majestat dziewicy; jej podobieństwo do matki; — szlachetność postawy objawiająca naturę wyższą nad wychowanie; i wiele innych dowodów świadczą z pewnością, że ona jest córką królewską. Czy byłeś przytomny spotkaniu się dwóch króli.
2 Dworz.  Nie.
3 Dworz.  Więc straciłeś widok, którego trzeba było być świadkiem, bo jest nad wszelkie opisanie. Tambyś zobaczył, jak jedna radość wieńczyła drugą: zdawało się, że smutek płakał żegnając się z nimi, bo radość ich we łzach tonęła. To oczy, to ręce podnosili ku niebu, a rysy ich tak się zmieniały, że po ubiorze tylko a nie po twarzy poznać ich można było. Król nasz, prawie odchodzący od zmysłów z radości, że córkę znalazł, jakby nagle radość ta stała się żałobą, woła: „oh, twoja matka! twoja matka!“ potem błaga króla czeskiego o przebaczenie: potem całuje swojego zięcia; potem znowu ściska swą córkę, jakby ją chciał udusić; to znowu dziękuje staremu pasterzowi, który stoi przy nim jak okopcona fortuna, świadek kilku królewskich pokoleń. Nigdy jeszcze nie słyszałem o podobnem spotkaniu. Wieść, któraby chciała iść z niem w parze okuleje, a wszelki opis niemoc swoją uzna.
2 Dworz.  Co się stało z Antygonem, który dziecię stąd uniósł?
3 Dworz.  I to znowu stara powieść, godny przedmiot opowiadania, choćby wszelka wiara usnęła a nie było ucha do słuchania. Antygon poszarpany był w kawałki przez niedźwiedzia, to twierdzi syn pasterza, a za nim świadczy nie tylko jego prostota, ale chustka i pierścionki dobrze znane Paulinie.
1 Dworz.  Co się stało z jego okrętem i towarzyszami?
3 Dworz.  Okręt się rozbił, ludzie potonęli w chwili śmierci ich pana, przed oczami pasterza; tak więc wszystkie narzędzia, które służyły do porzucenia dziecięcia, zginęły w tej samej chwili, w której dziecię było znalezione. Lecz oh, co za szlachetna walka w sercu Pauliny między radością a smutkiem! Raz zwracała oczy ku ziemi po stracie małżonka, to znowu wznosiła je ku niebu, że się spełniła wyrocznia. Uchwyciła księżniczkę i tak ją w swych trzymała objęciach, iż zdawało się, że chce ją przypiąć do serca, aby nie straciła jej na nowo.
1 Dworz.  Wielkość tej sceny godną była mieć królów i książąt za widzów, jak królowie i książęta byli jej aktorami.
3 Dworz.  Jedną z najpiękniejszych okoliczności, która była wędką na moje oczy, (choć tylko złowiła wodę zamiast ryby) było widzieć, jak na powieść o śmierci królowej, o śmierci tej przyczynach, szczerze wyznanych i opłakiwanych przez króla, rosła coraz bardziej baczność jego córki, aż przechodząc od boleści do boleści, z jednem „niestety!“ krwawe łzy uroniła; tak jest, krwawe, bo jestem pewny, że moje serce krwią płakało. Najzakamienialsi ludzie pobledli: niektórzy mdleli, wszyscy od łez się zanosili, i gdyby świat cały mógł sceny tej być świadkiem, boleść byłaby powszechną.
1 Dworz.  Czy już wrócili do zamku?
3 Dworz.  Nie jeszcze. Księżniczka słyszała o posągu matki powierzonym pieczy Pauliny. Jest to praca lat kilku, niedawno ukończona ręką tego rzadkiego włoskiego mistrza Griulio Romano, który, gdyby tylko sam miał nieśmiertelność i mógł wlać duszę w swoje dzieła, wydarłby naturze jej przywileje, tak ją doskonale naśladuje. Powiadają, iż wyrzeźbił Hermionę tak podobną do Hermiony, że patrzący mówi do niej i czeka w nadziei odpowiedzi. Tam pośpieszyli wszyscy z całym zapałem miłości; tam zamierzają wieczerzać.
2 Dworz.   Ja zawsze myślałem, że Paulina miała tam jakieś ważne zatrudnienia, bo od czasu śmierci Hermiony dom ten samotny dwa lub trzy razy na dzień tajemnie odwiedzała. Mamyż i my tam się udać i wspólnie z nimi radość dzielić?
1 Dworz.  Ktoby mając wolny przystęp do dworu, znajdować się tam nie chciał? Każda chwila nowe błogosławieństwa rodzi; nieobecność nasza okrada naszą wiedzę. Idźmy! (Wychodzą).
Autol.  Teraz, gdybym nie miał na sobie śladów przeszłego życia, zlałyby się na mnie honory; wszak to ja przyprowadziłem starca i jego syna na pokład książęcego okrętu, ja powiedziałem mu, żem słyszał, jak rozmawiali o zawiniątku i nie wiem już o czem więcej; ale on był podówczas zbyt zajęty córką pasterską, (bo za pasterską miał ją wtedy córkę) która właśnie poczęła cierpieć na morską chorobę, choć i sam nie miał się lepiej; potem burza trwała ciągle, a tak cała tajemnica tajemnicą została. Lecz dla mnie wszystko to jedno, bo gdybym ja był odkrył sekret, odkrycie złą miałoby minę przy moich innych bezecnościach. (Wchodzą: Pasterz i Pajac). Lecz postrzegam zbliżających się ludzi, którym mimo woli oddałem przysługę. Widzę już na nich pierwsze kwiaty fortuny.
Pasterz.  Dalej, chłopcze, trudno już, żebym miał więcej dzieci, ale przynajmniej twoi synowie i córki urodzą się szlachtą.
Pajac.  Dobrze, że cię spotkałem, mój panie. Kilka dni temu nie chciałeś bić się ze mną, bo nie byłem urodzonym szlachcicem; czy widzisz tę suknię? powiedz, że jej nie widzisz, i przypuść jeszcze, że nie jestem urodzonym szlachcicem, powiedz nawet, że płaszcz ten nie jest urodzonym szlachcicem. Zadaj mi kłamstwo, zadaj, i spróbuj, czy nie jestem teraz urodzonym szlachcicem.
Autol.  Wiem, panie, że jesteś teraz urodzonym szlachcicem.
Pajac.  Tak jest, i być nim nie przestałem od czterech godzin.
Pasterz.  I ja też, chłopcze.
Pajac.  I ty też, ojcze! Lecz ja byłem urodzonym szlachcicem przed moim ojcem, bo syn królewski wziął mnie za rękę i nazwał mnie bratem, a potem dwaj królowie nazwali ojca mego bratem, a potem książę, brat mój, i księżniczka, siostra moja, nazwali ojca mojego ojcem, a tak płakaliśmy wszyscy, a to były pierwsze szlacheckie łzy, któreśmy wyleli.
Pasterz.  Możemy jeszcze doczekać się, mój synu, że wylejemy ich więcej.
Pajac.  Bez wątpienia; inaczej byłoby to niesłychane nieszczęście dla ludzi postawionych w takiem jak my znaczeniu.
Autol.  Błagam cię pokornie, mój panie, przebacz mi wszystkie błędy, które kiedykolwiek przeciw dostojności twojej popełniłem, a racz powiedzieć dobre o mnie słowo księciu, mojemu panu.
Pasterz.  Proszę cię, mój synu, zrób to, boć należy nam postępować szlachetnie teraz, gdy jesteśmy szlachtą.
Pajac.  Czy przyrzekasz poprawę?
Autol.  Przyrzekam, z pozwoleniem waszej dostojności.
Pajac.  Daj rękę. Przysięgnę księciu, że niema w Czechach uczciwszego lub wierniejszego nad ciebie człowieka.
Pasterz.  Powiedz, lecz nie przysięgaj.
Pajac.  Nie przysięgać? teraz gdy jestem szlachcicem? Niech to powiedzą chłopy i mieszczuchy, ja przysięgnę na to.
Pasterz.  Jakto, synu, choćby to było fałszem?
Pajac.  Choćby to było najwierutniejszym fałszem. Prawdziwy szlachcic może na to przysiądz, żeby zobowiązać przyjaciela. Przysięgnę więc księciu, że jesteś tęgi chłopak, i że nie upijesz się nigdy, choć wiem, że nie jesteś tęgi chłopak, i że upijasz się często; przysięgnę jednak na to, bo chciałbym żebyś został tęgim chłopakiem.
Aut.  Zrobię, co potrafię, żeby nim zostać.
Pajac.  Staraj się wszelkimi sposobami zostać tęgim chłopakiem, bo jeśli się nie zdziwię, gdy się upić odważysz, nie będąc tęgim chłopakiem, nie wierz na przyszłość mojemu słowu. Słuchaj, królowie i książęta nasi krewni poszli oglądać obraz królowej. Idź z nami, a będziemy twoimi dobrymi panami. (Wychodzą).

SCENA III.
Kaplica w domu Pauliny.
(Leontes, Polixenes, Floryzel, rerdyta, Kamillo. Paulina, Panowie i Dwór).

Leontes,  Dobra Paulino, jak wiele pociechy
Znalazłem w tobie!
Paulina.  Chęci moje dobre,
Jeśli nie czyny. Wszystkie me usługi
Sowicieś spłacił. Teraz, gdy raczyłeś
Z królewskim bratem i tą młodą parą,
Przyszłymi królestw waszych dziedzicami,
Dom mój nawiedzie, jest to zbytek łaski,
Którego całem życiem nie opłacę.
Leontes.  Ten zaszczyt tylko kłopot ci przynosi.
Przyszliśmy posąg królowej oglądać:
Twoje galerye przebiegliśmy bacznie,

Niejednym pięknym zdziwieni przedmiotem,
Aleśmy dotąd jeszcze nie postrzegli
Tego, co tutaj córkę mą sprowadza —
Matki posągu.
Paulina.  Jak pani za życia
Nie miała równej na ziemi kobiety,
Tak i jej ciała umarłego posąg
Prześciga wszystko, co ręce człowieka
Zdziałały kiedy, a widziały oczy;
Dlatego pilnie na stronie go chowam.
Ale jest tutaj; bądź przygotowany
Tak wierny, szczery obraz życia ujrzeć,
Jak wiernym śmierci obrazem sen cichy.
Królu, wznieś oczy i powiedz: „o, prawda!“

(Paulina podnosi zasłonę i pokazuje posąg).

Dobrze, że milczysz; to świadek najlepszy
Twego podziwu. Przemów jednak, powiedz,
Czy nie podobny?
Leontes.  Jej zwykła postawa!
Drogi kamieniu! skarż mnie, bym powiedział
To Hermiona! Lecz nie, ty nią jesteś,
Bo się nie skarżysz. Ona była czułą,
Jak niebios łaska, jak czułe niemowlę.
Ale, Paulino, Hermiony lica
Marszczków nie miały, ani tej starości,
Którą tu widzę.
Polix.  O! nie, ani śladu.
Paulina.  Tem większa dłuta snycerskiego sztuka,
Która szesnastu latom zbiegnąć daje,
I kształci posąg, jakby dzisiaj żyła.
Leontes.  Jakby dziś mogła żyć dla mej pociechy,
Gdy teraz duszę mą przenika bólem.
Tak stała kiedyś, z tą życia powagą,
Żywotnym ogniem, jak dziś zimna stoi,
Kiedym jej pierwsze miłości rzekł słowo.
O, sam się wstydzę; czyż mi nie wyrzuca
Kamień ten, żem jest zimniejszy od niego?
Królewskie dzieło! w twoim majestacie

Jest czarodziejska siła, co w mej myśli
Wszystkie me przeszłe rozbudza boleści,
Wydziera ducha z piersi mojej córki,
Która jak kamień przy kamieniu stoi.
Perdyta.  Pozwól mi, ojcze, a nie zwij przesądem,
Gdy na kolanach o błogosławieństwo
Błagać ją będę. — O pani! królowo!
Zgasła na ziemi, gdym ja dzień ujrzała,
Pozwól mi twoją pocałować rękę!
Paulina.  Ostrożnie! Posąg świeżo postawiony,
I jeszcze na nim nie zaschły kolory.
Kamillo.  Panie, w twem sercu żal głęboko utkwił,
Gdy go szesnaście zim rozwiać nie mogło,
Ani go wiosen szesnaście osuszyć:
Nigdy wesele długo tak nie żyło,
I boleść także zwykle wcześniej kona.
Polix.  Drogi mój bracie, proszę, dozwól temu,
Który twych nieszczęść był kiedyś przyczyną,
Od piersi twoich tyle odjąć żalu,
Ile pierś jego zamknąć go potrafi.
Paulina.  Zaprawdę, królu, gdybym mogła myslec,
Że widok mego biednego posągu,
(Bo mój jest kamień) tak silnie cię wzruszy,
Tweby go oczy nigdy nie widziały.
Leontes.  O! nie, Paulino, nie spuszczaj zasłony.
Paulina.  Nie, nie poglądaj dłużej na ten posąg,
Albo uwierzysz, że w nim ruch postrzegłes.
Leontes.  O, dozwól, dozwól! ach, jakbym chciał umrzeć
Lecz mi się zdaje, że to — już Lecz teraz
Powiedz mi imię wielkiego snycerza.
Czybyś nie myślał, królu, że oddycha,
I że w tych żyłach żywa krew się toczy.’*
Polix.  Cudowne dzieło!
Zda się, że usta jej gorące życiem.
Leontes.  Wlepione oko zda się ruch posiadać,
Jakby się sztuka urągać nam chciała.
Paulina.  Spuszczam zasłonę; królewskie wzruszenie
Tak jest gwałtowne, iż uwierzy wkrótce,

Że posąg żyje.
Leontes.  Słodka Paulino,
Przez lat dwadzieścia pozwól mi tak wierzyć,
Bo żadna świata tego rzeczywistość
Nie zrówna tego szaleństwa rozkoszom.
Nie spuszczaj!
Paulina.  Królu, żałuję głęboko,
Ze żal zbudziłam, choć mogłabym jeszcze
Żal zbudzić głębszy.
Leontes.  O! zbudź go, Paulino,
Bo żal ten słodką jest dla mnie pociechą.
Lecz czy się mylę, czyli mi się zdaje,
Że mnie dolata jej oddechu powiew?
A kiedyż dłuto oddech wykuć mogło?
Nie Szydźcie ze mnie, gdy ją pocałuję.
Paulina.  Łaskawy królu, zatrzymaj się, proszę,
Lic jej rumieniec jeszcze jest wilgotny,
Twój pocałunek usta jej zamaże,
A twoje farbą olejną poszpeci.
Spuszczam zasłonę.
Leontes.  Nie, przez lat dwadzieścia.
Perdyta.  I ja tak długo mogłabym stać przy niej
I w twarz jej patrzeć.
Paulina.  Lub raczcie natychmiast
Z kaplicy odejść, lub bądźcie gotowi
Na większe dziwy. Jeśli macie serce,
Ja posągowi ruch mogę nakazać,
Zejść na podłogę, chwycić was za rękę;
Lękam się tylko, żebyście nie rzekli,
Iż mam na służbie potęgi piekielne,
Leontes.  Czy w twojej mocy jest ruch jej nakazać —
Na ruch ten będę z rozkoszą poglądał;
Czy w twojej mocy w jej usta wlać słowa,
Każde jej słowo usłyszę z rozkoszą:
Równie nakazać łatwo czyn jak słowo.
Paulina.  A więc rozbudźcie wszyscy wiarę waszą,
I stójcie wszyscy w poważnem milczeniu;
A komu czyn mój grzechem się wydaje,

Niech się oddali.
Leontes.  O, zostaną wszyscy!
Paulina.  Ozwij się, pieśni! rozbudź ją muzyko! (Muzyka).
Już czas! zstąp do nas! przestań być kamieniem!
Zbliż się i rozbudź dziw wszystkich przytomnych!
O! przybądź, przybądź! Zamknę twą mogiłę.
Przybądź! a twoją martwość przekaż śmierci,
Od której drogie wyzwala cię życie!
Czy ruch postrzegasz? (Hermiona zstępuje z piedestału).
Nie cofaj się, królu,
Czyny jej bowiem będą święte, czyste,
Jak me zaklęcia; nie cofaj się, królu,
Chyba, że pragniesz powtórnie ją zabić.
Podaj jej rękę, — kiedy młodą była,
Ty jej miłości skwapliwie szukałeś,
Teraz, w starości, ona twojej szuka.
Leontes  (całując ją). O, na jej ustach czuję ciepło życia.
Jeśli to czary, niech czary te będą
Sztuką niewinną jak branie pokarmu.
Polix.  Ona całuje!
Kamillo.  Wisi mu na szyi!
Jeżeli żyje, niech przemówi do nas.
Polix.  Niechaj nam powie, gdzie aż dotąd żyła,
Lub jaka sztuka wykradła ją grobom.
Paulina.   Gdybym wam tylko mówiła, że żyje,
Z słówbyście moich szydzili jak z bajki;
Lecz patrzcie, — żyje, choc nie mowi jeszcze.
Czekajcie chwilę. Racz się ty przyczynić,
Ty, piękna pani, uklęknij w pokorze,
I błagaj matkę o błogosławieństwo.
Dobra królowo, twa Perdyta żyje.

(Przyprowadza Perdytę, która klęka przed Hermioną).

Hermiona.  Bogowie! rzućcie na nas oczy z nieba,
I raczcie wylać z świętych naczyń waszych
Błogosławieństwo na córki mej skronie!
Powiedz mi, droga, kto cię uratował?
Gdzie żyłaś, ojca twego jak znalazłaś?
Ja, gdym słyszała od mojej Pauliny,

Że w słowach bogów można było znaleźć
O twojem życiu choć słabą nadzieję,
Czekałam końca, tu przed światem skryta.
Paulina.  O, pani moja, dość jest na to czasu,
Chyba, że pragną powieścią wypadków
Przerwać bieg czysty twojego wesela.
Idźcie szczęśliwi! dzielcie radość waszą
Z królestwem całem! ja, synogarlica
Biedna i stara, wybiorę siedlisko
Na uschłem drzewie, i tam płakać będę
Po stracie, której nie znajdę już nigdy,
Póki nie pójdę za nią w świat szczęśliwszy.
Leontes.  O! nie, Paulino; jak ja twej woli
Żonę wybrałem, ty po mej weź męża:
Pomnij, ten układ stanął między nami.
Tyś mi znalazła żonę, choć jak? nie wiem,
Bo mi się zdaje, żem umarłą widział,
I na jej grobie odmawiał modlitwy;
I mnie daleko nie potrzeba szukać
Męża godnego twych cnót i twych zasług,
(Uczucia jego dość mi są świadome).
Zbliż się, Kamillo, i weź ją za rękę;
Twoje bogate poznaliśmy cnoty,
Dwóch królów na nie świadectwo ci daje.
Idźmy! Lecz wprzódy spojrzyj na mnie, bracie;
Przebaczcie teraz, przebaczcie oboje,
Że śmiałem czystość świętych spojrzeń waszych
Brudzić zazdrością. — Ten zięć twój, królowo,
A syn królewski, przez nieba zrządzenie,
Jest zaręczonym mężem córki twojej.
Teraz, Paulino, prowadź nas, błagamy,
Gdziebyśmy mogli, wolni od natręctwa,
Słuchać, a potem wzajem opowiadać,
Cośmy działali przez ciąg dni rozdziału,
Dni długich, smutnych. Prowadź, prowadź śpiesznie,

(Wychodzą).








  1. Kozłowski, Dzieje Mazowsza. Warszawa 1858. — 131. (Przywodzi Długosza Ks. X).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.