<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zygzaki
Wydawca M. Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Po nieszczęśliwej odprawie, którą Wilski dostał od jenerałowej, zgryziony, gniewny, dał sobie słowo, iż noga jego nie postanie w domu hrabiny. Chciał znaleść pozór do zrzeczenia się opieki. Popełnioną przez siebie niedorzeczność, gotów był przypisywać komukolwiekbądź, byle nie sobie. Najwinniejszą jakoś wydawała mu się hrabina. Podejrzywał że wszystko to mogło być jej sprawą. Gniewał się zresztą zarówno na nią, na siebie i na jenerałowę. Kwaśny i znękany zamknął się w domu, postanawiając — chorować. W istocie do choroby nawet nie wiele brakło.
Dwa dni przesiedział zamknięty, znudzony, usiłując czytać to gazetę, to książkę... ale nic nie szło. Szyderska twarzyczka pani z Uznowa stała mu przed oczyma.
Rad niemal był, gdy po dwóch dniach tych rekolekcyi, zobaczył zajeżdżającego przed dom Olesia. Lubił go, a choć nie był usposobiony i przed nim się spowiadać — mógł się rozmową rozerwać. Wyszedł więc doń, jak stał w szlafroku, witając go czule.
— Cóż to? czy chory jesteś?
— Sam nie wiem co mi takiego, ale się czuję w istocie nie dobrze. Od dni kilku nie ruszam się z domu — rzekł Wilski. Jesteś mi gościem nader pożądanym.
— Ale twoja choroba, do licha — nie jest mi wcale pożądaną — rzekł Oleś. Przyjechałem w interesie dla mnie nader ważnym, rachując na twą przyjaźń.
— Interes! — zawołał Wilski — co za interes.
— Dla uspokojenia cię powiem naprzód, że nie pieniężny — rzekł Oleś. Nie łatwo mi się z niego wyspowiadać, miej cierpliwości trochę. Z góry ci zapowiadam, że choć prośba moja wyda ci się ciężką, musisz jej uczynić zadość!
Wyciągnął doń rękę.
— Przyjaźń i pokrewieństwo obowiązują.
Wilski milcząco to przyjął i usiadł z rezygnacyą chmurną. Oleś się rozgaszczał. Nie zwykły wyraz jego twarzy, niespokojne ruchy, powaga jakaś przybrana, której nie przywdziewał na dni powszednie — wszystko dawało do myślenia. Interes nie był pieniężny. Co to może być? — myślał Wilski. Nowy jakiś orzech do zgryzienia.
— Wiesz co — odezwał się Wilski — jestem chory i podraźniony, mój Olesiu, przez litość dla mnie powinienbyś nie trzymać długo wiszącego za jedną nogę. Mów otwarcie, czego chcesz...
Przybyły stanął w środku pokoju.
— Chcę się ożenić! — rzekł.
— Ty! — zawołał Wilski — ty?
— Ja.
— Cóż to, lekarstwo na straty majątkowe? masz jaki projekt? Co to jest?
— Zakochałem się — rzekł Oleś.
Wilski i rozśmiał się i nastraszył.
— W kucharce — zawołał łamiąc ręce.
Z kolei Aleksander nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Dla czego w kucharce? — spytał.
— Boś się już tyle kochał w atłasach, że dla prawa kontrastu...
Oleś ruszył ramionami.
— Coś podobnego, przyznaję, mnieby się kiedy z nudów trafić mogło — ale na ten raz — nie zgadłeś. Powiem ci więc — krótko i węzłowato. — Kocham hrabiankę Julię — ona mnie kocha i — oboje postanowiliśmy się pobrać. Jestto wiadomość tylko dla ciebie — dla ludzi zaś, dla matki, mam prawo powiedzieć że ja się kocham i proszę o rękę. Swatem moim masz być — ty.
Wilski słuchał osłupiawszy niemal, w końcu zaczął rękami trzeć i rozrzucać włosy, zerwał się z siedzenia, wybiegł na środek pokoju.
— Zwarjowałeś! ja! ja o tem wiedzieć nie chcę!
— Powoli — rzekł Oleś — powoli, mówię ci że tego wymagam, i że to dla mnie uczynić powinieneś. — Proszę cię, żądam — i wymagam twej pomocy. Mnie byś mógł odmówić, ale Julii nie możesz.
— Na miłość Bożą — przerwał Wilski — jakimże sposobem porozumieliście się z Julką? Na migi? Gdzieżeście się widywali? W salonie zbliżyć się do niej nie mogłeś. Dziewczyna trzech zliczyć nie umie. Matka się zaklina, że ze łzami prosi ją o klasztor.
— Kłamie — odparł sucho Oleś — kłamie, powiadam ci. Gdzie i jak zyskałem serce Julii — to jest i pozostanie moją tajemnicą... ale mówię ci, że jestem go pewny, i między nami, ci powtarzam, jeśli mi jej odmówi matka — mam najmocniejsze postanowienie wykraść ją.
Wilski rzucił się na kanapie.
— Zwarjował! — krzyknął — zwarjował! — zkądże się to wszystko wzięło? Patrzaliśmy na was — nikt się nie domyślał... Kiedyż mieliście czas...
— Mój Adziu — rzekł Oleś — mówię ci, że to moja rzecz... Znajdujesz się w obec faktu, którego geneza może być dla ciebie niepojętą, ale ja cię nie o filozoficzne wyłuszczenie jej proszę, tylko o pomoc. Musisz mi ją dać.
— Gdybyś mi się przyznał żeś kogoś wczorajszej nocy zamordował — odezwał się Wilski — nie wiem czyby mnie to mocniej zdziwiło.
— Wyjdźże z podziwienia, a wejdź na drogę przyjaźni — zakończył Oleś. — Przyjechałem po ciebie, abyśmy razem do hrabiny jechali.
— Jakto? teraz? zaraz? — zawołał Wilski — ale ja jestem chory! ja nie mogę. — Niepodobieństwo.
— Jesteś opiekunem... jesteś u hrabiny tak dobrze położony.
— Daj mi pokój! — przerwał niemal gniewnie Wilski. Byłem w wielkich łaskach, niegdyś — dziś jestem w nienawiści. — Opieki postanowiłem się wyrzec.
Z goryczą powiedziawszy te słowa, gospodarz podparł się na ręku i zapatrzył w okno.
— Ja ci się tu na nic nie przydam chyba do popsucia sprawy — dodał. Trzeba znać Maryę — jest uparta... postanowiła córkę w klasztorze zamknąć i doprowadzi do tego że ją zrobi mniszką.
— Dla tego aby jej posag dostał się Emilowi? ale ja posagu nie chcę — rzekł Oleś.
— Toby było upokarzające — mówił Wilski. — Ona od swego nie ustąpi. Córki ci odmówi — z góry wiem.
— Ja także jestem tego najpewniejszy — odezwał się Aleksander.
— Więc po cóż?...
— Dla tego się oświadczam, abym uszanował władzę matki, nim z nią rozpocznę walkę.
— Skutek będzie ten, że przyśpieszy wyjazd Julii do Brygitek.
Aleksander zmilczał. Po chwili spytał.
— Jedziesz ze mną?
— Nie mogę, jak cię kocham — zawołał Wilski — a zresztą powiem ci jeszcze jedno. — Pokłóciłem się z jenerałową, a póki ta baba tam jest, noga moja nie postanie.
— Pokłóciłeś się z jenerałową! — rozśmiał się Oleś — kochany mój — nazywaj rzeczy tak jak się zwać powinny. Domyślam się — oświadczyłeś się jenerałowej, a ta ci dała harbuza.
Wilski się zaczerwienił i zaperzył.
— Co za myśl! ja! oświadczać się tej starej, z pozwoleniem zalotnicy. Za kogóż mnie masz? Sądzisz, że nie znam jej historyi?
— Ale cóż ma historya przeszłości do dziejów chwili obecnej — rzekł Oleś — jenerałowa jako mężatka nie ma sobie nic do wyrzucenia, a jako wdowa... postępowała trochę fantastycznie... co właśnie mogło i twoją fantazyę obudzić... Patrzałem na to, jakeś do niej oczy słodkie zwracał.
— Sądź jak chcesz — gniewam się na nią — koniec — nie pojadę. — Dziwuję ci się, że w wieku twym, przy twojem doświadczeniu — Olesiu — możesz coś podobnego pomyśleć? Majątek w złym stanie, po Julii ani grosza... cóż dalej?
— Oszczędność i praca — rzekł Aleksander. — Obojga się nie boję, ani ja ani ona... Gdybym świata nie używał, możeby mi było ciężej się go wyrzekać — ale dziś!
— Zkądże ta miłość? — zapytał Wilski — tak raptowna, tak gwałtowna?
— To się nie tłomaczy... combustion spolitanneé — odparł Oleś. — Życzę ci, kazać dać co zjeść, ogolić się, ubrać i jechać ze mną.
— Ja cię od tego nie uwolnię — to darmo.
Wilski się ani ruszył.
Był to początek rozmowy. Aleksander znał Wilskiego i ufał sobie — nie zraził się więc, ani odmową, ani oburzeniem, ani oporem. Dał mu wydychać podziwienie i gniewy. Zaledwie się jedna część rozmowy skończyła, pan Aleksander powrócił z naleganiem z drugiej beczki, — do wieczora, nie mogąc nic dokazać, stawił czoło kuzynkowi po kilkakroć, ciągle z krwią zimną i nieustępując z wymagania.
Poszli spać oba podrażnieni.
Wilski znalazłszy się sam, począł rozmyślać chodząc po pokoju. — Chciał zerwać z hrabiną — któż wie, biorąc gorąco stronę kuzyna, i nalegając o wydanie Julii, co było zresztą ze wszech miar w roli opiekuna, mógł potargać węzły które mu ciążyły. Czy Olesiowi by to na co pomogło — nie wiele się troszczył, ale jemu samemu by posłużyło.
Wziął to do namysłu.
Nazajutrz znaleźli się w obec siebie. Oleś z tem samem usposobieniem co wczora, Wilski zachwiany.
Nie chciał tylko aby go odgadnięto i rozpoczął na nowo spór, dla tego aby się dać prośbami i naleganiem zwyciężyć. Zdawało mu się stanowczo, iż ten obrót rzeczy zły dla niego nie był.
Jakby na dobitkę, karteczka w interesie pisana przez ks. Maryana, który łaski Wilskiego sobie zaskarbiał w widokach pewnych przyszłości, donosiła, że jenerałowa na parę dni wyjechała do Uznowa.
Oleś zaczął usilnie prosić, Wilski się słabo już opierał.
— Wiesz co — uczynię to dla ciebie — rzekł w ostatku... za skutki nie odpowiadam... Jedźmy...
Uściskali się.
W ciągu drogi milczący oba, słowa do siebie nie powiedzieli. Wchodząc do salonu tylko, Oleś ścisnął rękę przyjaciela.
— Dziękuję ci — rzekł — czynisz dla mnie ofiarę — ślubuję ci wdzięczność.
W salonie zastali trafem hrabinę samą, a ta zobaczywszy Olesia skrzywiła się widocznie.
Byłto świadek zawadzający i nie potrzebny. Po pierwszem przywitaniu, Wilski, który był blady i zmieszany, zbliżył się do hrabiny i głosem słabym, oświadczył, iż przybył z kuzynem, w interesie ważnym, i prosi o chwilę rozmowy.
— Jesteśmy sami — odezwała się zdziwiona nieco pani — możesz pan mówić.
Aleksander stał wyprostowany z kapeluszem w ręku.
— Przyjeżdżam tu w roli przyjaciela i opiekuna — rzekł Wilski. — Kuzyn mój, pan Aleksander, mając zręczność ocenić przymioty hrabianki Julii...
Hrabina zerwała się z krzesła i padła na nie z twarzą zmienioną straszliwie.
— Prosi hrabinę o jej rękę.
— Tak jest — dodał Oleś kłaniając się i nie zważając na gniewną twarz matki — przychodzę do pani z tą prośbą i zaręczeniem, że szczęście panny Julii, będzie celem mojego życia.
Hrabina ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, zdawała się zbierać myśli, ręka jej machinalnie biła o stolik, głowa drżała, gniew to rumienił twarz, to ją bladością okrywał. Można było sądzić, iż ją przytomność opuści, tak była poruszoną; długiego też czasu potrzebowała do ochłonięcia zupełnego, do oprzytomnienia. — Kilka razy zaczynała coś mówić, i słów jej brakło. Milczenie zaczynało dla wszystkich stawać się wielce przykrem. Wilski spoglądał to na nią, to na kuzyna. Aleksander stał spokojny, czekał.
— Jestto doprawdy coś tak osobliwego — odezwała się śmiejąc się ironicznie hrabina, że możnaby to wziąść za szyderstwo. Tem więcej mnie dziwi, że opiekun moich dzieci, z tem przychodzi... Zkądże to? piorun z jasnego nieba? kiedy się pan Aleksander o nią starał? kto mu na to pozwolił. — Ja nic o tem nie wiem — Julia chce, ma powołanie i wstąpi do klasztoru. Bardzo dziękuję panu Aleksandrowi za uczyniony mi zaszczyt, ale na seryo tego nie biorę.
— Pozwolisz pani hrabina, powiedzieć mi za nim słowo — odezwał się Wilski. Co do powołania panny Julii, jest ono przynajmniej wątpliwem.
— Nic a nic — zawołała hrabina gniewnie — ja jestem matką...
— Ja byłem opiekunem — dodał Wilski — i — powtarzam, powołanie jest wątpliwem. Pan Aleksander ze wszystkich względów jest partyą stworzoną.
— Dla mojej córki? — rozśmiała się hrabina. — Nie uwłaczam mu, ale tego nie znajduję. — Majątku nie ma.
— Tyle ile go na przyzwoite życie potrzeba — mam — rzekł Aleksander. Mogę to wykazać.
— Ani wiek ani charaktery nie są stosowne — dodała popędliwie hrabina. Jestem matką, nie chcę i odmawiam. Zamilkli wszyscy, Aleksander powoli nakładał zdjętą rękawiczkę.
Drzwi otworzyły się nagle, wszystkich oczy zwróciły na nie, panna Julia, blada, zmieszana, stanęła w progu, wzrok matki na pół obłąkany, niemal, surowy — wskazywał jej, ażeby się cofnęła. Wtem Wilski się odezwał.
— Pani hrabina może nas odprawić najskuteczniej, zapytując hrabiankę Julię...
Matka tak pewną była karności i posłuszeństwa dzieci, tak najmniejszego nie miała przeczucia nawet o porozumieniu Olesia z córką, iż się zwróciła do niej, nie wątpiąc o odpowiedź.
— Zbliż się waćpanna — rzekła. — Wiem o tem, że masz powołanie do klasztoru... Kochany opiekun (wskazała Wilskiego) nie chcąc przypuszczać, aby można znaleźć szczęście, służąc Bogu, przyjeżdża z niedorzecznym projektem wydania cię za mąż, oto za tego pana, z którym nie wiem czyście w życiu dwadzieścia słów zamienili!! Powiedzże im by starania o losy nasze, raczyli nam samym zostawić.
Julia stała ciągle nieruchoma. Przywykłą była, wychowaną w tem, że się musiała ślepo stosować do woli matki, przy niej przybierała tę twarz i postawę sztuczną, ułożoną, której nawet pozbyć się w chwili stanowczej nie było jej łatwo. Ktoby się zblizka wpatrzył w jej twarz, dostrzegłby łez kręcących się w oczach i tłumionego oddechu, który się chciał wyrwać z piersi... drżała... bladła... oczekiwali wszyscy w milczeniu, pan Aleksander, choć pewny że mu przyjdzie w pomoc, lękać się zaczynał, czy na to znajdzie siły. Była to chwila stanowcza, od której miała się począć walka — z wolą matki... łzy, opór, męczarnie. Dla słabej i zahukanej istoty, przesilenie to, było krokiem wymagającym lub miłości wielkiej, albo energii niezmiernej.
Matka uśmiechała się wśród gniewu.
— Mów, mów, proszę — odezwała się — spoglądając ku niej.
— Pan Aleksander prosi o rękę hrabianki — rzekł Wilski — czy mu jej pani odmawia.
— Nie! — wyrwało się z ust Julii. Ten wyraz pierwszy najwięcej ją kosztował. — Nie — powtórzyła przystępując zwolna — mam szacunek dla pana Aleksandra oddawna, jeżeli to odemnie ma zależeć, ja chętnie los mój powierzam.
W miarę jak mówiła, hrabinę zdawały się zmysły opuszczać, krzyknęła przeraźliwie, pochyliła się — gniew sprowadził omdlenie.
Julia rzuciła się pierwsza ratować. Wilski nie wiedział czy dzwonić i wołać, czy się wstrzymać, aby całego domu nie czynić świadkiem tej sceny. Hrabina po chwili otworzyła oczy, podniosła się i zobaczywszy córkę u kolan swoich, popchnęła ją tak gwałtownie, iż Julia byłaby padła, gdyby stojący za nią nie podtrzymali.
Pierwszym wyrazem który wymówiła otrzeźwiona, było do córki wyrzeczone, z ruchem ręki wskazującym na drzwi.
— Precz!!
Julia podniosła się w milczeniu, obejrzała na Aleksandra, skinęła mu głową zlekka i krokiem powolnym wyszła. Oczy matki ścigały ją do progu. Chwila długa przykrego milczenia i oczekiwania — skończyła się wreszcie, gdy hrabina wstając z krzesła — rzekła.
— Żegnam panów! — nie mamy z sobą nic więcej do mówienia. Osnuto intrygę potajemną pod bokiem matki, aby uwieść jej dziecię. To mnie uwalnia od odpowiedzi. Mam prawa matki i tych użyję. Szczęście moich dzieci, do mnie należy.
— Ale i do nich samych także, pani hrabino — odezwał się Aleksander.
— W każdym razie pan nie masz prawa mnie sądzić. — Proszę się oddalić i nie pokazywać więcej w domu moim.
Oleś się ukłonił nizko i wolnym krokiem począł iść ku drzwiom — Wilski pozostał, raczej niepewien co ma począć, niż z myślą jakąś jasną... Gdy się drzwi za odchodzącym zamknęły, hrabina się rozpłakała, zaczęła łkać, jęczeć, — rzuciła się na poręcz krzesła, zakryła oczy.
— Maryo — rzekł po cichu Wilski — pani... w imię dawnej przyjaźni...
— Przyjaźni? — powtórzyła — pan mnie zdradzałeś zawsze — nieszczęście moje jemu jestem winna... Wiem ile na serce jego i przyjaźń rachować mogę...
Wilski usłyszawszy to wstał.
— Jeżeli tak jest — jeżeli nie zasługuję na zaufanie — a moja opieka jest ciężarem — pozwoli mi pani zrzec się zupełnie.
Hrabina usłyszawszy to, chustkę odjęła od oczów — wyciągnęła rękę, zaszła się od płaczu i chwyciwszy dłoń, którą Wilski jej podał machinalnie, — stłumionym głosem zawołała.
— Ja ciebie jednego kochałam — ja cię kocham — niewdzięczny. — Nie masz litości nademną! o mój Boże! W tej chwili, gdy najniepoczciwsza zemsta wisi nademną, ty bez serca człowieku, chcesz mnie dać na łup jej i zgubę. Płacz przerwał mowę. Wilskiemu, który był płochy, ale miał serce ludzkie, poruszyło się ono w piersi, — usiadł podpierając czoło na ręku. Hrabina Marya podniosła się z krzesła milcząca, załzawiona, obejrzała trwożliwie, uchwyciła za rękę Wilskiego i z nim razem weszła do gabinetu.
Salon został pustym — Oleś odjechał na pozór nie poruszony — Julia płakała razem z St. Flour na górze, — obie przewidywały nieszczęście, którego rozmiaru obrachować było niepodobna; nadeszła godzina zwykła, o której się wszyscy zbierali, i ks. Maryan z Emilem, znaleźli się bardzo w salonie pustym, ciągle. Nikt nie przychodził. Kamerdyner zajrzał kilka razy.
Z gabinetu hrabiny Wilski wprost wyszedł na ganek zadumany, nie swój, zawstydzony i do domu odjechał.
W chwili potem dała znać kamerdynerowi, że pani była chorą i nie wyjdzie. Z góry, panna Julia i St. Flour przysłały powiedzieć, że na herbacie nie będą.
Emil patrzał na księdza, który ręce zacierał, na sufit spoglądał, przechadzał się niespokojny. Nie mogąc się doczekać słowa od niego, młody hrabia, namyślił się, drzwi otworzył i pobiegł do siostry.
Ksiądz zostawszy sam, siadł w krześle, wziął książkę i przysłuchując się rozmaitym szmerom i głosom domu, musiał z nich pewne wyciągnąć wnioski, gdyż wkrótce, po cichu wyniósł się do oficyny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.