»Historia magistra vitae«

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Kaszewski
Tytuł »Historia magistra vitae«
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
»HISTORIA MAGISTRA VITAE«.


Jak rozumieć to określenie, ile w niem mieści się prawdy? Oto co od pierwszego usłyszenia zaprzątało nasz umysł. Historja przedstawia się nam nasamprzód jako epopeja wszechludzka, której bohaterami społeczeństwa całe: ucząc się jej, wybieramy sobie między bohaterami tych, dla których mamy więcej podziwu, sympatji, porównywamy między sobą; zajmuje to wyobraźnię nierównie przyjemniej niż algiebra, bo historja ma swą stronę dramatyczną, i któryż młodzieniec, cokolwiek poważniejszy i podkształcony, nie porzuci najpopularniejszego nawet romansu dla monografji Bartoszewicza lub Szajnochy? Dowiaduje się wiele przytem rzeczy, ale koniec końców gdzie jest właściwie to „magisterium“ historji w stosunku do życia, ta jej życiowa utylitarność w zdaniu powyższem zawarta? Przykłady? Ależ to przesąd z czasów Odrodzenia. I naprawdę, czyżby obumarła przeszłość mogła stanowić jakikolwiek wzór dla teraźniejszości żyjącej, i to żyjącej w wielu warunkach tak odmiennych, że jeden starczyłby na sparaliżowanie wszystkich korzyści wzoru? Przy ciągłym ruchu i postępie żywiołów historycznych każda społeczność rozważać musi warunki własne i z niemi się tylko liczyć, czyniąc to, co sumiennie i logicznie uznaje za dobre i konieczne dziś, nie pytając o wczoraj ani nawet o jutro, bo jutro powstaną inni o swojem znowu dziś myśleć obowiązani: tak przynajmniej bywało ciągle w ciągłej ewolucji społeczeństw, które sobie wytworzyły byt silny. Chociaż więc historja z osłonek artystycznych wydrze się i poświęci je dla żywiołu krytycznego, prostując fakta, wyobrażenia uzupełniając nowemi odkryciami i wiadomościami, jeszcze ona nie tłómaczy swego pożytku praktycznego w zastosowaniu do życia, tak jak wytłómaczyć się mogą umiejętności przyrodnicze i matematyczne. Więc chyba nie byłaby historja umiejętnością w znaczeniu ścisłem?
Pytanie to było dosyć często rozbierane w ostatnich czasach, pomimo świetnych dzieł historycznych (Macaulay, Gervinus, Thierry), radykalizm zwłaszcza naukowy, z pogardą traktujący przeszłość, wzdragał się z dopuszczeniem jej do grona. Historja zatem stanęła na tym punkcie, że albo musiała zejść z planu naukowego i zawisnąć między umiejętnością a literaturą, albo metodami swemi charakter naukowy usprawiedliwić.
To ostatnie nie było dla niej trudnem. Jeżelić do warunków życia ludzkości należy wiedza i poznanie, to w pierwszym rzędzie stać musi poznanie samego człowieka: od tego też są nauki o metodach tak ścisłych, jak antropologja i etnologja, dla których tedy historja jest dalszym ciągiem, używotnieniem, rozwinięciem najwyższem. Antropologja, to historja naturalna człowieka; etnologja zaś ma za przedmiot fakta przypadkowe, wynikłe z okoliczności układających ludzi w grupy oddzielne, zgodnie z popędami towarzyskiemi, a zostające w związku z antropologją o tyle, że stanowią część wspólnej treści ludzkiej lub przybierają kształty specjalne i znamienne w każdej z pierwotnych gałęzi rodu ludzkiego. Jakiekolwiek przyczyny wytworzyć mogły te różnice, tak wydatne, typowe, dzielące grupę od grupy (n. p. Europejczyka od plemion chińskich lub afrykańskich) zmuszeni jesteśmy przypuścić, że przyczyny te musiały przez długie czasy wywierać i prawie wyczerpać działalność swą w epoce, do której historja środkami swemi sięgnąć nie jest zdolną. Jeżeli jednak chodzi o znamiona odznaczające Greka, Żyda, Germanina, Słowianina i tyle innych plemion, których warunki rodowe tak wielki miały wpływ na wytworzenie wypadków dziejowych, toć oczywista, że tylko do specjalnego działu, a mianowicie do historji, należy wyświetlenie w całości lub w części, jakim sposobem plemiona te powstały, doskonaliły się, wątlały albo i zgasły.
Tu rola naturalisty jest już podrzędną, chociaż niemniej jego poszukiwania i określenia służą historykowi za oparcie w jego badaniach. Pod tym względem następuje wzajemność: Uważmy bowiem, że plemię od plemienia różni się nie samemi tylko cechami fizycznemi, podpadającemi pod zmysły: nierównie tu ważniejszą rolę odgrywają cechy moralne, popędy, skłonności i podatności umysłowe, prawdopodobnie związane z odpowiedniemi modyfikacjami organizmu, które może kiedyś anatomja wykryje, choć i wtedy zależność jednych od drugich pozostanie dla nas tajemnicą.
Owoż historja wyświadcza tu niesłychaną przysługę etnologji, a pośrednio i antropologji, skoro zwłaszcza przy pomięszaniu się plemion w biegu dziejowym, zdarzają się odcienia takie, których istnienie, a przynajmniej ważność, wymyka się zpod sposobów poszukiwania właściwych etnologowi i naturaliście, gdy tymczasem historja, poprzez długi szereg wieków uwydatniając pewne właściwości ducha i temperamentu moralnego ludów powołanych do życia dziejowego, przychodzi z pomocą etnologowi i naturaliście, stawiając przed nimi jakoby zwierciadło delikatniejsze i czulsze, zdolne odbijać u typów i ustrojów różnice, któreby inaczej były trudne, a nawet zgoła do uchwycenia niepodobne.
Naukowe zatem stanowisko historji zdaje się być już przez to samo uzasadnionem: jest to trzecia potęga służąca do poznawania człowieka, tem przyjemniejsza dla umysłu, że brnąc po piaskach i wertepach poszukiwań, rozrzuca po drodze kwiaty. Ludzie też wielce ciekawi byli tych kwiatów historycznych daleko wcześniej, niż pomyśleli o etnologji i antropologji. Na tę drogę weszła ona dopiero dzięki postępom nauki, dzięki temu zwłaszcza, że niektórzy utalentowani pisarze, nietyle pobudzeni odkryciami w dziedzinie etnologji, ile własnem natchnieniem gienjuszu historycznego, zdołali uwydatnić przewazny wpływ rasowości nawet w najbliższych nam epokach.
Historja rozpoczyna dzieło swe tam, gdzie ją porzucają nauki przyrodnicze (antropo- i etnologja) ale granica tego rozdziału trudną jest do oznaczenia. Jeżeli bowiem za punkt wyjścia dla historji obierzemy zaczątki cywilizacji, to co pod tem określeniem rozumieć będziemy? Już nawet w tych samych zaczątkach, w których choćby zarodkowo przejawi się pojęcie prawa, zmuszające czynić ustępstwa z popędu samolubnego, historyk musi się spotkać z etnologiem. Właściwie zatem z zadań historji wykluczonemi być by powinny te tylko grupy, które nie okazują żadnych zdolności do cywilizacji, do żadnego postępu od chwili, gdy się skrystalizowały w stan zaledwie sięgający poza naturę zwierzęcą; gdziekolwiek zaś powstają instytucje, początkiem swym i rozwojem dowodzące ruchliwości umysłu i postępu, gdzie wyrastają samodzielne pomniki i przejawia się zdolność łączenia towarzyskiego ze społeczeństwami innemi, słowem, gdzie obok natury, życie ulega pewnym kierunkom sztucznym, tam otwiera się szczuplejsze lub szersze dla historji pole. I tu wszakże znamię, jakie natura na swych dziełach wyciska, a nie pozwala ginąć mu w tworach sztuki ludzkiej, musi być wykazane we wszystkiem, co dotyczy dziejów człowieka, tembardziej, iż ono dąży do zacierania się w miarę jak do życia wchodzi pierwiastek sztuczny i jak ono oddala się od trybu pierwobytnego.
Ale nigdy znamię to nie zaciera się ze szczętem, i ponieważ nie cały ród ludzki jednoczesny pochód odbywa w kulturze, przeto nie tu, to owdzie odnaleść można wskazówki pierwotnego rdzenia. Stąd też od historyka wymaga się nietylko sprężyn poruszających cywilizację ale i poczucia natury oraz pewnej znajomości sposobu jej tłómaczenia; ta zaś wymagalność na miejsce pierwiastku metafizycznego od czasu Vico aż do Hegla panującego w filozofji historji, wprowadziła ostatniemi czasy pierwiastek naturalistyczny, ba, nawet wytworzyła szkołę historyczną naturalistyczną, która wprawdzie nie obeszła się bez nadużyć; ale nadużycia nadużyciami, a grunt gruntem. Nie udało się naturalistykom wszystkiego w rozwoju cywilizacji, takiej a takiej, wytłómaczyć otoczeniem, klimatem, warunkami tellurycznemi, ale niemniej pewnem jest, że dwukrotny pojaw wielkich wybuchów gienjuszu ludzkiego, w Helladzie i Italji, przypada na epokę ustalenia się w jeden typ wielu ras zmieszanych. Ażeby uniknąć nadużyć, a przejść pomiędzy metafizyką a naturalizmem, należy spoglądać na rozwój historyczny w jego całości; rozważać nietylko punkt wyjścia, ale okres ostateczny i wydarzenia spotykane na drodze; rozróżnić czego źródło odnosi się w czynach narodu do realnych potrzeb fizycznych, lub do jego namiętności, fantazji.
Nie jest to zgoła figurą krasomówczą, jeżeli filozofowie, czy to dawni, czy nowożytni, porównywają naród do organizmu pojedyńczego, który zjawia się, odbywa okres niemowlęctwa, mężnieje, kwitnie, choruje, leczy się, albo niedołężnieje i zamiera. Jeden zamiera w zaczątku, inny długo nie może się doczekać starości. Porównanie jeszcze i w drugim punkcie uzasadnione, że jak człowiek pojedyńczy, tak i społeczności, nietylko wyrabiają się według pierwiastków przyrodzonych, ale i czerpią z wyrobienia ogólnego. Jakoż, im dalej sięgamy wstecz, tem więcej w cywilizacji różnych narodów znajdujemy znamion odrębnych, prądów szczególnych, według tego lub owego pierwiastku przeważającego, oraz według szczególnej formy, jaką on przybiera.
Jakież to naprzykład różnice zaznacza Herodot między ustrojem egipskim a helleńskim? Cechą dopiero ery iście nowoczesnej jest epoka, w której ogólny prąd cywilizacyjny, siłą swego rozwoju zmierza do zatarcia odrębnych rysów każdego system atu narodowego lub szczegółowego, do tego stopnia, że narody uciekać się muszą do coraz większych wysiłków, ażeby pod naciskiem tego prądu nie utraciły żywotnych cech swej fizjonomji.
Nigdzie też wydatniej nie występuje naturalne prawo walki o byt. Pominąwszy fakta zdobyczy zbrojnych, przed kilku jeszcze wiekami nie było na świecie języka angielskiego; a ileż to on na drodze pokojowej, handlowej, emigracyjnej, języków pochłonął, ile chłonie dotychczas, rozsiadając się w pięciu częściach świata, niektóre pod wyłączne swe panowanie zagarniając. Ileż to prawodawstw narodowych wyrugował, jak shołdował sobie, mniej lub więcej przysłonięty kodeks francuski; ile żywiołów towarzyskich, literackich tego narodu przeszło w tok literatur obcych, ze szkodą ich pierwiastków własnych, pogłębionych lub unieruchomionych. Co to ma znaczyć znane wyrażenie: les Français du Nord? Czyż mamy mnożyć przykłady; każdy aż nadto przekonany jest o dążnościach dzisiejszego wieku do ujednostajnienia cywilizacji.
Jednakże ten prąd ogólno-cywilizacyjny, wrogi organizmom słabym, jest synonimem tego, co nazywamy postępem, kosztownym, ale nieustającym i nieuniknionym. Plącze się gdzieniegdzie przekonanie, przez Vicona jako teoremat metafizyczny postawione, że nic nowego pod słońcem, że wszystko obraca się w kółko; co byłoby zaparciem postępu ogólno-cywilizacyjnego, z pozostawieniem cywilizacji szczegółowych, które chwilowo błyszczą i nikną. Jużciż niezaprzeczenie, że po zagaśnięciu pochodni wielko-cywilizacyjnej, jaką była grecka i rzymska, musi zapanować chwilowy mrok, ale czy na długo, i czy nie jest on zapowiedzią jeszcze większego blasku?
Powszechnie wieki średnie nazywano wiekami barbarzyństwa w porównaniu z epoką rzymską. Nic bardziej płytkiego i fałszywego. Nawet w najciemniejszym wieku X., jedno z drugiem wziąwszy, więcej było po Europie rozsianych ziarn cywilizacji niż za Augusta lub Antoniusza. W zamian za wykwintną literaturę i sztukę, przychodzi mnóstwo wynalazków pożytecznych, wcale albo mało znanych świetnej starożytności, jak: młyny, zegary, szyby, dzwony; powstają szkoły, nietylko po wielkich miastach, jako zabawka magnacka, ale wszędzie przy kościołach i klasztorach; mnożą się rękopisy czytelniejsze i wogóle kształtniejsze od starożytnych; baronowie nie umiejący czytać trzymają kanclerzy i pisarzy, którzy wygotowują ich niezliczone przywileje i rozporządzenia; wykwita nowa poezja, studja i klasyfikacje roztwarzają zaczątki umiejętności przy pewnej metodzie, stanowiącej przedbłysk ducha nowoczesnego. Wkracza zwłaszcza zgoła nieznane światu starożytnemu uczucie: miłosierdzie, i iści się w postaci rycerzy błędnych, przytułków, szpitali; niemoc i słabość zyskują obowiązkową opiekę, i t p.
Jeżeli zatem w biegu czasów powtarzają się nawet zjawiska historyczne, to powtarzają się z odmianami świadczącemi, że oprócz przyczyn powtarzania opartych na tożsamości natury ludzkiej, istnieje przyczyna nieustającego postępu: mogą więc cywilizacje pojedyńcze wznosić się, słabnąć i upadać (i historja wytłómaczy nam: dlaczego?), niemniej doskonalą się nieustannie narzędzia cywilizacji ogólnej, a jakiekolwiek pewna społeczność na drodze porzuci, znajdzie się zaraz inna, która je podniesie i przystosuje, tak, iż społeczności te, według słów starego poety: quasi cursores vitae lampada tradunt. Tego prawa ludzkości, w którem względny postęp cywilizacji szczegółowych, przypuszczający upadek, kojarzy się z bezwględnym postępem cywilizacji ogólnej, nie wykryje etnologja: ono jest udziałem historji.
Z tego prawa nieustannego postępu cywilizacji, wykrytego przez historję, jaki się wyprowadza wniosek, co do jej stosunku z ludzkością? Widzieliśmy, że historja nie ma co robić tam, gdzie ludzkość nie przekroczyła granic życia zwierzęcego. Przypuścić też możemy, że przy ciągłym postępie ludzkość urządzi się tak, iż sam postęp stanie się niemożliwym; jest to zapewne punkt spotkania się dwóch linji równoległych, możliwy teoretycznie w matematyce, w dziejach ludzkich idealny. W miarę tylko zbliżania się do takiego ideału, rola historji redukowałaby się do gazety urzędowej, mieszczącej rozporządzenia, wykazy statystyczne, zmiany ministrów i t. p.; czyli historja przestałaby być historją w znaczeniu właściwem, a jednak życie szłoby dalej, tylko już bez historji, tak jak szło bez historji u pierwiastków ludzkości, lubo przecież i w jednym i w drugim razie jakieś fakta byłyby do zanotowania. Jeżeliby zatem można porównać budowę społeczeńską do budowy gmachu, to miejsce historji właściwej byłoby tam, gdzie się zwozi cegły, wznosi rusztowania, gdzie ludzie przy robocie męczą się i giną a gmach idzie coraz wyżej. Stanął, i historja zamknięta, pozostaje go tylko konserwować, co jest rzeczą administracji i dyplomacji.
Tak, pomiędzy temi dwoma stanami, etnologicznym i idealnym, mieszczą się istnie historyczne okresy społeczeństw ludzkich, okresy, w których instytucje religijne i polityczne odegrywają rolę głów ną, czasy wojen i zdobyczy, powstawanie i upadek państw, wzrost i upadek dynastji, kasty, rządy arystokratyczne albo ludowe. To właśnie aż do naszych czasów najbardziej zwracało uwagę dziejopisów, czy historją traktowali jako artyści, czy jako filozofowie, albowiem obraz tych wielkich scen przejmuje nierównie więcej, niż etnologiczny porządek historji, i niż często ukryty ruch prądu ogólno-cywilizacyjnego, który czekał aż do naszych czasów, nim zaczął oczom wszystkich pokazywać swą moc nieprzepartą.
To wszakże godnem jest zaznaczenia, że dzisiaj im więcej zbliżamy się do tego porządku rzeczy, w którym historja społeczeństw ludzkich mogłaby się ograniczyć obrazem postępowego rozwoju cywilizacji i instytucji społecznych, tem więcej opinja publiczna zdaje się przywiązywać wagi do cech etnologicznych, do różnic rasy, języka, narodowości. Po chętnem poddawaniu się pod strychulec niwelacyjny, wprowadzony przez postęp ogólny, nastąpiła jakaś reakcja, dosyć nawet gwałtowna, jakaś zazdrość o cechy plemiennego indywidualizmu. Nie mówię już o społeczeństwach politycznie silnych; ale te nawet, których odrębność plemienna do niedawna żadnemu dyplomacie na myśl nie przychodziła, odgryzają się i krzyczą: Prowansale, Flamandy, drobne grupy słowiańskie, niedogryzione przez cywilizację germańską, madjarską i włoską, Litwini, Rusini, Baskowie nawet, wołają: jesteśmy! W oczach wielu też osób ten zwrot etnologiczny w historji jest bardzo poważny, a co w agitacjach tegoczesnych uważa się za rzecz najrealniejszą, to potrzeba restytucji w wielkiej rodzinie ludzkiej porządku opartego na pobratymstwie krwi lub tradycjach, głos krwi naśladujących, porządku nadwerężonego przez kaprys polityki, wypadki wojenne lub ścieśnienia religijne. Nie przesadzając znaczenia tej myśli, ani nie przypisując jej wartości bezwarunkowej, która nie należy do prawd porządku praktycznego, przyznać jednak trzeba, że odtąd ona jest prawdziwą, a czasem jeszcze prawdziwszą stać się może. Wprawdzie, jak to nadmieniliśmy przedtem, nie jest rzeczą cywilizacji postępowej wzmacniać cechy etnologiczne i odciski ich żłobić; ona, przeciwnie, zaciera je i wyruguje ostatecznie te, które bezwarunkowo nie są niewzruszonemi; ale ponieważ postęp cywilizacji prędzej jeszcze zużywa różnice biorące początek z instytucji politycznych i przypadków historycznych, musi przeto nastąpić epoka, gdy wartość cech etnologicznych wzrośnie w gruncie, lubo mówiąc bezwarunkowo, zwątleje, tak, jak mamy świeży tego przykład na Irlandczykach, którzy, zatraciwszy (w największej części) jednę z wielkich cech etnologicznych: język, wszelkiemi siłami odzyskać chcą byt indywidualny na podstawie etnologicznej. I zdaje się, że teraz właśnie Europa wkracza w okres tej walki odwiecznej, do rozwinięcia się której w odpowiednich rozmiarach przeszkadza sprawa innego rzędu, również świeżo powstała, a raczej wznowiona, sprawa rozterki pomiędzy pracą i kapitałem, znana pod nazwą socjalizmu.
„Mistrzynią“ życia nazwał filozof starożytny historją zapewne w znaczeniu stosunku skutków do przyczyn, co jako umiejętne katalogowanie faktów przydatnych do indukcji przy wydaniu sądu o wzroście lub upadku społeczeństw byłoby wcale nie do odrzucenia. Dość rozebrać kwestję zupełnego zniknięcia Rzymian, a przetrwania Greków, ażeby wyciągnąć z historji naukę bardzo przydatną. W tem samem też źródle znaleść możemy wytłómaczenie dlaczego Grecy, przetrwawszy, nie mogli jednak przetrwać w tej postaci, w jakiej ich pozostawiają wieki starożytne. Tutaj to właśnie daje się spostrzegać jak na dłoni owa nieprzełamana działalność prądu ogólno-cywilizacyjnego, który, niepytany, nieproszony, wkracza w dziedzinę cywilizacyj szczegółowych i łamie ich instytucje jako zużyte, które ustąpić muszą przed jego potęgą. Czy i sama społeczność ma zarazem ustąpić? Nie, a przynajmniej niekoniecznie: zależy to od siły i chwili; w każdym razie modyfikować się musi.
Takim faktem najwyższego znaczenia był dla Grecji Chrystjanizm, który pozbawił ją najwyższej charakterystyki: mitów. A przecież fakt ten, który wyszedł, nie z łona Greków, nie z ich cywilizacji, a życie ich wewnętrzne głęboko wstrząsnął, nietylko ich nie pozbawił rdzenia istotnego, ale nawet uległ pewnym do istoty ich zastosowanym modyfikacjom, wzajemnie istotę ich modyfikując: Grecy bizantyjscy, to już nie helleńscy; Grecy p. Trykupisa czy Delianisa, to już nawet nie bizantyjscy, ale zawsze Grecy. Gdyby przyszło na tem plemieniu studjować trwałość społeczną, to pomimo klęsk politycznych, tępienia ludności miejscowej i napływu obcej, widzielibyśmy naprzód, przez znakomitą przeszłość poprzedzoną, jedność uczucia narodowego we wszystkich klasach społecznych, wierność dla tradycji religijnych i gorliwe pielęgnowanie mowy ojczystej; następnie tę szczęśliwą okoliczność, że plemię pozostało u tych samych ognisk, które pierwotnie zaludniło i wypełniło szeregiem dzieł, pomników cywilizacji własnej.
Dlatego też dyplomacja dzisiejsza niejednokrotnie korzysta z nauki danej przez historją i stosuje ją do swoich celów.
Jest coś trwalszego w społecznościach, niż system polityczny: to narodowość, która, utraciwszy nawet w nim swe zabezpieczenie i pozostawiona sama w sobie, jeszcze zdolną jest się utrzymywać. Nie należy jednak przesadzać tych warunków trwałości, z których składa się narodowość, bo nic absolutnie trwałego pod słońcem, a jeżeli społeczność porównać można do organizmu żyjącego, to ten wyczerpuje się przez życie samo. Historja uczy tylko jak trwałość tę rozciągać i oddalać chwilę zagłady, którą zawsze poprzedza rozstrój systematu politycznego. Ten zaś jest jak budynek, który, lubo z dobrych materjałów wzniesiony i podtrzymywany, ulegając jednak powolnemu działaniu czynników atmosferycznych, butwieje, w jednych klimatach później, w drugich wcześniej; albo też trzęsienie ziemi zmiata go odrazu. Odkrycie nowych czynników kultury, nowe środki przemysłowe i transportowe, nowe zbiorowiska mineralne, albo naodwrót, wyczerpanie dawnych źródeł bogactwa, wpływa na przenoszenie się środkowisk ludności, na powstawanie pewnych państw, poniżenie innych, na zmianę systematu ich sił.
Tych przyczyn pomyślności lub osłabienia narodów, przyczyn oddziaływających na politykę, lubo, właściwie mówiąc, od polityki niezależnych, nie należy mieszać z temi, które tkwią właśnie w starciu sił politycznych i nieraz rozstrzygają o losie społeczeństw, czego nie przewidzi żadna teorja socjalna, żadna historjozofja. Przewidywać jednak można wiele na zasadzie wskazówek historycznych; a jeżeli często nadużywano filozofji historji, tak jak i wszelkiej innej, jeszcze to nie racja twierdzić, że pod lub nad historją właściwą niema filozofji historji; bo czemużby nie miała ona jej mieć, jeżeli każda umiejętność posiada swoję. Umiejętność regestruje i uogólnia fakta, filozofja wyciąga z nich prawa.
Na drodze faktów historycznych ujawnia się ta okoliczność, że kiedy narzędzia cywilizacji ogólnej udoskonalają się wciąż, to właściwością rzeczy znamionujących każdą cywilizację szczegółową jest wzrost i zanik w przebiegu wieków, zupełnie na podobieństwo organizmów żyjących, jakim natura wyznacza koniec nieunikniony. Ponieważ obserwacja fakt ten wielokrotnie poświadcza, musimy go zatem uznać za prawo historyczne, tak, jak za prawo przyrodzone uznajemy, po obserwacji, fakt układania się płynów do poziomu.
Życie więc historyczne, według tego prawa, jest tylko ciągłym przepływem i przeobrażaniem się społeczeństw ludzkich, a niepoślednią zasługę historyka stanowi wykazanie przyczyn i pochodu tych przeobrażeń dziejowych, powolnych lub nagłych. Smutna jest zapewne dla żyjących myśl, że kiedyś zmartwieć muszą te wszystkie formy społeczne, w jakich się dziś przedstawia to życie jego bieżące, które ukochał i w którem mu tak dobrze. To wszakże jest w tej myśli pocieszającem, że jeżeli społeczność zdoła utrzymywać swój rozwój na stopie normalnej i nie pozwoli się zaskoczyć katastrofie przypadkowej, to współcześni nie uczują boleśnie skutków przeobrażania się pod wpływami czasu i prądów ogólno-cywilizacyjnych; owszem asymilacja odbywać się może bez wstrząśnień, prawidłowo i według praw natury, tak, że na miejsce dawnego pierwiastku, z którego życie uchodzi, wstąpi nowy prawie niepostrzeżenie. Ale biada nieopatrznym, którzy bez powodu, w pełni żywotnych sił ustroju, przez lekceważenie podstaw bytu, siłom obcym prądowi ogólno-cywilizacyjnemu dopuszczą odbywać na sobie wiwisekcje.

Warszawa.Kazimierz Kaszewski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Kaszewski.