Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom II/Część pierwsza/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Kiedy te sceny działy się w pawilonie, zajmowanym przez pannę Cardoville, inne wypadki zaszły w wielkim pałacu, gdzie mieszkała księżna Saint-Dizier.
Wytworność i bogactwo pawilonu dziwnie odbijało od ponurego wnętrza pałacu, którego pierwsze piętro zajmowała księżna; parter ze względu na rozkład, przydatnym mógł być tylko do wydawania w nim wielkich balów, lecz księżna Saint-Dizier zrzekła się oddawna tych zabaw światowych; czarny ubiór służących, wogóle już niemłodych, głęboka, prawie klasztorna cisza, panująca w jej mieszkaniu, gdzie, iż tak powiem, półgłosem tylko mówiono, regularny tryb w całym domu, nadawały wszystkiemu, co otaczało księżnę, piętno ponurego smutku.
Pewien światowy człowiek, co z wielkiem męstwem łączył w sobie rzadką niezależność charakteru, mówiąc o księżnej Saint-Dizier, tak się wyraził:
„Aby nie mieć z księżnej Saint-Dizier, nieprzyjaciółki, ja, co nie lubię ani poniżać się ani tchórzyć, pierwszy raz w życiu dopuściłem się podłości“
I, mówiąc to, nie żartował.
Lecz pani Saint-Diezier nie odrazu nabyła tak wysokiego znaczenia.
Wypada nam tu przebiec różne zmiany w życiu tej kobiety niebezpiecznej, nieubłaganej.
Pani Saint-Dizier, niegdyś bardzo piękna, podczas ostatnich lat cesarstwa i pierwszych restauracji, była jedną z najmodniejszych dam w Paryżu; umysł jej był niespokojny, czynny, awanturniczy, lubiący przewodzić, serce zimne i żywa wyobraźnia; odznaczała się nadzwyczajną zalotnością nie przez tkliwość serca, ale z upodobania w intrygach, które tak lubiła, jak mężczyźni karty... dlatego, że sprawiają mocne wzruszenia...
Na nieszczęście mąż jej, książę Saint-Dizier (starszy brat hrabiego Rennepont, księcia Cardoville, ojca Adrjanny) tak był zawsze zaślepiony, lub niedbały, iż przez całe swe życie nie rzekł ani słowa, z któregoby domyślać się było można, że widział lub domyślał się awantur swej małżonki.
Nie doświadczając więc przeszkody w stosunkach, zresztą tak łatwych za cesarstwa, księżna nietylko nie porzuciła zalotności, ale owszem sądziła, że osoba jej stanie się jeszcze więcej interesującą, gdy przedsięweźmie jaką intrygę polityczną.
Porwać się na Napoleona, podkopać ten kolos obiecywało to jej rozrywkę, zdolną zaspokoić najbardziej przeżyty charakter.
Księżna marzyła, że uda jej się wskrzesić Frondę, i wdała się w tajemną bardzo czynną korespondencję z mającemi wpływ zagranicznemi osobami, znanemi z nienawiści ku Napoleonowi i Francji; od owej epoki zaczynają się jej listowne stosunki z margrabią d’Aignigny, podówczas pułkownikiem w cudzoziemskiem wojsku.
Jednakże pewnego dnia wykryły się wszystkie te intrygi, wielu przyjaciół pani Saint-Dizier zesłanych zostało do Vincennes, a jej, ku powszechnemu zdziwieniu, kazano tylko nie oddalać się wcale z własnych dóbr pod Dunkierką.
Za powrotem Burbonów, prześladowania, które pani Saint-Dizier wycierpiała za „dobrą sprawę“, zostały jej policzone jako zasługa i nawet nabyła wtedy znacznego wpływu, pomimo lekkości obyczajów.
Margrabia d’Aigrigny przyjąwszy służbę we Francji, stale w niej osiadł; miły był i również bardzo w modzie; korespondował z księżną, gdy nie znał jej wcale, nic dziwnego więc, że teraz stosunki ich stały się jeszcze bliższemi.
Niezmierna miłość własna, duma, skłonność do nienawiści i żądza panowania, wzajemna sympatja dusz występnych, uczyniły z księżnej i margrabiego raczej dwoje wspólników, aniżeli kochanków.
Ten związek, oparty na samolubnych, złych popędach, na strasznej pomocy, jaką dwa tak niebezpieczne charaktery mogły sobie zapewnić przeciw światu, w którym ich duch intrygi, zalotności i złośliwej obmowy, wytworzył im wielu nieprzyjaciół, związek ten, mówię, trwa aż do chwili, kiedy, po pojedynku z generałem Simon, margrabia, wstąpił do nowicjatu, tak, iż nikt nie mógł domyślić się przyczyny tak dziwnego postanowienia.
Księżna zaś, mniemając, że jeszcze dla niej nie wybiła godzina dewocji, nie przestawała uganiać się za szałem świata, z całym zapałem gorączkowej zawiści, gdyż przewidywała już zbliżające się ostatnie dni swej młodości.
Z tego, co następuje, osądzi czytelnik charakter tej kobiety:
Ładna jeszcze będąc, zakończyć chciała swoje światowe życie świetnym, ostatnim triumfem, tak, jak aktorka, która w całym blasku piękności i talentu opuszcza teatr.
Chcąc sprawić swej próżności tę największą pociechę, księżna zręcznie wybrała ofiary; chytrością, haniebnemi intrygami sprzątnęła kochanka zachwycającej kobiecie, mającej lat osiemnaście. Popisawszy się przed wszystkimi świetnym triumfem, księżna Saint-Dizier opuściła świat. Po wielu długich rozmowach z księdzem margrabią d’Aigrigny, podówczas sławnym kaznodzieją, nagle wyjechała z Paryża i przepędziła dwa lata w swych dobrach pod Dunkierką, dokąd zabrała z sobą tylko panią Grivois.
Gdy księżna wróciła, poznać nie można było owej kobiety, niegdyś płochej, zalotnej, uganiającej się za światowemi uciechami. Zaszła w niej metamorfoza zupełna, nadzwyczajna, niemal przerażająca. Pałac Saint-Dizier, dawniej otwarty dla zabaw, balów, uciech, stał się cichym, ponurym; zamiast gości, nazywanych światem eleganckim, księżna przyjmowała tylko kobiety głośne z pobożności, mężczyzn znakomitych i znanych z surowości zasad religijnych i monarchicznych, otaczała się przedstawicielami wyższego duchowieństwa, wzięła pod swą opiekę zakład naukowy, utrzymywany przez zakonnice, urządziła u siebie kaplicę i osadziła przy niej kapelana, przyjęła spowiednika, ale ten nie miał na nią wielkiego wpływu; sumieniem jej kierował po dawnemu marszałek d’Aigrigny, ma się rozumieć, że od dawnego już czasu ustały ich miłosne stosunki.
To nagłe, zupełne, a nadewszystko bardzo głośne nawrócenie, zdziwiło bardzo wielu i wzbudziło głębokie uszanowanie dla księżny; niektórzy przenikliwsi uśmiechali się.
Jedno z pomiędzy tysiąca zdarzeń da poznać, jak strasznej władzy nabyła księżna od czasu przyłączenia się swego do jezuitów. Zdarzenie to wykaże także skryty, mściwy, nielitościwy charakter tej kobiety, której złość tak okrutnie zwracała się ku Adrjannie Cardoville.
Pomiędzy osobami, które uśmiechały się, kiedy im mówiono o nagłem nawróceniu pani Saint-Dizier, znajdowali się młodzi kochankowie, których ona rozłączyła przed opuszczeniem na zawsze romansowej widowni świata; po przemijającej chwilowej burzy, połączyli się znowu w miłości, mocniej jeszcze kochając się i ograniczając swoją zemstę na kilku dowcipnych żartach z nawrócenia kobiety, która im wyrządziła tyle złego...
Po niejakim czasie straszna burza zebrała się nad dwojgiem kochanków.
Mąż, ślepy aż do owego czasu... nagle oświecony został bezimiennemi doniesieniami; nastąpił straszny gniew; młoda, nieszczęśliwa żona postradała dobre imię.
Co do kochanka, zjawiły się z różnych stron wieści, wieści niedokładne, złośliwie wysnute z nieprzychylnego źródła, lecz zręcznie rozszerzone; dało to ten skutek, iż najlepsi nawet jego przyjaciele powoli usuwać się od niego zaczynali, nie wiedząc o tem, że ulegają powolnemu, ale ustawicznemu wpływowi złośliwej gadaniny.
Znajomi jego szeptali między sobą:
— Wiadomo ci pewno, że!...
— Nie...
— Bardzo brzydko mówią o nim!
— Czyż tak? Cóż więc?
— Nie wiem, mówią rozmaicie... wogóle rzeczy niebardzo pochlebne dla jego reputacji.
— Ha!... źle... Ja też to uważałem... że on był tak ozięble przyjęty.
— Ja go będę odtąd unikał.
— I ja tak samo, i t. p.
Taki jest świat, że więcej nie trzeba dla znienawidzenia człowieka, któremu już samo powodzenie dosyć zrobiło zazdrosnych nieprzyjaciół. Taki właśnie przypadł los i temu, o którym mówimy. Nieszczęśliwy, widząc, że go wszyscy opuszczają i czując, iż tak powiem, że mu się ziemia z pod stóp usuwa, nie wiedział, gdzie szukać ma owego niewidzialnego nieprzyjaciela, którego tylko ciosów bezustannie doświadczał; nigdy bowiem nie podejrzewał on o to księżny. Chcąc jednak koniecznie dojść przyczyny okazywanej mu przez znajomych pogardy, udał się do jednego ze swych dawnych przyjaciół; ten odpowiedział mu również z pogardą, wtedy, obrażony do żywego, zażądał zadośćuczynienia... przeciwnik odrzekł mu:
— Postaraj się o dwóch sekundantów, a ja ci stanę do pojedynku.
Nieszczęśliwy nie mógł znaleźć ani jednego... Nakoniec, od wszystkich opuszczony, nie mogąc pojąć przyczyny, ubolewając nad losem tej, która z jego winy zginęła, wpadł w rozpacz ze smutku, dostał pomieszania zmysłów i... odebrał sobie życie...
W dzień jego śmierci pani Saint-Dizier powiedziała, że po tak haniebnem życiu, takiego spodziewać się było trzeba końca; że ten, co tak długo czynił sobie igraszkę z praw boskich i ludzkich, musiał zakończyć życie ostatnią zbrodnią... samobójstwem!... a przyjaciele pani Saint-Dizier powtarzali i roznosili te straszne jej słowa z miną skruchy, pokory i przekonania.
Niedosyć na tem; księżna umiała nietylko karać, ale i nagradzać.
Zauważono też wkrótce, że wszyscy, należący do towarzystwa pani Saint-Dizier, nadzwyczaj szybko dochodzili do znaczenia. Młodzieńcy cnotliwi dostawali za żony bogate panny z instytutu de Sacra Coeur, które właśnie przygotowano dla nich.
Biedne dziewczęta zapóźno poznawały, jakimi ich obdarzano mężami; gorzkiemi łzami przypłacały częstokroć zwodniczą łaskę przypuszczenia ich do towarzystwa owych obłudnych, fałszywych ludzi, między którymi były obce, bez opieki.
W salonach pani Saint-Dizier rozdawano rangi, stamtąd wychodzili prefekci, dowódcy pułków, poborcy generalni, deputowani, akademicy, biskupi, panowie, od których wymagano przedewszystkiem, aby poufnie porozumiewali się z księdzem d’Aigrigny, co do różnych przedmiotów, podług jego wyboru, co dla nich zresztą było przyjemną rozrywką, gdyż ksiądz margrabia był człowiekiem najuprzejmiejszym, najdowcipniejszym i najwyrozumialszym. Żądał on nie istoty, ale maski.
Lecz biada tym, których zasady lub interes przeciwne były zasadom lub interesom pani Saint-Dizier lub jej przyjaciół. Prędzej czy później, pośrednio lub bezpośrednio spotykało ich nieszczęście, prawie zawsze niepowetowane; jedni odbierali srogi cios w serce; inni tracili kredyt, sławę lub posadę, z której mieli całe utrzymanie; wszyscy ulegali działaniu trucizny gwałtownej, niewidomej, tajemniczej, która niszczyła reputację, majątki, najgruntowniejsze znaczenie, aż do chwili, kiedy z powszechną zgrozą i zadziwieniem, wszystko runęło.
Za panowania Ludwika XVIII i Karola X księżna posiadała straszny, ogromny wpływ. Po rewolucji lipcowej zbliżyła się ku nowemu rządowi, chociaż pokrewieństwem należała do towarzystwa legitymistów i w bliskich z nimi zostawała stosunkach, wszelako i tutaj nie postradała swojej potęgi.
Ponieważ książę Saint-Dizier umarł już od kilku lat bezdzietnie, osobisty jego majątek, bardzo wielki, spadł na jego młodszego brata, ojca Adrjanny Cardoville; kiedy ten przed półtora roku umarł, Adrjanna pozostała wtedy jedyną reprezentantką tej gałęzi rodziny Reainepont.
Księżna Saint-Dizier oczekiwała siostrzenicy w dosyć obszernym salonie, wybitym ciemno-zielonym adamaszkiem, meble, takąż materją pokryte, były hebanowe, ozdobione rzeźbą, jak również bibljoteka napełniona pobożnemi książkami. Kilka obrazów świętych, wielki ze słoniowej kości krucyfiks na czarnym aksamicie nadawały temu salonowi pozór okrutny, surowy.
Pani Saint-Dizier, siedząc przy wielkiem biurku, kończyła pieczętowanie kilku listów, gdyż prowadziła bardzo rozległą, różnorodną korespondencję. Podówczas, mając lat około czterdziestu pięciu, była jeszcze piękną; z latami kibić jej nabrała tuszy, ale to nie szpeciło jej bynajmniej. Na głowie czepeczek bardzo prosty, przewiązany popielatą wstążką, pozwalał widzieć włosy blond, gładko ułożone.
Za pierwszem wejrzeniem uderzało każdego jej ułożenie znamionujące zarazem godność i prostotę; napróżno szukałbyś wtedy w tej fizjognomji, pełnej skruchy, spokojnej, śladów minionego życia; widząc ją tak naturalnie poważną, skromną, niktby nie uwierzył, że była to bohaterka tylu intryg, tylu awantur miłosnych. Przy każdem nieco za lekkiem słówku, na tej twarzy malowało się natychmiast bolesne, niewinne zdziwienie, potem obrażona wstydliwość i wzgardliwe politowanie.
Zresztą w razie potrzeby uśmiech księżnej bywał jeszcze pełen wdzięku, a nawet zwodniczej szczerości; jej wielkie błękitne oko umiało jeszcze być czułem i pieszczotliwem; lecz niechby się kto poważył podrażnić jej dumę, sprzeciwić się jej woli, lub szkodzić jej interesom, i byle tylko mogła, bez skompromitowania się, wybuchnąć gniewem, wtedy twarz jej, zwykle pogodna, poważna, ujawniała zimną, nieprzebłaganą złośliwość.
W takiej chwili pani Grevais weszła do gabinetu księżnej, trzymając w ręku raport., który jej doręczyła Floryna, raport o poranku Adrjanny Cardoville.
Pani Grivois od dwudziestu lat była w służbie u księżnej Saint-Dizier; wiedziała ona wszystko, co zaufana pokojowa może i powinna wiedzieć o swej pani, gdy ta była bardzo zalotna. Czy księżna z dobrej woli zachowywała przy sobie tego świadka swych wszystkich błędów miłosnych? O tem wogólności nie wiedziano. To pewna, że pani Grivois miała u księżny Saint-Dizier wielkie przywileje, i że raczej uważaną była za jej towarzyszkę, niż za pokojówkę.
— Oto są notatki Floryny, proszę pani — rzekła pani Grivois, oddając księżnej papier.
— Przejrzę je zaraz — odpowiedziała księżna, — lecz moja siostrzenica ma tu przyjść. Podczas konferencji, na której ma tu być obecną, zaprowadzisz do jej pawilonu osobę, która ma tu niebawem przyjść i która zapyta o ciebie.
— Dobrze, proszę pani.
— Ten jegomość spisze dokładny inwentarz wszystkiego, co się znajduje w pawilonie, zajmowanym przez Andrjannę. Dopilnujesz, aby nic nie opuszczono; to rzecz bardzo ważna.
— Tak, pani... lecz gdy Żorżeta lub Hebe zechcą opierać się?
— Bądź spokojna, mężczyzna, mający obowiązek spisania inwentarza, ma taką powagę, że gdy te dziewczęta poznają go, nie ośmielą się sprzeciwiać. Staraj się zwracać jego uwagę na wszystko, co może potwierdzić pogłoski, które od niejakiego czasu rozpuściłaś...
— Niech księżna pani będzie spokojna te pogłoski mają teraz moc prawdy...
— Wkrótce ta Adrjanna, tak zuchwała i tak dumna, zmuszoną będzie prosić o przebaczenie... i to jeszcze mnie...
Stary lokaj otworzył podwoje i oznajmił:
— Ksiądz d’Aigrigny!
— Jeżeli przyjdzie panna Cardoville — rzekła księżna do pani Grivois — poproś ją, aby chwilkę zaczekała.
— Dobrze, pani — odpowiedziała ochmistrzyni, wychodząc razem z lokajem.
Ksiądz Saint-Dizier i ksiądz d’Aigrigny pozostali sami.