Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
PRZEBUDZENIE.

Ażeby wytłomaczyć przybycie panny de Cardoville przez furtkę ogrodową domu, który zajmował Dżalma, wrócić się musimy do poprzednich wypadków.
Opuszczając dom doktora Baleinier, panna Cardoville udała się do swego pałacu przy ulicy Anjou. Podczas ostatnich miesięcy swego pobytu u ciotki, Adrjanna kazała potajemnie wyrestaurować i umeblować to piękne mieszkanie, którego przepych i wytworność powiększyła wszelkiego rodzaju osobliwościami pawilonu pałacu Sant-Dizier.
Sądząc, że do zajęcia się podrzędnemi, wewnętrznemi interesami domu, do jego dozoru i utrzymania, potrzeba jej będzie wiernych ludzi, Adrjanna napisała do rządcy dóbr Cardoville i do jego żony, aby natychmiast przybyli do Paryża.; tak więc pan Dupont miał pełnić obowiązki intendenta, a pani Dupont szafarki, gospodyni. Dawny przyjaciel ojca panny de Cardoville, hrabia Montbron, starzec nader dowcipny, niegdyś mężczyzna bardzo wzięty, a przytem wielki znawca wszelkiego rodzaju elegancji, doradził Adrjannie, aby występowała jak księżna, aby przyjęła koniuszego, stręcząc jej do pełnienia tych obowiązków człowieka bardzo dobrze wychowanego, w wieku już nieco więcej niż dojrzałym, człowieka, który, będąc wielkim miłośnikiem koni, zniszczywszy się w Anglji, w Newmarket, w Derby i u Tatersalla, sławnego handlarza koni, zmuszony był, jak się to często zdarza dżentelmenom tamtejszym, zostać stangretem dyliżansu, znajdując w tych obowiązkach uczciwy chleb i sposobność zadośćuczynienia swemu upodobaniu do koni. Takim był pan de Bonneville, protegowany przez hrabiego Montbron.
Panna Cardoville przyjęła znowu do usług dawne pokojowe swoje: Hebe, Żorżetę i Florynę. Ostatnia z początku miała objąć służbę przy księżnie Saint-Dizier, jako dozorczyni, z polecenia przełożonej klasztoru Panny Marji; lecz wskutek nowego kierunku, jaki Rodin nadał sprawie Rennepontów, postanowiono, aby Floryna, jeśliby pozwoliły okoliczności, weszła napowrót do służby u panny Cardoville.
Co do Garbuski, dogadzając żądaniom panny Cardoville, uważając, że już nie jest potrzebną żonie Dagoberta, o której potem mówić będziemy, zgodziła się na pozostanie w pałacu, przy ulicy Anjou przy Adrjannie, która przez rzadką przenikliwość serca, czem się szczególniej odznaczała, powierzyła młodej wyrobnicy, co jej razem służyła za sekretarza, wydziały wsparcia i jałmużny.
W rzeczy samej, Garbuska mogła bardziej niż ktokolwiek przyjąć ofiarowane sobie przez Adrjannę posłannictwo; okrutne jej doświadczenie, to jest bieda, dobroć jej anielskiej duszy, wzniosłość jej umysłu, jej rzadka czynność, jej znajomość tajników nieszczęścia, jej doskonała znajomość ludzi ubogich, pracowitych, dawały rękojmię przezorności i taktu; ta zacna istota mogła doskonale wspierać szlachetne myśli panny de Cardoville.

Mówmy teraz o różnych wypadkach, które w owym dniu poprzedziły przybycie panny de Cardoville z Floryną przed furtkę ogrodu w domu przy ulicy Białej.
Około godziny dziesiątej zrana, okiennice sypialnego pokoju Adrjanny, szczelnie zamknięte, nie pozwoliły przedrzeć się najmniejszemu promykowi światła do tego pokoju, oświetlonego tylko kulistą lampą ze wschodniego alabastru, zawieszoną u sufitu na trzech długich srebrnych łańcuszkach.
Pokój ten, zbiegający się w kopułę, miał kształt namiotu, o ośmiu ściętych ścianach.
Dwoje drzwi z kości słoniowej, przecudnie nabijanej perłową masą, prowadziły jedne do sali łaziennej, drugie do buduaru.
Panna de Cardoville, tylko co przebudziwszy się, spoczywała na łożu wpośród fali muślinu, koronek, batystu i białego jedwabiu.
Ubiór jej głowy, naśladowanie dawnego greckiego, zwiększał wdzięk i tak już pięknej, czystej twarzy panny Cardoville, tak ją odmładzając, iż zamiast osiemnastu lat, wyglądała na piętnaście.
Pogrążona w porannem odrętwieniu, którego ciepła niemoc sprzyja marzeniom, Adrjanna oparła się na poduszce, mając głowę nieco zwieszoną, przez co lepiej jeszcze uwydatniał się idealny kontur jej szyi i obnażonych ramion. Któżby odmalował niewysłowioną swobodę przebudzonej Adrjanny... ocknięcie się tak pięknej, tak czystej duszy, w ciele tak pięknem i tak czystem! ocknięcie serca tak czystego, jak świeże, wonne tchnienie młodości, wolno podnoszące pierś panieńską... pierś białą, jak śnieg najczystszy...
Ufna w szlachetność swego charakteru, dumna z przykładu, jaki miała dać innym kobietom, wiedząc, że oczy będą na nią zwrócone przez zazdrość, czuła się, że tak powiem, zupełnie pewną siebie; nie obawiając się wcale, iżby miała uczynić zły wybór, lękała się raczej, czy będzie miała w czem wybierać, tak jej gust udoskonalił się.
Bieg okoliczności czy też wybryk skłonił wkrótce Adrjannę do zajęcia się Dżalmą.
Uszczęśliwi ona dopełnieniem względem tego królewskiego rodu obowiązków królewskiej gościnności, młoda dziewica wcale nie miała zamiaru czynić młodego księcia bohaterem swej przyszłości.
Myślała ona najprzód, i słusznie, że to nawpół dzikie dziecko, z burzliwemi namiętnościami, które choć z czasem dałyby się poskromić, to przecież jeszcze nie były poskromione, że mówię, to dziecko, przeniesione nagle w środowisko wyrafinowanej cywilizacji, wystawione być musi nieuchronnie na przykre doświadczenia i gwałtowne wstrząśnienia. Zaś panna de Cardoville, nie mając w swym charakterze nic męskiego, żadnej skłonności do panowania, nie chciała zajmować się cywilizowaniem młodego dzikiego. Nie chcąc go zostawić bez obrony na wszelkie niebezpieczeństwa paryskiego życia, prosiła po przyjacielsku hrabiego Montbron, aby wprowadził księcia Dżalmę do najlepszych towarzystw w Paryżu i żeby oświecił go radami swego doświadczenia.
— Co do mnie, kochany hrabio, — mówiła do pana Montbron ze zwykłą sobie szczerością — moje postanowienie jest niezmienne; sam mi pan powiedziałeś, jakie sprawi wrażenie między ludźmi zjawienie się księcia Dżalmy, dziewiętnastoletniego Indjanina, zachwycającej piękności, wyniosłego i dzikiego, jak lew wyszły z lasu; to jest nowe, to nadzwyczajne, powiedziałeś mi, hrabio; dlatego cywilizacyjna społeczność ścigać go będzie z natarczywością, której się dla niego lękam; otwarcie zaś przyznam się kochanemu hrabiemu, iż nie wypada mi okazać, że chcę rywalizować w gorliwości z tylu pięknemi damami, które pewno i nieustraszenie zechcą się wystawić na szpony tego młodego tygrysa.
A gdy pan Montbron zapytał, czy wygnanie biednego młodego tygrysa indyjskiego długo będzie trwało, odpowiedziała mu Adrjanna:
— Przyjmując u siebie prawie wszystkie osoby towarzystw, do których go pan wprowadzisz, będę miała sposobność bawić się różnemi zdaniami, jakie dadzą się słyszeć o nim. Jeżeli znajdą się mężczyźni, co powiedzą o nim wiele dobrego, znajdą się kobiety, co mówić będą wiele złego... tak się spodziewam. Słowem opinja, jaką sobie tym sposobem wytworzę, skróci lub przedłuży, jak pan mówisz, wygnanie mego królewskiego kuzyna.

W tym dniu Adrjanna, rano, skłopotana myślami o widokach, jakie przyszłość przedstawić mogła potrzebom jej serca, porzuciła je nareszcie i znowu wpadła w głęboką zadumę.
Nagle podniosła się, usiadła, przetarła oczy i zadzwoniła na swe panny służące.
Na pierwszy srebrny głos dzwonka otworzyło się dwoje drzwi ze słoniowej kości.
Na progu we drzwiach od pokoju gotowalnianego pokazała się Żorżeta, a razem z nią wpadła ze szczekaniem, czarno podpalona, ze złotą obróżką na szyi, Lutyna.
Hebe wyszła z pokoju kąpielowego.
W głębi tego pokoju, z góry oświetlonego, widać było na kobiercu z zielonego kordybanu, ze złotemi kwiatami, obszerną kryształową wannę, w kształcie podłużnej muszli.
Widząc Hebę w jej świeżym, ładnym ubiorze, przynoszącą w kształtnych rękach kąpielowy ubiór, Adrjanna rzekła:
— Moje dziecko, gdzież jest Floryna?
— Już będzie dwie godziny, jak wyszła; zawołano ją, jak mówiła, w bardzo pilnym interesie.

Blisko w dwie godziny po wstaniu, Adrjanna, kazawszy ubrać się, jak zwykle, z całą elegancją, dała znak pannom,aby się oddaliły i zawołały do niej Garbuskę, której zawsze okazywała pewien szacunek, i dlatego przyjmowała ją zawsze sam na sam.
Młoda wyrobnica przybyła spiesznie, blada, wzruszona, i rzekła drżącym głosem:
— Ach, pani!... słuszne były moje przeczucia. Zdradzają panią...
— O jakichże mówisz przeczuciach? moja droga — rzekła zdziwiona Adrjanna — i któż to zdradza mnie?
— Pan Rodin — odpowiedziała Garbuska.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.