Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część druga/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Cefiza i Garbuska spokojnie zajmowały się przygotowaniami do śmierci.
Nieszczęsna chwila zbliżała się, ich fizjognomje, zawsze spokojne, wydawały się lekko ożywionemi nadzwyczajnem wzruszeniem, które zawsze towarzyszy podwójnemu samobójstwu.
— Teraz... — rzekła Garbuska — prędko fajerkę...
I uklękła przed fajerką, napełnioną węglami; ale Cefiza, wziąwszy siostrę pod rękę, zniewoliła ją do wstania, mówiąc jej:
— Pozwól mi rozniecić ogień... to do mnie należy..
— Ależ, Cefizo...
— Wiesz, moja kochana siostro, jakiego bólu głowy nabawia cię woń żarzących się węgli.
Na tę naiwną przymówkę, a Cefiza nie żartem mówiła, obie siostry nie mogły wstrzymać smutnego uśmiechu.
— Doprawdy — rzekła Cefiza. — Na co niepotrzebnie zadawać masz sobie podwójną mękę... wcześniej niż potrzeba.
Potem, pokazując siostrze siennik, w którym jeszcze było trochę słomy, dodała.
— Ty idź połóż się, moja siostrzyczko... Gdy węgle rozpalą się, ja przyjdę i usiądę przy tobie.
— Tylko pośpiesz się, moja Cefizo.
— W pięć minut wszystko się skończy.
Zapanowało głębokie milczenie...
Słychać było jedynie dmuchanie Cefizy i kiedy niekiedy lekkie trzaskanie węgli, które już zaczynały wydawać ckliwy, duszący zapach.
Cefiza, czując już niejaki zawrót głowy, wstała i rzekła do siostry, zbliżając się do niej:
— Już palą się węgle...
— Moja siostro — rzekła Garbuska, — jakże się ułożymy? Ja chciałabym być tuż przy tobie... aż do końca..
— Słusznie mówisz...
— Pozwól, niech ostatni raz ucałuję twe piękne włosy — rzekła Cefiza, przytulając do ust piękną jedwabistą kosę, która wieńczyła bladą, melancholijną twarz Garbuski — a potem już zachowamy się jak najspokojniej...
— Nie przewidujesz, na który cmentarz wyprowadzą nas? — rzekła Garbuska po krótkiem milczeniu.
— Nie, pocóż to pytanie?
— Bo mnie najlepiej podobałby się Pere-Lachaise... chodziłam tam raz z Agrykolą i jego matką... Cóż to za śliczny widok... wszędzie drzewa... kwiaty... marmury...
Czy wiesz ty, że umarli... piękniej mieszkają niż żywi., i że...
— Cóż ci to, siostro?... — rzekła Cefiza do Garbuski, która zwolniła mowę, a nareszcie zupełnie umilkła.
— Czuję zawrót głowy... skronie zaczynają mnie boleć... — odrzekła Garbuska. — A ty, jak się czujesz?
— I mnie trochę zaczyna kręcić się w głowie; to osobliwe, u mnie skutek później następuje, aniżeli u ciebie.
To, czemu się dziwiły dwie siostry, było naturalne; lubo mocno osłabiona zmartwieniami i nędzą, Bachantka, będąc tak silnej budowy, naturalnie później, niż słabowita, delikatna Garbuska, uczuć musiała skutki zaczadzenia.
Po chwilowem milczeniu, Cefiza rzekła, kładąc rękę na czole Garbuski, której głowa ciągle oparta była na jej kolanach.
— Nic nie odpowiadasz, moja siostro... chora jesteś, nieprawdaż.
— Nie — rzekła Garbuska osłabionym głosem, — powieki ciążą mi, jak ołów... coraz bardziej słabnę i mdleję... spostrzegam... że coraz wolniej mówię... ale nie czuję jeszcze żadnej boleści. Czy sądzisz, że Agrykola bardzo mnie będzie żałować... i długo będzie o mnie myślał?
Potem dodała:
— Szczęściem, umieram z mocnem przekonaniem, że on nigdy nie będzie mnie potrzebować; ożenił się z bardzo piękną, miłą dziewczyną; kochają się nawzajem... pewna jestem... że ona go uszczęśliwi.
Gdy wymawiała ostatnie słowa, głos Garbuski słabnął coraz bardziej.... Nagle wzdrygnęła się i rzekła do Cefizy drżącym głosem:
— Moja siostro... ściśnij mocno... swemi rękoma.. oh! boję się... widzę... wszystko... ciemno-błękitnie... wszystko się ze mną kręci...
Kiedy Cefiza, chcąc wstać, lekko ścisnęła swoją siostrę, ta przytrzymała ją.
— Ty cierpisz, biedna siostro... — rzekła drżąc Cefiza.
— Oh! tak... w tej chwili... mocno cierpię... nie oddalaj się ode mnie... Proszę cię... pozostań ze mną...
— A ja... nic... prawie nic jeszcze... — mówiła do siebie Cefiza, rzucając zagniewanym wzrokiem na fajerkę.. — Ach... gdyby... jednak — dodała ze złośliwą radością — zaczynam się już dusić i... zdaje mi się... że moja głowa, rozłupie się...
Zamilkły obie, zabójczy gaz wypełnił izdebkę i odurzał nieszczęśliwe.
Nagle Garbuska poruszyła się konwulsyjnie, wymawiając przygasłym głosem następujące słowa:
— Agrykolo... panno de Cardoville... Oh! żegnam was... Agrykolo... żegn... Łagodna twarz Garbuski nie była bledsza, niż zwykle, tylko jej przymknięte oczy już nie patrzyły, półuśmiech pełen smętku i dobroci błąkał się jeszcze przez chwilę na fijołkowych ustach; wydających jeszcze słaby oddech... potem usta jej zdrętwiały.
— Ale ty nie powinnaś umierać przede mną... — zawołała przeraźliwym głosem Cefiza, okrywając pocałunkami lica Garbuski, które stygły pod jej ustami.
— Siostro... kochana siostro... Zaczekaj na mnie... zaczekaj na mnie...
Garbuska nic nie odpowiedziała; jej głowa, którą Cefiza na chwilę puściła, opadła na siennik.
— Mój Boże! przysięgam ci... nie moja to wina, że nie umieramy razem!... — zawołała Cefiza w rozpaczy. Klęcząc przed posłaniem, na którem leżała rozciągnięta Garbuska. — Umarła! — mówiła do siebie wylękniona Cefiza — otóż i umarła... pierwej niż ja... Siostro — dodała obejmując rękami szyję Garbuski — otóż i ja... idę z tobą...
Nagle odgłos stąpania słyszeć się dał na schodach. Cefiza tyle jeszcze miała przytomności, że usłyszała szelest i głosy. Nie przestając leżeć nad ciałem swej siostry, podniosła głowę. Szelest zbliżał się coraz bardziej; niebawem zawołał głos za drzwiami, w małej od nich odległości:
— Wielki Boże! jaka woń z węgli!...
I w tejże chwili zachwiały się drzwi w zawiasach, a tymczasem inny głos odezwał się:
— Otwórz!... otwórz!...
— Wejdą... uratować mnie... a moja siostra umarła!... Oh! nie... nie będę tak podła, iżbym ją przeżyła.
Taka była ostatnia myśl Cefizy. Zebrawszy resztę sił pobiegła do okna, otworzyła je... i właśnie w chwili, kiedy silna ręka otwierała drzwi, nieszczęsna dziewczyna rzuciła się ma podwórko z wysokości drugiego piętra W tej chwili Adrjanna i Agrykola pokazali się na progu izdebki. Nie zważając na duszącą woń węgli, panna de Carodville wpadła na poddasze, i, zobaczywszy fajerkę, zawołała:
— Biedaczka!... zabiła się!...
— Nie... wyskoczyła oknem — zawołał Agrykola, gdyż widział, w chwili kiedy się drzwi łamały, postać ludzką, niknącą przez okno, do którego pobiegł.
Lecz, nie zrozumiawszy prawdziwej przyczyny przerażenia Agrykoli, Adrjanna, która spostrzegła w ciemność: Garbuskę odpowiedziała:
— Nie... oto jest...
I pokazała kowalowi bladą twarz leżącej na sienniku Garbuski, przy której padła na kolana; Adrjanna, uchwyciwszy za ręce biedną wyrobnicę, uczuła, że już były zimne... Prędko przyłożywszy rękę do jej serca, nie uczuła już jego bicia... Jednakże po chwili, gdy weszło do izdebki nieco świeżego powietrza drzwiami i oknem, zdawało się Adrjannie, że czuje nieznaczne uderzenia serca, i zawołała:
— Jej serce bije, prędko ratunku, panie Agrykolo, biegnij po ratunek, po doktora... Szczęściem... mam flakonik ze spirytusem.
— Tak... tak... ratunku dla niej, i dla tamtej... jeżeli czas jeszcze — rzekł kowal w rozpaczy i pobiegł ku schodom, pozostawiwszy pannę Cardoville klęczącą przed posłaniem, na którem leżała prawie martwa Garbuska.