Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część trzecia/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
SPOTKANIE.

Nazajutrz po dopełnionem przez pana Dupont zleceniu do księcia Dżalmy; tenże przechadzał się prędko, niespokojnie, po małym salonie indyjskim przy ulicy Białej. Salon ten, jak wiadomo, łączył się z oranżerją, gdzie Adrjanna pierwszy raz pokazała się młodemu księciu. Szczęście tak szybko i tak wyraźnie działa na młody, żywy gorący organizm, iż Dżalma, wczoraj jeszcze ponury, ociężały, rozpaczający, teraz zupełnie inaczej wyglądał.. Prędko się przechadzając, nagle się zatrzymał, wydobył z zanadrza mały, starannie złożony papier i przyłożył go do ust z najwyższą radością; nie mogąc pohamować uniesień swego szczęścia, krzyknął męskim dźwięcznym głosem, i jednym skokiem stanął przed wielkiem szkłem, przedziełającem salon od oranżerji, w której pierwszy raz ujrzał pannę de Cardoville. Dziwna moc wspomnienia, dziwne złudzenie umysłu, zajętego ciągle jednym i tym samym przedmiotem, sprawiło, iż zdawało się Dżalmie, że widzi, albo, raczej widział rzeczywiście ubóstwiany obraz Adrjanny za przezroczystem szkłem.
Temu zachwycającemu obrazowi Dżalma przypatrywał się w głębokiem zamyśleniu.
Młody Indjanin nie był sam. Faryngea bacznym okiem śledził wszystkie poruszenia księcia. Na twarzy metysa widać było podejrzliwy niepokój. Nie mógł się mylić; nic innego tylko list Adrjanny, oddany wczoraj wieczór przez pana Dupont, sprawił ten szał radości: pewno dowiedział się, że jest kochany.
Wczoraj, rozstawszy się z panem Dupont, jak sobie łatwo można wyobrazić, bardzo niespokojny, metys pośpieszył co żywo do księcia, chcąc być świadkiem wrażenia, jakie sprawi na Dżalmie list panny de Cardoville; ale zastał salon zamknięty. Zapukał, nikt mu nie odpowiedział. Wtedy, choć to już była bardzo głęboka noc, wysłał list do Rodina i doniósł tak o odwiedzinach pana Dupont, jako też o przypuszczalnym ich celu.
Kilka razy, ale napróżno, metys pukał ostrożnie do pokoju Dżalmy; o wpół do dwunastej książę zadzwonił i kazał, żeby powóz był gotowy o wpół do trzeciej.
— Radość Waszej Książęcej Mości zdaje się być bardzo wielka; racz oznajmić jej przyczynę swemu najniższemu i najwierniejszemu słudze, aby i on także mógł cieszyć się razem. — Próbował zagaić rozmowę.
Jakkolwiek książę słyszał mówiącego; nic nie odpowiedział.
Po kilku chwilach takiego zamyślenia zatrzymał się i rzekł:
— Która jest teraz godzina?
— Już będzie blisko druga, mości książę — odezwał się Faryngea.
Po chwilowem milczeniu książę podniósł na metysa oczy, zroszone nieco łzami radości, i odpowiedział wyrazem serca, przepełnionego miłością i uszczęśliwieniem:
— Oh! szczęście... szczęście... jakże jest dobry, jak wielki Bóg...
— Powiedziałem, proszę Waszej Książęcej Mości, że idąc za radami swego wiernego niewolnika... który radził udawać gorącą miłość dla innej kobiety, zmusiłeś Wasza Książęca Mość pannę de Cardoville, że, lubo tak dumna, sama jednak do niego się garnie... Czyż nie przepowiedziałem tego?
— Tak... przepowiedziałeś — odrzekł Dżalma, ciągle podparty łokciem, i nie przestając patrzeć na metysa z tą samą dobrocią.
Zdziwienie Faryngei powiększyło się; książę zwykle, lubo nie obchodził się z nim surowo, jednakże okazywał mu pewną, zwykłą w swym kraju, wyniosłą powagę, i nie mówił do niego nigdy z taką łagodnością; poczuwając się do złego, jakie wyrządził księciu, niedowierzając, jak wszyscy źli ludzie, metys sądził przez chwilę, że pan jego w swej łagodności krył jakąś zasadzkę; mówił więc dalej już z mniejszą pewnością:
— Wierz mi Wasza Książęca Mość że jeżeli tylko potrafisz Wasza Książęca Mość korzystać z okoliczności, dzień ten pocieszy go za wszystkie wycierpiane przykrości, które były bardzo wielkie, gdyż wczoraj jeszcze.. Wasza Książęca Mość strasznie cierpiałeś; ale nie sam jeden cierpiałeś... ta dumna dziewica również... cierpiała...
— To osobliwa rzecz... — rzekł sam do siebie Dżalma, rzuciwszy na metysa wzrok jeszcze przenikliwszy, ale zawsze pełen dobroci.
— To jest osobliwe!
— Nie, lecz powiedz mi, ponieważ twoje rady tak dobrze posłużyły mi w przeszłości... cóż myślisz o przyszłości?...
— O przyszłości, proszę Waszej Książęcej Mości?
— Tak... za godzinę będę u panny de Cardoville...
— To rzecz nader ważna, proszę Waszej Książęcej Mości... przyszłość zależeć będzie od tego pierwszego widzenia.
— O tem właśnie myślałem teraz...
— Wierz mi Wasza Książęca Mość... kobiety ubiegają się tylko za śmiałym mężczyzną, który im oszczędza kłopotu odmowy.
— Wytłumacz się jaśniej.
— To jest, proszę Waszej Książęcej Mości, pogardzają kochankiem lękliwym, mdlejącym, który pokornym głosem prosi o to, co powinien wziąć gwałtem...
— Ależ ja dziś odwiedzam pannę de Cardoville pierwszy raz.
— Wierz mi Wasza Książęca Mość, jakkolwiek to dziwnem się mu zdaje, jednak to jest rozsądne... Przypomnij sobie książę przeszłość... grając rolę nieśmiałego kochanka, czy sprowadziłeś Wasza Książęca Mość do swych stóp tę dumną dziewczynę? Nie, dokazałeś tego, udając miłość ku innej kobiecie... A więc nie trzeba być słabym... lew nie wzdycha, jak jaka synogarlica. Wierz mi, Wasza Książęca Mość, bądź tylko śmiałym... tylko śmiałym... a dziś jeszcze będziesz sułtanem, uwielbianym przez tę dziewkę, której piękność podziwia cały Paryż...
Po kilku chwilach milczenia, Dżalma. kiwając głową z wyrazem tkliwego politowania, rzekł do metysa łagodnym, dźwięcznym głosem:
— Pocóż mnie tak zdradzać? dlaczego tak złośliwie doradzać mi użycie gwałtu, postrachu, podejścia... względem anioła czystości... względem dziewicy, którą ja szanuję jak własną matkę? Czyż nie dosyć jeszcze, żeś się oddał mym nieprzyjaciołom, nieprzyjaciołom, co mnie bez przerwy ścigali?
Gdyby Dżalma rzucił się na metysa z podniesionym sztyletem, nie tyleby to zdziwiło, zmieszało, a może mniej przestraszyło tegoż, aniżeli gdy usłyszał Dżalmę, mówiącego mu o jego zdradzie tonem łagodnej przygany.
Faryngea żywo cofnął się o krok, jakgdyby myślał o obronie.
Młody książę mówił znowu z tą samą spokojną łagodnością:
— Nie lękaj się niczego... wczoraj zabiłbym cię... lecz dziś uszczęśliwiona miłość czyni mnie sprawiedliwym, łaskawym; lituję się bardzo nad tobą, bez żółci, żałuję cię, musiałeś być bardzo nieszczęśliwy... kiedy się stałeś tak złym.
— Ja, Mości Książę! — rzekł metys z większem jeszcze zdumieniem.
— Posłuchaj mnie, nie chcę, abyś nadal był złośliwym zdrajcą: chcę uczynić cię dobrym... Ten dzień obdarza mnie boskiem szczęściem, ty też błogosławić będziesz ten dzień... Cóż mogę uczynić dla ciebie? czego żądasz? złota?.. będziesz miał złoto... Chcesz więcej niż złota? chcesz przyjaciela, którego czuła przyjaźń pocieszy cię i, oddaliwszy z myśli twe cierpienia, które cię czyniły tak złośliwym, dobrym cię uczyni?... oto jestem synem królewskim, chcesz, abym ci był przyjacielem? Będę nim tak, pomimo zło... nie... za to zło, jakieś mi wyrządził... będę dla ciebie szczerym przyjacielem; błogo mi będzie pomyśleć sobie: w dniu, w którym anioł powiedział mi, że mnie kocha, szczęście moje było bardzo wielkie: rano miałem nieprzebłagalnego nieprzyjaciela; wieczorem jego nienawiść zmieniła się w przyjaźń... Tak, wierz mi, Faryngeo, nieszczęście czyni złym; bądź szczęśliwym...
W tej chwili wybiła druga godzina. Książę zadrżał, była to chwila odjazdu dla widzenia się z Adrjanną.
Zbliżywszy się do Faryngei, wyciągnął do niego rękę giestem, pełnym uprzejmej słodyczy, i rzekł mu:
— Podaj mi rękę...
Metys, którego czoło zimny pot oblewał, którego twarz zbladła, zmieszał się na chwilę; potem zwyciężony, oczarowany, z drżeniem podał księciu rękę, który ją uścisnął i rzekł zwyczajem krajowym:
— Podajesz rękę uczciwie w rękę uczciwego przyjaciela... Ta ręka będzie zawsze dla ciebie otwartą... Do widzenia, Faryngeo... Czuję się teraz godniejszym ukleknąć przed aniołem.
I Dżalma wyszedł, udać się mając do Adrjanny. Pomimo dzikości, pomimo nieubłaganej nienawiści dla rodu ludzkiego, znękany szlachetnemi i łaskawemi słowami księcia Dżalmy, ponury sekciarz Bohwanji pomyślał sobie ze strachem:
— Dotknąłem jego ręki... jest on teraz dla mnie świętym...
Lecz po chwilowem zastanowieniu zawołał:
— Tak... ale nie jest on świętym dla tego, który, jak mi powiedziano tej nocy, ma na niego czekać przy bramie tego domu...
To mówiąc, metys pobiegł do przyległego, na ulicę wychodzącego pokoju, uchylił koniec firanki i rzekł z obawą:
— Jego powóz odjeżdża... człowiek zbliża się... Piekło... powóz odjechał, już nie widzę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.