Żydzi przy pracy/Fajbuś Meloch
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żydzi przy pracy |
Podtytuł | Notatki wieśniaka |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Rubieszewski i Wrotnowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dla uniknięcia naśladownictwa, nie pójdę wzorem Korneliusza Neposa, który jak wiadomo, rozpoczynał życiorysy od rodowodu... Hannibal Hamilcaris filius Cartaginiensis... — lecz zdobywając się na oryginalność swojską i zaoszczędzając sobie zarazem niepotrzebnej fatygi, poprowadzę cię czytelniku pod trzy mosiężne talerze, abyś na własne oczy odczytał następujący szyld:
Wymowny ten szyld starczy za wszystkie legitymacye i daje niejako przedsmak człowieka, co herbowej tarczy używa. Wprawdzie na znaku firmowym z trzema mosiężnemi talerzami pominięto kilka biograficznych szczegółów, jak: puszczanie krwi, dyagnozya wad uwalniających od wojskowości, operacya wszystkich części ciała, tani sposób przyrządzania leków — lecz wejście do środka świątyni Hygei i ujrzenia z blizka całego aparatu leczniczego, dopełnia reszty szczegółów, które z powodów od Fajbusia Melocha niezależnych, nie mogły się na szyldzie pomieścić.
Postarałem ci się, czytelniku, o audyencyę na czwartek, w dzień jarmarczny, kiedy Fajbuś Meloch przez cały dzień przyjmuje.
Chodźmy.
Na środku obszernej izby stoi właśnie Fajbuś Meloch we własnej osobie, przyodzianej w poplamiony surdut z zawiniętemi rękawami. W ręku trzyma zegarek, patrzy i spluwa. Na drewnianym tapczanie leży krzyżem do góry baba, wzdychając żałośnie. Zupełny negliż górnej części kobiecej postaci pozwala nam dojrzeć plecy ugarnirowane szeregiem baniek.
Babina stęka, Fajbuś wodzi obojętnem okiem i spluwa raz po raz. Wreszcie zbliża się do tapczana i z powagą definiuje:
— No! Wojtkowa! będzie już!
— Jeszcze krzynkę — prosi stękająca baba.
— Chcielibyście, żeby wam za głupie 30 kop. cały kwartał bańki na plecach trzymać?
— Choć jeszcze z paciorek! aż mi się ulży. Widzi mi się, że na prawym boku jeszcze nie zebrały.
— Dorzućcie 5 kopiejek.
— Kiej nie mam.
— No to dajcie kilka jajek. Nie bądźcie Wojtkowa skąpi. Pierwsze zdrowie jak pieniądze — wyrokuje Fajbuś i nie czekając odpowiedzi, wyjmuje z postawionego na tapczanie koszyka kilka sztuk kurzego owocu.
— Poleżcie sobie jeszcze chwilkę — mówi. — Ja tymczasem poradzę Jaśkowi.
I przy tych słowach zwraca się do świeżo przybyłego pacyenta.
— Co wam to, Janie? Czyście się, nie daj Boże! z kobietą przemówili, że wam tak gęba spuchła?
— Kaj tam! zębska bolą i tyla!
— Fluks! Zaraz zobaczymy. Siadajcie.
Usadowiony na drewnianym zydlu chłop roztworzył szeroko gębę i czeka na wyrok eskulapa. Fajbusiowi nie pilno. Zajrzał raz, zajrzał drugi, obcążkami postukał w zęby, aż chłopu świeczki w oczach stanęły.
— Źle, mój Janie! takich zębów jak żyję nie widziałem! Zwyczajnym lewarkiem nie wyjmie...
— To cóż będzie? — pyta zastraszony pacyent.
— A czy ja wiem... Chybabym wziął prawdziwy angielski instrument — pociesza po namyśle doktór.
— A wejźcie, ino prędko! Bo aż mnie w ślepiach strzyka...
— A jak mi się zepsuje instrument, to kto zapłaci?
— Zapłacę! Fajbuś! zapłacę, jeno rwijcie bez targu...
— Dacie pół rubelka?...
— Tylko 40 kop. — targuje się jeszcze chłop.
— Taniej niż 45 kop. nie wezmę. Chcecie? dobrze. Wasza wola — upiera się Meloch.
— Niechże już będzie po waszemu! jeno nie żałujcie ręki — jęczy zmordowany bólem chłopek.
Rozpoczyna się operacya. Angielski lewarek niby kowalskie obcęgi, kierowany wprawną ręką Fajbusia, chwyta ząb delikwenta. Fajbuś przymróżywszy oczy ciągnie z całych sił, aż chłopu sustawy trzeszczą... Wreszcie głośne „Oj! oj!“ zwiastuje tryumf dentystycznej wprawy Fajbusia.
— Patrzcie, co za kieł! — chwali się operator, podając pacyentowi zakrwawiony szczątek. — Nie miało was bolić? Dziura na trzy palce...
— Oj! oj! — stęka właściciel kła.
— Nie jęczcie, Janie! tylko dziękujcie Bogu, żeście się z mojej łaski takiego rozbójnika pozbyli. A teraz dajcie pół rubelka i rzućcie tyłem ząb na piec. Gębę obwiążcie chustą i jedźcie do domu.
Porada skończona. Fajbuś biegnie do baby, odrywa bańki, a tymczasem już i trzeci pacyent zjawił się po poradę — baba z małem dzieckiem.
Fajbuś obrzuca wprawnem okiem przybyłą włościankę, z odzieży wnioskując o wysokości dyet. Jeśli przegląd wypadł pomyślnie, podsuwa stołek, mówiąc:
— Siadajcie, gospodyni! a co to powiecie?
— Dziecko mi słabuje. Cosik mu się stało. Czy aby nie „urok“?
— Zaraz zobaczymy — mówi doktór — z całą powagą bierze maleństwo za rękę i bada puls patrząc na zegarek.
Pokręcił głową.
— Źle jest.
— Olaboga! radźcież co, panie Fajbuś!
— Zaraz. Co nagle, to po dyable. Z dzieckiem trudniej, niż ze starym, bo ono przecie nie powie co mu jest, trzeba wszystko we własnej głowie ułożyć... Mogą być „krosty“... — dodaje po namyśle.
— Adyć szczepione łońskiego roku — oponuje chłopka.
— To może zęby, albo z „pokarmu“. Pokażcieno gospodyni język...
Babina spełnia rozkaz. Fajbuś z namaszczeniem dotyka palcem, przygląda się różowym mięśniom chłopki, wreszcie z widocznem zadowoleniem wykrzykuje:
— A co, ja zaraz mówiłem, że to z „pokarmu!“ Widzieliście wasz język? jak w błocie umazany... Choroba siedzi u was we wnętrzu, a dziecko z pokarmem ją wyssało. Ale na to jest rada. Dziecku dam miksturkę własnej roboty... „ulepek!“ będzie wasz kosztowało 18 kopiejek...
— Spuśćcie już na równe 15...
— Nie targujcie się, tylko słuchajcie! A wam postawię cztery „świeże“ pijawki pod piersiami, to tę gorycz z pokarmu odciągną...
— A możeby i dziecku? — proponuje chłopka.
— Dziecku nie trza! Będziecie mieli ulepek. Dawać po łyżce trzy razy dziennie; jak wam zabraknie, to przyjdziecie do mnie. No chodźcie do drugiej izby, tam wam „moja“ postawi pijawki i będzie po gwałcie... Zapłacicie 55 kopiejek z ulepkiem.
Chłopka w drodze do sali operacyjnej chciałaby się jeszcze targować, ale Fajbuś nie daje jej przyjść do słowa, popychając przed sobą.
— Nie barłóżcie! nie barłóżcie. Jeszcze wam drogo? świeże pijawki jak smoki!
Takich konsultacyj ma Fajbuś w dzień targowy kilkanaście, a załatwia się z poradą szybko i wprawnie. Kołtun, strzykanie, kolka, choroby dziecięce, czy kobiece, wszystko to leży w zakresie medycznej wiedzy Melocha.
Między jedną a drugą operacyą, czy poradą ruchliwy medyk przemienia się we fryzyera i golibrodę, bo przecież ma razurę. W odłamie tej pracy wyręcza się wprawdzie dwoma swymi „uczniami“, zdarza się jednak, że i własnej ręki dokłada, robiąc „poprawki“ po niedość biegłych elewach. Do golenia wprowadził Fajbuś swój system, oparty na podziale pracy.
Wiadomo, że golenie składa się z namydlenia i samego golenia, wiadomo również, że twarz męzka ma dwie strony, prawą i lewą, i że obie zarastają, a równocześnie golone być nie mogą.
Z tej zasady wychodząc, obsługuje Fajbuś swą klientelę w następujący sposób, zwłaszcza przy liczniejszym napływie klijentów bardzo wygodny, bo nie dopuszczający dezercyi. Usadowionym pod rząd brodaczom mydli jeden z uczniów najpierw jedną połowę brody, drugi zaś w miarę namydlenia goli, gdy się już z jednym policzkiem uporają, następuje odbiór zapłaty po dwa czeskie od sztuki, a następnie dopiero podobna operacya z pozostałą do golenia częścią twarzy. System powyższy ma podwójną zaletę: a) przeszkadza ucieczce klientów i zabezpiecza regularny wpływ honoraryów, b) daje możność nieomal równoczesnego wykonania podjętych obowiązków.
Nadmienić jeszcze muszę, że kunszt fryzyersko-balwierski doprowadził Fajbuś do wysokiej doskonałości, śledząc bacznie za rozwojem tego fachu i wymaganiami mody. A i uczniowie godnie sekundują pryncypałowi ku zadowoleniu siermiężnych dandysów. Strzygą na polkę i na jeża, na żądanie, za osobną dopłatą, podgalają karki, nawet wąsy całkowicie zeskrobują brzytwą, co u osobników, zażywających tabakę, ma pewne estetyczne znaczenie. Prócz tego „faworyty“ i „baczki“, nieznane dawniej między ludem, wprowadzone zostały przez pomysłowego Fajbusia na ozdobę włościańskiej twarzy. Początkowo konserwatyzm chłopski walczył opornie z tą nowością Fajbusiowej mody, lecz w końcu uległ prądowi cywilizacyi i w młodszej generacyi głównie golenie całej przestrzeni twarzy uważane jest za brak smaku i nieznajomość wymagań mody.
Jeżeli praca domowa Fajbusia położyła gruntowne zasługi w dziedzinie hygieny i ochędóstwa, to działalność po za domem stokroć więcej.
Wezwany do chorego Fajbuś, spełnia nietylko funkcyę najbieglejszych lekarzy, lecz i aptekarzy zarazem, biorąc z sobą torebkę, w której się mieszczą najskuteczniejsze środki lecznicze. Olej rycinowy, mięta, proszki na womity, pijawki, bańki — wozi Fajbuś od przypadku z sobą, mając prócz tego w kieszeni paltota środki lecznicze sekretne, swego wynalazku i wyrobu, których jedynie w cztery oczy w wielkiej tajemnicy udziela.
Świat jest zły, mógłby ktoś złośliwy zrobić denuncyacyę i gotowy kłopot! Za co? za to, że Fajbuś oszczędza choremu fatygi posyłania do apteki. Przecież te środki, złożone z cukru, mielonej kawy, magnezyi, cynamonu lub tureckiego pieprzu, nikomu zaszkodzić nie mogły — jeśli chory umarł, to pewnikiem z choroby, a nie z magnezyi lub pieprzu. Tak rozumuje Fajbuś, a że władza lekarska myśli inaczej, to nie jego wina.
Dawniejszemi czasy pisywał Fajbuś i recepty po łacinie, lecz teraz wobec zazdrości świata medycznego, dał pokój. Udziela porad tylko słownych, a w pismo się nie bawi. Po co drugich uczyć? po co ma ślad Fajbusiowej mądrości na papierze zostawać?
Po za praktyką zwykłą uprawia czasem Fajbuś i medycynę sądową, namawiając pobitego chłopka, między jednym a drugim okładem zimnej wody, do podania skargi o obelgi czynne na napastnika.
— Macieju! — przedstawia — powinniście iść do sądu. Za taką podkowę pod ślepiami, jaką wam Wicek zrobił, powinien najmniej dostać trzy tygodnie! Nawet nieładnie dla was takie rozbójstwo darować! A co wam kłaków napsuł, aż strach!
— Juścić wodził mię za łeb po izbie — opowiada opatrywany Maciej — ale i ja go dobrze za ożydla ścisnąłem...
— Co z tego! Kiedy on wam siniaków narobił. Gębę macie podrapaną, jak rzeszoto i za dwie niedziele się nie zagoi. Ja na waszem miejscu nie puściłbym tego. Chcecie? to sam zrazu „podanie“ napiszę i świadkiem będę jakoście pokrzywdzeni...
— Ha no! niechby tak było. Tylko opiszcie tego zbereźnika dobrze!
— Nie bójcie się! Za pół rubelka będziecie mieli galante skargę, a jak przyjdzie świadczyć, to pamiętajcie, Macieju, że każdego czas kosztuje...
— No! no! — potakuje, nakłoniony do rozprawy sądowej Maciej — niech tylko co wyleci, to ja nie od tego...
Chociaż powiedzieć można wogóle, że praktyka Fajbusia Melocha po za domem otoczona była niejaką tajemniczością, to w poszczególnych wypadkach sekret był tak ściśle przez medyka zachowany, że nawet Lejzorowa nie była doń dopuszczoną. Przezorność godna uznania, gdyż wiadomo, że babski język, długi język.
Do takich najzupełniej sekretnych czynności należało sprawianie przeznaczonych do poboru wojskowego popisowych.
Fajbuś, jako szczery miłośnik pokoju, rzecznik humanitarnych idei, o ile uznawał rozlew krwi z pomocą baniek ciętych lub puszczadła za pożyteczny dla dobra ludzkości, o tyle brzydził się bagnetem, szablą, kulą i innemi narzędziami, służącemi do tegoż samego celu. Ożywiony tak podniosłem uczuciem, z największą chęcią śpieszył radą i pomocą każdemu, kto się pragnął od zetknięcia z karabinem lub armatą uchylić.
Jak zegarmistrz, znający każdą sprężynę zegarka, potrafi czasomierz w ruch puścić lub zatrzymać, tak Fajbuś zatrzymywał zdrowie na życzenie interesowanego, aby go od większego kalectwa uchronić.
Środki, jakich używał do wzbudzenia objawów niezdatności, nie zawsze prawie odnosiły skutek co do ostatecznego celu, lecz o to Fajbusia winić nie można. On chciał dobrze, gdy sprawił kogo, to zaszczepiona wada na całe życie w organizmie pozostała, ale uparta komisya czasami i wadliwych brała.
Ostatecznie prawda wyznać każe, że po kilku mniej pomyślnych operacyach i dwóch denuncyacyach, Fajbuś przestał przykładać się czynnie do utrzymania pokoju europejskiego, w rzadkich jedynie wypadkach, gdy o współwyznawcę chodziło, i to za sutem honoraryum, podejmując się niekiedy na własne ryzyko rozbrojenia.
Odsunąwszy się od dzieł wojennych, rozwinął Fajbuś tem większą działalność sanitarno-fryzyerską w okolicy, kładąc główny nacisk na rozpowszechnienie wyrabianych własną ręką specyfików.
Napływ młodych lekarzy, dozór apteczny i zazdroszcząca zawsze powodzenia zawiść ludzka i na tem polu stawiały Melochowi przeszkód niemało. Umiał je jednak obchodzić, jednając sobie klientelę „delikatną mową“, pewną poufałością z chorym, a nadewszystko jakością honoraryów, stosowaną ściśle do możności chorego.
Nie upierając się gwałtem przy gotówce, brał, co było pod ręką, jaja, kury, gęsi, ćwiartkę zboża, korczyk kartofli, uprzystępniając w ten sposób biednej klasie poradę lekarską.
Szczegół to charakterystyczny, świadczący o dobrem sercu Fajbusia Melocha. Przytaczam go zaś dla pamięci i nauki potomnych na tem miejscu, w przewidywaniu, że biografii mego bohatera ani Medycyna, ani Gazeta Lekarska nie pomieści.