Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego
Rozdział XX. Dzieło Podfilipskiego
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1932
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.
DZIEŁO PODFILIPSKIEGO

Pan Zygmunt był na wyjezdnem; kończył rachunki i likwidację swych interesów w kraju. Widywałem często czoło jego zamyślone, nawet pochmurne. Może niepokoiła go choroba Tomasza, który w parę tygodni po wyjeździe Zygmunta żyć przestał? Wtedy jednak nie można było spodziewać się tak nagłego końca; inne zatem troski nurtowały duszę Podfilipskiego. Może zerwanie z Falbanką? Obrót tej sprawy mógł mu pozostawić pewien niesmak. Może przeczuwał, że po raz ostatni ogląda kraj rodzinny? Może wreszcie czuł, że go nie dosyć oceniają i rozumieją w kraju? Ten ostatni domysł potwierdza mi wspomnienie jednego wieczoru, spędzonego sam na sam z Podfilipskim, na parę dni przed wyjazdem naszym zagranicę.
Było to w jego mieszkaniu. Któż nie pamięta tych wielkich pokojów, w których powietrze samo zdawało się importowane z zachodu, gdzie cały obraz tego człowieka był jakby oprawny we właściwą mu wspaniałą ramę. Nie mówiąc już o meblach sprowadzonych z Anglji, ani o pysznych kordubańskich skórach z herbami Podfilipskich, które zdobiły gabinet, ani o norymberskiej sali jadalnej, — każdy pokój był jakby poświęcony innemu bożyszczu domowemu, innym Penatom, uczczonym przez stosowne upiększenie ścian i półek dziełami sztuki. Więc gabinet był poświęcony koniowi, sala jadalna — „martwej naturze“ a pokój sypialny — kobiecie.
Tu i owdzie spotykałeś też karykatury, sceny z wyścigów, artystyczne bronzy i porcelany, — także kilkanaście fotografij, wybitniejszych przyjaciół. Całość była wspaniała.
Na specjalną wzmiankę zasługuje ubieralnia, którą pan Zygmunt pokazywał nawet z upodobaniem, jako najlepiej wykończoną z całego mieszkania. Był to duży pokój, obstawiony szczelnie szafami, jak bibljoteka; w szafach, w idealnym porządku, były rozpięte ubrania na stalugach i buty na prawidłach; szafy zamknięte stanowiły wyborną kombinację zwierciadeł, w których można się było przejrzeć ze wszystkich stron. Jedna ściana była ruchoma; odsunięcie jej odsłaniało łazienkę, urządzoną do wszystkich rodzajów kąpieli: wanny, prysznicu, a nawet ruskiej łaźni. W tym celu były zbudowane w głębi szerokie stopnie majolikowe, sięgające prawie sufitu.
Widziałem raz pierwszą godzinę dnia pana Zygmunta i podziwiałem jej rozkoszną estetykę. Z sypialnego pokoju, pełnego portretów kobiet już to mitologicznych, już to znajomych, przechodziło się przez małe drzwiczki do ubieralni, gdzie czekał Hans z propozycją wyboru ubrania, butów, bielizny, — rozłożonych na osobnym do tego tapczanie. Osobny był stół z przyrządami toaletowemi, osobny stolik do herbaty i gazet, osobne półki do perfum i znakomita kanapa do wypoczynku po kąpieli. Rozstrzygano kwestję wyboru kąpieli stosownie do pory roku i usposobienia. W tem wytwornem i pachnącem wnętrzu pan Zygmunt, ubrany w długi płaszcz biały, wyglądał niemal posągowo. Czułeś, gdyś go widział, że o takiej elegancji XIX wieku w przyszłości pisać będą książki.
W chwili, o której mówię, mieszkanie wyglądało smutnie. Pan Zygmunt opuszczał je na czas nieokreślony. Zapalono wiele lamp bez zwykłych dyskretnych efektów światła; potrzeba było dzisiaj tylko banalnej jasności, bo pakowano meble i obrazy. Hans majestatycznie dowodził tragarzami i służbą podrzędną, pan Zygmunt zaś siedział w gabinecie przy biurku i przebierał papiery.
Przyszedłem ułożyć się z nim o dzień i godzinę naszego wyjazdu. Podfilipski miał wyraz twarzy szyderczy. Z pomiędzy papierów wyjął niewielki zeszyt i zaprosił mnie na herbatę. Przeszliśmy do sali jadalnej, z której nic nie ruszono, bo malowidła tam były oprawne w drewniane ozdoby ścian. Były to „martwe natury“, zakupione na licytacji w „Hôtel Drouot“. Jak zwykle więc patrzyła na mnie z ponad drzwi ogromna kapusta między holenderskim rondlem i zabitym zającem. Ucieszyłem się niemal, że tę znaną mi jarzynę widzę jeszcze na swem miejscu.
Odezwał się Podfilipski, kiwając głową:
— Jak u nas gadać z ludźmi? poco gadać? Myślałem, że jest choć kilkudziesięciu, choć kilkunastu...
— Na kogoż pan tak narzeka? — zapytałem.
— Nie, bo to ostatecznie można stracić cierpliwość i może się odechcieć wszelkiego działania w kraju! Pokazałem dzisiaj komuś ten zeszyt. Komuś takiemu, o którym miałem wyobrażenie, że umie myśleć. No — i nietylko nie zrozumiał, ale mi powiedział, że bez bliższych objaśnień wygląda to na... Zresztą mało mnie obchodzi, co on myśli, dość, że nie zrozumiał. Zadziwi się pan, gdy powiem, że w tym małym zeszycie jest naszkicowana teorja życiowa człowieka, którego pan nie ma tak znowu za nic sobie...
— Niechże mi pan to pokaże — prosiłem zaciekawiony.
Oddał mi zeszyt do rąk. Na pierwszej stronie przeczytałem tytuł:

LE FRANC-PARLER D’UN GENTILHOMME

i motto:

De omni re scibili —
(Pic de la Mirandole).

Kiedym się wahał, czy dalej czytać, czy prosić o bliższe objaśnienia, Podfilipski mierzył mnie wzrokiem coraz pogodniejszym, nareszcie rzekł:
— To moje dzieło.
— Pan... także pisze?
— Tak, chciałem pisać i oto właśnie szkic mego dzieła, owoc długoletniego namysłu. Czy to kiedy napiszę? — nie wiem. Może nigdy. Nie jestem i nie chcę być literatem, — ale jak inaczej przekazać trwale światu rezultaty swych myśli i doświadczeń?
Przerzuciłem kajet i widząc, że zawiera kilka tylko stron, zapytałem, czy niema nic więcej?
— Dotąd gotowego tekstu niema nic, oprócz przedmowy. Są notatki i dokumenty. Ale samo zestawienie przedmiotów powinno już, mojem zdaniem, zelektryzować umysł filozoficzny, mogłoby nawet czegoś nauczyć. Niech pan to sobie przeczyta. Znajdzie tam pan bardzo wiele treści — tyle, ile można jej znaleźć w niewielkim szkicu: znajdzie pan wspomnienia naszych rozmów, a nawet wzmiankę o sobie. Tylko proszę mi oddać zeszyt, bo to jedyny egzemplarz.
Obiecałem i zaniósłszy do domu, skopjowałem tegoż wieczora cały rękopis. Zachowanie kopji daje mi dzisiaj możność podzielenia się z czytelnikiem tym ciekawym szkicem. Dzieło skończone stałoby się zapewne ozdobą naszej literatury, chociaż, jak sam szkic byłoby napisane po francusku. Ale nawet ten plan, czy fragment, jest cennym przyczynkiem do charakterystyki autora; zdumiewa też objętością swą filozoficzną.

LE FRANC-PARLER D’UN GENTILHOMME
De omni re scibili —
(Pic de la Mirandole).
WSTĘP.

Mimo znacznych zdobyczy wiedzy i doświadczeń starego świata, życie nasze składa się z przesądów i z konwencjonalnych urządzeń. Ponieważ składało się z nich zawsze, przeto wnosić należy, że i nadal składać się z nich będzie. Jest to porządek rzeczy nieodmienny. Nie zwali go siła pojedynczego, choćby największego genjuszu. Urodzi się jeszcze jeden Darwin, jeszcze jeden Schopenhauer, a wynalazki ich i teorje przebrzmią, zalane nieśmiertelną falą głupoty ludzkiej. Ta jedna jest wieczna i tej pragnę poświęcić moje studjum, nie w celu, aby głupotę rozpowszechnić i utrwalić jej panowanie (do tego przyłożą się inni), ale żeby wyciągnąć z niej korzyść dla tej małej liczby wtajemniczonych w sztukę życia (les initiés à l’art de la vie), żeby podzielić się doświadczeniem z bratniemi umysłami (mes compagnons du penser). Prawdziwy wynalazca to ten, który potrafi opanować istniejący porządek rzeczy i wyzyskać go dla rozkoszy i ozdoby własnego życia. Pochlebiam sobie, żem tego dopiął w pewnych granicach. Jeżeli dzisiaj teorję swą chcę sformułować i uczynić ją, pod pewnym względem, własnością wielu osób, nie czynię tego przez miłość bliźniego, pojęcie anty-filozoficzne, ale przez naturalną sympatję dla osób mojego świata i moich przekonań, dla ludzi miłych mi i potrzebnych. Mój altruizm jest tylko rozszerzonym egoizmem. Jednak ponieważ niema w życiu pojęć absolutnych, mój egoizm rozszerza się aż do życzenia, aby poglądy me zyskały jak największą liczbę adeptów tak w kraju, który mi jest rodzinnym, jako też w wielkiej ojczyźnie wszechświata. Nie obawiam się, aby teorja moja stała się powszechną, a przez to samo niemożliwą. Gmin mnie nie zrozumie, ani za mną podąży. Ale może słowa moje powiększą w kraju zastęp cywilizatorów, tę gromadkę inteligentną (cette cohorte des initiés), ten wybór, który postawi się naczelnie i poprowadzi współrodaków do swoich celów.
Założenie to praktyczne, nie jest mi wszelako bodźcem do sformułowania mej mądrości życiowej. Kieruje mną inna siła: przekonanie, chęć ogłoszenia tych rezultatów myślowych, które filozoficznie i doświadczalnie wydały mi się niechybnemi (infaillibles), a także ta poniekąd uzasadniona duma, aby myśl moja przetrwała moje doczesne istnienie.
Ta książka pisze o wszystkiem. Niech to nie dziwi panów dziennikarzy, bibljotekarzy i jeszcze drobniejszych pracowników. W każdem dziele, jeżeli ma na celu jakiś pożytek, a nietylko problematyczne zadanie „sztuki dla sztuki“, zawiera się jedna szczypta mądrości, dla której autor buduje książkę, jeden mniej lub więcej cenny rezultat filozoficzny. Moja książka składa się z samych rezultatów. Nie przeceniam ich wartości, ale wypraszam się od zdania o mnie gazet i fachowych krytyków. Pisząc dla towarzyszów, dla ludzi moich (de mon bord), ich jedynie sądowi polecam moją pracę.


I. Historja głupoty ludzkiej (Stendhal). Typy urządzeń społecznych: królestwo Izraelskie — Ateny — państwo Rzymskie — cesarstwo Niemieckie — rzeczpospolita Francuska (Renan, Taine i Larousse). Wspólne cechy klas rządzących i rządzonych (moje notatki z Hiszpanji).
II. Rozwój instynktów przyrodzonych. Modyfikacje ras przez zmiany klimatu i otoczenia. Złagodzenie obyczajów przez ułatwienie rozkoszy. Przyczynki do teorji Darwina (moja rozmowa z Drem Evansem w Paryżu).
III. Na czem zależy szczęście człowieka? Progresja tego pojęcia przez wieki. Progresja tegoż przez sfery. Szczęście jednych może tylko wzrastać kosztem nieszczęścia drugich. W interesie postępu leży szczęście klas wyższych. Prawo przyrodzone silnych do rozkoszy (Bismark i moje notatki z Hiszpanji).
IV. Formy rozkoszy. Panowanie bezpośrednio nad wielką ilością osób. Charakterystyka Napoleona I-go. Ile z Napoleona jest w każdym z nas? Moje aspiracje młodzieńcze. Stanowisko naczelne moralne może dać równą dozę rozkoszy, jak stanowisko władcy świata. Teorja Epikura (Larousse i inni).
V. Formy rozkoszy. Stół. Wygoda. Wytworność form. Sport. Sztuka, jako ozdoba życia. Przykłady ze starożytności: Lukullus — Petronjusz — Gry olimpijskie. Przykłady z nowszych czasów (Montegazza i Larousse).
VI. Formy rozkoszy. Kobieta (mój zbiór listów).
VII. Rozkoszy nie osiąga się bez walki. Walka egoizmów jest stanem normalnym społeczeństw (Schopenhauer i moja rozmowa z Ligęzą[1]. Walka treścią nietylko życia pojedynczego człowieka, ale życia społeczeństw i narodów.
VIII. Walka międzynarodowa. Rzut oka na historję wojny od czasu wynalezienia prochu. Przyszła wojna dwóch ras: białej i żółtej. Nowsi pisarze wojenni.
IX. Zbiorowe walki przekonań. Wojny religijne i patrjotyczne. Wszelkie zbrojne i krwawe starcia są atawizmem walki pierwotnej. Zniknąć muszą razem z powodami zaczepnemi: z religjami i ideą narodowości (różni filozofowie i moje notatki z Hiszpanji).
X. Walka o rozkosz bytu. Sposoby uzbrojenia. Taktyka zmienna, stosownie do ideałów i pragnień indywidualnych. Konieczność pozbycia przesądów teoretycznych. Savoir vivre et savoir faire. Wybór obozu. Stopniowa zmiana obozów od niższych do wyższych. Ilustracje: Alcybjades — sposób dojścia Leszka I-go do korony — karjera pierwszego Rotschilda.
XI. Sposoby walki. Pieniądze. Istota zysku. Kierowanie pracą tych, którzy stworzeni są do pracy. Kierowanie stratą przeznaczonych dla straty. Teorja gry. Ślepota hazardu w przeciwstawieniu do rachunku prawdopodobieństw. Każdy obrót pieniężny jest grą. Rozum sztuki pięcio-frankowej (l’esprit d’une pièce de cent sous) (Jean Baptiste Say?).
XII. Sposoby walk. Zyskanie przywilejów. Przywileje urodzenia i stanu. Szlachectwo i jego ekwiwalenty. Pozycja towarzyska. Używanie uroku swej pozycji do celów praktycznych. La fascination.
XIII. Sposoby walki. Działanie przez pogardę. Wyższość, jako sposób walki. Pogarda dla stanowisk niedostępnych, bez tracenia ich z widoku. Ekonomja apetytów. Obojętność. Spokój.
XIV. Filozofja.
XV. Szczegółowy opis urządzenia dnia, roku i sposobu życia hrabiego X, mego przyjaciela (ja).

Koniec.



  1. Nie mogę pominąć tej pochlebnej dla mnie wzmianki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.