<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Alosza garnkotłuk
Pochodzenie Djabeł
Wydawca Sikora
Data wyd. 1929
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków, Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Алёша Горшок
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Alosza garnkotłuk
Aloszka był najmłodszym synem w rodzinie. Razu jednego posłała go matka z garnkiem mleka do djakoniszy, a on potknął się i stłukł garnek Matka wybiła go za to, a dzieci zaczęły przedrzeźniać go mianem „garnkotłuka“. Odtąd przylgnęło do niego przezwisko „Aloszka Garnkotłuk“.

Aloszka był mały i chudy; nos miał duży, uszy wielkie, obwisłe. Dzieci śmiały się z jego brzydoty. We wsi była szkoła, ale nauka nie szła Aloszy do głowy, zresztą i czasu na to nie miał. Starszy brat mieszkał w mieście u kupca, a Aloszka od dziecka pomagał ojcu. Miał lat sześć, gdy razem z siostrą, pasał owce i krowy na wygonie. Kiedy podrósł pilnował koni dniem i nocą. Od dwunastego roku życia orał i woził. Sił wiele nie miał, a brał się do wszystkiego. Zawsze był wesół. Jeżeli dzieci śmiały się z niego milczał lub im wtórował. Gdy ojciec wymyślał na niego, słuchał, nic nie mówiąc a po skończonem łajaniu uśmiechał się i brał się do najbliższej roboty.
Alosza miał dziewiętnaście lat, gdy jego brata wzięto do wojska. Ojciec dal Aloszę na miejsce brata, jako stróża do kupca. Ubrali chłopca w stare buty po bracie, w kubrak i ojcowską czapkę i zawieźli do miasta. Alosza nie mógł dość nacieszyć się swem ubraniem, ale kupiec był niezadowolony z jego wyglądu.
— Myślałem, że dasz mi człowieka jak się patrzy na miejsce Siemiona — rzekł kupiec, oglądając Aloszę — a ty mi jakieś chuchro przywiozłeś. Cóż z niego będzie?
— On wszystko zrobi. Zaprzęgnie, pojedzie, gdzie trzeba, pracować umie. Wydaje się słaby, a jest żylasty.
— No, zobaczę.
— Najważniejsze, że cierpliwy. Do roboty skory.
— Cóż mam robić? Zostaw go.
Alosza zamieszkał u kupca.
Kupiec miał rodzinę niewielką: żonę, starą matkę, starszego syna żonatego, niewykształconego, który z ojcem pracował, młodszego, który skończywszy gimnazjum, poszedł na uniwersytet, ale go wyrzucili stamtąd i mieszkał w domu, oraz córkę gimnazjalistkę.
Z początku Alosza nic się nie podobał, gdyż był z niego chłop prawdziwy; źle ubrany, nie umiał się zachować, wszystkim mówił „ty“. Ale wprędce przyzwyczaili się do niego. Okazał się zresztą lepszym od brata i rzeczywiście był cierpliwy. Posyłali go na wszystkie strony, a on robił chętnie i prędko przechodząc bez odpoczynku, od jednej pracy do drugiej. Tak, jak to w domu było, u kupca także wszystko zwalali na Aloszę. Im więcej pracował, tem bardziej zasypywano go robotą. Pani i jej matka, córka, syn, subjekt i kucharka, wszyscy to tu, to tam posyłali go z poleceniami. Ciągle się słyszało: — „Pobiegnij bracie“, albo: — „Alosza, zrób-no to. — Cóż to, Alosza, zapomniałeś, czy co? — Pamiętaj, nie zapomnij, Alosza“. Alosza biegał, robił, uważał, nie zapomniał, zawsze ze wszystkiem zdążył i ciągle się uśmiechał.
Buty brata podarł prądko. Pan domu wyłajał go za to, że chodził z gołymi palcami i kazał mu kupić na bazarze nowe buty. Alosza cieszył się z nowych butów, ale nogi miał ciągle te same; bolały go pod wieczór od biegania, tak, że się gniewał na nie. Bał się, że ojciec gdy przyjedzie brać za niego pieniądze, rozgniewa się, gdy mu kupiec odtrąci z jego płacy za buty.
W zimie wstawał przed świtem, rąbał drzewo. zamiatał podwórze, karmił i poił krową, konia. Potem palił w piecach, czyścił buty państwa, ubranie, nastawiał samowary. Potem subjekt go wołał do wyjmowania towaru lub kucharka dawała mu miesić ciasto i szorować rondle. Posyłali go jeszcze do miasta, to z listem, to po córkę państwa do gimnazjum, to po oliwę dla staruszki. — „Gdzie ty się podziewasz, przeklęty“ — mówił mu to ten, to ów. — „Cóż masz sam iść, Alosza pobiegnie. Aloszka! Hej, Aloszka!“ — I Alosza biegał.
Śniadanie jadł chodząc, a obiad rzadko kiedy zdążył zjeść ze wszystkimi, kucharka łajała go za to, ale litowała się nad nim i zawsze zostawiała mu coś gorącego na obiad i kolację. Szczególnie dużo roboty było przed świętami i w czasie świąt, Alosza bardzo cieszył się ze świąt, gdyż wtedy dostawał napiwek, miał zaledwie ze sześćdziesiąt kopiejek, ale to w każdym razie były jego pieniądze, mógł je wydąć, na co chciał. Pensji swej na oczy nie widział. Ojciec przyjeżdżał stale, brał ją od kupca i jeszcze wypominał Aloszce, że buty prędko zniszczył.
Gdy zebrał sobie dwa ruble owych napiwków, za poradą kucharki kupił czerwoną kurtkę, robioną na drutach, a gdy ją włożył, nie mógł się dość nacieszyć.
Alosza mało mówił: jeżeli się odezwał, to krótko i kilkoma tylko słowami. Gdy mu kazano coś robić, albo pytano, czy potrafi zrobić ta lub owo, bez najmniejszego wahania odpowiadał zawsze: — „Wszystko się robi“ i zaraz się brał do tego.
Modlitw nie znał żadnych. To, czego go matka uczyła, zapomniał, modlił się zaś rano i wieczór, robiąc rękami jedynie znak krzyża.
W ten sposób przeszło półtora roku. Wówczas właśnie w życiu jego zaszło niebywałe zdarzenie. Mianowicie dowiedział się ze zdumieniem, że między ludźmi oprócz tych stosunków, które on dotąd znał, są jeszcze zupełnie inne; że bywa tak, iż jeden człowiek niekoniecznie jest potrzebny drugiemu a mimo to chce mu usłużyć i odnosi się do niego życzliwie. I poczuł również, że jest właśnie takim człowiekiem, a dowiedział się o tem dzięki kucharce Ustynji. Ustynja była młodą sierotą i pracowała tak jak Alosza. Żal jej go było, a Alosza po raz pierwszy uczuł, że nie jego usługi, ale on sam jest komuś innemu potrzebny. Kiedy matka litowała się nad nim, nie zwracał na to uwagi; zdawało mu się że tak być powinno, że to tak jakby on sam płakał nad sobą. Tymczasem teraz nagle spostrzegł, że Ustynja, zupełnie obca żałuje go: zostawia mu w garnku kaszę z olejem, a gdy on je, patrzy na niego, podparłszy podbródek ręką. Spojrzy on na nią, ona się roześmieje, a on także.
Było to czemś tak nowem i dziwnem, że aż przeraziło Aloszę. Uczuł, że nie będzie już mógł służyć tak, jak przedtem. Ale był zadowolony i kiedy patrzał na swe spodnie, pocerowane przez Ustynję, kiwał głową i uśmiechał się. Często przy robocie lub w drodze przypominał ją sobie i wymykało mu się: „Ach, Ustynja“. Ona mu pomagała w czem mogła, on jej także. Opowiedziała mu życie swe: została sierotą, ciotka ją wzięła, oddała do miasta, syn kupca namawiał ją do złego, ale się oparła. Lubiła mówić, a jemu miło było słuchać jej. Wiedział, że w miastach często tak bywa, iż chłopi, idący na robotników, żenią się z kucharkami! Kiedyś ona go zapytała, czy go prędko ożenią? Odpowiedział, że nie wie, ale nie chce brać żony we wsi.
— Cóz to, upatrzyłeś sobie kogo? — spytała.
— Ot, ciebie bym wziął. Poszłabyś?
— Widzicie, garnkotłuk, a coś takiego powiedzieć potrafił — rzekła, uderzając go ręcznikiem po plecach. — Dlaczego nie miałabym iść.
W zapusty przyjechał stary po pieniądze. Żona kupca dowiedziała się, że Aleksy postanowił się żenić z Ustynją; to się jej nie podobało. „Przyjdą dzieci, z dzieckiem będzie do niczego“. Powiedziała to mężowi.
Gospodarz oddał pieniądze ojcu Aleksego.
— Cóż, dobrze mój się sprawia? — rzekł chłop. — Mówiłem, że jest cierpliwy.
— Że cierpliwy, to cierpliwy, ale o głupstwach myśli. Postanowił żenić się z kucharką. A ja żonatych nie będę trzymał. To nie dla nas.
— Głupiec, głupiec, a to wymyślił — rzekł ojciec. — Wybiję mu to z głowy.
Przyszedłszy do kuchni, ojciec usiadł przy stole, czekając na syna. Alosza załatwiał różne interesa i wrócił zadyszany.
— Myślałem, żeś mądry, a ty patrzaj, coś wymyślił mądrego — powiedział ojciec.
— Ja, nic.
— Jakto nic? Zachciało ci się żenić. Ja cię ożenię, jak przyjdzie pora i jak należy, a nie z miejską flondrą.
Ojciec dużo mówił. Alosza stał i wzdychał. Gdy ojciec skończył, Alosza uśmiechnął się.
— Cóż? Można dać temu spokój...
— Otóż to.
Kiedy ojciec poszedł, a on został się sam z Ustynją, powiedział jej (ona stała za drzwiami i słyszała ich rozmowę):
— Źle z nami, nie udało się. Słyszałaś? Nie pozwala.
Ustynja, milcząc, zakryła oczy fartuchem i rozpłakała się.
Alosza cmoknął językiem.
— Jakże nie posłuchać? Widocznie trzeba dać spokój.
Wieczorem, gdy kupcowa kazała mu zamknąć wrota, spytała go:
— Cóż, usłuchałeś ojca, porzuciłeś swe głupstwa?
— Zdaje się, że tak — odrzekł Alosza, roześmiał się i równocześnie rozpłakał.


∗             ∗

Od tego czasu Alosza więcej nie mówi z Ustynją o ożenku i żył jak dawniej.
W czasie postu subjekt kazał mu usunąć śnieg z dachów. Alosza wlazł na dach, oczyścił go cały i zaczął odrywać przymarznięty śnieg u rynien; wtem noga mu się powinęła i upadł razem z łopatą. Nieszczęście chciało, że upadł nie w śnieg, a na wyjście pokryte żelazem. Ustynja i córka kupca podbiegły ku niemu.
— Stłukłeś się, Alosza?
— Jeszczebym się nie stłukł. Ale to nic.
Chciał wstać, nie mógł i zaczął się uśmiechać. Zanieśli go do dworu. Przyszedł felczer, obejrzał go i zapytał, gdzie boli.
— Wszędzie boli, ale to nic. Tylko że gospodarz obrazi się. Trzeba ojca zawiadomić.
Przeleżał Alosza dwie doby. Trzeciego dnia posłali po popa.
— Będziesz umierał? — spytała Ustynja.
— A cóż to? Czyż wiecznie będziemy żyć? Trzeba kiedyś — prędko, jak zawsze, odrzekł Alosza.
— Dziękuję, Ustynja, żeś taka dobra była dla mnie. Lepiej, że nie pozwolili nam się żenić, na nicby to było. Teraz wszystko dobrze.
Modlił się z popem, ale tylko rękami i sercem. A serce mu mówiło, że jeśli tu jest dobrze, gdy słucha się i nie obraża nikogo, to i tam dobrze będzie.
Mówił mało. Prosił tylko pić i ciągle się czemuś dziwił.
Naraz coś zwróciło jego uwagę, przeciągnął się i umarł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.