Anioł Pitoux/Tom I/Rozdział XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Przerwa ta chwilowo tylko powstrzymała rozmowę, ale nie zmieniła w niczem podwójnego uczucia: zazdrości miłosnej w kobiecie, zazdrości własnej w monarchini.
Dlatego rozmowa, która zdawała się być wyczerpaną w tym pierwszym okresie, miała się jeszcze ożywić z większym naciskiem, tak, jak w bitwie po ustaniu pierwszego ognia, rozpoczynającego akcję na kilku punktach, wszczyna się ogień na całej linji, rozstrzygający bitwę.
Kiedy wreszcie rzeczy doszły do tego stopnia, zdawało się, że hrabia równie ciekawy jest, jak i królowa, bliższych wyjaśnień. Skoro tylko zamknęły się drzwi, odezwał się pierwszy:
— Pytała mnie Wasza Królewska Mość, czy powróciłem dla pani de Charny. Wasza Królewska Mość więc zapomniała, że pomiędzy nami stanął układ, i że ja jestem człowiekiem honorowym?
— Tak — rzekła królowa, zwieszając głowę — tak, stanął układ tak, pan jesteś człowiekiem honorowym, tak, poprzysiągłeś poświęcić się mojemu szczęściu, a poświęcasz zarazem kobietę piękną i charakteru szlachetnego... jedna to zbrodnia więcej.
— O! Wasza Królewska Mość przesadza oskarżenie. Proszę tylko przyznać, że dotrzymałem słowa, jak człowiek uczciwy.
— To prawda, niedorzeczna jestem — przebacz mi, hrabio.
— Nie nazywaj, Najjaśniejsza Pani, zbrodnią tego, co jest tylko skutkiem przypadku i konieczności. Obojeśmy opłakiwali to małżeństwo, które jedynie mogło zasłonić honor królowej. Chodzi tylko o to, ażeby znosić to małżeństwo ta, jak ja znoszę je od lat czterech.
— Tak, zawołała królowa — ale czy myślisz pan, że nie widzę twojego smutku, że nie rozumiem twojego utrapienia, które objawia się w formie najgłębszego szacunku? Czy myślisz, że nie widzę wszystkiego?
— Przez litość, Najjaśniejsza Pani — rzekł hrabia, schylając się — racz mi wyjawić to, co pani widzi. Jeżelim niedosyć cierpiał sam, i niedosyć zadał cierpień innym, niechaj podwoję utrapienia dla siebie i dla wszystkiego, co mnie otacza, pewny będąc, że nigdy nie wypłacę się za to, co pani jestem winien.
Królowa wyciągnęła ku hrabiemu rękę. Słowo tego człowieka miało moc nieprzełamaną, jak wszystko, co wybucha ze szczerego i namiętnego serca.
— Rozkaż, Najjaśniejsza Pani — mówił dalej — błagam, nie lękaj się rozkazywać.
— O! tak, tak, wiem dobrze, nie mam słuszności; przebacz mi pan, to prawda. Ale jeżeli masz pan gdzie ukryte bożyszcze, któremu ofiarujesz tajemne kadzidło, jeżeli jest gdzie na świecie kobieta przez ciebie uwielbiana... Otóż, jeżeli to istnieje, ukryte przed wszystkimi, nie zapomnij, że masz przed wszystkimi, publicznie wobec innych, a także wobec siebie, żonę młodą i piękną, którą otaczasz pieczołowitością, żonę, która opiera się na twoim ramieniu, a opierając się na ramieniu, opiera zarazem na sercu.
Olivier zmarszczył brwi, a linje tak czyste jego oblicza, zmieniły się na chwilę.
— Czego żądasz Najjaśniejsza Pani? — rzekł — czy chcesz, ażebym oddalił hrabinę de Charny? Pani milczy; a więc tak? Dobrze; gotów jestem spełnić ten rozkaz; ale wiadomo Waszej Królewskiej Mości, że ona jest sama na świecie! Sierota. Ojciec jej, baron de Taverney, umarł roku zeszłego, jak przystało na szlachcica starej daty, który nie chce patrzeć na to, co się dzieje. Brat jej, de Maison-Rouge, przyjeżdża najwięcej raz do roku, ażeby uściskać siostrę, pokłonić się Waszej Królewskiej Mości, i odjeżdża, a nikt nie wie, gdzie się podziewa.
— Tak, wiem o tem wszystkiem.
— Zastanów się, Najjaśniejsza Pani, że hrabina de Charny — gdyby Bóg powołał mnie do siebie, mogłaby dziś przybrać swe imię dziewicze, a najczystszy z aniołów niebieskich nie podjąłby w jej myślach i marzeniach żadnego wyrazu, żadnego imienia, żadnego wspomnienia miłosnego.
— Tak, wiem — rzekła królowa, — iż twoja Andrea jest aniołem na ziemi, wiem, że godna jest kochania. Mniemam też, że dla niej jest przyszłość, kiedy dla mnie jej niema. Zaklinam cię, hrabino, więcej już ani słowa o tem. Nie mówię do ciebie, jako królowa. Zapomniałam się, ale co począć?... Jest w mej duszy głos, który zawsze nuci szczęście, radość, miłość, obok głosów złowrogich, wróżących niedolę, wojnę, śmierć. To głos mojej młodości, którą przeżyłam. Przebacz mi, hrabio, nie będę już młodą, nie będę się uśmiechała, ani kochała.
I nieszczęśliwa kobieta oparła pałającą twarz na rękach wychudłych i delikatnych, a łza królewska, niby brylant, przesunęła się między palcami.
Hrabia znów upadł na kolana.
— Najjaśniejsza Pani, w imię nieba — rzekł — rozkaż mi, ażebym się oddalił, uciekał, umarł, ale nie płacz przy mnie.
I sam gotów był zaszlochać, wymawiając te słowa.
— To już się skończy — rzekła Marja Antonina, podnosząc się lekko i wstrząsając głową z uśmiechem pełnym wdzięku.
I ślicznym ruchem odrzuciła w tył gęste włosy pudrowane, które się rozsypały po szyi białości łabędziej.
— Tak! tak! to się skończy — mówiła dalej królowa — już cię więcej zasmucać nie będę, dajmy spokój tym szałom. Dziwna to rzecz, jak kobieta jest słaba, kiedy królowa potrzebuje być tak silna. Przybywasz pan z Paryża? wszak tak? Pomówmy. Opowiedziałeś mi rzeczy, które zapomniałam, a były to rzeczy ważne, nieprawdaż, panie hrabio de Charny?
— Dobrze, Najjaśniejsza Pani, powróćmy do tego, gdyż słusznie mówi Wasza Królewska Mość, są to rzeczy bardzo ważne. Tak jest, przybywam z Paryża, i świadkiem byłem upadku monarchji.
— Słusznie postarałem się o odwagę, gdyż wymagacie jej bez ratunku, panie hrabio. Pomyślny bunt, to według pana już upadek monarchji. Jakto! dlatego, że Bastylja została wzięta, powiadacie, iż monarchja upadła. O! zapominacie, że Bastylja zapuściła korzenie we Francji dopiero w wieku czternastym, a monarchizm od sześciu tysięcy lat, rozrósł się na całym świecie.
— Chciałbym się łudzić, Najjaśniejsza Pani — odpowiedział hrabia — a wtedy zamiast zasmucać umysł Waszej Królewskiej Mości, głosiłbym nowiny najprzyjemniejsze. Nieszczęściem, instrument tylko takie wydaje głosy, do jakich był przeznaczony.
— Czekaj pan, ja wam dodam otuchy, ja chociaż jestem kobietą, zaprowadzę was na dobrą drogę.
— Niczego więcej nie żądam, ale niestety!...
— Paryżanie zbuntowali się, wszak tak?
— Tak.
— W jakim stosunku?
— Jak dwanaście do piętnastu.
— W jaki sposób doszliście do tego obliczenia?
— Bardzo prosto. Lud wchodzi jako dwanaście piętnastych w skład całego narodu; dwie piętnaste przypada na szlachtę a jedna piętnasta na duchowieństwo.
— Rachunek dobry jest, panie hrabio, i znasz go na palcach. Czytałeś pan i panią de Necker?
— Czytałem pana de Necker.
— Trafne więc jest przysłowie — odezwała się królowa — jeżeli kto zdradza, to najlepiej swoi. A teraz mój rachunek, hrabio. Czy chcesz go posłuchać?
— Z całą uwagą.
— Na dwanaście piętnastych jest część kobiet, czy tak?
— Tak, Najjaśniejsza Pani, ale...
— Nie przerywaj mi pan. Powiadamy sześć piętnastych kobiet, mężczyzn więc pozostaje sześć; dwie piętnaste starców niedołężnych lub obojętnych, czy to zawiele?
— Nie.
— Zostaje więc cztery piętnaste, z których połowę, przyznasz mi pan, trzeba liczyć na tchórzów i obojętnych. Pochlebiam narodowi francuskiemu; gdzieindziej ten stosunek byłby za mały. Zatem pozostaje dwie piętnaste zapaleńców silnych, dzielnych, wojowniczych. Obliczamy te dwie piętnaste dla Paryża, bo co do prowincji, tego nie potrzeba, nieprawdaż? wszak chodzi tylko o odzyskanie Paryża.
— Tak, Najjaśniejsza Pani, ale...
— Zawsze ale... Poczekaj pan, odpowiesz później.
Olivier się skłonił.
— Obliczam więc — mówiła dalej królowa — dwie piętnaste paryżan na sto tysięcy ludzi, przystajesz pan?
Na ten raz hrabia nic nie odpowiedział.
Królowa mówiła dalej:
— Otóż przeciw tym stu tysiącom ludzi źle uzbrojonych, niesfornych, niezahartowanych, chwiejnych, ponieważ wiedzą, że źle czynią, stawiam pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy znanych z odwagi w całej Europie, oficerów, takich jak pan, a nadto stawiam tę świętą sprawę, którą tu nazywają prawem Bożem, i nareszcie duszę moją, którą łatwo rozczulić, ale trudno złamać.
Olivier milczał jeszcze.
— Sądzisz pan — mówiła dalej królowa — że w bitwie toczonej na takim gruncie, dwaj mężowie z ludu znaczą więcej, niż jeden z moich żołnierzy?
Olivier milczał.
— Odpowiedz pan, czy tak mniemasz, panie hrabio — zawołała królowa niecierpliwie.
— Najjaśniejsza Pani — odpowiedział nareszcie hrabia, na rozkaz królowej, porzucającej dotychczasowe milczenie — na polu bitwy, gdzieby stanęło takich sto tysięcy ludzi w odosobnieniu, bez karności i dobrego rynsztunku, wasza armja pięćdziesięciotysięczna pobiłaby ich w pół godziny.
— Ale nie tak jest, jak Wasza Królewska Mość sądzi. A naprzód, te sto tysięcy buntowników paryskich znaczy tyle co pięćkroć sto tysięcy.
— Jakto?
— Z całą pewnością. Pominęła Wasza Królewska Mość kobiety i dzieci w swej rachubie. O! królowo Francji, o! kobieta odważna i dumna! rachuj je za tylu mężczyzn, te kobiety paryskie: przyjdzie może dzień, w którym będzie pani zmuszona rachować je za tyluż szatanów.
— Co chcesz przez to powiedzieć, panie hrabio?
— Czy wie Wasza Królewska Mość, jaka jest rola kobiety podczas wojen domowych? Nie? To ja wam powiem, a przekona się pani, że nie zawiele byłaby dwóch żołnierzy przeciw jednej kobiecie.
— Od rzeczy mówisz, hrabio.
De Charny uśmiechnął się smutno.
— Czy widziała je Wasza Królewska Mość — zapytał — w Bastylji, pod ogniem, pośród kul, nawołujące do broni, grożące pięściami waszym szwajcarom w rynsztunku wojennym, wykrzykujące przekleństwa na trupach zabitych tym głosem, na który podskakują żywi? Czy widziała je Wasza Królewska Mość gotujące smołę, ciągnące armaty, podające zapalonym bojownikom ładunek, nieśmiałym ładunek wraz z pocałunkiem? Czy wie Wasza Królewska Mość, że przez most zwodzony, w Bastylji przeszło tyleż kobiet, co i mężczyzn, i że w tej chwili, jeżeli kamienie opadają z Bastylij, to pod oskardami migającemi w ręku kobiet?
— O! Najjaśniejsza Pani, rachuj kobiety paryskie, rachuj je, rachuj nawet dzieci, które leją kule, ostrzą szable, zrzucają kamień z szóstego piętra; rachuj je, ponieważ kula ręką dziecka ulana zabije zdaleka twego najlepszego generała, ponieważ szabla przez nie wyostrzona podetnie nogi twych koni wojskowych, ponieważ ten ślepy głaz, padający z nieba, zwali twoich dragonów i gwardzistów.
Rachuj Najjaśniejsza Pani starców, albowiem ci, chociaż nie mają siły do władania szablą, ale mogą jednak służyć za tarczę. Byli w Bastylji i starce, Najjaśniejsza Pani; a czy wie pani, co czynili starce, których nie liczycie? Stawali przed młodszymi, którzy na ich ramionach opierali strzelbę, tak, iż kula waszych szwajcarów zabijała niedołężnego starca, którego ciało stanowiło szaniec dla człowieka silnego.
Rachuj starców, Najjaśniejsza Pani, boć to oni od lat trzydziestu opowiadają pokoleniom następnym niesławę, wyrządzoną ich matkom, nędzę ich pól, tratowanych przez zwierzynę szlachcica, hańbę swej kasty schylonej pod przywilejami feodalnemi; a wtedy synowie chwytają maczugę, topór, strzelbę, wszystko co mają pod ręką, i idą na śmierć albo zwycięstwo.
W Paryżu w tej chwili mężczyźni, kobiety, starce i dzieci, wołają o wyswobodzenie. Rachuj, Najjaśniejsza Pani, wszystko to, co krzyczy, rachuj osiemkroć sto tysięcy dusz w Paryżu.
— Trzysta Spartan zwyciężyło wojsko Kserksesowe, panie de Charny.
— Tak, ale dziś te trzysta Spartan są osiemkroć stu tysiącami, a wasze pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy, to armja Kserksesa.
Królowa wstała z zaciśniętemi pięściami, z twarzą czerwoną z gniewu i wstydu.
— O! niech spadnę z tronu — rzekła — niech umrę, rozszarpana przez pańskich osiemkroć sto tysięcy Paryżan, ale niech nie słyszę takiego dowodzenia z ust człowieka z rodu de Charny!
— Jeżeli on tak dowodzi, Najjaśniejsza Pani, to znaczy, iż tak dowodzić potrzeba, gdyż ten de Charny nie ma w żyłach ani jednej kropli krwi, któraby nie była godną jego przodków i któraby nie należała do królowej.
— Niechaj więc idzie na Paryż razem ze mną a umrzemy tam razem.
— Sromotnie!... — rzekł hrabia — bez walki możliwej. Nie wystąpim nawet do boju, znikniemy jak Filistyni lub Amalecyci. Iść na Paryż! Nie wiesz więc, Najjaśniejsza Pani, o jednej rzeczy? W chwili, gdy wejdziemy do Paryża, domy zwalą się na nas, pochłoną, jak fale morza Czerwonego Faraona, i pozostawisz, Najjaśniejsza Pani, we Francji imię przeklęte, a dzieci twe szczwane będą jak dzieci wilczycy.
— Więc jakże mam upaść, hrabio? — rzekła królowa wyniośle, — naucz mnie, proszę.
— Jako ofiara, Najjaśniejsza Pani — odpowiedział z szacunkiem Olivier de Charny — tak, jak upada królowa, z uśmiechem i z przebaczeniem dla tych, którzy w nią godzą. Ha! gdybyś pani miała pięćkroć sto tysięcy ludzi takich jak ja, powiedziałbym ci: Idźmy, idźmy tej jeszcze i nocy, w tej chwili: a jutro już panowałabyś w Tuileries, jutro odzyskałabyś swój tron.
— O! — zawołała królowa — więc i ty zwątpiłeś, hrabio, ty, w którym złożyłam mą pierwszą nadzieję?...
— Tak, Najjaśniejsza Pani, zwątpiłem, ponieważ cała Francja myśli jednakowo z Paryżem; ponieważ wojsko twe, choćby zwyciężyło Paryż, nie ostoi się przed Lyonem, Rouenem, Strasburgiem, Marsylją i stu innemi grodami. Tak, Najjaśniejsza Pani, trzeba zdobyć się na odwagę i miecz schować do pochwy.
— Więc poto — rzekła królowa — zebrałam dokoła siebie tylu dzielnych ludzi; poto tchnęłam w nich myśl dobrą!
— Jeżeli Wasza Królewska Mość jesteś innego zdania, rozkaż, a tej jeszcze nocy pójdziemy na Paryż. Rzeknij słowo.
Tyle było poświęcenia w tem oświadczeniu hrabiego, że przeraziło królowę więcej, niż odmowa.
Zrozpaczona rzuciła się na sofę i długo walczyła ze swą dumą.
Nareszcie podnosząc głowę, zapytała:
— Hrabio, czy żądasz, abym pozostała bezczynna?
— Mam zaszczyt radzić to Waszej Królewskiej Mości.
— Dobrze, stanie się tak. Powracaj pan.
— Przebóg! rozgniewałem cię, Najjaśniejsza Pani? — rzekł hrabia, patrząc na królowę ze smutkiem pełnym jednak niewymownej miłości.
— Nie. Podaj mi pan rękę.
Hrabia schylając się, podał rękę królowej.
— Muszę pana złajać — rzekła Marja Antonina, usiłując się uśmiechnąć.
— A za co, Najjaśniejsza Pani?
— Jakto! masz brata w służbie, a ja przypadkiem dopiero dowiaduję się o tem?
— Nie rozumiem.
— Dziś wieczorem młody oficer od huzarów pułku Bercheny...
— A! mój brat Jerzy.
— Dlaczego mi nigdy pan nie mówiłeś o tym młodzieńcu? Dlaczego nie ma on dotąd stopnia wyższego w pułku?
— Bo jest bardzo młody i bardzo niedoświadczony jeszcze; bo wreszcie, jeżeli Wasza Królewska Mość raczyła zniżyć wzrok swój ku mnie, co się nazywam tylko de Charny, aby mnie przyjaźnią swą zaszczycić, to jeszcze nie wynika stąd, ażebym ja o rodzinę mą zabiegał z ujmą mnóstwa dzielnej szlachty, zasłużeńszej od moich braci.
— Masz pan więc jeszcze jednego brata?
— Tak, Najjaśniejsza Pani, brata gotowego umrzeć za Waszą Królewską Mość, jak dwaj inni.
— Czy nie potrzebują oni czego?
— Niczego, Najjaśniejsza Pani; szczęśliwi jesteśmy o tyle, że mamy nietylko byt zapewniony, ale nawet majątek do złożenia u stóp Waszej Królewskiej Mości.
Kiedy wymawiał te ostatnie słowa, dał się słyszeć z sąsiedniej komnaty jęk, na który wzdrygnęli się oboje.
Królowa wstała, pobiegła do drzwi, otworzyła je i wydała wielki krzyk.
Spostrzegła kobietę wijącą się na dywanie w okropnych konwulsjach.
— O! hrabina! — wyrzekła zcicha do Oliviera; — słyszała nas zapewne!
— Nie, Najjaśniejsza Pani — odparł tenże — bo byłaby uprzedziła Waszą Królewską Mość, że nas usłyszeć można.
I podszedł ku Andrei, którą podniósł w objęciach.
Królowa stała o dwa kroki zimna, blada, z sercem bijącem, niespokojnem.