Antoniusz i Kleopatra (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Antoniusz i Kleopatra
Rozdział Akt pierwszy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedie of Anthonie, and Cleopatra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Alexandrya. Pokój w pałacu Kleopatry
(Wchodzą: Demetnjusz i Filo).

Filo.  Prawdziwie, wodza naszego szaleństwo
Przechodzi miarę. Orle jego oczy,
Co niegdyś szykom świeciły żołnierskim,
Jak jasna zbroja boga wojny, Marsa,
Teraz z pokorą spoglądają tylko
Na śniade czoła; a hetmańskie serce,
Co swojem biciem w wielkich armii starciu
Kirysa jego rozrywało sprzączki,
Swój hart straciło, zmieniło się w mieszek,
Wachlarz studzący gorącą krew w żyłach
Pięknej cyganki. Ale patrz! nadchodzą.

(Wśród odgłosu trąb wchodzą: Antoniusz, Kleopatra i ich Orszaki. Eunuchy wachlują Kleopatrę).

Daj tylko baczność, ujrzysz, jak Antoni,
Ten niegdyś trzeci filar ziemi całej,
Zmienił się w błazna obcej wszetecznicy.
Kleopatra.  Jeśli to miłość, powiedz, jak jest wielka.
Antoniusz.  Żebraczką miłość, którą można liczyć.
Kleopatra.  Kres, do którego można kochać, wskażę.

Antoniusz.  Wprzód musisz znaleźć nowe niebo, ziemię.

(Wchodzi Sługa).

Sługa.  Poselstwo z Rzymu.
Antoniusz.  Nudzisz mnie; mów krótko.
Kleopatra.  Nie, nie, Antoni, wysłuchaj poselstwa:
Bo może Fulwia w gniewie, kto wie, może
Podrostek Cezar przysyła ci rozkaz,
Wszechmocny rozkaz: „zrób to, albo owo,
To podbij, tamto oswobodź królestwo,
Zrób to, lub gniewu mojego się lękaj“.
Antoniusz.  O, droga! jakto?
Kleopatra.  Może, nawet pewno,
Dłużej tu zostać nie będzie ci wolno,
Wielki ci Cezar przysyła odprawę.
Słuchaj więc posła. — Gdzie jest Fulwii rozkaz?
Chciałam powiedzieć, Cezara — lub obu.
Zawołaj posłów. Jak jestem królową,
Na twoje lica wystąpił rumieniec,
A ta krew twoja, to hołd dla Cezara;
Lub może wstyd ten na twarz ci wybiega,
Gdy Fulwia ostrym gromi cię językiem.
Zawołaj posłów.
Antoniusz.  Niech Tyber Rzym połknie,
Niech się zawali wielki sklep cesarstwa —
Tu świat mój cały. Królestwa są gliną,
Cała ta ziemia, godne wzgardy błoto,
Zarówno żywi ludzi i bydlęta;
Jedynem życiem szlachetnem tak robić, (Całuje ją).
Gdy para taka tak robić jest w stanie.
W tym więc uścisku światu rozkazuję,
Niech wie, lub ciężkiej niech lęka się kary,
Że niema pary nam równej na ziemi.
Kleopatra.  Potężne kłamstwo! Dlaczegożbyś Fulwię
Za żonę pojął, gdybyś jej nie kochał?
Nie tak szalona jestem, jak się zdaję.
Antoni zawsze Antonim zostanie.
Antoniusz.  I zawsze wiernym swojej Kleopatrze.
Przez wzgląd na miłość, na słodkie jej chwile,

Nie traćmy czasu na cierpkich rozmowach;
Niech odtąd jedna dni naszych minuta
Bez jakiej nowej nie zbiega rozkoszy.
Jaka nas w wieczór dziś zabawa czeka?
Kleopatra.  Wysłuchaj posłów.
Antoniusz.  Swarliwa królowo,
Której do twarzy wszystko: gniewy, śmiechy,
Łzy nawet; w której wszystkie namiętności
Pełne uroku, uwielbienia godne!
Nie, żadnych posłów! Wszystek czas dla ciebie!
Razem tej nocy zbiegniemy ulice,
By lepiej poznać miasta obyczaje.
Idźmy! Wszak sama chciałać tego wczora.
Idźmy, królowo! Ani słowa więcej.

(Wychodzą: Antoniusz, Kleopatra i ich Orszak).

Demetr.  Tak nizko ceni Antoniusz Cezara?
Filo.  Czasami, kiedy nie jest Antoniuszem,
Trochę godności rzymskiej zapomina,
Która go nigdy rzucać nie powinna.
Demetr.  Z boleścią widzę, że postępowaniem
Sam stwierdza w Rzymie krążące potwarze.
Lecz jutro lepszych spodziewam się czynów.
Szczęśliwej nocy! (Wychodzą).


SCENA II.
Alexandrya. Inny pokój pałacu.
(Wchodzą: Charmian, Tras, Alexas i Wróibiarz).

Charmian.  Mości Alexas, słodki Alexas, najrzadszy Alexas, prawie najdoskonalszy Alexas, gdzie wróżbiarz, którego tak zachwalałeś królowej? Niechże poznam tego małżonka, który, jak powiadasz, ma przykryć swoje rogi wiankami.
Alexas.  Wróżbiarzu!
Wróżb.  Czego żądasz?
Charmian.  To on? — Czy to ty panie, co znasz wszystkie rzeczy?

Wróżb.  Z ogromnej księgi tajemnic natury

Czerpnąłem trochę.
Alexas.  Pokaż mu twą rękę.

(Wchodzi Enobarbus).

Enobarb.  Zastawcie stoły, niech nie braknie wina,
Żebyśmy pili zdrowie Kleopatry.
Charmian.  Dobry panie, daj mi szczęście.
Wróżb.  Nie daję szczęścia, losy przepowiadam.
Charmian.  Więc proszę cię, przepowiedz mi moje.
Wróżb.  Kiedyś daleko bielszą niż dziś będziesz.

Charmian.  Ma na myśli cerę.
Alexas.  Nie, on chce powiedzieć, że na starość pobielejesz.
Charmian.  Niech mnie od tego zmarszczki uchowają!
Alexas.  Nie bałamućcie mu w przepowiedniach, słuchajcie.
Charmian.  Cicho! słuchajmy!
Wróżb.  Będziesz kochaną mniej niż kochającą.
Charmian.  Wolałabym sobie raczej wątrobę winem przepalić.
Alexas.  Cicho! Słuchaj go!
Charmian.  A teraz przepowiedz mi co bardzo szczęśliwego. Niech w jednem przedpołudniu zostanę żoną trzech królów i po wszystkich trzech owdowieję; niech mam syna w pięćdziesiątym roku życia, któremu Herod, król żydowski, hołd przyjdzie składać; znajdź mi sposób, jak zostać żoną Oktawiusza Cezara i być równą mojej pani.
Wróżb.  Przeżyjesz panią, której teraz służysz.
Charmian.  Przewybornie! Smaczniejsze mi się zdaje długie życie niż figi.

Wróżb.  Piękniejsze były dnie, które przeżyłaś,
Od tych, co teraz na ciebie czekają.

Charmian.  To zapewne dzieci moje nie będą miały nazwiska. Powiedz mi, proszę, ile mam mieć chłopców a ile dziewczyn?

Wróżb.  Gdyby z żądz twoich każda płodną była,
Liczba twych dzieci byłaby — miliony.

Charmian.  Patrzcie tylko, co za błazen! Ale ci przebaczam jako czarnoksiężnikowi.
Alexas.  Myślałaś, że tylko twoje prześcieradła znają twoich żądz tajemnice.
Charmian.  Niech i tak będzie. Teraz kolej na Iras, wróż jej.
Alexas.  Chcemy wszyscy wiedzieć nasze losy.
Enobarb.  Mój a podobno i los największej z nas liczby będzie — tej nocy pójść spać po pijanemu.
Iras  (pokazując mu dłoń). To dłoń wróżąca przynajmniej czystość, jeśli nic więcej.
Charmian.  Jak wylew Nilu wróży głód.
Iras.  Siedź lepiej cicho, szalona wspólniczko łoża, nie twoja rzecz wróżyć.
Charmian.  Jeśli wilogotna ręka nie wróży żyzności, to ja nie umiem nawet w ucho się poskrobać. Ale proszę cię, przepowiadaj jej tylko powszednie losy.
Wróżb.  Losy wasze są podobne.
Iras.  Ale jak? ale jak? Opowiedz mi szczegóły.
Wróżb.  Powiedziałem.
Iras.  Czy los mój choć o cal nie lepszy?
Charmian.  Przypuśćmy, że los twój o cal lepszy, gdzieżbyś cal ten wybrała?
Iras.  Nie na nosie mojego męża.
Charmian.  Niech złe nasze myśli bogi naprawią. Teraz kolej na Alexasa. Dalej! przepowiadaj mu jego losy, dalej! Naprzód, niech pojmie żonę chodzić nie mogącą; słodka Izys! błagam cię, niech żona ta umrze, aby ustąpić miejsca gorszej, a po gorszej niech przyjdzie gorsza, aż najgorsza ze wszystkich, śmiejąc się, poprowadzi cię do grobu, pięćdziesiątkrotnego rogala! Dobra Izys, wysłuchaj tej mojej modlitwy, choćbyś miała być głuchą na większej wagi prośby, dobra Izys, błagam cię!
Iras.  Amen! Droga bogini, wysłuchaj tej prośby twojego ludu! Bo jak rzecz bolesna widzieć poczciwego człowieka z rozpustnicą żoną, tak śmiertelny byłby smutek widzieć łotra [nie rogala. Więc, dobra Izys, zachowaj należną miarę, daj mu, na co zasłużył.
Charmian.  Amen!
Alexas.  Patrzcie tylko! Gdyby to od nich zależało rogi mi przyprawić, toć one gotowiusieńkie zostać ladaszczycami choćby dlatego tylko, żeby mi tę przysługę wyświadczyć.
Enobarb.  Cicho! zbliża się Antoniusz.
Charmian.  Nie, to królowa. (Wchodzi Kleopatra).

Kleopatra.  Czy był tu pan wasz?
Enobarb.  Nie.
Kleopatra.  I nie był wcale?
Charmian.  Nie.
Kleopatra.  Chwila temu, pełny był wesela,
Gdy nagle rzymska myśl go uderzyła.
Ty, Enobarbus —
Enobarb.  Pani —
Kleopatra.  Idź go szukać,
Bez żadnej zwłoki przyprowadź go do mnie.
Gdzie jest Alexas?
Alexas.  Czeka na rozkazy.
Lecz widzę, pani, zbliża się Antoniusz.

(Wchodzi Antoniusz z Posłańcem i Służbą).

Kleopatra.  Nie chcę nań spojrzeć. Oddalcie się ze mną.

(Wychodzą: Kleopatra, Enobarbus, Alexas, Iras, Charmian, Wróżbiarz i Służba).

Posłaniec.  Twa żona Fulwia pierwsza w pole wyszła.
Antoniusz.  Przeciw mojemu bratu Lucyuszowi?
Posłaniec.  Tak jest; lecz wkrótce skończyła się wojna,
Okoliczności przyjaźń skojarzyły,
Ruszyli społem przeciw Cezarowi;
Lecz jego gwiazda, przy pierwszem spotkaniu,
Za Włoch granice wyparła pobitych.
Antoniusz.  Czy masz w odwodzie jeszcze co gorszego?
Posłaniec.  Zła wieść jest posła złą orędowniczką.
Antoniusz.  Jeśli jej głupiec lub tchórz jaki słucha;
Lecz dla mnie, wszystko co przeszło, skończone.
Kto mówi prawdę, choćby w jego słowach
Śmierć spoczywała, dla mnie się wydaje
Zręcznym pochlebcą.
Posłaniec.  Więc słuchaj złych wieści.
Z partyjską armią Labienus podbił
Dzielnice Azyi od brzegów Eufratu,

Jego zwycięskie wiewają sztandary
Od Syryi, Lidyi, aż do jońskich brzegów,
Kiedy —
Antoniusz.  Antoniusz, chciałeś pewnie dodać —
Posłaniec.  O, panie!
Antoniusz.  Śmiało, nie łagodź wyrażeń,
Które na wszystkich rzymskich siedzą ustach.
Zwiej Kleopatrę, jak ją w Rzymie zowią;
Słowami Fulwii szydź, karć moje błędy
Z całą wolnością, jakiej używają
Prawda i potwarz. Ciernie tylko rosną
Tam, gdzie ożywcze umilknęły wiatry,
Lecz kto nam wskaże śmiało błędy nasze,
Grunt nasz uprawia. — Oddal się na chwilę.
Posłaniec.  Jeśli tak każesz. (Wychodzi).
Antoniusz.  Jakie nam wieści z Sycyonu przyszły!
1 Sługa.  Czy Sycyończyk jest jaki przytomny?
2 Sługa.  Czeka rozkazów.
Antoniusz.  Zawołaj go do mnie. —
Twardy egipski łańcuch muszę zerwać,

(Wchodzi Posłaniec).

Lub te miłostki zgubą moją będą. —
Kto jesteś?
2 Posłań.  Żona twa Fulwia umarła.
Antoniusz.  Umarła? kędy?
2 Posłań.  Zmarła w Sycyonie.
O jej chorobie i ważniejszych sprawach
List ten opowie. (Oddaje list).
Antoniusz.  Daj go. Możesz odejść.

(Wychodzi Posłaniec).

Wielki duch zgasnął. Tegom przecie pragnął.
Cośmy z pogardą niegdyś odrzucali,
Pragniemy znowu; bo dzisiejsza rozkosz,
Zwyczajnym tokiem wszystkich ludzkich rzeczy,
W przesyt się zmienia. Umarłej znow pragnę;
Ta samą dłonią, którąm ją odepchnął,
Pragnąłbym teraz przycisnąć ją do mnie.
Tej czarodziejki więzy muszę zerwać.

Szkód sto tysięcy prócz strat, które widzę,
Wylęga gnuśność moja. — Enobarbus!

(Wchodzi Enobarbus).

Enobarb.  Co rozkażesz, panie?
Antoniusz.  Muszę się stąd natychmiast oddalić.
Enobarb.  Więc wymordujemy wszystkte nasze kobiety. Widzimy, jak śmiertelną jest dla nich każda nasza szorstkość: odjazd nasz, trudno cedzić słówka, śmiercią dla nich będzie.
Antoniusz.  Muszę się oddalić.
Enobarb.  Jeśli tego koniecznie potrzeba, to niech umierają kobiety. Byłaby szkoda poświęcać je bez powodu, ale gdy trzeba wybierać między niemi a wielką sprawą, należy je za nic uważać. Kleopatra, na najmniejszą wieść o tem, w mgnieniu oka trupem padnie; wszak ją widziałem dwadzieścia razy umierającą z daleko lichszych powodów. Myślę, że śmierć jakiś ma pociąg, który na nią potężny wpływ wywiera, skoro tak jej śpieszno umierać.
Antoniusz.  Chytrość jej przechodzi wszelkie wyobrażenie.
Enobarb.  Niestety! nie, panie. Namiętności jej są usnute z najdelikatniejszych włókien czystej miłości. Trudno dać imię wody i wiatrów jej łzom i westchnieniom, bo to są burze i nawałnice, o jakich w żadnym nie pisano kalendarzu, a to nie może być skutkiem jej chytrości, bo w takim razie mogłaby jak Jowisz zsyłać deszcz, kiedy zechce.
Antoniusz.  Ach, bodajem był nigdy jej nie widział!
Enobarb.  To nie byłbyś widział arcydzieła, a bez tego błogosławieństwa cała twoja podróż byłaby bez wartości.
Antoniusz.  Fulwia umarła.
Enobarb.  Kto?
Antoniusz.  Fulwia umarła.
Enobarb.  Fulwia?
Antoniusz.  Umarła.
Enobarb.  To, panie, złóż bogom dziękczynne ofiary. Ile razy się im spodoba zabrać mężowi żonę, tyle razy poznaje w nich człowiek krawców ziemi i pociesza się tą myślą, że kiedy stara suknia się zużyje, nie braknie materyi na uszycie nowej. Gdyby nie było innych kobiet prócz Fulwii, cios, wyznaję, byłby bolesny, a zdarzenie łez byłoby godne; ale na teraz, z nieszczęścia wykwita pociecha; za stary fartuch dostajemy nowę spódniczkę. Zresztą są w cebuli łzy na pokropienie tego smutku.
Antoniusz.  Sprawy, które ona tam zagaiła, nie cierpią mojej dłuższej nieobecności.
Enobarb.  A sprawy, które ty tu zagaiłeś, panie, nie mogą się obejść bez ciebie; zwłaszcza sprawy Kleopatry całkiem od twojej tu przytomności zależą.

Antoniusz.  Dosyć tych żartów. Moim oficerom
Powiedz mój zamiar. Sam biorę na siebie
Całą konieczność przedstawić królowej,
Na jej miłości wymódz rozłączenie.
Nie tylko Fulwii śmierć odjazd mój nagli,
Ale i listy przyjaciół mych w Rzymie
Radzą natrętnie, bym natychmiast wracał.
Sextus Pompejusz jest morza dziś panem
I rękawicę rzucił Cezarowi,
A lud nasz zmienny, który zasłużonych
Zaczyna kochać, kiedy już ich niema,
Na Pompejusza syna dziś przerzuca
Całą ojcowską wielkość i znaczenie.
Młodzik potężny siłą i nazwiskiem,
A potężniejszy dzielnej krwi popędem,
Dochodzi sławy pierwszego żołnierza:
Jeśli mu w porę nie podetniem skrzydeł,
Rzymskiemu światu nowa grozi burza.
Widzę zarodki mnogich niebezpieczeństw,
Które dziś jeszcze, jak rumaka włosień,
Żyją, lecz węża nie mają trucizny[1].

Moim podwładnym o spiesznym odjeździe
Donieś natychmiast.
Enobarb.  Śpieszę spełnić rozkaz.

(Wychodzą).

SCENA III.
(Wchodzą: Kleopatra, Charmian, Iras i Alexas).

Kleopatra.  Gdzie on?
Charmian.  Daremno szukałam go dotąd.
Kleopatra.  Patrz z kim jest, gdzie jest, wywiedz się, co robi,
Tylko pamiętaj, że to nie mój rozkaz.
Jeśli jest smutny, powiedz mu, że tańczę,
Jeśli wesoły, powiedz, żem jest chora.
Idź, wracaj śpiesznie! (Wychodzi Alexas).
Charmian.  Zdaje mi się, pani,
Że jeśli sercem kochasz go namiętnem,
To nie jest sposób wzajemność uzyskać.
Kleopatra.  Czegóż nie robię, com powinna robić?
Charmian.  Bądź mu powolną, nie czyń mu przekory.
Kleopatra.  Szalona! ty mnie uczysz, jak go stracić.
Charmian.  Nie kuś go ciągle; zbytek gniewu szkodzi.
Z ciągłej obawy nienawiść się rodzi.

(Wchodzi Antoniusz).

Otóż Antoni.
Kleopatra.  Jestem chora, smutna.
Antoniusz.  Ach, co za boleść mój zamiar jej wyznać!
Kleopatra.  Prowadź mnie, Charmian, czuję, że omdlewam,
„Wnet się to skończy, bo ludzka natura
Boleści takich długo nie wytrzyma.
Antoniusz.  Droga królowo —
Kleopatra.  Nie zbliżaj się, błagam.
Antoniusz.  Co się to znaczy?
Kleopatra.  W oczach twoich widzę,
Że otrzymałeś szczęśliwe nowiny.
Co ci donosi twoja ślubna żona?

Możesz odjechać. Bodaj ci w tej ziemi
Nie dozwoliła nigdy nogi stawić!
Lecz niech nie mówi, że ja cię wstrzymuję;
Nie mam nad tobą władzy; dla niej żyjesz.
Antoniusz.  Bóg wie najlepiej —
Kleopatra.  Nie było królowej
Jak ja zdradzonej; jednak od początku
Widziałam zdradę.
Antoniusz.  Droga Kleopatro —
Kleopatra.  Jak mogłam myśleć, że mi będziesz wierny,
Choć przysięgami wstrząsałeś tron bogów,
Gdyś twojej Fulwii. nie dotrzymał wiary?
Co za szaleństwo, tak się dać uwikłać
Ślubom na ustach tylko urodzonym,
A w samej chwili przysięgi zerwanym!
Antoniusz.  Droga królowo —
Kleopatra.  Nie szukaj pozorów;
Wręcz mnie pożegnaj i wracaj do Rzymu.
Kiedyś mnie błagał, by w Egipcie zostać,
Wtedy to była do tkliwych słów pora!
Nie było wtedy wzmianki o odjeździe,
W oczach, na ustach, wieczność była wszędzie!
Niebieska radość na oczach nam siadła,
Najlichsza nawet istot naszych cząstka
Zdała się zdradzać niebieski początek.
Tak jest i teraz, albo ty, Antoni,
Największy żołnierz na szerokim świecie,
Na największego zmieniłeś się kłamcę.
Antoniusz.  Pani —
Kleopatra.  O, czemu siły twojej nie mam,
Aby ci dowieść, że jest i w Egipcie
Potężne serce!
Antoniusz.  Słuchaj mnie, królowo:
Twarda konieczność na chwilę mnie woła
Ku innym stronom, serce — tu zostaje.
Włochy się palą wewnętrzną rozterką,
Sextus Pompejusz zbliża się do Rzymu;
Równa potęga dwóch domowych stronnictw

Groźne do życia wywołuje fakcye;
Znienawidzony, gdy urósł w potęgę,
Rośnie i w miłość; wygnany Pompejusz,
Bogaty w ojca swojego znaczenie,
Wkrada się milczkiem do serca tych wszystkich,
Których obecny stan nie uposażył;
Liczba ich rośnie, zaczyna być groźną,
Bo serca długim znudzone pokojem
Chcą się wyleczyć zmianą rozpaczliwą.
Lecz głównym mego odjazdu powodem,
Twój dziś niepokój zdolnym ułagodzić,
Jest śmierć mej Fulwii.
Kleopatra.  Jeśli wiek mnie dotąd
Jeszcze z szalonych nie wyleczył myśli,
To mnie z dziecinnych przynajmniej wyleczył.
Czyż Fulwia może umrzeć?
Antoniusz.  Już umarła.
Przejrzyj to pismo, dowiesz się o burzach
Przez nią zbudzonych, a w końcu wyczytasz
I wieść najlepszą, gdzie i jak umarła.
Kleopatra.  Zwodny kochanku! Gdzież są święte urny,
Któreś miał łzami boleści napełnić?
O, widzę teraz, widzę w śmierci Fulwii,
Jak kiedyś przyjmiesz wieść o moim zgonie!
Antoniusz.  Przestań mię dręczyć, słuchaj o zamiarach,
Od których, jeśli zapragniesz, odstąpię.
Na ogień, który muł Nilu zapładnia,
Idę stąd twoim sługą i żołnierzem,
Gotów zapalić wojnę, zawrzeć pokój,
Jak chcesz.
Kleopatra.  O, Charmian, przetnij mi sznurówkę!
Lecz nie, — bo raz mi gorzej, to znów lepiej —
Jak Antoniusza miłość.
Antoniusz.  Droga pani,
Wierzaj miłości, która wytrzymuje
Tak ciężkie próby.
Kleopatra.  Tak radziła Fulwia.
Odwróć się, proszę, poświęć jej łzę jedną,

Żegnaj mnie potem i mów, że łzy twoje
To wieczna własność królowej Egiptu,
Odegraj scenę ćwiczonej obłudy,
I daj jej wszystkie pozory honoru.
Antoniusz.  O, skończ! Krew moja zaczyna się burzyć.
Kleopatra.  Wiem, żeś jest zdolny lepszego co zrobić;
I to już dobrze.
Antoniusz.  Ha! na szablę moją —
Kleopatra.  I na mą tarczę — coraz, coraz lepiej!
Lecz brak coś jeszcze, Proszę cię, patrz, Charmian,
Jak Alcydowi rzymskiemu do twarzy
Ten wybuch gniewu.
Antoniusz.  Zostawiam cię, pani.
Kleopatra.  Panie rycerzu, jedno jeszcze słowo:
Musim się rozstać, lecz nie o tem mowa;
Był czas, żeś kochał mnie, panie, ja ciebie;
Wiesz o tem dobrze — lecz nie o tem mowa;
Chciałam powiedzieć — lecz ach! moja pamięć,
To, widzę, żywy Antoniusza obraz —
W stanowczej chwili wszystkiego zabywa.
Antoniusz.  Gdybym nie wiedział, że płochość poddanką
Twojego tronu, wziąłbym cię, królowo,
Za płochość samą.
Kleopatra.  A ciężko jest przecie
Tak blizko serca taką nosić płochość,
Jak Kleopatra. Lecz przebacz mi, panie,
Najzastarzalsze moje nawyknienia
Są dla mnie śmiercią, gdy ci są niemiłe.
Skoro ci horror opuścić mnie każe,
Bądź głuchy, panie, na moje szaleństwo,
A niech cię bogów prowadzi opatrzność!
Zwycięstwo na twej niech zawiśnie szabli,
Laur tryumfu drogę ci zaściele!
Antoniusz.  Więc idźmy, spieszmy! Nasze rozłączenie
Zda się uciekać, a przecie zostaje;
Ty, tu zostając, idziesz ze mną razem,
Ja, choć uciekam, zostaję przy tobie.
Idźmy! (Wychodzą).


SCENA IV.
Rzym. Pokój w domu Cezara.
(Wchodzą: Oktawiusz Cezar, Lepidus i Orszak).

Cezar.  Widzisz, Lepidzie, i później zobaczysz,
Że nie Cezara wadą przyrodzoną
Współzawodnika swego nienawidzić.
Oto ostatnie listy z Alexandryi:
Pije i ryby łowi, całe noce
Na hulatykach spędza z przyjaciółmi,
Nie więcej męski mąż od Kleopatry,
Ona nie więcej od niego niewieścia.
Ledwo pomyśleć raczył, że ma jeszcze
Kolegów w Rzymie, by ich posła przyjąć.
W człeku tym znajdziesz wszystkie ludzkie wady,
Jakby w skróceniu.
Lepidus.  Nie mogę przypuścić,
Aby przywary jego mogły zaćmić
Jego przymioty; wady w Antoniuszu
Są jakby ognie na pogodnem niebie,
Tem wydatniejsze, im jest noc czarniejsza;
Odziedziczone raczej niż nabyte;
Grzech konieczności raczej, niż wyboru.
Cezar.  Lepidzie, jesteś zbyt pobłażający.
Przypuśćmy nawet, że błąd to niewielki
Zająć w łożnicy miejsce Ptolemeja,
I dać królestwo za fraszkę, not całą
Z niewolnikami wytrząsać kielichy,
W dzień po ulicach taczać się, iść w tuzy
Z lada hultajem, który potem trąci;
Przypuśćmy, że to wszystko mu przystoi,
(Choć człek to rzadkich musi być przymiotów,
Co takiem życiem na sławie nie cierpi)
Na to przynajmniej wymówki nie znajdziesz,
Że dziś Antoni swą lekkomyślnością
Na barki nasze ciężar taki zwala.

Gdyby wczas tylko rozkoszom poświęcał,
Byłoby łatwo za całą mu karę
Zostawić przesyt i łamanie kości;
Ale być głuchym, gdy bęben i trąba,
Kiedy go wielkie wspólne sprawy nasze
Dziś od niewczesnych odwołują zabaw,
Czas już go skarcić, jak to krnąbrne chłopię,
Co wyćwiczone, dojrzałe nauką,
Poświęca mądrość obecnej rozkoszy
I bunt podnosi przeciw rozumowi.

(Wchodzi Posłaniec).

Lepidus.  Wieść jakaś nowa.
Posłaniec.  Twój rozkaz spełniony,
I co godzina usłyszysz, Cezarze,
Świeżą wiadomość o wielkich wypadkach.
Pompejusz urósł w potęgę na morzu;
Wszyscy, co drżeli tylko przed Cezarem,
Zdają się teraz kochać Pompejusza;
Tłumy niechętnych w portach się gromadzą,
A głos ogólny powtarza, że ciężko,
Niesprawiedliwie Sextus był skrzywdzony.
Cezar.  Dawno mi o tem należało wiedzieć:
Historya uczy, że kto jest przy władzy,
Był upragnionym, póki jej nie posiadł;
Ze zwyciężony, dopiero kochany,
Gdy przestał godnym ludzkiej być miłości,
Staje się drogi ludom, gdy go braknie.
Lud, to jest trzcina falami miotana,
Posłuszna prądom, długo się wałęsa,
Póki wśród ciągłych nie zgnije kołysań.
Posłaniec.  Teraz wieść inna: Menas i Menekrat,
Sławni korsarze, panami są morza,
Które plądrują statków swych tysiącem.
Nieraz już włoską zakrwawili ziemię,
Nadbrzeżne miasta na myśl o nich bledną,
A młódź gorąca już na bunt dojrzała.
Byle się żagiel pokazać odważył,
Na plon im idzie, bo imię Pompeja

Groźniejsze dzisiaj, niżby wojska były.
Cezar.  Porzuć, Antoni, twe lubieżne koło!
Kiedyś, odparty od Modeny murów,
Gdzie legli Pansa i Hircyusz z twej ręki,
Gdy za twem wojskiem głód w pogoń się puścił,
Choć wychowany miękko, tyś z nim walczył,
Z wytrzymałością, jakiej dziki nie ma,
Piłeś mocz koński, zgniłą bagnisk wodę,
Na którą nawet bydlęta parskały,
Twe podniebienie nie gardziło wtedy
Ciernistych płotów najkwaśniejszą tarką,
Jak jeleń, kiedy śnieg zasypie pola,
Naddrożnych sosen żywiłeś się korą,
A na alpejskich szczytach jadłeś mięso,
Którego widok sam zabijał innych;
Wszystko to przecie (na twoją dziś hańbę)
Z taką żołnierską zniosłeś wytrwałością,
Ze nawet lica twoje nie pobladły.
Lepidus.  Co za upadek!
Cezar.  Czas już, by do Rzymu
Wstyd go przypędził; czas, żebyśmy wspólnie
Ruszyli w pole; więc bez straty czasu
Zwołajmy radę, bo naszem ospalstwem
Rośnie Pompejusz.
Lepidus.  Jutro ci objawię,
Jaką, w obecnym stanie rzeczy, siłę
Zdołam wystawić na morzu i lądzie.
Cezar.  I ja tą sprawą gorliwie się zajmę.
Bądź zdrów!
Lepidus.  A jeśli przed jutrzejszem ranem
Odbierzesz ważne jakie wiadomości,
Racz mi udzielić.
Cezar.  Możesz być spokojny,
Bo wiem, że to jest moją powinnością.

(Wychodzą).

SCENA V.
Alexandrya. Pokój w pałacu Kleopatry.
(Wchodzą; Kleopatra, Charmian, Iras i Mardyan).

Kleopatra.  O, Charmian!
Charmian.  Pani —
Kleopatra.  Ach! ach! droga Charmian,
Spiesz, proszę, daj mi kubek mandragory.
Charmian.  Dlaczego, pani?
Kleopatra.  Abym mogła zasnąć
I przespać wieki, w których mój Antoni
Zdala ode mnie.
Charmian.  Nazbyt o nim myślisz.
Kleopatra.  O, on mnie zdradza!
Charmian.  Nie myślę tak, pani.
Kleopatra.  Mardyan, rzezańcze!
Mardyan.  Co pani rozkaże?
Kleopatra.  Nie każę śpiewać, bo nic mi w rzezańcu
Do smaku nie jest. O, wiem, że nie trudno
W mniszonem ciele wolnej zostać myśli
I nie wybiegać za krańce Egiptu.
Czy masz ty żądze?
Mardyan.  Mam.
Kleopatra.  Co? rzeczywiste?
Mardyan.  O, nie, nie, pani, bo w rzeczywistości
Tylko uczciwe robić mogę rzeczy,
Mam jednak żądze gwałtowne, i myślę
O tem, co niegdyś Mars zrobił z Wenerą.
Kleopatra.  Charmian, jak myślisz? Gdzie teraz Antoni?
Stoi, czy siedzi, czyli się przechadza?
Czy jest na koniu? O, koń to szczęśliwy,
Który za brzemię Antoniusza niesie!
Pyszń się, o koniu! Czy wiesz, kogo niesiesz?
Ty niesiesz świata tego pół-Atlasa,
Niesiesz przyłbicę i oręż narodów.
Może on teraz cichym szepce głosem:

„Gdzieś jest, starego Nilu drogi wężu?“
Bo tak mnie zowie. Ale ach! szalona,
Sama rozkoszną karmię się trucizną!
On o mnie myśleć! o mnie, której lica
Febus miłosnym poczernił całunkiem,
Czas głębokiemi poznaczył marszczkami?
Cezarze, mężu szerokiego czoła,
Kiedy mieszkałeś na tej jeszcze ziemi,
Monarchy godnym byłam wtedy kąskiem;
Wielki Pompejusz stał jak odurzony,
Namiętne oko w mej utopił twarzy,
Tam chciał zarzucić losów swych kotwicę,
I umrzeć patrząc na tę, która była
Życiem dla niego. (Wchodzi Alexas).
Alexas.  Witam cię, królowo!
Kleopatra.  Do Antoniego jakże niepodobny!
Lecz dosyć dla mnie, że od niego wracasz;
Drogi ten balsam w złoto cię przemienił.
Co mi przynosisz od dzielnego męża?
Alexas.  Gdym go opuszczał, jeszcze pocałunek
Jeden, ostatni, po innych tysiącu,
Wycisnął, pani, na tej wschodniej perle,
I mówił — słowa jego w mem tkwią sercu.
Kleopatra.  Musi je stamtąd wyrwać moje ucho.
Alexas.  „Idź, powiedz“, mówił, „że wierny Rzymianin
Ten skarb ostrygi posyła królowej;
Aby ten lichy uzacnić podarek,
Ubrylantuję tron jej królestwami,
Wschód cały, powiedz, nazwie ją swą panią“.
Potem skinieniem głowy mnie pożegnał,
Z powagą dosiadł konia ognistego,
Który w swej dumie zarżał tak rozgłośnie,
Że gdybym nawet chciał był coś powiedzieć,
Głosby mój zgłuszył.
Kleopatra.  Byłże wesół, smutny?
Alexas.  Jak czas w pośrodku dwóch ostateczności,
Bez wielkich mrozów, bez wielkich upałów:
Ani był smutny, ani był wesoły.

Kleopatra.  Patrz, Charmian, co za błoga równowaga!
O, pomyśl tylko, Charmian, co za człowiek,
On nie był smutny, bo chciał dać pogodę
Tym, którzy twarze na wzór jego stroją;
Nie był wesoły, jakby chciał im mówić,
Że myśli jego tam, gdzie jego radość, —
W Egipcie były; on był między dwoma:
Boski nastroju! Bądź wesół lub smutny,
Bo równie smutku zbytek jak wesela
Lepiej niż innym będzie ci do twarzy.
Czyś spotkał moich wysłańców wśród drogi?
Alexas.  Jakich dwudziestu; skąd taka obfitość?
Dziecię zrodzone w dniu, w którym zapomnę
Nowego posła do niego wyprawić,
Żebrakiem umrze. Charmian, daj mi pióro!
Witaj, Alexas! — O powiedz mi, Charmian,
Czy tak namiętnie kochałam Cezara?
Charmian.  O, dzielny Cezar!
Kleopatra.  Niechże cię udusi
Imię to, gdy je powtórnie wymówisz,
Wykrzyknij raczej: o, dzielny Antoniusz!
Charmian.  O, dzielny Cezar!
Kleopatra.  Zakrwawię ci zęby,
Jeśli się jeszcze odważysz porównać
Mojego męża mężów z twym Cezarem.
Charmian.  Ja jednak, pani, tylko pieśń twą nucę.
Kleopatra.  Mych lat młodzieńczych, gdy sąd mój nie dojrzał,
Zimna krew wtedy ciekła w moich żyłach,
Gdy mogłam mówić, co wtedy mówiłam!
Lecz idźmy! Przynieś mi pióro i papier:
Codzień odbierze nowe pozdrowienie,
Choćby mi przyszło Egipt mój wyludnić.

(Wychodzą).




  1. Holinslied w opisie Anglii powiada, że włosień koński, rzucony w naczynie polne gnijącej wody, zaczyna się wkrótce ruszać i przemienia się w żyjące stworzenie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.