Artur (Sue)/Tom II/Rozdział dziesiąty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Artur |
Wydawca | B. Lessman |
Data wyd. | 1845 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Arthur |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
OROPNY, okropny to wieczór!...[1] Będęż, go mógł sobie przypomnieć?... Tak jest, moje wspomnienia są jeszcze tak bolesne, że mi ich zapewne niezabraknie!
Przybyłem do pałacu Pënâfiel o wpół do dziesiątéj, w usposobieniu umysłu kwaśném i cudném.
— Także późno przychodzisz! — rzekła do mnie Małgorzata z uśmiechem i tonem przyjacielskiego wyrzutu; — lecz tak mi spieszno powiedzieć ci moję tajemnicę, zamiary jakie ułożyłam na pierwszego maja, że niechcę trawić czasu na łajanie. Siadaj tu przy mnie, i nie przemów ani słówka.
Kontent z tego zalecenia, które dozwalało mi ukryć mój humor zgryźliwy pocałowałem Małgorzatę w rękę, i rzekłem tonem poważnym, który sądziła że udaję: — Otóż jestem jak najuważniejszym i słucham.
— Spodziewam się że ta mina poważna, ta uwaga, znikną niezadługo przed odurzająca niespodzianką którą ci mam powiedzieć, dodała śmiejąc się pani de Pënâfiel, — lecz mniejsza o to? nieprzerywaj mi.
Chciałam pójść dziś rano do panny Lenormand, nie tylko z powodu moich urodzin, lecz jeszcze dla tego że byłam ciekawa dowiedzieć się czy sławna ta wróżka potrafi mi przepowiedzieć, że, największe szczęście, które kiedykolwiek w życiu marzyłam, bliskie było ziszczenia: Oto marzone przezemnie szczęście: — pierwszego maja opuszczam Paryż...
— Jedziesz!...
— Cicho — rzekła Małgorzata, kładąc swój ładny paluszek na ustach; — otóż już jesteś wzruszony, chociaż dopiéro zaczęłam; cóż to będzie daléj? Posłuchaj: wyjeżdżam ! maja, biorąc ze sobą tylko zaufanego człowieka. moją stara pokojowę, pannę Vandeuil. Pozorny cel mojéj podróży jest kilko miesięczny pobyt w jednéj z mych posiadłości, w Lotaryngii, w któréj już od dawna nie byłam...
— Zgaduję...
— Niezgadujesz bynajmniéj. O sześć mil od Paryża, zatrzymuję się, zostawiam mój powóz u ojca mojéj pokojowéj, który najzupełniéj jest dla mnie wylany, i powracam do Paryża, zgadnij gdzie?
— Prawdziwie nie wiem...
— Do skromnego lecz ślicznego pomieszkania, będącego w jednéj z najodleglejszych dzielnic, i osiadam w niém pod imieniem pani Duval, młodéj wdowy, przybywając z Bretanii do Paryża, dla prowadzenia procesu... A co, czyż niemówiłam? otóż, jakém się spodziewała, jesteś zadziwiony, osłupiały, — rzekła Małgorzata.
Niedoświadczałem ani zadziwienia, ani osłupiałości, lecz zupełnie innego uczucia.
Bądź w skutek kwaśnego usposobienia mego umysłu rozdrażnionego, lub z powodu mego wrodzonego niedowierzania, ten projekt odosobnienia się przypomniał mi nagle jedne z tysiącznych ohydnych pogłosek które rozsiewano o pani de Pënâfiel, a pomiędzy innemi tajemnicze awantury, które utrzymywano iż się wydarzyły w małym odosobnionym domku, który do niéj należał. Późniéj, Małgorzata zawsze to przedemną zaprzeczała, podobnie jak tyle innych niedorzecznych potwarzy, które niemogąc wprost zaczepić żadnego dowodu, zmuszone były przypuszczać tysiąc tajemnych wypadków. — Odurzony też idealeém szczęściem którego kosztowałem od miesiąca, lub raczéj podczas tego przystępu rozumu i szczęścia, tyle byłem rozsądny, żem ani na chwilę niepomyślał o przeszłości. Obok téj zachwycającéj kobiéty, ślepo uwierzyłem w to, w co zawsze jest tak wygodnie, tak dobrze, tak rozsądnie wierzyć, uwierzyłem że jestem sam tylko kochany ślepo uwierzyłem w szlachetne wytłumaczenie jéj postępowania; zapomniałem nakoniec podłych i nędznych niedowierzań, które mnie względem niéj tak srodze uczyniły niesprawiedliwym. Dla czegóż teraz, z powodu tego usunienia się od świata wpadłem znowu w moje obmierzłe marzenia o niedowierzaniu? Sam tego niewiem. Ale, niestety! uległem ich boleśnemu natrętstwu.
— Skoro raz osiądę w moim domku, — mówiła daléj pani de Pënâfiel, — przyjmuję codziennie mojego brata.... tym bratem, jesteś Pan, bo pozostajesz na pozór w Paryżu; tylko kiedy niekiedy pokazujesz się na operze, na wizytach: potém, opuszczając co prędzéj świetne nudy twego eleganckiego mieszkania, przybywasz tu codzień, skromnie, przepędzać długie godziny przy twéj ukochanéj siostrze; słowem, wszystkie wolne chwile, które ci pozostaną od ukazywania się śród świata. A co, Arturze, cóż mówisz na tę pustotę? czy nie jest zachwycająca? O! mój przyjacielu, gdybyś wiedział jaką dziecinną radość obiecuję sobie z tego życia; tak poufale podzielanego z tobą, z tego ukrycia, z téj tajemnicy, z tych długich przechadzek, z tych wieczorów przepędzanych z dala od natrętnych i zazdrosnych, z tych dni, które całkiem do nas należeć będą, a które tak rozmaicie zostaną zapełnione! Bo nie wiesz Arturze, że będziemy tam mieli salon, w którym znajdziemy wszystko co potrzeba do malarstwa i muzyki; tam będą książki które ty lubisz, w których ja mam największe upodobanie. Domek jest mały lecz wygodny; ogród wielki, cienisty, samotny. Służba nasza składać się będzie, — tylko nie wyszydzaj za bardzo tych gospodarskich szczegółów, — służba nasza składać się będzie z mojéj pokojowéj, z drugiéj kobiéty, którą do pomocy przybierze, i ze służącego dla ciebie.
Naprzód się już cieszę, że poznam iż można być doskonale szczęśliwym najskromniejszém życiem, i że będziemy mogli z doświadczenia sądzić o tém mierném utrzymania, którego, my bogacze, niedomyślamy się nawet wszystkich szczegółów... słowem, drogi przyjacielu, dopóki sam się nie znudzisz tą samotnością, dopóty zamiarem moim jest tak życie przepędzać, zresztą, może to dzieciństwo, lecz to najzupełniejsze odosobnienie się od Paryża, wśród samegoż Paryża bawiło by mnie niezmiernie, gdyby szczęście pozostawiało mi dość czasu aby się tém zajmować. Zresztą, mój projekt nie może się udać tylko w Paryżu, bo, gdybyśmy oboje zniknęli, świat by zbyt prędko domyślił się prawdy; gdy tymczasem, kiedy ty pozostaniesz, domysły jego oszukane zostaną. Lecz najpocieszniejsze będą wnioski względem powodu mego oddalenia się, rozmaite kłamstwa które pleść będą, a nadewszystko dowody, któremi będą je popierać. Ach! kiedy pomyślę o wszystkiém co usłyszysz, zazdroszczę prawie twojego miejsca. Lecz widzisz że używam w całéj pełności prawa, któregom się domagała, abyś mi nie przerywał; bo też trudno przestać mówić o szczęściu którego się oczekuje, którego się pragnie... o! którego się pragnie wszystkiemi siłami miłości i nadziei; — dodała Małgorzata, z promieniejącym wyrazem twarzy.
Zaledwie ją słuchałem. Powtarzam, jéj zamiary obudziły we mnie niegodne podejrzenia, tak szczęśliwie uśpione przez dwa miesiące największego szczęścia. Te pełne czci i głębokie uwielbienie z jakiém przypominała sobie męża, a które powinno było mi wytłumaczyć życie Małgorzaty, wydało mi się wtenczas niezgrabną tylko bajką, i oburzałem się, że choć na chwilę mogłem się dać tak śmiesznie ułudzie. — Uwierzyłem znowu, i uporczywiéj jeszcze, wszystkim obmierzłym dawniejszym obmowom. Srodze też rozgniewany żem uległ na chwilę uniesieniu szlachetnego zaufania, i zapomniał tego co nazywałem moją przenikliwością i zdolnością, najszkaradniejszy gniew oburzył się w mem sercu. — Zaczynając nakoniec od tego przypuszczenia, że to, co Małgorzata proponowała mi z tak zachwycającym wdziękiem, również to proponowała i innym, zapewne w tychże samych wyrazach, i udając tęż samę prostoduszną i radosną nadzieję; niewidząc wtenczas nic hardziéj oburzającego, jak tę bezpotrzebną fałszywość, nic głupszego jak moją rolę, gdybym zdawał się wierzyć w to nagłe zapragnienie szczęścia nieznanego, które niby to oburzałem w sercu Małgorzaty, pokrywając mój gniew pełen nienawiści lodowatą ironią, odpowiedziałem:
— Prawiła że ten zamiar jest niewymownie ładny, a ta myśl tajemniczego ustronia śród Paryża, wydałaby mi się bardzo oryginalną, gdybym niewiedział że to powtórzenie... a ja powtórzenia, w pewnych okolicznościach, znajduję bardzo oschłe i nudne.
O Boże! z jakąż, to obojętnością przyjmujesz moję propozycyę! — rzekła smutnie Małgorzata, postrzegając nakoniec zmianę mych rysów; — a ja sądziłam że będziesz podzielał moję radość!.. a ja byłam tak szczęśliwą, tak bardzo szczęśliwą tą przyszłością szczęścia i tajemnicy!
— Ta niezmienna radość dowodzi przynajmniéj ciągle odradzającą się świeżość twych uczuć, Pani; gdyby nie to, zdaje mi się iż byłabyś nieco przesycona tym gatunkiem szczęścia i tajemnicy...
— Po chcesz przez to rozumiéć?
— Chcę rozumiéć że ta samotnia nie pierwszy raz będzie świadkiem tych tajemniczych i namiętnych miłostek, których mam być bohaterem... z kolei.
— Prawdziwie, nierozumiem cię, Arturze; wytłumacz się... Sama nie wiem dla czego, ale wyrazy twoje krew w mych żyłach lodowacą..
— Chcesz, Pani, abym się wytłumaczył?... Zgoda! Kazać sobie powiadać to, co się wie doskonale, jest to także fantazja, podobnie jak wiele innych, jak, naprzykład, fantazja doświadczania swych kochanków przez samotność... ostatnia próba, po której uklassyfikowani zapewne bywają wedle swych zasług.
— Powtarzam że cię nierozumiem, Arturze; a jednak twoje spojrzenie zimne i ironiczne przykrość mi sprawia, przypomina mi ten dzień okropny, w którym... Ależ powiedz, co ci się stało? Wytlómacz się, o mój Boże! wytłumacz się! cóż możeż mi wyrzucać? czyż ten projekt tobie się niepodoba? wyrzekłam się go, niemyślmy już o nim; ależ, na nieba! powiedz mi, co ci jest? Zkąd pochodzi ta zmiana? Wczoraj jeszcze, dziś nawet rano, byłeś tak dobry, tak kochający... twój ostatni list... był tak czuły!!....
— Wczoraj i dziś rano jeszcze, byłem głupcem i ślepym; może i teraz równie jestem głupi, lecz przynajmniéj oczy mi się otworzyły.
— Oczy ci się otworzyły! — powtórzyła Małgorzata, niepojmując co mówimy.
— Co do mojego ostatniego listu, wiesz również jak ja... lepiéj nawet odemnie, że jeśli trudną jest rzeczą udawać prawdę w mowie, w poruszeniach, w nagięciach głosu, nic łatwiejszego i pospolitszego jak kłamać w frazie wyszukanéj nad którą można się dostatecznie zastanowić... I tak naprzykład, gdym napisał do ciebie ten list ostatni... tak czuły jak powiadasz, tego dnia właśnie pani *** naznaczyła mi schadzkę.
— Arturze! Arturze! okrutne sobie robisz żarty! i niechcąc tego zapewne, wielką mi sprawiasz boleść....
— Ja nie żartuję, przysięgam Pani; mówię otém bardzo na prawdę, po przyjacielsku....
abyś niebyła dłużéj ofiarą mojéj fałszywości... jak ja fałszywości twojéj nie chce być ofiarą.
— Ofiarą?... ofiarą mojéj fałszywości?
— Tak jest.
— Ofiarą mojéj fałszywości?... Co za dziwne wyrażenie w twych ustach! I dla czegóż miałbyś być moją ofiarą? Co to znaczy? Ależ to do niewytłómaczenia... i z jakiegoż to powodu, o mój Boże! powiadasz mi to?
— Powiadam to Pani z powodu o którym daleko wiész lepiéj niżeli ja: bo nie pierwszym jestem z jéj kochanków, któremu proponujesz tę pocieszną przedmieściową sielankę.
Małgorzata załamała ręce, i opuściła je na kolana, poglądając na mnie osłupiaemi z boleści oczyma. Lecz mówiłem daléj śmiało, chociaż serce moje biło mocno i prędko... i chociaż wspomnienie ostatniéj rozmowy mianéj niegdyś z Helenę przez myśl mi przebiegło, pałające i bolesne jak gdyby ognisty pocisk.
— Bo to widzisz, moje kochanie, śród roztargnień światowych, można dość przyzwoicie odgrywać rolę kochanka, i uprzejmie niewiedziéć o tych co nas poprzedzili w sercu ukochanego przedmiotu; nic śmieszniejszego zresztą jak niespokojność o to, co już minęło; bo jeśli przeszłość do nas należała, przyszłość pozostaje, i diabli wiedzę co nam gotuje. Lecz aby dobrze odegrać tę rolę kochanka bez naddziadów... w tajemniczéj sielance, któréj zwykłemi widzami jesteście, ty Pani, i twoja pokojowa; lecz aby grać przynajmniéj jak inni w domeczek i serce! trzeba być lepszym lub gorszym aktorem niżeli ja nim jestem. Słowo honoru, moja kochana Małgorzato, za bardzo bym się lękał okazać niższym od moich licznych poprzedników, a pragnę zachować dobrę opinią jaka masz o mnie.
— Ach! mój Boże... miałam sen okropny i bardzo cierpię... — rzekła, podnosząc swe drżące ręce do czoła.
Artery moje tak mocno biły, że ledwie nie pękły; czułem chwilami, że sprawiam straszliwe zmartwienie téj biednéj kobiécie, więdląc z tak prostaczą i zuchwałą ironię czarodziejską przyszłość, o któréj marzyło jéj serce. Wyobrażałem sobie ze drżeniem co musiała cierpiéć, jeśli istotnie byłem pierwszą jéj miłością od śmierci męża... Lecz moje podejrzliwe niedowierzanie, jeszcze bardziéj podniecone wspomnieniem tylu ohydnych pogłosek rozsiewanych o Małgorzacie, a szczególniéj obawa aby nie być wystrychniętym na dudka, przytłumiały te zabłyski rozsądku, i nieznajdowałem wyrazów dość pogardnych na urąganie się z tego, co nazywałem nieubłaganą fałszywością tej kobiéty.
Niezadługo we łzach się rozpłynęła.
Nieoburza się na moje podejrzenia! znosi podobne brutalstwa! Szczerość byłaby mniéj cierpliwą, samo kłamstwo jest tylko podłém. Była uległą dla mnie, dla czegóżby nie była uległą i dla innych?... Takie tylko myśli obudziła we mnie ta boleść milcząca i łzami zalana.
Długo płakała.
Niepowiedziawszy jéj ani słowa pociechy, spoglądałem na nią z miną posępną i nienawistną, rozjątrzony sam przeciwko sobie, a obwiniając ją jednak o tysiąc bolesnych uczuć które mną miotały.
Raptem Małgorzata podniosła swą twarz bladą i osłupiałą; spojrzała w około siebie z obłąkaniem, powstała wyprostowana, i postąpiła parę kroków, mówiąc: — Nic, nie, to nie sen... to rzeczywistość... to... — Potém musi być jéj sił zabrakło, i padła na krzesło....
Wtenczas obcierając oczy, rzekła do mnie dość niezachwianym głosem: — Przebacz tę słabość, ależ bo od tego czasu jakém ci wszystko powiedziała... pierwszy raz tak się ze mną obchodzisz... Jednak sądzę cię daleko mniéj okrutnym niżeli się wydajesz. Niepodobna abyś dla zabawy sprawiał mi tak okropną boleść; nie, to niepodobna, nie mam też za to do ciebie urazy; zwiedziono się, i uwierzyłeś w potworze. Przecież, drogi przyjacielu, ani ty, ani ja, niemożemy poświęcać przyszłego naszego szczęścia tak nędznym obmowom? Powiesz mi więc, powierzysz swoje podejrzenia, dowody jakie sądzisz miéć na poparcie mojéj fałszywości, a zniszczę je jedném słowem, słyszysz, jedném słowem, gdyż prawda posiada wymowę, któréj nic oprzeć się nic może.... — Raz jeszcze powtarzam, niemam za to urazy do ciebie, Arturze! Aby obchodzić się z kobiétą, tak, jak się ze mną obszedłeś, i to w chwili, gdy promieniejąca miłością i szczęściem, chciała ci... Lecz nie nie, już tu o to niechodzi... Słowem, aby się obejść z kobiétą tak pogardnie i tak srogo, trzeba miéć prawdziwe przeciwko niéj dowody, nieprawdaż? Powiedz, powiedz więc, jakie to są dowody?
Ta spokojna i szlachetna mowa rozjątrzyła mnie, gdyż musiałem się na nię zapłonić ze wstydu. Jakże ośmielić się wyznać, że nędzny kaprys nieuleczonego niedowierzania, że błaha pamięć potwarzy, że gniew nadewszystko, iż mi się nieudało z panią V***, tak prędko jak się spodziewałem, jedynie były przyczyną mojéj grubiańskiéj i zuchwałéj odpowiedzi? I tak, przez dumę niech ciałem się przyznać żem sobie postąpił jak waryat, i nieprzestałem być okrutnym, niesprawiedliwym, lub raczéj szalonym ze złośliwości.
— Pani, — rzekłem dumnie, niepotrzebuję tłumaczyć się z mego przekonania; dostateczne jest dla mnie, i pozostaję przy niém.
— Lecz ono dla mnie nie jest dostateczném. Zostałam niegodnie oczernioną w twych oczach, i chcę się usprawiedliwić!
— Nie oczerniono Pani; wierzę w to co mi się zdaje....
— On wierzy! o mój Boże, on wierzy!... i bezwstydnie sądzisz żem innym mówiła o tém marzeniu szczęścia?... i myślisz, że jestem tyle podłą, tyle nikczemną, aby tak kłamać, i to codziennie, i że jestem nazwyczajona do nikczemnego postępowania?
— Niema w tém ani nikczemności, ani podłości, ani kłamstwa. Pani wielu, bardzo wielu uczyniłaś szczęśliwymi.. i wiem że ich szczęście musiało być zachwycającém. Opowiedziałaś mi przewyborną historyą o wierności małżeńskiéj, która przeżyła nawet nieboszczyka, historyą najzupełniéj w guście wdów Malabarskich. Ta pamięć o nieboszczyku uwielbionym, pieszczonym, pielęgnowanym jak gdyby żyjąca istota, była nieco wolném tłumaczeniem... ale bardzo oryginalném, twego życia, przeciwnie tak miłośnie zapełnionego; jest to prócz tego dobry postępek, z twéj strony. Pani, aby we mnie wmówić że sam tylko pozyskałem twą łaskę.
Odpowiedziałem na to również dobrym postępkiem, niedręcząc już Pani o to, i udając żem się dał oszukać; prócz tego, niby to ją pierwszy odnosiłem tryumf nad kochanym umarłym...passowanie się wprawdzie niebardzo pochlebne, lecz....
— Nieszczęśliwy! — zawołała Małgorzata przerywając mi, i powstając wyprostowana, majestatyczna i prawie groźna, z okiem iskrzącém, z policzkami zapłonionemi z oburzenia. Potém, opiérając się nagle o jeden z mebli, rzekła sama do siebie cichym głosem, i jak gdyby zgromiona wyrzutami sumienia; — Zasłużyłam nato... zasłużyłam Cierp nieszczęśliwa kobiéto..., przed kimże teraz będziesz śmiała uskarżać się!!!...
Wśród tysiąca tłumnych wrażeń, które passowały się w méj duszy, uczułem wzruszenie głębokiéj litości i straszliwego przestrachu; może byłbym odzyskał rozsądek, gdy Małgorzata, obcierając łzy swoje, rzekła do mnie ucinanym głosem. — Raz ostatni pytam Pana, czy wierzysz choć w jednę z tych niegodnych potwarzy? Zastanów się dobrze nad tém...; twoja odpowiedź ustali mój los i twój zarazem!....
Rozjątrzył mnie ton groźby, zwaryowałem prawie, lub raczéj stałem się igrzyskiem jakiegoś obłędu.
Zbliżając się do Małgorzaty, rzekłem, obejmując w pół jéj kibić.
Doprawdy, moja kochana, oburzenie tak ci do twarzyjak czepeczek od pani Baudrand; nigdy niewydawałaś mi się ładniejszą. Daléj, mój aniele, mój żeński Don Żuanie, pójdź zwodzić zarazem kochanków wczorajszych i jutrzejszych... i wypłatać biednemu nieboszczykowi Margrabiemu nową, dotąd niewydaną, nieznaną, niewierność....
Zrazu słuchała mnie osłupiała, potém wydała krzyk rozdzierający, odepchnęła mnie gwałtownie, i schroniła się do swego sypialnego pokoju, i posłyszałem jak z pośpiechem na klucz się zamykała.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zaledwie sobie niewyraźnie przypomnieć mogłem to co się stało.
Wieczorem porwała mnie gwałtowna gorączka; zdaje mi się że całą noc byłem w obłąkaniu.
Nazajutrz mój kamerdyner oddał mi zapieczętowaną paczkę.
Były to moje listy pisane do Małgorzaty.
— Któż to przyniósł? — spytałem.
— Panna Vandeuil, Panie, o drugiéj godzinie z rana.
— A pani de Pënâfiel?
— Pani Margrabina pojechała dziś w nocy pocztą; ludzie jéj niewiedzą dokąd.
- ↑ Ten rozdział Dziennika nieznajomego, zdaje się iż był napisany niezadługo po wypadkach które opisuje.