Artur (Sue)/Tom III/Rozdział dwunasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 12.
DNI SŁONECZNE
PAŁAC. ―
Kios, pałac Karina, 20 Czerwca 18**

Jak wszystkie prawie pałace Włoch tegoczesnych, pałac Karina, zbudowany przez Genueńczyków, gdy wyspa Kios była jedną z ich posiadłości, pałac Karina jest obszerny i pusty: pokoje są przepyszne, lecz bez mebli. Muzułman który w nim mieszkał przedemną, rozkazał urządzić w guście wschodnim jedno ze skrzydeł tego obszernego gmachu.
W téj to części mieszkam.
Tam to chronię się podczas skwaru dziennego: gdyż okna jego wychodzę na północ, i panuje w nim chłód roskoszny.
Story uplecione z wonnego sitowia i na wpół zapuszczone, dozwalają zarazem cieszyć się widokiem zewnętrznym, i pozostawać w łagodnéj ciemności.
Ściany, powleczone gipsem srebrnawym, podobnym do olbicia z białego atłasu, maję po sobie szerokie pasy, naprzemian lila i zielone, na których wypisane są złotemi literami, niektóre myśli z Koranu.
Sufit, bogato malowany, podzielony jest także na kwadraty lila i zielone, ozdobne w lekkie złocone arabeski. Miękki kobierzec perski okrywa posadzkę, W końcu tego pokoju, snop przezroczystéj wody wytryska z kadzi wyłożonéj jaspisem wschodnim, i nazad doń spada w kaskadę z łagodnym szmerem; wielkie wazony chińskie, błękitne i złote, pełne kwiatów, na których przychodzą siadać delikatnie oswojone gołębie, otaczają tę fontannę, a aromatyczne wyziewy, wydobywające się z tych ogromnych bukietów, dochodzę aż do mnie, jak woń wilgotnawa.
Potém, trzebaż wyznać tę szkaradę? zmysłowości gustu są mi drogie, i zajmuję się rozkosznie zaspakajaniem ich lub uprzedzaniem.
Obok mnie, na stole okrytym miękkim tureckim obrusem, na którego dnie paliowém wyszyte są kwiaty błękitne, otoczone nitką złotą, stają sorbety pomarańczowe i wiśniowe, w swych parzystych urnach, przez które śnieg przesiąka... porozkrawane ananasy koloru złotego, pasteki i melony wodne, ze środkiem czerwonym a skórką zieloną, znikają prawie pod świetnym lodem napełniającym wielkie czary porcellanowe; na półmisku Japońskim wznosi się piramida innych owoców przewybornych, które ciemno-włosa Dafna poprzeplatała kwiatami.
Zaraz, pusta Noemi naleje mi w kryształowy puhar przewyborne wina Cypryjskie, Seyroskie, lub dzielną Maderę, którym pozostawiono wolną temperaturę w karafkach Weneckich, z długą emaliowaną szyjką.
Jeśli zechcę szukać łagodnego pobudzenia do marzeń, podniecać moje próżniactwo i moje far-niente, płowa Anastazya poda mi z uśmiéchem mój nargulich napełniony wodą jaśminową, lub moją długą lulkę z cybuchem bursztynowym, którego fajkę napełnią jéj rączki delikatne woniejącym tytuniem Latakii.
Nakoniec jeśli, porzucając sny moje na jawie, zechcę się wylać rozumem i duszą na pomysły innych, mam obok siebie dzieła ulubionych moich poetów: Shakespeara, Göttego, Schillera, Skotta, wielkiego, boskiego Skotta! tegoczesnego Homera... Byrona!... którego czarny okręt widziałem wczoraj przesuwający się na widnokręgu.
Chociaż nieco chłodne, powietrze napełnione jest woniami. Wyziew aloesu, myrty i balsamu serajowego, palących się w srebrnych kadzielnicach mięsza się z lubemi wyziewami kwiatów; gdyż żyjąc najzupełniéj tylko dla zmysłów, niezapomniałem powonienia.
Oddałem się, bałwochwalczo prawie, upodobaniu jakie mam w woniach, upodobaniu na nieszczęście tak zaniedbanemu, którego niepojmują i na które powstają. Urzeczywistniłem moje marzenie o pewnéj gammie woniowéj, która wznosi się od zapachów najsłabszych aż do najmocniejszych, a której oddychanie sprawia pewien rodzaj upojenia, zachwycenia, które do wszystkich rozkoszy dodaje rozkosz nową i czarowną...
Prócz tego, jakże nieżyć niejako samemi woniami, kiedy się mieszka w Kios... na wyspie woni! uprzywilejowanéj wyspie Sułtanek, która, sama, dostarcza serajowi esscncyi różannych, jaśminowych i tuberozowych...
Kios, która sama tylko wydaje kosztowny lantysk, którego wonną gummę przeżuwa w swych ząbkach z kości słoniowéj, dumająca i znudzona odaliska! Kios, którego sam nawet handel nosi cechę zachwycającéj elegancji gdyż handluje jedwabnemi materiami, świetnemi obiciami, kwiatami, owocami, ptakami, miodem... A młode to kobiéty i dziewczęta, prawie zawsze piękne pięknością starożytną i czystą, zbierają skarby téj wyspy szczęśliwéj pomiędzy wszystkiemi wyspami miłéj i płodnéj Jonii!
Z okien pokoju w którym mieszkam, a który znajduje się w jedném ze skrzydeł tego ogromnego gmachu, cudowny postrzegam obraz...
Niechaj to wspomnienie stanie się dla mnie wiekuistą zgryzotą, jeśli kiedykolwiek opuszczę to zachwycające ustronie, aby zamieszkać w jakiém mieście hałaśném i posępném, w którém widnokrąg zagrodzony będzie murami, ulice błotniste, a powietrze gęste!
Na lewo wznosi się wystawa pałacowa któréj portyki przezroczyste, arkady i ogromne wschody z marmuru białego, ciągną się jak tylko oko może najdalej zasięgnąć.
Począwszy od jéj podstawy wykładanej porfirem, aż do gzymsu balustrady, ozdobnego posągami i wielkiemi wazonami, w których rosną mirty i różo-laury, cały gmach zalany jest promieniami słonecznemi, i zakreśla swoje sylwetkę, ozłoconą jak żółty marmur starożytny na niebie tego szafirowego błękitu, właściwém tylko wschodowi.
W dali, lazur morski łączyłby się z lazurem niebios, gdyby nie pas górzysty, purpurowo-fioletowawy. Są to góry Romanii, których śmiałe szczyty oblewa wyziew płomienisty.
Na prawo, w cudownéj sprzeczności z tą rażącą massą marmuru i światła, widzę, przedzielony od wystawy trawnikiem zasianym najdrobniejszą koniczyną, na którym pasie się kilka wielkich skopów Syryjskich z wlokącymi się ogonami, i kilka gazell z osrebrzonym włosem, widzę ciągnący się równolegle pałacowi, las głęboki, wilgotny i cienisty.
Olbrzymie szczyty dębów, cedrów i jaworów odwiecznych, tworzą ocean posępnéj zieloności; słońce zaczyna się chylić ku zachodowi, i jak gdyby roztopioną miedzią powleka te fale liści swoim gorącym odblaskiem.
Na téj ruchoméj firance, nieprzezroczysto i ciemno zielonéj, odbija tysiąc innych odcieni zieloności które się stają coraz jaśniejsze i przezroczystsze, w miarę jak się zbliżają do świeżych wybrzeży rzeki Belofano, która, rozszerzając się na przeciw pałacu, tworzy pewien rodzaj wielkiego kanału.
Brzegi jego zasadzone są jodłami rosnącemi w kształcie parasoli, a których pień jest czerwonawy, topolami świecąco listnemi, purpurowemi klonami, na których zabłyska niekiedy promień słoneczny, który wślizguje się ukradkiem pod te kopuły zieloności, skoro wietrzyk wiejący od morza zakołysze ich gałęźmi...
Tuż przy samym brzegu, widzę jeszcze łatany z wachlarzowatemi liśćmi, których pień znika pod wielkiemi kępami sabinów, kwitnących w pomarańczowe dzwonki i spomeów, których kwiaty różowe wznoszą się w baldaszkogrony różowe, których odcień dochodzi w samym środku aż do purpury najżywszéj.
Są to jeszcze niezmierzone aleje, ze swemi sklepieniami nieprzystępnemi promieniom słonecznym, wysłane murawą, które zbiegają się do półkola zieloności, leżącego dość blisko pałacu.
Te aleje są tak gęste, długie, i ciemne, iż niepodobna dostrzedz ich końca przez błękitnawą zieloność, którą ich gubiąca się perspektywa jest osłonioną.
Nakoniec, na pierwszym planie tego obrazu i w równi z mojém oknem, jest taras z marmuru białego, z ciężką balustradą, także ozdobiony wazonami i posągami, z którego schodzi się szerokiemi kolistemi schodami aż po nad brzeg kanału.
Zasłoniona pałacem część tych schodów jest w cieniu; droga oblana jest promieniami słonecznemi. — Na jednym z pierwszych stopni, karzeł czarny, którego kazałem ubrać dziwacznie w kurtkę szkarłatny, krojem weneckim, leży przy dwóch wielkich psach gończych, niezmiernie rosłych i najpiękniejszego kształtu.
Przez kaprys światła, karzeł, mocno oświecony, znajduje się w pasie rażącéj światłości, który zdaje się okrywać każdy schód pyłem złotym, gdy tymczasem wyżły leżą w cieniu, który pada nieregularnie na stopnie, i rzuca swój odblask popielaty, błękitnawy i przezroczysty na białą sierść psów leżących.
Nieco daléj, zupełnie na słońcu, paw, siedzący na poręczy schodów, błyska swém świetném pierzem.... Rzekłbyś że to deszcz rubinów, topazów i szmaragdów, który się zlewa po tle z ultra-mariny, nakrapianéj aksamitnawo-czarno.
Łabędzie pływają zwolna po wodach kanału, i zdają się ciągnąć za sobą tysiąc wstęg srebrnawych; wielkie flamandy różowe przechadzają się po tych zieleniejących wybrzeżach muszcząc swe pierze: gdy tym czasem, nieco daléj, dwa arasy, karmazynowe purpure, wydzierają sobie owoce drzew latanowych, roztwierają swe skrzydła błękitno turkusowe, i dają postrzedz spód swych długich piór skrzydłowych, mieniących się w morderowawą purpurę...
Nakoniec, kołysząc się na kępce amaryllisów, piękna papużka żółto-siarczysta, któréj szyjka odbija prysmatyczne odcienia opalu, roztacza swój długi ogon biały, gdy tymczasem jaskółki i zimorodki, szybkiemi skrzydły muszczą wody kanału...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Odczytałem te stronnice, które tłómaczą niejako słowo w słowo, cudowny widok który mam przed oczyma: Jest to wszystko, i nic zarazem; jest to tém, w porównaniu z rzeczywistością, czém jest oschła nomenklatura naturalisty, względem wspaniałości natury...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.