Baśń o djable Borucie/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Baśń o djable Borucie
Pochodzenie Polski zaklęty świat
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



BAŚŃ O DJABLE BORUCIE


JAKO SIĘ DJABEŁ BORUTA NUDZIŁ W LOCHACH
ŁĘCZYCKIEGO ZAMKU I NA SZLACHECKIEM WESELU
CHCIAŁ SIĘ ZABAWIĆ.

Ciemny, wielki, pusty loch,
Głucha cisza w onym sklepie,
A w krąg leży na polepie
Czterech wieków pył i proch.
Jakieś beczki pod ścianami,
Jakieś skrzynie za beczkami.

A pośrodku, na antale,
Jak na koniu szlachcic siadł,
Kontusz, jak makowy kwiat,
Karmazynem lśni wspaniale;
Rogatywka zwisa z łba,
Coś jej na nim niewygodnie, —
Ach, bo siąść na łbie tym godnie
Przeszkadzają rogi dwa!


Krótki, ale tęgi róg, z prawej strony, z lewej strony, a na każdej z długich nóg z cholewami but czerwony. Wnet pomyślisz, człeku, sobie: Jaśnie pana poznać z buta!
To we własnej swej osobie czart łęczycki, imć Boruta!
Latarenka płonie mdło i oświetla postać diablą, z długim wąsem, z krzywą szablą i z nawisłą czarną brwią. Imć Boruta, chłop jak piec i siarczysty i pleczysty, to nie jakiś byle szwiec, to karmazyn oczywisty! Za złocisty zatknął pas zdobne pazurami ręce, i rozmyśla w nocny czas o djabelskiej swej udręce. „Siedzieć — mruczy — tyle lat! zaraz... dwieście... trzysta... Ale! Pięćset lat już, gdyby fale, przeleciało przez ten świat, a ja siedzę, jak przykuty, nie wylazłem ani raz! Do stu biesów! dosyć! Pas! Dość pokuty dla Boruty!“
Małmazyji łyknął z dzbana, aż zagrało w gardle mu; spoczął, sapnął, nabrał tchu i znów ciągnie jakby z krana. Dwugarncówkę trzyma w łapach, pomrukuje: „He, he, he! Przedni trunek, wystał się, ma słodyczkę, tęgość, zapach!“ Wypił, cisnął pusty dzban: raźniej czartu po małmazji, nabrał siły i fantazji: „Toć ja szlachcic! toć ja pan! Cóż mam siedzieć jakby mruk, dni i noce w lochu trawić? Ej, wyskoczę poza próg, z bracią szlachtą się zabawić! Nie przewącha żaden nos, że z djabelskiej idę nacji; toć mi nie brak prezentacji: czarne oko, orli nos, a do tego pełny trzos!

Dziś wesele u Leliwy,
Wydał córę szlachcic brat,
Będę tańczył, śmiał się, jadł,
Jakby piskorz — brat prawdziwy!

Dłoń na szabli, w górę wąs!
W oku czarcia lśni iskierka!
Któż zatańczy tak oberka?
W mazurowy skoczy pląs?

Będą radzi! Ja ich znam!
Kompaniję rozweselę,
A gdy zrobią jaki kram, —
To zagramy w karabele!

Dla Boruty obcy strach,
Nuże w taniec ze szlachciurą!
Proszę waści! ciach! ciach! ciach! —
I zobaczym czyje górą?“


Wstał, przeciągnął się, dukatów z którejś z beczek przygarść wziął, zawdział delję ze szkarłatów, pozłocistą klamrą spiął; czapkę na łeb mocno wcisnął, wydobytą szablą błysnął i z piwnicy stąpać jął.
Wyszedł. Księżyc srebrem lśni, a Łęczyca cicho śpi, baszty zamku poszczerbione gwiazdy stroją jak w koronę, duma o czemś stary gród, jakiś dawny marzy cud: mężnych wodzów, boje krwawe, zgasłą siłę, zgasłą sławę, bohaterski dawny lud. Imć Boruta świsnął w błoń, a po błoni pędzi koń, rży do pana rumak wrony, z nozdrzy bucha żar czerwony, kopytami grzmi, jak grom. Przycwawował przed sam dom.

Oj, nie koń to, lecz duch zły
Z dzikich ślepiów ciska skry.

Imć Boruta jeździec chwat,
Jak ryś skoczył, w siodle siadł,
Czarne włożył na pazury
Rękawice, by ze szpon
Nie poznali, kto zacz on?

„Koniu! Jazda do szlachciury!“

Modą schylił się tatarską
I jak piorun śmignął dziarsko!



JAK TO SIĘ DJABŁU BORUCIE POHULANKA
U SZLACHCICA LELIWY NIE UDAŁA I JAK GO
PISKORZ ŁĘCZYCKI SZABLĄ NAZNACZYŁ.

U Leliwy, w białym dworze,
Cztery córy, gdyby zorze,
Dziś wesele starszej z cór,
Huczy gwarem biały dwór.

Z wszystkich okien światło bije,
Hej! raduje się, kto żyje!

Szlachty się zjechało huk,
Coraz nowy gość na próg,
A każdego pan Leliwa
Do kielicha naprzód wzywa.

I nalewa po sam brzeg:
„Wypij bracie! dobryś człek!“


Gdy wypije, za stół siada, jeśli stary — z szlachtą gada, a gdy młody to podjadłszy, za pannami zaraz patrzy, wąs obetrze, pas zaciśnie i do którejś okiem błyśnie, czy do Basi, czy do Zosi, do taneczka ją zaprosi i wywija obertasa i — aż drzazgi lecą — hasa.
W białym dworze śmiech i gwar, wali mazur w dziesięć par. Co ja mówię? gdzież mam oczy? Ze dwadzieścia par wyskoczy! Każda para — dziw nad dziwy! Wicher w polu, ogień żywy! Co panienka — istny kwiat! Co chłopaczek — szczery chwat! do szabelki, do rumaka, do oberka, krakowiaka! Takich dzisiaj nie zna świat!
Wtem zawyły dworskie psy, zaświeciły krwawe skry, koń zatętniał kopytami — i ktoś stanął przed wrotami. Chwała Bogu! nowy gość! u mnie gości nigdy dość! Wchodzi szlachcic: ręka w bok, pańska mina, dumny krok. „Proszę waści!“ „Czołem!“ „Czołem!“ „Starczy miejsca poza stołem; oto kielich!“
Gość do rąk puhar wziął od gospodarza, do szkła przypiął się, jak bąk, wypił, drugi raz powtarza, potem trzeci, czwarty w mig, aż tu cała szlachta w krzyk:

„Ot, to majster! Jak on pije!
Niech nam żyje! niech nam żyje!“


I objęli gościa wpół i sadzają go za stół, i traktują z szczerą wolą jak to mówią: chlebem, solą; pieczeń z łosia, pieczeń z dzika w przepaścistej gębie znika, barszczu z rurą pełna micha w lot przez gardziel się przepycha, potem jeszcze bakalije, potem jeszcze winko pije, aż kompania — miły Boże! — nadziwować się nie może; „A to sobie tęgo pojadł, olbrzym jakiś czy ludojad, co podadzą — jeden łyk! — i półmisek cały znikł.“ „A niech szlachcic je na zdrowie! nie żałujcie waszmościowie! Lubo patrzeć na kamrata, gdy tak smacznie wszystko zmiata. Może jeszcze raczy gość coś przekąsić?“

Mruknął: „Dość!“
I na ławie się rozwalił
I ślepiami szlachtę palił.


Aż spocząwszy mało wiele, wrzaśnie ów ten na kapelę: „Poloneza grajki grać! kto chce spać — niech idzie spać! A kto tańczyć — w taniec dalej! Postaremu ja powiodę w pierwszą parę pannę młodę.“ I na środek skoczył sali — i niewiastkę cap! za rączkę! a ta jak się rzuci w trwodze: „Ja się czegoś lękam srodze, waść tak ścisnął mi obrączkę, aż nabiegła w palec krew! Ja nie będę tańczyć z waścią!“
A karmazyn ściągnął brew: „Mości państwo! To obraza! Panie młody! do żelaza!“ Zaś pan młody: „Precz z napaścią! Ej, ty jakiś siakiś tam! gdy chcesz — to nauczkę dam! Będziesz skakał, jak na sznurze! Na podwórze!“ „Na podwórze!“

I wybiegli wielką zgrają
I do walki obaj stają.

Dobył korda młody pan,
Prawy szlachcic, Lubicz Jan,
Przyodziany w strój godowy
Kawalerji narodowej;
Porucznikiem Janek jest
I bojowy przebył chrzest.
W szable gra, jak mało kto!

Gość nasrożył gębę lwią,
Brzeknął szablą i ostrogą,
Krzepko w ziemię wparł się nogą,
Z świstem jakby grot z cięciwy,
Mignął z pochwy bułat krzywy:
„Zaraz cię napoję krwią!“

Obaj próbny rozmach wzięli, —
I skoczyli! — i zaczęli!

Błyskawicą płonie stal,
Szczęk pałaszów leci wdal,
Damasceńskich szabel młyniec
Sypie iskry na dziedziniec;
„Patrz na prawo!“


„W lewo patrz!“
Jeden z drugim: pierwszy gracz!


Tłum się szlachty ciśnie w krąg, śledzą każdy podryw rąk, każde szabli bystre cięcie, (a zdaleka grzmi w tętencie, cwałujący, wrony koń!)

Co za ludzie! Co za broń!


To przykucną, to podskoczą, to się cofną, to przyskoczą, to leciutko jak na żarty, ledwo brzęknie oręż zwarty, to tak rąbnie jakby grom, aż się cały trzęsie dom. I znów obaj w jasność siną wstęgą blasków się obwiną, aż się zakołuje świat.
Co tu gadać! Chwat — i chwat!
Jeszcze jeden podskok chyży (a koń pędzi coraz bliżej!), jeszcze jeden Janka ruch — i gość owy wrzaśnie: „Uch!“ I na ziemię palce trzy z rękawicą legły w krwi! Szkoda, że nie cała dłoń!
Przed szlachciurą stanął koń.
Hyc! na siodło! „Pal was sześć! Pić daliście, dali jeść, ale mnie już nie ujrzycie, bo i diabłu miłe życie!“

Konia w bok! — i goń-że go!

Boże! zmiłuj się nad nami!
W rękawicy, zlanej krwią,
Trzy paluchy z pazurami!

Zerwał się wichury szum,
A w tym szumie djabla nuta —

I wykrzyknął szlachty tłum:
„To Boruta! To Boruta!“



JAKO SZLACHTA ŁĘCZYCKA ZAJAZD NA BORUTĘ UCZYNIŁA
I JAKO SIĘ DJABEŁ Z OPRESJI NIE WYMIGAŁ.

Ciemny, wielki, pusty loch,
Głucha cisza w onym sklepie,
A w krąg leży na polepie
Czterech wieków pył i proch;
Jakieś beczki pod ścianami,
Jakieś skrzynie za beczkami.


Na kamieniu, o mur wsparty,
Siedzi szlachcic i w głos klnie:
„Taki piskorz, to nie żarty!
Gorzej w szable tną się czarty!
Tęgo poszczerbili mnie!


Warto było leźć z piwnicy, by pohulać tak jak ja! Jeszcze wczoraj u prawicy miałem krzepkich pięć palicy, a zostało tylko dwa!
Trzy paluchy! Ej, do kata! Cała ręka już na nic! Taki wstyd i taka strata! A jak kpią tam z pana brata, co choć djabeł, ale fryc!
Dziś kto spyta: czy znasz gapę? Rzekną: znam: Boruta bies!“
I ze złości zrzuca czapę i skrwawioną liże łapę, właśnie tak jak zbity pies!
„Już mnie teraz nikt nie skusi, bym do szlachty szedł na bal! Niech zaraza ich wydusi! taki zaraz bić się musi!
A jak piecze ta ich stal!“
Na wieżycy huka sowa, nietoperzy krąży ćma, a wtem śpiewem gra dąbrowa, leci z wiatrem pieśń echowa...
„Cóż to znowu znaczyć ma?“
Tętnią konie, dzwonią bronie, mknie do zamku jeźdźców stu! „Na Borutę!“ „Batem w konie!“ „Dać biesowi po ogonie!“ „Djable rogi zetrzeć mu!“ „Zajazd! zajazd na zamczysko! Czart w podziemiach siedzi tam!“ Stu szlachciców, jak wichrzysko, pędzi cwałem, już są blisko!
„Mości djable! Pójdź tu sam!“
Struchlał djabeł przerażony, pot wystąpił mu na łeb, mruży ślepia, gryzie szpony, to jest blady, to czerwony: jednem słowem: tchórz i kiep! „Co tu robić? Co tu robić? Przed tą zgrają gdzie się skryć? Raz umieli czarta obić, teraz lecą, by mnie dobić!“ A Boruta chciałby żyć!

Ze szkap zsiedli szlachta braty
I ze śmiechem walą w drzwi,
Takim głupstwo i armaty!
Co tam dla nich ten rogaty!
Każdy woła: „Stawaj mi!“

Aha! Stawaj! Macie rację!
Już on dobrze poznał was!
Popamięta tę kolację!
Więc przez furtę pertraktacje
Rozpoczyna: „Kłaniam w pas!


W pas się kłaniam waszmość panom! Com ja winien, żem jest czart? Dajcie oschnąć moim ranom, a ja złota dam waćpanom tyle, ile każdy wart!“

„Ej, ty stary! Przechytrzyłeś! Już my ciebie będziem mieć! Napsociłeś, nabroiłeś, dusz szlacheckich nałowiłeś, — teraz wpadniesz w naszą sieć!“
Buch! buch! w furtę raz i drugi! pęka z hukiem stary dąb; pięści tłuką jak maczugi, trzask! — i Lubicz padł jak długi; wstał: „Na czarta! siecz i rąb!“
Hurmem przez drzwi rozwalone biegnie szlachta w ciemny loch. Gdzież Boruta? Spójrz na stronę! Siedzi djablę wystraszone, a piersi mu wzdyma szloch.
„Cha! cha! cha! cha! Djabeł płacze! Tak się strwożył, tak się zląkł! Czekaj, plemię ty sobacze! Zobaczycie, jak poskacze! O, nie ujdziesz naszych rąk!“
A czart: „Bierzcie! wszystko bierzcie! Skarbów pełne beczki są! Garncówkami perły mierzcie, weźcie szablę, buty wreszcie, — lecz personę puśćcie mą!
To przysięga moja szczera, że do piekła wrócę wraz! Na ogonek Lucypera! na me rogi — et caetera! — nie zobaczę nigdy was!“
Ale!

My ci damy szkołę!
Huź na bestię! Naści kpie!“
Raz grzmotnęli w łbisko gołe,
Poprawili!
Aż tu w smolę
Imć Boruta rozlał się!


Tak to nasza szlachta miła na Borutę w dawny wiek srogi zajazd uczyniła, w którym djabeł trupem legł.

Czemuż głupiec był tak skory
Na szlachecki miód i wikt?

O Borucie od tej pory
Już nie słyszał w Polsce nikt...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.