<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Beniowski
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV.

Dopiero pod wieczór wrócił do siebie Beniowski.
Natychmiast zjawił się u niego Chruszczow z dwoma uzbrojonymi spiskowcami i zażądał niezwłocznie udania się na zebranie.
Chłodne zachowanie się Chruszczowa i obecność zbrojnych zastanowiły Beniowskiego.
— Bardzo dobrze, żeście zwołali zebranie, ale... cóż się tam stało nowego?
— Mam zakaz rozmawiania z tobą w tej sprawie. Na zgromadzeniu dowiesz się o powszechnych zarzutach i zamiarach!... — odpowiedział poważnie Chruszczow.
W izbie Chruszczowa było pełno ludzi; wpływowsi wygnańcy siedzieli dookoła stołu na ławach, inni kupili się po kątach, złowrodzy, ciemni, ledwie widzialni w słabem, czerwonem świetle gorejącego u ściany łuczywa. Tu i tam lśnił krwawo oręż. Pośrodku stołu leżały dwa pistolety i stał kubek pełny napoju; zbrojna w muszkiety straż pilnowała wejścia.
— Beniowski — zabrał głos Baturin wśród powszechnej ciszy — opowiedz nam, w jaki sposób uwolniłeś się z więzienia, oczyściłeś z urzędowych oskarżeń i uzyskałeś nawet pono rękę starszej córki naczelnika kraju?
— Aha, więc to tak!... Widzę, że podejrzewacie mię o nędzną zdradę i że ta trucizna dla mnie przygotowana jest!... — zaczął wzburzonym głosem Beniowski. — Jakiem prawem i dlaczego śmiecie tak myśleć o mnie? Czy dałem wam jakie powody? Czy obracałem kiedy na własną wyłącznie korzyść osiągnięte przez siebie powodzenie?... Co więc dowodzi mej zdrady? Czy gdybym z wami tak haniebnie postąpił, przybyłbym tutaj teraz, aby narażać się na wasz sprawiedliwy gniew?... Azali nie bylibyście raczej otoczeni w tej chwili żołnierzami i zakuci oddawna w łańcuchy!?
— Jesteś tak pełny wybiegów, Beniowski, i tak w nie dufny, iż mogłeś pozory umyślić, aby, rozproszywszy nas do domów, tem łacniej bez oporu zagarnąć!... — wybuchnął Stiepanow.
— Taak! Teraz rozumiem, gdyż... ten oto pan był właśnie mego aresztowania powodem. Nie o to jednak na razie mi chodzi, chodzi mi bardziej o ten brak wszelkiej ufności, jaki wykazaliście mnie, swemu wodzowi... Pocóżeście wybierali mię i przysięgali mi?... Czy mogę polegać na ludziach, co wykazali tak łatwą wiarę w zmienność zamiarów, obietnic, nawet przysiąg swego naczelnika?... I co za powód tego?... Przypomnijcie sobie początek stowarzyszenia naszego. Kto był jego twórcą i więzią?... Kto z wytężeniem pracował krok za krokiem, aby zbliżyć chwilę wyzwolenia?... Kto zbudował szkołę?... Kto powiódł was do Ankalów i wyrobił wam powszechny w społeczności szacunek?... Kto polepszył byt wasz?... Kto związał was, rozsypanych, poróżnionych i słabych, wspólną nicią, dającą wam jedność i siłę?... Nie dlatego przypominam to wam, aby się chwalić... Bynajmniej; ale dlatego, aby wykazać, nierozsądni, iż w razie wykrycia naszego sprzysiężenia, bądź co bądź, ja byłbym karany najsrożej, że żadna zdrada nie mogłaby mię uchronić od podejrzeń i prześladowania, gdyż zaiste winy moje wobec rządu są największe. Wiedzą tu poniektórzy z obecnych, że nawet ułaskawienie za obecny spisek nie uwolniłoby mię od wielu innych oskarżeń, albowiem życie całe dążyłem do wyzwolenia siebie oraz innych. I zato zapewne wyście mi tutaj przygotowali truciznę!...
Przerwał i milczał czas dłuższy, oddychając ciężko.
— Owszem, gotów jestem wypić ten kubek, o ile dowiedziecie mi, że którykolwiek z moich postępków nie wiedzie ku waszej wolności!...
Zapanowała śmiertelna i długa cisza; wreszcie wstał Panow.
— Oddawna w podejrzeniu cię miałem, Beniowski. W głowie mojej pomieścić się nie mogło, iżby te były rzetelne powody tak ścisłych twoich z naczelnikiem stosunków, o których radzie naszej donosiłeś. Śledziłem więc wszystkie twoje kroki, a skoro tylko tego poranku uszu mych doszło, iż na mocy ukazu cara Piotra wolność zyskałeś, nie wątpiąc już o twej zdradzie, umyśliłem własną ręką życie ci odebrać i jeżelim odwlókł wykonanie tego przedsięwzięcia, to szczególnie w celu, bym co prędzej ostrzegł mych towarzyszów, jak srogie i bliskie grozi im niebezpieczeństwo.
— I jakoś niebezpieczeństwo to nie nadchodzi. Jeżelim was zdradził i stanąłem wśród was jedynie poto, aby... was łacniej, po domach rozproszywszy, bez oporu ująć... w takim razie zostańmy razem do rana w tej komnacie, a nawet dłużej, abyście w każdej chwili mogli mi wpakować w łeb kulę z jednego z tych pistoletów...
— Tak!... To prawda... Głupstwo wszystko!... — rozległ się pomruk w tłumie.
— Bądź jednak, Panow, szczerym do końca i przyznaj się, azaliż sam przyszedłeś do tych podejrzeń, czy raczej podszepnął je ci kto inny?... — pytał dalej Beniowski.
Panów nie odpowiadał blady i wzruszony.
— Odpowiedz!... — rozkazał Baturin.
— Istotnie... często mówiłem o tem... ze Stiepanowym.
— Aha, właśnie!... Otóż posłuchajcie, co pan ten pisze do panienki, której dobroci i poświęceniu winienem właściwie wolność... Znacie jej: skromność i zacność, albowiem chodzi ona, jak to wspomniałem, do szkoły naszej i wielu z was widuje ją codziennie... Co zaś do jej uczuć i małżeńskich względem mnie zamiarów, to myślę, że te całe plany rzekomo są jeno szlachetnym wybiegiem w celu ułagodzenia gniewu srogiego ojca... Gniewem zaś słusznym zapłonął on po przeczytaniu następującej kartki:

Twe oczy, skąd Kupido na wsze ziemskie kraje,
Nastazjo Iwanowno, harde prawa daje,
Nie oczy, lecz pochodnie dwie nielitościwe,
Które palą na popiół serca nieszczęśliwe...
Twe wdzięki, jak straszliwe Ateny pawęże,
Rażą śmiertelnym blaskiem osłupiałe męże...

Otóż kartkę tę przypisano mnie i za nią wtrącon zostałem do więzienia... Jeżelim zamilczał imię autora, to nie dlatego jednak, że pragnąłem uchodzić za twórcę owych pięknych wierszy, żywcem zresztą tłumaczonych z francuskiego znanego poety, lecz jedynie z obawy, aby istotny ich właściciel przez właściwą mu lekkomyślność nie naprowadził wypadkiem władzy na ślad naszego spisku... Czy nie było tak, jak opowiadam?... Powiedz, panie Chruszczów?... I czy to ja powiedziałem nazwisko Stiepanowa naczelnikowi okręgu?... Czy ja?...
— Więc je wiedzą!?... — krzyknął z przerażeniem Stiepanow.
Obecni roześmieli się głośno.
— Uspokój się, Hipolicie Piotrowiczu, już sprawa załatwiona... Nie grozi ci nic narazie, ale trzymaj się czas jakiś... zdaleka... od panny!...
Do Beniowskiego podszedł zmieszany Panow:
— Daruj, byłem wprowadzony w błąd... Ten Stiepanow... Ale widzisz: kodeks Piotra Wielkiego mówi podobno wyraźnie o przywróceniu praw tym wygnańcom, którzy wykryją jakąś zbrodnię, zamach stanu lub spisek...
— Grożące całości państwa, albo zdrowiu i mieniu urzędników państwowych... Otóż wykrycie, iż cukier, podarowany nam przez Kazarinowa, był zatruty, będzie uważany za taką zasługę, gdyż mógł on być przez nas... podarowany naczelnikowi kraju, sekretarzowi, oraz innym... — dodał Beniowski znacząco.
Zebrani znowu roześmieli się głośno.
— A stało się to również za zgodą Kazarinowa, który przyznał się do zamiaru strucia urzędników, lecz za szczere wyznanie winy, głęboką skruchę i obietnicę poprawy, zostanie ukarany jedynie konfiskatą majątku i zesłaniem jako poborca rządowy na wyspy Kurylskie...
— Ukarali kota sadłem!...
— Za rok będzie miał drugie tyle!...
— Kruk krukowi oka nie wykole... Wiadomo!
— Szajka!
— Będzie darł z żywego i umarłego!...
Pomrukiwali zebrani, ruszając ku wyjściu.
— Jakiż więc koniec?... — spytał Baturin.
— Ja chcę powtórzyć moją przysięgę!... — powiedział Beniowski.
— A ja proponuję zwolnić Beniowskiego od wszelkiej przysięgi, my tylko mu ponownie przysięgniemy!... — krzyknął Panów.
— Zgoda!... Stójcie!... Przysięgać!... Niech Chruszczów czyta przysięgę.
— Na przysięgę z waszej jedynie strony nie zgadzam się: przysięgniecie dopiero po mojej przysiędze!... — sprzeciwiał się Beniowski.
Stało się, jak żądał. Po chwili Chruszczow zaczął drżącym głosem:
— ...„Iż przyłoży z nich każdy wszystkich swych starań, choćby z niebezpieczeństwem życia, iżby dopomógł do uskutecznienia planu, w celu odzyskania wolności“...
Gdy się rozchodzili, Beniowski zatrzymał przedniejszych z rady naczelnej: Chruszczowa, Baturina, Kuzniecowa, Sybajewa.
— Chciałem się was, przyjaciele drodzy, poradzić, jak mam postąpić w sprawie mego narzeczeństwa?
— Cóż, panna ładna i zacna, w razie czego zabierzemy ją z sobą na okręt!... Można ci tylko powinszować!... — odparł Baturin.
— Cukierek-dziewczyna!... — cmoknął Sybajew.
— Nie jest to jednak rzecz taka prosta, gdyż przedewszystkiem może nie zechcieć opuścić rodziców, następnie... — zaczął Beniowski.
— Musiałaby jednak ich opuścić, gdybyś naprzykład został urzędnikiem i dano ci posadę w jakim odległym zakątku... Białogłowy tego zwyczajne, z tem od dzieciństwa rosną... — zauważył Chruszczow.
— Następnie... — powtórzył z pewnem wahaniem się Beniowski — wiedzcie, że jestem żonaty i że mam syna... Nawet nie widziałem go... Opuściłem żonę w stanie błogosławionym...
— Masz tobie!... — przeciągnął Baturin. — To co innego!
— Licho nadało!... Gdzie djabeł nie może... — mruczał Kuzniecow.
— To, rozumie się, komplikuje sprawę!
— Tak komplikuje, że chwilami nie wiem, co robić... — szczerze zgodził się Beniowski. — Wolałbym iść otwarcie na ogień nieprzyjacielski...
— Mógłbyś, zaślubiwszy ją, nie korzystać z praw małżeńskich... Na tej zasadzie, oraz wyjaśniwszy pod jakim zrobiłeś to przymusem, łatwo wszędzie otrzymałbyś rozwód — wstawił ostrożnie Chruszczów.
— Zawsze to dwużeństwo!...
— Wcale nie, gdyż wyrok sądów rosyjskich, pozbawiający praw, zwalnia wygnańców od wszelkich ślubów...
— Nie jestem poddanym rosyjskim... Zresztą w żadnym razie nie chcę i nie mogę wplątać w taką brzydką historję czystej, cnotliwej i tak mi oddanej panienki.
— Cóż się wtedy z nami stanie?... Zrozum, że całą osłoną twoją i naszą jest rodzina naczelnika. Przez swą odmowę obrazisz ją i uczynisz z niej najzajadlejszych swych wrogów... — wybuchnął Kuzniecow.
— Co czynić, co czynić? — szeptał Beniowski, chodząc po pokoju w rozterce.
Towarzysze po raz pierwszy widzieli go w takim stanie.
— Możnaby tak urządzić, żeby ci dał ślub nasz spiskowy pop; onby wtedy i w księgi kościelne i w sam obrzęd mógł wstawić takie nieformalności, że małżeństwo byłoby nieważne — radził Baturin.
— Nie!... Nie mogę... Jej jednej tak okłamywać nie mogę... nie mogę...
— Cóż więc uczynisz? — spytał cicho Chruszczow.
— Nie wiem, myślę, że najlepiej zwłóczyć... Zostało do wiosny jakieś trzy miesiące... Dwa albo nawet trzy tygodnie zajmie nam podróż z naczelnikiem... Z tego więc też względu musi ta wyprawa jak najrychlej dojść do skutku... Następnie drugie trzy tygodnie albo miesiąc zabierze wyszukanie miejsca i rozplanowanie naszej osady... Potem trzeba będzie budować domy — nie mogę przecie małżonki z tak szlachetnej rodziny wprowadzić do byle budy... Będę czepiał się najrozmaitszych pozorów... Nie przyjdzie mi to łatwo, gdyż w każdym razie będzie to fałsz, a nie uwierzycie, jak mi jest ciężko... gdyż taka ufna jest... ona!...
Urwał i z pewnem zmieszaniem spojrzał na uśmiechającego się Baturina.
— Pamiętaj, że losy nasze... — zaczął cicho Chruszczow.
— Pamiętam, pamiętam!... — przerwał mu niecierpliwie Beniowski.
Wracając do domu, nałożył drogi i długo błądził po pustych drogach, wśród śmiertelnie cichych, zaśnieżonych lasów, szukając jak zwykle wśród migocących na niebie gwiazd ukojenia dla swej myśli i swej burzliwej duszy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.