Bezbarwne żyjątka/VII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Bezbarwne żyjątka |
Wydawca | Nakładem „Nowego Wydawnictwa“ |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Die farblosen Tiere
|
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Nick Carter wraz z Requenelem udał się na miejsce — był to sklep z owocami suszonemi na rogu Bulwaru Clichy. Detektyw przeczytał szyld i spytał policjanta:
— Czy ten właśnie Leblanc jest bookmacherem?
— Tak, mamy jego nazwisko na liście — ale w poufnym wywiadzie dowiedziałem się, że wyjechał z Paryża, zostawiając sklep pod opieką swego pomocnika. Nie podoba mi się ten jegomość — ma jakieś drapieżne oczy.
— Widzę, że macie uzdolnienia literackie, mój Requenel! — zażartował Carter — to znakomite określenie!
Pójdę sprawdzić, czy słuszne — poczekajcie na mnie tymczasem przed sklepem.
Istotnie, uwaga policjanta nie była pozbawiona słuszności — człowiek stojący za ladą miał wyraz twarzy chytry i okrutny zarazem.
— Czy zastałem pana Leblanc? — spytał Nick Carter.
— Pan Leblanc wyjechał — mruknął niechętny głos z za lady.
— A, to bardzo dziwne... Pan Leblanc obiecał mi lekki zarobek, żebym tylko ze sobą forsę przywiózł — mam trochę grosza, a jego niema — nieładnie, nieładnie... — mówił detektyw z pozorną dobrodusznością zasobnego wieśniaka.
— No, to się może jakoś da zrobić — odparł tamten i błysk niepohamowanej chciwości przemknął po nieufnej twarzy.
Nick Carter nachylił się nad ladą i szepnął porozumiewawczo:
— „Król Midas“!
— Ach, tak!... Niestety, pan Leblanc musiał wyjechać...
— Kiedyż to wyjechał?
— Koło 13-ego, 14-ego maja...
(A więc nazajutrz po dokonaniu zbrodni — przemknęło przez myśl detektywowi.)
— A pan by go nie mógł zastąpić w naszej sprawie? — rzekł głośno i znacząco — pieniądze są mi bardzo potrzebne...
— A dużo pan tego przy sobie ma? — rzucił napozór niedbale człowiek za ladą.
— Ze cztery tysiączki będzie — nowiuteńkie dolary, aż szkoda wydać...
— TA-AK.. Proszę, pan będzie łaskaw przyjść do mnie wieczorkiem — może nawet dziś jeszcze — porozmawiamy. Pan sam w Paryżu?
— Żywa dusza nie wie o moich zamiarach. Niech pan także nie wypaple się przed kim!...
— O mnie może pan być spokojny! Więc dziś o 8-ej, tak? Czekam w sklepie na pana.
Nick Carter zobaczył z pod oka, jak ręce obcego człowieka mimowoli wykonały zaborczy ruch, niby drapieżne szpony.
Punktualnie o 8-ej zgodnie z umową, detektyw stał przed sklepem.
Pomocnik pana Leblanc stał już w progu z lampą w ręce.
— Cieszę się, że pan jest punktualny — powiedział — i przepraszam, że oświetlenie nie jest pierwszorzędne. Proszę do kantoru!
Nick Carter zdjął płaszcz i kapelusz i zostawił w półciemnym sklepie. W kantorze stał elegancko zastawiony, suto nakryty stół, a w kubełku z lodem mroził się szampan.
— Odpowiednie dla miłego gościa musi być przyjęcie — mówił gospodarz lokalu, zacierając ręce.
Zasiedli do stołu. Potoczyła się towarzyska pogawędka. Nick Carter beztrosko dolewał sobie wina, bacznie uważając jednak, by Giugnal — tak się przedstawił: tajemniczy jegomość o „drapieżnych oczach“ — nie wypił ani odrobiny mniej. O swoją mocną głowę był zupełnie spokojny.
— A pieniążki przy sobie pan ma? — bez żadnego przejścia rzucił nagle Giugnal.
— A jakże. Chciałbym sobie za nie choć pół Paryża kupić...
— Paryż — piękne miasto... Jakie ma ogrody, jakie zakamarki, hoho! Każdy dom, powiadam panu, to skarb architektury — naprzykład, nawet w tej starej ruderze są takie ciekawe piwnice i schowki... widzę, że się pan do nich zapalił... Dobrze, pokażę panu!
— Mam cię, ptaszku, w ręku — pomyślał detektyw i podniósł się, udając, iż chwieje się na nogach po wielkiej ilości wypitego wina.
Giugnal zamknął starannie drzwi za sobą. Z piwnicy wionęło zgniłym chłodem. Zeszli czternaście schodków wdół. Przy świetle lampki elektrycznej detektyw spostrzegł, że znajdują się w głębokiej piwnicy. Po drodze potknął się o jakiś wpoprzek leżący bal. Ciężko dysząc, przysiadł na nim na chwilę. Po sekundzie złożył ręce jak dziecko przed snem i głośno zachrapał. Giugnal zdawał się na to tylko czekać. Poruszając się bez szelestu, na palcach zbliżył się do napozór smacznie śpiącego gościa i sięgnął mu do kieszeni marynarki.
Nick Carter błyskawicznie wytrzeźwiał: zręcznym ruchem jednej dłoni, jak kleszczami ścisnął opryszka i nałożył mu niespodziewanie ręczne kajdanki, drugą ręką sięgnął do kieszeni i wydobywszy gwizdek policyjny, dał trzykrotny sygnał.
Giugnal zawył jak zraniony zwierz. Na schodach dał się słyszeć gwar i tumult i nad klapą, prowadzącą do piwnicy ukazała się głowa inspektora Rigolo:
— Hallo, mister Carter!
— Tutaj — detektyw gwizdnął raz jeszcze.
Inspektor zbiegł nadół w otoczeniu policji.
— Oddaję w pańskie ręce zabójcę Karola Duvala — uroczyście przemówił detektyw.
— W imię Prawa aresztuję pana — i inspektor położył dłoń na ramieniu Giugnala.
Nick Carter usiadł na przewróconym balu i otoczony grupką policjantów, zaczął mówić:
— Podejrzenia swoje co do osoby zabójcy Karola Duvala bazuję na następujących przesłankach: Giugnal jest to człowiek chciwy i niecofający się przed żadną możliwością osiągnięcia majątku. Jako wytrawny bookmacher opętał nieszczęśliwego Duvala obietnicą zrobienia kolosalnego majątku na totalizatorze, prawdopodobnie raz i drugi pozwolił mu wygrać, czem zaskarbił sobie zupełne zaufanie młodzieńca. Któregoś wieczora — podobnie jak mnie dzisiaj — skusił go do swej osobliwej piwnicy, licząc, że Duval zgodnie z obietnicą przyniesie ze sobą cały swój majątek. I tu przyszła mu szatańska myśl do głowy: nikt nie wie, nikt się nie dowie — i podstępny cios łomem żelaznym w tył czaszki pozbawił biednego chłopca życia... Teraz trzeba było uprzątnąć trupa: przy pomocy kamrata i wspólnika, właściciela sklepu Leblanc’a włożyli zwłoki w worek, zaszyli go naprędce i cudem jakimś niepostrzeżenie przenieśli tę okropną paczkę do Lasku Bulońskiego. Co było zrobić z majątkiem? Najlepiej ulokować w mieszkaniu nieboszczyka, w kryjówce, na której pomysł nikt innyby nie wpadł... A gdy śledztwo się skończy, gdy sprawa przycichnie, można będzie przez podstawioną osobę wynająć ten pokój i wpełni rozkoszować się krwawem złotem. Tymczasem brak wszelkich dowodów kompromitujących może uwolnić od podejrzeń. Cóż pan na to wszystko, panie Giugnal?
Więzień szarpnął się ponuro:
— To wszystko brednie wierutne... Żadnego Duvala nie znam i nie znałem. Jestem ofiarą nieporozumienia.
— Radzę się panu przyznać — wtrącił inspektor Rigolo — przyznanie się do winy zmniejsza wymiar kary.
— Nie mam do czego się przyznawać. Ten pan wymyślił sobie bajkę... Za jedną rzecz jestem odpowiedzialny: rzeczywiście djabeł mnie skusił i chciałem tego pana okraść, gdy spał tu na klocu... A żadnych dowodów innych przeciwko mnie niema!
— Czyżby? — ironicznie spytał Nick Carter — mogę pana przekonać, panie Giugnal, że jest inaczej...
W aucie przed sklepem jest pod siedzeniem szofera moja teczka Nr. 5. Panie Requenel, proszę przynieść.
Policjant błyskawicznie spełnił zlecenie.
Nick Carter w towarzystwie inspektora Rigolo dokonywał szczegółowej inspekcji piwnicy. W kącie stała skrzynia z węglem.
Detektyw zajrzał do wnętrza i z triumfem wyciągnął kawał koksu.
— Pierwsza poszlaka, panie inspektorze...
Przechodząc koło bala, Carter nachylił się i podniósł pełną garść opiłków drzewnych.
— Mogę sprawdzić pod mikroskopem — i proszę, by nie brać pod uwagę niewłaściwości miejsca do takich badań — czy te opiłki są identyczne ze znalezionemi na ubraniu trupa...
— Tak, widzę to! — zawołał inspektor, pochylony nad szkiełkiem mikroskopu — i ręczę za zgodność!...
A więc i drugi punkt odpowiada podejrzeniom...
Przy dalszem badaniu panowie spostrzegli na otynkowanej ścianie piwnicy czarne plamy.
— Może pan nam powie, co to jest, panie Giugnal? — spytał Rigolo.
— Ach, wiem, że panowie będą wysnuwali Bóg wie co na ten temat — szarpnął się ze złością szczwany ptaszek — powiem więc odrazu prawdę: to są plamy krwi — tak, krwi — niekażdy w Paryżu może sobie pozwolić na pieczeń z królika — są tacy, którzy muszą się zadowolnić pieczenią z kocura... Kot padł wczoraj ofiarą mego głodu.
— Dziwny to kot — powoli, z rozwagą powiedział Carter, przypatrując się zbliska poplamionej ścianie — i zdjął ze ściany przylepione długie ciemne włosy.
I oświetlając sobie drogę lampką podręczną, Carter szedł wciąż dalej, błądził po zawiłym labiryncie ślimakowato skręconej piwnicy. Wtem potknął się — w dół prowadziły jeszcze trzy schodki — odzyskując równowagę, zeszedł po nich i z głębi mrocznej jak grób piwnicy, wołał:
— Panie inspektorze, proszą do mnie!!
Inspektor nachylił się i oświetlił lampą czarną ponurą piwnicę. Nick Carter trzymał w ręce kawałek różowego kartonu — identycznego z tym, który znaleziono przy trupie i który znalazł Carter w kominku zamordowanego.
— Jeszcze pozostaje ostatnia poszlaka — mówił Carter — w tej ciemności, według opinji profesora Richelet, bytują niedostrzegalne dla oka bezbarwne ślepe żyjątka — i one właśnie naprowadziły mnie na szukanie zupełnie ciemnej piwnicy, w której już bez wszelkiej wątpliwości, twierdzić mogę, stracił życie nieszczęsny Karol Duval.
— Poraz ostatni pytam: przyznaje się pan do winy, Giugnal? — rzucił inspektor w stronę więźnia.
Giugnal w milczeniu nisko pochylił głowę.
Tak więc dzięki przenikliwości Nicka Cartera i zastosowaniu nowoczesnych metod badania udało się policji zrehabilitować wobec szyderczej prasy, i morderca Karola Duvala nie uszedł karzącej sprawiedliwości. Wspólnik jego Leblanc został zatrzymany na granicy, gdy wracał do kraju, i już nie zapierając się, także powędrował za kratę.