<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Brat Cipolla
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ X
Brat Cipolla
Brat Cipolla obiecuje ludowi, że mu pokaże pióro Archanioła Gabrjela. Znalazłszy w puzderku, miast pióra, węgle, niestropiony oznajmia, że są to te same węgle, na których Święty Wawrzyniec spłonął

Gdy królowa umilkła, Dioneo wiedział już, że na niego kolej przychodzi. Nie czekając tedy uroczystego wezwania, poprosił o milczenie tych, którzy odpowiedź Guida jeszcze wychwalali, i tak zaczął:
— Mimo, że z rąk waszych, czarujące damy, wziąłem przywilej opowiadania tego, co mi się podoba, nie myślę jednak dzisiaj od naznaczonej przez was materji się oddalić, owszem wstąpię w ślady wasze i opowiem, jak to pewien mnich od Św. Antoniego, dzięki zręcznemu wybiegowi swemu, uszedł wstydu, który mu dwaj młodzieńcy zgotować chcieli. Nie gniewajcie się jednak, jeżeli cokolwiek nad materją moją szerzyć się będę, bowiem rzecz tego wymaga; zresztą spojrzyjcie na słońce i zważcie, że jeszcze wysoko na niebie stoi. Jak zapewne słyszałyście o tem, Certaldo jest małem miasteczkiem, należącem do florenckich dziedzin, a położonem w dolinie Elsa. Chocia gród ten niewielki był, kiedyś jednak zamożni i szlachetni obywatele go zamieszkiwali.
Ponieważ miasteczko to wielu pobożnych ludzi liczyło, co rok zwykł był tutaj przez długi czas kazać mnich z zakonu Św. Antoniego, nazwiskiem brat Cipolla. Zbierał on hojne od głupców jałmużny i doznawał zawsze dobrego przyjęcia, prawdopodobnie bardziej dla nazwiska swego, niż dla pobożności, okolice bowiem Certaldo wydają cebulę sławną na całą Toskanję. Brat Cipolla był człekiem o przysadkowej posturze, włosy miał barwy czerwonej, a oblicze zawsze wesołością tchnące. Był to najsprytniejszy hultaj pod słońcem. Chociaż nigdy niczego się nie uczył, umiał jednak potoczyście mówić (tak iż każdy, kto go znał, miał go za najlepszego w świecie mówcę, któremu sam Tullius i Quintylian do stóp nawet nie dorastali). Otóż pewnego razu obyczajem swoim brat Cipolla do Certaldo ściągnął. Gdy się już wszyscy poczciwcy z okolicznych wiosek po mszy przed kościołem zebrali, mnich, poczekawszy na stosowną chwilę, w te słowa przemówił:
— Oto nadchodzi pora, w której, wedle nabożnego i pięknego obyczaju, obdarzać zwykliście biedne sługi Świętego Antoniego kaszą i mąką; jedni niewiele posyłają, drudzy mnogo, wedle możności i pobożności swojej, a to na intencję, ażeby ten możny święty wasze woły, osły, świnie i owce pod płaszcz opieki swojej przyjął. Zwykliście także o tej porze (szczególnie ci z was, którzy się do bractwa naszego zapisali) uiszczać raz na rok pewną małą sumę. Otóż po dary te przez zwierzchność moją, to jest przez Jego Świętobliwość, opata naszego, przysłany tutaj zostałem. Zbierzcie się tedy za błogosławieństwem bożem dzisiaj po południu przed kościołem o godzinie trzeciej, skoro głos dzwonka usłyszycie, z ofiarami waszemi, a zarazem dla wysłuchania kazania i pocałowania krzyża świętego. Nadto, ponieważ wiadomo mi jest, jak gorących czcicieli szlachetny Święty Antoni pomiędzy wami posiada, przyniosłem wam ku osobliwemu błogosławieństwu dla całej okolicy piękną relikwję, wielkiemi cudami słynącą, którą niegdyś sam z Ziemi Świętej, z za morza przywiozłem. Jest to jedno z piór Archanioła Gabrjela, zgubione przez niego w komnacie Marji Dziewicy, gdy przybył do niej do Nazaretu ze Zwiastowaniem.
Po tej przemowie zamilkł i wrócił pobożnie do kościoła.
Pomiędzy wieloma słuchaczami, którzy mowie brata Cipolli się przysłuchiwali, znajdowało się także dwóch młodzieńców, z których jeden zwał się Giovanni del Bragoniera, drugi Biaggio Pizzini. Byli to dwaj na wszystkie boki kuci franci. Ci, uśmiawszy się dowoli z relikwji brata Cipolli (mimo, że żyli w przyjaźni z mnichem i często z nim obcowali), postanowili figla mu z tem piórem wypłatać. Wiedzieli, że brat Cipolla tego dnia będzie jadł obiad u jednego ze swoich przyjaciół w zamku; upewniwszy się więc, że już tam poszedł, udali się do gospody, w której braciszek stanął. Po drodze umówili się, że Biaggio wda się w pogawędkę ze sługą brata Cipolli, a Giovanni tymczasem w rzeczach jego owego pióra poszuka i że, znalazłszy, zabierze je z sobą, aby obaczyć, co potem mnich uczyni. Brat Cipolla miał sługę, którego jedni Gucciem Balena, inni Gucciem Imhratta, a jeszcze inni Gucciem Porco nazywali. Był to taki dureń, że równego mu trudno było ze świecą znaleźć. Brat Cipolla często żartował sobie z niego i tak się o nim odzywał:
— Mój sługa ma dziewięć przymiotów, z których każdy, gdyby go Arystoteles, Salomon lub Seneka posiadali, wystarczyłby do zaćmienia i zniszczenia całej ich mądrości, cnoty i szlachetnych zasad życia. Imaginujcież sobie tedy, co to musi być za człowiek, który, nie mając mądrości, cnoty, ani szlachetnych zasad życia, posiada takich dziewięć przymiotów.
A gdy się pytano, jakie to są owe przymioty, brat Cipolla odpowiadał następującym wierszem, który sam ułożył:

„Łgarz, kostera,
Leniuch, złodziej,
Od stóp do głów
W brudzie chodzi.
Chytry, głupi i zawzięty,
Bez zręczności i posłuchu.
Gęba chciwa, brzuch rozdęty.
Czterech szpiegów w każdem uchu.“

— A przytem — zwykł dodawać brat Cipolla — ma on jeszcze kilka innych maluczkich przywar, które jednak przez litość płaszczem miłości chrześcijańskiej pokrywam. Najkrotochwilniejsze jest w nim to, że gdy przybędzie do jakiejś wioski lub miasta, zaraz się chce żenić i osiedlać. Ponieważ ma długą, czarną i zmierzwioną brodę, tedy mu się wydaje, że jest urodziwy wielce, i że każda białogłowa, ledwie spojrzy na niego, już go pokochać musi. Gdyby mu dać wolę, uganiałby się za niemi, dopókiby portek nie zgubił. Prawda, że mi jest pomocny wielce. Gdy z kimś mówię w tajności, zawsze wszystko podsłucha, gdy zasię mnie o cokolwiek ktoś zapyta, zaraz obawiać się zaczyna, że nie będę umiał odpowiedzieć, i respons za mnie daje, mówiąc „tak“ lub „nie“, stosownie do okoliczności.
Ostawiwszy sługę w karczmie, brat Cipolla przykazał mu, aby troskliwie na jego rzeczy baczył, zwłaszcza zasię, by miał na pieczy skrzynię, w której relikwje święte się zawierały. Aliści hultaj Guccio nie myślał zostawać na czatach, wolał siedzieć w kuchni, gdzie mu było lepiej, niźli słowikowi wśród zielonych gałęzi, szczególniej, jeśli w niej gładką jakąś dziewczynę obaczył. A właśnie w tej chwili spostrzegł przez okno krępą, tłustą i niskiego wzrostu białogłowę, mającą piersi, jak dwa kosze i twarz, któraby jej prawo należenia do rodu Baroncich dać mogła. Oblicze to było przytem dymem okopcone i świecące się od tłuszczów. Jak hiena, która na padlinę chce się rzucić, wypadł Guccio z komnaty, zapominając o rzeczach brata Cipolli i o świecie całym. Wszedłszy do kuchni, siadł koło komina, chocia był to sierpień dopiero, i począł rozmawiać z kucharką, która imię Nuty nosiła. Powiedział jej, że dla osobnych swoich przymiotów szlachectwo otrzymał, a takoż oznajmił jej, że posiada wiele fałszywych florenów, nie licząc tych, które ludziom jest winien — takich takoż mu niebrak. Nie zważając na swój kapelusz, tak brudny i zatłuszczony, że tłuszczu tego starczyłoby na wielki kocioł zupy w klasztorze w Alto Pascio, na swój kaftan, pokryty łatami i przesycony potem koło kołnierza, kaftan, tyloma kolorowemi plamami zasiany, iż żadna tatarska lub indyjska materja nigdyby w paragon z nim wchodzić nie mogła, na swoje dziurawe pończochy i zdarte buty, mówił z dziewczyną w ten sposób, jakby był królem Kastylji. Obiecywał jej, że ją oporządzi, przystroi i uwolni od przymusu służenia u obcych ludzi. Nie obiecując jej wielkich bogactw, dawał jej jednak nadzieję na znaczną losu poprawę. Mówił jeszcze o wielu rzeczach z wielką w swoje słowa wiarą, aliści wszystkie jego przedstawienia a obietnice żadnego skutku nie odniosły, jak to się zwykle zresztą zdarzało.
Dwaj młodzi żartownisie zastali tedy Guccia, uwijającego się koło Nuty. Niezmiernie ukontentowani z tak pomyślnego obrotu rzeczy, pospieszyli do komnaty brata Cipolli, stojącej otworem. Pierwszą rzeczą, którą pochwycili, była torba mnicha, podejrzewali bowiem, że w niej cudowne pióro znajdować się może. W samej rzeczy znaleźli je w puzderku, owiniętem po kilkakroć w grubą materję. Było to pióro, wyrwane z ogona papugi. Lud mógłby był uwierzyć w słowa brata Cipolli, bowiem podówczas różne egipskie zbytki a wymysły, które później na znaczną szkodę naszą w całej Italji się rozpowszechniły, jeszcze do Toskanji nie przeniknęły. Dwaj krotochwilnicy, uradowani, że znaleźli pióro, wzięli je ze sobą, a dla niepoznaki napełnili puzdro węglami, które w kącie komnaty na ziemi ujrzeli. Poczem zamknęli je, przywiedli wszystko do pierwotnego stanu i, niepostrzeżeni przez nikogo, powrócili ze zdobyczą do domu, gdzie jęli czekać niecierpliwie, jak się wykręci brat Cipolla, znalazłszy węgle, zamiast pióra. Tymczasem mężczyźni i białogłowy, dowiedziawszy się w kościele, że o trzeciej po południu pióro Archanioła Gabrjela zobaczą, powrócili po skończonej mszy do domów i wiadomość o relikwji roznieśli między kumów, kumoszki i sąsiadów. Naskutek tego po obiedzie zbiegła się do kościoła taka ciżba ludu, że nawa świątyni pomieścić jej nie mogła. Wszyscy gorzeli pragnieniem obaczenia cudownego pióra.
Brat Cipolla, podjadłszy sobie należycie i przespawszy się nieco, podniósł się po godzinie trzeciej z łoża. Na wieść, że wielka ćma ludu już czeka na ujrzenie pióra Archanioła Gabrjela, rozkazał Gucciowi nieść torbę i iść przodem. Guccio z wielkim trudem od kuchni i Nuty się oderwał, poczem powlókł się ku kościołowi, stękając i sapiąc, bowiem wypite wino brzuch mu rozdymało. Stanąwszy przed głównemi drzwiami, zgodnie z rozkazem brata Cipolli, jął gwałtownie dzwonić. Po kilku chwilach brat Cipolla, widząc, że już dosyć ludu napłynęło, przystąpił do kazania, w którem wypowiedział wiele rzeczy, stosujących się do mającego nastąpić widowiska. Wreszcie, gdy odpowiednia chwila nastała, brat Cipolla odmówił jeszcze z wielkiem namaszczeniem Confiteor, poczem rozkazał dwie świece woskowe zapalić, zdjął kaptur z głowy, odwinął powoli jedwabną materję i wydobył puzdro. Co uczyniwszy, wypowiedział jeszcze kilka słów, wychwalających Anioła Gabrjela i relikwję świętą, którą trzymał w ręku — wreszcie puzdro otworzył.
Ujrzawszy w niem węgle, zamiast pióra, brat Cipolla nie pomyślał ani na chwilę, aby to miała być sprawka Guccia, wiedział bowiem dobrze, że nie miałby on dosyć sprytu, potrzebnego na wypłatanie podobnego figla. Nie przeklinał go nawet w duszy za to, że tak źle strzegł powierzonych mu rzeczy, natomiast samemu sobie gorzkie czynił wyrzuty, że, znając przymioty Guccia, tak drogocenną rzecz pod straż mu oddał. Cóż było jednak czynić! Brat Cipolla, przytomności umysłu nie tracąc i nie dając najmniejszej poznaki po sobie, że go przykra niespodzianka spotkała, podniósł wzrok i ręce ku niebu i zawołał tak głośno, że go wszyscy przytomni usłyszeć musieli:
— O Boże! Wszechmocy Twojej niechaj chwała będzie na wieki!
Poczem zamknął puzdro i rzekł, zwracając się do ludu:
— Trzeba wam wiedzieć, najmilsi, że już dawno temu, jeszcze w latach młodości mojej, byłem wysłany przez zwierzchność moją do krajów, gdzie słońce wschodzi. Zlecono mi tak długo szukać, aż odkryję ziemię, w porcelanę obfitującą. Dla osiągnięcia tego celu, puściłem się w drogę z Wenecji. Przebyłem Grecję i stąd przez królestwo Algarwji, Bagdad i Parione dojechałem wreszcie do Sardynji, umierając już prawie z głodu. Aliści pocóż mam wam wymieniać wszystkie kraje, które poznałem? Dosyć będzie, jeżeli powiem, że, minąwszy cieśninę Świętego Grzegorza, przejechałem przez Ziemię Kłamliwą i Ziemię Szalbierczą, dość gęsto zamieszkałe przez liczne narody. Później przebywałem w kraju, gdzie napotkałem wielu zakonnych braci moich, a takoż mnichów innej reguły, żyjących bez pracy dla miłości Boga i nie troskających się o nic, chyba tylko o korzyść własną. Winiliście wiedzieć, że w tych krajach tylko fałszywe pieniądze walor swój mają. Później dotarłem do Abruzzów, krainy górzystej, w której mężczyźni i białogłowy w drewnianych sandałach na skały się wspinają i mają zwyczaj świnie ich własnemi kiełbasami stroić. W niewielkiej odległości od tego kraju natrafiłem na ludzi, chowających chleb w beczkach, a wino w workach. Dalej droga wiodła mnie przez Robacze góry, gdzie wszystkie wody w górę płyną. Tak daleko w głąb tego kraju się zapuściłem, że wkrótce dotarłem do Indyj Pasternackich, gdzie — przysięgam wam na mój habit — widziałem bydło po powietrzu latające. Rzecz to niepodobna do wiary, a jednakoż potwierdzić ją może Maso del Saggio, kupiec znakomity, którego spotkałem tam tłukącego orzechy i sprzedającego łupiny na łokcie. Nigdzie jednak znaleźć nie mogłem tego, czegom właściwie szukał. W drodze powrotnej, jadąc wodą, przybyłem do tego błogosławionego kraju, gdzie bochenek czerstwego chleba tylko cztery szelągi kosztuje, a świeży za darmo dają. Tam napotkałem czcigodnego ojca Dajmipokój Jeżeliłaska, przewielebnego patrjarchę jerozolimskiego, który przez cześć osobliwą dla sukienki Świętego Antoniego, jaką ujrzał na mnie, pokazał mi wszystkie posiadane przez się relikwje. Było ich tak wiele, że, gdybym je chciał wyliczyć, i przez rokbym nie skończył. Abyście jednak w pobożnej ciekawości swojej zawodu nie doznali, wymienię niektóre z nich. Naprzód tedy pokazał mi palec Świętego Ducha, nietknięty całkiem, dalej kędzior Serafina, który to anioł Świętemu Franciszkowi się objawił, paznogcie Cherubina, jedno z żeber Verbum Caro, kilka strzępów z szaty świętej wiary katolickiej, parę promieni z gwiazdy, która trzech Magów do Betleem prowadziła, czarę z potem, wylanym przez Św. Michała w czasie walki jego z szatanem, szczękę Łazarza, wskrzeszonego przez Chrystusa, i siła innych jeszcze świętości. Ponieważ wielce uprzejmym się dla niego okazałem, obdarzywszy go kilku stokami góry Morello w włoskim przekładzie, a takoż paroma kapitułami Capretium, których oddawna już szukał, darował mi tedy wzamian jeden z zębów Krzyża Świętego, a dalej w małym słoiku zamknione dźwięki dzwonów wspaniałej świątyni Salomona, pióro Archanioła Gabrjela, o którem wam już wspomniałem, a takoż pantofel Św. Gherarda z Villemagna, którą to ostatnią relikwję podarowałem niedawno panu Gherardowi di Bonsi z Florencji przez wzgląd na osobliwą cześć jego dla swego patrona. Nakoniec podarował mi jeszcze patrjarcha jerozolimski kilka z owych węgli, na których wielki męczennik, Święty Wawrzyniec, upieczony został.
Wszystkie te drogocenne szczątki przy sobie noszę, a i teraz mam je tutaj, do kupy zebrane. Jednakoż przeor mój nie pozwolił mi pokazywać ich do tej pory, aż się przekona o ich prawdziwości. Obecnie właśnie dostateczne się znalazły dowody, bądź w listach patrjarchy, bądź też w cudach, sprawionych przez same relikwje, tak iż pozyskałem prawo pokazywania ich nabożnemu ludowi. Przez troskliwość chowam każde z tych świętości w oddzielnych puzdrach i szkatułach. Dwa z tych puzder, w których się mieszczą węgle Św. Wawrzyńca, tak są podobne do siebie, że często jedno za drugie biorę, co nawet i dzisiaj mi się przytrafiło. Nie uważam tego jednak za dzieło przypadku, ale za zrządzenie Opatrzności boskiej, która mi tym sposobem chce przypomnieć, iż za dwa dni uroczystość Św. Wawrzyńca przypada. Bóg pragnie, abym widokiem tych węgli, które sos, płynący z pieczonego ciała Św. Wawrzyńca, ugasił, gorącą cześć w sercach waszych dla tego męczennika zapalił.
Odkryjcie tedy głowy, dzieci moje, i przystąpcie bliżej, aby z czcią i z trwogą świętą tym węglom się przyjrzeć. Pierwej jednak dowiedzcie się jeszcze, że, kto jednym z tych węgli naznaczony zostanie, tego żaden ogień nie spali!
Rzekłszy te słowa, brat Cipolla zaśpiewał pieśń na cześć Św. Wawrzyńca, a potem otworzył puzdro i węgle z niego wyjął. Na ten widok tłum zatrzymał się, pobożną trwogą zdjęty, wnet jednak wszyscy, depcząc się i dusząc wzajemnie, rzucili się ku mnichowi. Każdy prosił o dotknięcie i naznaczenie węglem świętym. Wówczas brat Cipolla wziął węgiel do rąk i jął kreślić mężczyznom i kobietom na kaftanach i sukniach tak wielkie krzyże, jakie się tylko tam pomieścić mogły. Zaręczał przytem ludowi, że węgle, na kreślenie krzyży zużyte, zpowrotem w szkatule odrosną.
Takim oto sposobem brat Cipolla mieszkańców Certaldo, nie bez wielkiego dla nich pożytku, w krzyżowych rycerzy zamienił, tych zasię, którzy myśleli, że mu figla spłatają, w przykry zawód i w zawstydzenie wprawił. Dwaj krotochwilnicy, kazaniu jego przytomni, ujrzawszy, jak się, dzięki swej chytrej sztuczce, z trudnego położenia wydobył, tak się śmiać poczęli, że o mały włos ze śmiechu się nie rozpukli. Gdy tłum się rozszedł, podbiegli do brata Cipolli, odkryli mu winę swoją i wśród wybuchów głośnej wesołości zabrane pióro mu zwrócili. Po upływie roku przyniosło ono mnichowi niemniej pożytku, niż w tym przypadku węgle Świętego Wawrzyńca.
Opowieść Dionea całemu towarzystwu osobliwe ukontentowanie sprawiła. Wszyscy śmieli się serdecznie z brata Cipolli, osobliwie zasię z jego relikwij i pielgrzymek. Wreszcie królowa ciszę nakazała, podniosła się i, zdjąwszy ze swej głowy wieniec wawrzynowy, włożyła go z uśmiechem na głowę Dionea:
— Czas już, Dioneo — rzekła — abyś i ty się nauczył, jak ciężko jest białogłowami rządzić i kierować. Bądź więc królem i panuj tak, abyśmy cię przy końcu panowania pochwalić mogły.
Dioneo przyjął koronę, śmiejąc się, i rzekł:
— Znakomitszych ode mnie królów nieraz już widzieć mogłyście, że wspomnę tu tylko o królach szachowych. Gdybyście mi jednak posłuszeństwo przyrzekły, obdarzyłbym was takiemi rozkoszami, bez których żadna uciecha całkowita nie jest. Ale dajmy temu pokój. Przyrzekam, że będę rządził, jak potrafię, najlepiej.
Rzekłszy te słowa, zgodnie z obyczajem poprzedników, rozkazał przywołać marszałka i udzielił mu rozkazów na cały czas trwania swej władzy. Poczem tak się odezwał:
— Wielce czcigodne damy! Na różne sposoby mówiliśmy już o ludzkiej zmyślności i o rozlicznych losu przypadkach, tak, że gdyby nie Licryska i nie sprzeczka jej poranna z Tyndarem, zaiste byłbym w kłopocie, jaką materję do nowych opowieści wam podać. Jakeście słyszały, twierdziła ona, iż żadna ze znajomych jej dziewic dziewictwa swego do małżeńskiego łoża nie doniosła; potem dodała, że wie wybornie, jak liczne i sprytne figle żony mężom swoim płatają. Ostawiając na stronie pierwszą część tej materji, która o rzeczach dziecinnych powiada, mniemam, że z drugiej siła ciekawych i krotochwilnych zdarzeń wydobyć będzie można. Wolą moją jest tedy, abyśmy jutro opowiadali o chytrych sztuczkach i fortelach, jakich żony w stosunku do mężów swoich używać są zwykłe.
Niektóre z dam rzekły, iż nie wydaje im się rzeczą obyczajną o podobnych historjach rozprawiać, dlatego też poprosiły króla, aby inną materję wynalazł. Aliści król odparł:
— Łaskawe damy! Wiem równie dobrze, jak wy, jaką materję do opowieści wybrałem, nie zdołacie mnie jednak skłonić do odmienienia jej, to bowiem przekonanie żywię, że w okolicznościach, w jakich obecnie się znajdujemy, możemy dać całkowitą swobodę słowom, bylebyśmy tylko baczyli na czyny nasze. Zali nie wiecie, że, dzięki zepsuciu naszych czasów, sędziowie trybunały opuścili? Boskie i ludzkie prawa milczą i każdemu człekowi jest ostawioną całkowita swoboda troszczenia się o ochronę własnego życia. Zresztą, jeżeli dla zabawienia siebie i innych, a nie dlatego bynajmniej, aby od swobodnych słów do swobodnych czynów przechodzić, nieco mniej surowemi się okażecie w wyborze opowieści, któż będzie miał prawo za to was naganiać? Towarzystwo nasze od chwili swego powstania aż dotąd nigdy obrębów najściślejszej przystojności nie przekroczyło. Żywię nadzieję, że w przyszłości takoż przeciw przykazaniom obyczajności nie zgrzeszy. Komuż to cnota wasza jest nieznana? Powszechnie wiadomo, że nie zachwieje jej nietylko swoboda opowieści, czy pokusa, ale nawet trwoga przed śmiercią. Powiem wam także, że gdybyście się wzbraniały w takich opowieściach udział przyjąć, musiałbym zacząć podejrzewać, że winnemi podobnych figlów się czujecie i dlatego słuchać i mówić o nich nie chcecie. Wreszcie wyznam, że niezbyt to zaszczytne dla mnie być wybranym przez was na króla, mieć nadane sobie prawa, wydawać rozkazy i trafiać na opór z waszej strony. Dajcie więc pokój obawom, które raczej niższym duszom, niż wasze, przystoją, i pomyślcie o wynalezieniu najciekawszych na dzień jutrzejszy opowieści.
Damy uległy wreszcie temu przedstawieniu i zgodziły się na żądanie Dionea. Wówczas król do obiadu dał wszystkim wolę czynienia tego, co się im podobać będzie. Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, ponieważ opowieści tego dnia krótko trwały. Dioneo zasiadł do szachów, a Eliza, odwoławszy damy na stronę, rzekła do nich:
— Dawno już, bo od czasu, gdy się tu znajdujemy, chciałam zaprowadzić was w jedno miejsce, niedaleko stąd leżące. Zdaje mi się, że żadna z was dotąd tam nie była. Miejsce to Panieńską Doliną się zowie. Otóż dzisiaj czas i sposobność się nadarza. Słońce jeszcze wysoko na niebie stoi. Jeśli zechcecie, udamy cię tam, a pewna jestem, że tej przechadzki żałować nie będziecie.
Damy przystały jak najchętniej. Nie mówiąc ni słowa mężczyznom, w towarzystwie jednej tylko służki w drogę się wybrały. Po godzinie doszły do Panieńskiej Doliny. U wejścia powitał ich szumem swoim strumyk, płynący po prawej stronie wąskiej ścieżki. Miejsce wydało im się wielce pięknem, a o tej porze dnia i przy panującym skwarze przyjemnem i cienistem nad wyraz. Damy mówiły mi później, że dolina jest tak okrągła, jakby cyrklem ją wykreślono, chocia z łatwością poznać można, że jest to twór przyrody, a nie dzieło rąk ludzkich. Okrąg jej wynosił więcej, niż pół mili. Na tej przestrzeni wznosiło się sześć pagórków nieznacznej wysokości, każdy z willą na szczycie, pięknemu zamkowi podobną. Spadki tych pagórków tworzyły schody, idące ku dolinie od wierzchołka aż do budowy, niby w amfiteatrze, tak iż szerokość stopni ku górze coraz się zmniejszała. Boki pagórków od strony południa obrośnięte były winogradem, oliwkami, drzewami migdałowemi, wiśniami, figami i innemi jeszcze drzewami owocowemi, i to tak gęsto, że piędzi pustej ziemi znaleźćby nie można było. Północne spadki zasię zieleniły się młodym zagajem dębów, krzewów rozmaitych, a takoż gęstą trawą. W samej dolinie, do której tylko jedno wejście prowadziło, rosły jodły, cyprysy i sosny w tak malowniczych grupach, jakby je umyślnie dla ozdoby, ręka mistrza tu zasadziła. Przez ten dach rozlicznej zieleni, słońce przebić się nie mogło, rzucając z trudnością tylko kilka bladych promieni na ziemię, która stanowiła tu jedną łąkę, pokrytą aksamitną trawą i kwiatami purpurowej a takoż i innej barwy. Niemało uciechy sprawiał damom także strumyk, wypływający ze szczeliny, dwa pagórki rozdzielającej. Rozbijał się on o skały, miły szmer dla ucha sprawując i bryzgając kroplami, które zdaleka na srebrne wyglądały. Ten sam strumyk płynął przez dolinę już równym korytem, tworząc w jej środku staw, niewiększy od basenu, jaki mieszkańcy miast pospolicie w ogrodach swych urządzają. Głębokość tego stawu nieznaczna była, bowiem woda do piersi dorosłemu człekowi dostawała. Przezroczość tej wody dozwalała ujrzeć na dnie żwir, złożony z drobnych, różnobarwnych kamyczków, które, zadawszy sobie nieco trudu, zliczyćby było można. Patrząc w wodę, widziało się nietylko dno stawu, ale i ryby, przemykające się po kryształowej głębi. Łąka, tem zieleńsza, im bliższa stawu, który jej wilgotności użyczał, pokrywała brzegi strumyka. Reszta wód, które się w korycie i w stawie pomieścić nie mogły, spływała innym kanałem w miejsca, niżej położone.
Młode damy, rozejrzawszy się dokoła, nie mogły się dość nachwalić piękności tego zakątka. Tymczasem skwar się czynił coraz większy. Damy, skuszone widokiem stawu i nieobawiające się przytem, aby ich ktoś w tem miejscu podpatrzeć zdołał, postanowiły, nie mieszkając, kąpieli zażyć.
Przykazawszy tedy słudze stanąć na drodze, po której przyszły, i patrzeć, aby ich ktoś znienacka nie zaskoczył, siedem dzieweczek rozebrało się i do wody wstąpiło. Kryształowa fala osłoniła ich śnieżnobiałe ciała tylko na tyle, na ile puhar szklany różę, osadzoną w nim, osłania. Czystość stawu ani na chwilę ruchami ciał zamącona nie została. Damy ścigały pluskające się rybki i siliły się schwytać je rękami. W samej rzeczy udało się im pochwycić kilka, co wywołało głośną radość między niemi. Po długich w wodzie igraszkach wyszły na brzeg i odziały się, poczem, widząc, że czas już do domu powracać, rzeźwe i wesołe, wolnym krokiem w powrotną drogę się udały. Niedaleko pałacu ujrzały dwóch młodzieńców, jeszcze ciągle grą w szachy zajętych. Pampinea, śmiejąc się, rzekła do nich:
— Oszukałyśmy was dzisiaj!
— Jakto! — zawołał Dioneo — Zali już poczynacie to robić, o czem ja kazałem wam tylko opowiadać?
— Broń Boże! — odparła Pampinea i zaczęła opowiadać o pięknościach miejsca, skąd powróciły, i o tem, co tam robiły. Król, usłyszawszy o piękności doliny, zapłonął chęcią obaczenia jej i rozkazał coprędzej wieczerzę podawać. Po wieczerzy król wraz z trzema młodzieńcami i ze sługami swymi, opuściwszy damy, do Panieńskiej Doliny się udał. Widok doliny, dotychczas im nieznanej, podobne jak i na damach, wrażenie na nich wywarł. Jednogłośnie uznali ta miejsce za najpiękniejsze w świecie. Wykąpawszy się i odziawszy się zpowrotem, wrócili do domu, bowiem pora już późna była. To obaczyli damy, w korowodzie pląsające pod dźwięk pieśni Fiammetty. Zaczekawszy, aż skończą, zdali pięknym tancerkom sprawę ze swych spostrzeżeń i gorąco dolinę wychwalali. Poczem król przywołał marszałka i przykazał mu, aby nazajutrz rano zaniesiono do doliny tej wszystkie niezbędne rzeczy, a takoż i pościel, na przypadek, gdyby w południowej porze przyszła komuś ochota snu lub spoczynku tam zażyć. Po odejściu marszałka przyniesiono ciasto, wino i słodycze. Król wezwał towarzystwo do pokrzepienia się, a następnie do tańca. Pamfilo otrzymał rozkaz zawiedzenia tańca. Przedtem jednak król, obróciwszy się do Elizy, rzekł w te słowa:
— Obdarzyłaś mnie dzisiaj rano koroną, piękna pani, ja zasię w tej chwili przewodnictwo nad pieśniami ci daję. Zaśpiewaj nam więc jakąś piosenkę, która ci najbardziej do gustu przypada.
Eliza, wdzięcznie się uśmiechając, odparła, że zaśpiewa z radością. Jakoż w samej rzeczy taką pieśń zaśpiewała:

Jeśli rozerwę dziś twe sieci zdradne,
Amorze, jestem pewna,
Że już przenigdy w władzę twą nie wpadnę.

Dzieckiem już krew ci oddałam i ciało,
Myśląc, że szczęście rzucisz z hojnej dłoni.

Byłam jak jagnię, które się nie broni,
Z ufnością wełnę oddające białą.
Srogoś mi spłacił tę ufność zuchwałą!

I w czyją mnie to podałeś niewolę?...
W tyrana władzę, co, mych łez niebaczny,
Codzień jęk ze mnie wydziera rozpaczny
I kląć mi każe nędzną moją dolę.
Próżne łzy jawne, próżne skryte bole!
Cierpienie, które siły moje kruszy,
Nie zdoła zmiękczyć jego twardej duszy.

Na wiatry idą skargi moje mnogie,
On na nie głuchy, jak głaz, głuchy na nie!
Już mnie opuszcza siła i wytrwanie
Życie mi cięży — a umrzeć nie mogę!
O Panie — wejdźże w życia mego drogę,
I daj, co w mocy Twej leży jedynie.
Niech i on dla mnie trawi się i ginie!

Lub, jeśli Twojej sprzeciwia się chęci
Złączyć nas słodkiej namiętności siłą.
Chciej wreszcie zerwać tę spółkę niemiłą,
Wydrzej go z mojej myśli i pamięci;
Niech nowy powab duszę moją znęci,
A na mej twarzy z radosną godziną
Róże i lilje wówczas się rozwiną.

Eliza głębokiem westchnieniem piosenkę swoją skończyła. Wszyscy dziwili się jej treści i odgadnąć nie mogli, jakie przyczyny Elizę do odśpiewania jej pobudziły. Poczem król polecił Tyndarowi przynieść kobzę i dał towarzystwu znak do tańca. Długo trwała taneczna ochota, tak długo, że już późną nocą wszyscy na spoczynek się udali.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.